6

2.8K 150 6
                                    

Minął już tydzień od mojej konfrontacji ze Snape’m. Nadal się tnę, ale udaje mi się to ukryć. Od tamtego czasu nie przyłapał mnie na niczym. Na wszelki wypadek, gdy przechodzi obok, myślę o lekcjach. To chyba skutkuje, bo od czasu naszej rozmowy nawet mnie nie sprawdził. Ale i tak nie mam powodów do radości. Nie radzę sobie z lekcjami, nie potrafię się skoncentrować, nie wychodzą mi nawet najprostsze zaklęcia. Na ostatniej OPCM nie byłem w stanie wyczarować Patronusa. Patronusa! Nawet Neville’owi udało się w tym roku! Wprawdzie nie do końca poprawnie, ale zawsze coś! A ja nic… Kompletnie. Nawet jednego, malutkiego błysku.
De Voile stwierdził, że nie ma się czym martwić, że to pewnie zmęczenie, stres, blablabla. Pewnie ma rację, w końcu upuściłem sobie ostatnio tyle krwi, że trudno, żebym był w idealnej formie. Ale to wcale nie polepsza mojej samooceny. Tym bardziej, że de Voile zaproponował mi, a właściwie narzucił, dodatkowe lekcje, żebym dorównał do poziomu klasy. Teraz cała szkoła wie, że Harry Potter, Chłopiec–Który–Przeżył, nie jest w stanie rzucić głupiego zaklęcia… Czuję ich współczujące spojrzenia i nienawidzę tego. To wszystko mnie przytłacza, a wtedy znowu idę do łazienki i… Chcę przestać to sobie robić. Nie chcę się już dłużej ranić. Ale to jest jak nałóg. Gdy jestem wściekły na coś, na kogoś albo na samego siebie, to po prostu nie wytrzymuję. Widząc krew, uspokajam się. Czuję ból i przypominam sobie, że to jest rzeczywistość. Nie kolejny koszmar, tylko ten cholerny, realny świat… Zauważyłem, że Ron i Hermiona ostatnio dziwnie mi się przyglądają. Podejrzewam, co jest tego powodem, ale nie mam ochoty na żadne „poważne” rozmowy. Gdy chcą złapać mnie sam na sam, szybko wchodzę do klasy albo udaję, że muszę natychmiast udać się do łazienki. Co niby miałbym im powiedzieć? Już nie czuję się z nimi dobrze. Zresztą, z nikim już nie czuję się dobrze. Chcę być sam.
Idę korytarzem, nie zwracając uwagi na otoczenie i nagle zostaję wciągnięty do pustej klasy. Odwracam się gwałtownie w stronę „porywacza” i dostrzegam falę brązowych i rudych włosów.
- Ron, Hermiona! Co wam odbiło?! – dyszę, usiłując złapać oddech.
- Przepraszamy, Harry – powiedziała łagodnie Hermiona. – Musimy z tobą wreszcie pogadać.
No świetnie. Powinienem był się domyślić, że spróbują czegoś takiego! Mógłbym się jakoś przygotować... Znaleźć jakąś logiczną odpowiedź na ich głupie pytania.
- Stary, co się dzieje?! Tylko nie kłam! – pyta ostro Ron. Przesłuchanie czas zacząć...
- A co ma się ze mną dziać?! Na Merlina, dajcie mi święty spokój!
- Nie, nie damy! – odpowiada zawzięcie Hermiona. – Jesteś naszym przyjacielem! Czy coś się zmieniło przez te wakacje?
Blednę, a ona to zauważa. No nie... Teraz dopiero zaczną się pytania. Nie zniosę tego!
- Coś się stało, prawda? Harry, przecież możesz nam powiedzieć!
- Nie, nie mogę! – krzyczę i wybiegam z sali trzaskając drzwiami.
Oni się po prostu martwią. To normalne. Jednak chcę, żeby zrozumieli, że ja już... Nie chcę żeby było jak dawniej. Bo wiem, że nigdy już tak nie będzie. Merlinie...
Najpierw tracę magię, teraz przyjaciół. Co będzie następne?... A wszystko przez to, że jestem taki beznadziejny! Wszystko przez tego Mugola...! Ja chcę normalnie żyć! Biegnę korytarzami, nie patrząc przed siebie. Wbiegam do pustej łazienki i siadam, opierając się o białe kafelki. Otaczam ramionami kolana i kołyszę się delikatnie. To mnie uspokaja.
Nie chcę się już ciąć. Nie mogę tego dłużej robić.

~*~

Kiedy po kilkunastu minutach wychodzę z łazienki, mój oddech jest płytki i nierówny, a po policzkach płyną mi łzy. Merlinie, jak ja mogłem?! Spoglądam na swoje przedramię. Głęboka, długa kreska cholernie mnie pali i wprost ocieka ciemnoczerwoną cieczą. Przesadziłem. Każda kropla krwi osłabia mnie coraz bardziej... Kręci mi się w głowie i trudno mi oddychać. Próbuję zrobić kilka kroków do przodu, ale nogi mam jak z waty, więc ciężko opieram się o ścianę w korytarzu.
Tylko na chwilę zamknę oczy... Na chwileczkę...

