1

5.5K 224 27
                                    

Dotykał mnie... To tak bardzo boli. Ale nie fizycznie. Gdzieś w środku. Mimo, że na moim