~*~

Budzę się w białej pościeli. Dociera do mnie zapach eliksirów i sterylnej czystości. Skrzydło szpitalne. Z początku niczego nie pamiętam i nie rozumiem jak się tu znalazłem. Ale to trwa tylko chwilę. W końcu uświadamiam sobie, co się stało i spoglądam przerażony na rękę. Nic. Żadnej blizny... Czyżby Pani Pomfrey zagoiła cięcie? Czy Dumbledore już wie? Opuszkami palców dotykam skóry na przedramieniu.
- To niemożliwe... – szepcę do siebie.
- Co niemożliwe, kochaneczku? – pyta zaciekawiona pani Pomfrey, podając mi jakiś eliksir wzmacniający.
- Dziękuję – mówię grzecznie, po czym dodaję – Nic, proszę pani. Jak się tu znalazłem?
- Profesor de Voile cię tu przyniósł. Podobno zasłabłeś – powiedziała zmartwiona. – Jesteś bardzo osłabiony. Dzisiaj nie pójdziesz na lekcje, zostaniesz tutaj i odpoczniesz.
Milczę przez chwilę. Profesor de Voile nie powiedział nic... Przecież musiał to zauważyć! I jeszcze zagoił mi tę ranę. Nie wiem, co mam myśleć. Z jednej strony cieszę się, że nauczyciel od obrony nie powiedział nic pani Pomfrey, ale z drugiej... Pewnie będzie domagał się wyjaśnień. Merlinie! Nie chcę znów mówić o tym wszystkim! Nie chcę, by ktoś o tym wiedział!
- Coś się stało, kochanie? Nie przejmuj się, panna Granger z pewnością da ci wszystkie notatki.
- Huh? Ach... Tak, proszę pani.
Pani Pomfrey właśnie zbiera się do wyjścia, kiedy w drzwiach pojawia się Snape. Od jakiegoś czasu stał się moim fatum. Coraz gorzej znoszę jego obecność, ostatnio jest jakiś inny. Niby wciąż jest tym samym dupkiem, ale teraz... Nabrał dystansu do mnie. To denerwuje mnie jeszcze bardziej. Wprawdzie nie porusza... tego tematu... jednak mam wrażenie, jakby cała ta sytuacja po prostu go irytowała.
- Poppy, zostaw nas – mówi chłodno i podchodzi do łóżka, siadając na nim.
Automatycznie odsuwam się nieco. Sądząc z jego grymasu, zauważył to, ale nie komentuje. I dobrze!
- Złamałeś zasady.
- Przecież ja tylko zasłabłem...
- Nie kłam, Potter! Nie jestem idiotą, żeby uwierzyć, że zemdlałeś ze zmęczenia. Profesor de Voile znalazł cię obok łazienki. Może i usunął ślady po cięciach, ale przeoczył to.
Mówiąc to, Mistrz Eliksirów wyjmuje mały nożyk. Mój nożyk. Nożyk, dzięki któremu uspokajam się i jest mi lepiej. Merlinie, jestem kompletnym idiotą. Robi mi się gorąco i mam ochotę uciec. Nie mam już sił walczyć z tym wszystkim. Nie chcę o tym rozmawiać, nie chcę znów słyszeć tych wszystkich sarkazmów oraz wyrzutów, jaki to jestem głupi i egoistyczny.
- Widzę, że muszę iść do gabinetu dyrektora... - mówi lodowato.
- Nie! Nie proszę! Nie mów mu!
Zaciskam zęby i próbuję nie trząść się ze strachu. Dumbledore nie będzie ignorował tego tematu, tak jak Snape. Drżącą dłonią ściskam rękaw Mistrza Eliksirów, przytrzymując mężczyznę, gdy próbuje wstać.
- Pan nie może... – mówię błagalnie.
- Nie będziesz mi mówił, co mogę, a czego nie, Potter! – syczy i wyrywa rękę z mojego uścisku, po czym wstaje i szybkim krokiem wychodzi ze skrzydła szpitalnego.
On nie może powiedzieć, nie może! Łzy znów napływają mi do oczu. Jestem taki zmęczony... Zmęczony tym wszystkim. Nie chcę, żeby tak było... Bezgłośnie poruszam ustami, szukając pomocy u kogokolwiek, u czegokolwiek. Jest mi źle tak bardzo, że to aż boli. Przewracam się na bok i przyciągam kolana do brody, chowając się pod kołdrą. Ostatnio płaczę częściej niż niemowlę. Nagle odczuwam ogromną potrzebę bliskości. Chcę, żeby ktoś mnie przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Nienawidzę tego drania!!! Pieprzony Snape!

~*~

Wściekły przemierzam korytarze Hogwartu, kierując się w stronę gabinetu dyrektora. Kurwa mać! Dzieciak mógł wykrwawić się na śmierć! Czy on naprawdę nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji?! To niewiarygodne, jak można być aż tak głupim?! Ze złości jeszcze bardziej przyspieszam kroku. Docieram do tej cholernej chimery i warczę hasło. Wchodząc do gabinetu staram się opanować swoje nerwy. Przekraczam próg i słyszę na powitanie...
- Coś się stało, Severusie? – pyta spokojnym głosem Dumbledore.
Czy to aż tak widać?! Cóż... Tak czy inaczej nie może się domyślić, że martwię się o Pottera. Na Merlina, ja NAPRAWDĘ się o niego nie martwię!
- Właściwie, to tak – odpowiadam, uśmiechając się ironicznie. – Potterowi przypadło do gustu ranienie się przy pomocy nożyka – mówię sarkastycznie.
Zaskoczony Dyrektor unosi brwi, przyglądając mi się z niedowierzaniem. Myślałem, że nic go nie zdziwi, a tu proszę. Jego kochany Złoty Chłopiec się tnie... No cóż, pewnie przeżywa szok. Uśmiecham się w duchu. Ciekawe, jak zareagowałaby na to Minera?
- Jak to się stało? – pyta, zachowując pozorny spokój, ale w jego głosie można usłyszeć nutkę przerażenia.
Przez chwilę analizuję jego pytanie... Jak to się stało? Czy mam mu powiedzieć, że chłopak został... Nie. Nie powinienem tego mówić. Widać było jak bardzo Potterowi zależy na zachowaniu tej tajemnicy. Właściwie to sam nie wiem, kiedy zacząłem liczyć się z uczuciami tego roztrzepanego Gryfona, ale teraz powstrzymuję się od powiedzenia Albusowi całej prawdy.
- Nie jestem do końca pewny. Wydaje mi się, że to z powodu stresu... Całe to szaleństwo po pokonaniu Voldemorta… A sam wiesz, że chłopak nigdy nie radził sobie dobrze z medialną presją – wymyślam na prędce. Tak, świetne wytłumaczenie. Gdybym nie znał prawdy, z pewnością właśnie tak bym to usprawiedliwiał. Chociaż pewnie w ogóle nie starałbym się niczego usprawiedliwić. Pomyślałbym ten cholerny dzieciak znów chce zwrócić na siebie uwagę.
- Tak... To możliwe – teraz dało się wyraźnie dostrzec smutek w tych błękitnych oczach. Gdybym powiedział mu, co się naprawdę stało, z pewnością byłoby dużo gorzej. – W tej sytuacji Harry w czasie ferii musi pozostać tutaj, w Hogwarcie. Nie mamy wyboru, musimy go obserwować. Nie wiadomo, co może sobie zrobić...
Proszę, niech on tylko nie powie tego, o czym myślę... Proszę...
- Ale będzie jedynym Gryfonem, który zostaje. Nie można pozwolić, by był sam w wieży, to zbyt duże ryzyko...
Proszę, nie...
Dyrektor podnosi się wzrok i patrzy mi prosto w oczy. Domyślam się jakie będą jego następne słowa...
- Dlatego proszę cię, jako mojego zaufanego człowieka, żebyś przypilnował Harry'ego w czasie przerwy świątecznej. Będzie przebywał w twoich komnatach aż do końca ferii.
Blednę. Rozszerzam oczy w przerażeniu. Czy on chce powiedzieć, że Potter ma zamieszkać ze mną na cały okres ferii?! O nie... Tego chyba za wiele. Zrozumiałbym, gdyby kazał mi mieć go na oku. Zrozumiałbym, gdyby kazał mi go pilnować. Zrozumiałbym, gdyby poprosił mnie o rozmowę z nim... Ale dzielić komnaty z tym bachorem?! Nie... Nie, nie, nie...
- Albusie...
- Wiem, że nie jesteś zadowolony z tego pomysłu, ale nie mam wyboru. Sam wiesz, że Minerwy nie będzie w Hogwarcie. Może spróbujesz się jakoś z nim... Dogadać – w błękitnych oczach pojawił się na moment figlarny błysk.
Czy on chce, abym POLUBIŁ tego gryfońskiego, małego idiotę? Uśmiecham się pod nosem. To niech nadal sobie marzy.
Nie mam siły sprzeczać się z Dumbledore'm. Wiem, że i tak nic nie wskóram. Podjął już decyzję. Oczywiście, moje zdanie się nie liczy...
- Poinformujesz go o tym, czy ja mam to zrobić? – pytam bezsilny.
- Porozmawiam z nim, Severusie. - Chociaż to dobre...
- Tak więc wybaczysz, że już pójdę? – mówię chłodno.
- Oczywiście. Do widzenia. – odpowiada, a na jego ustach błąka się ten obrzydliwie usatysfakcjonowany uśmiech.
- Do widzenia – mruczę pod nosem i wychodzę z gabinetu, przeklinając pod nosem wszystko co wpadnie mi do głowy.
Idąc w stronę lochów, zastanawiam się, czy dożyję następnego semestru...

Dolina Mgieł-SNARRY (BCP) Where stories live. Discover now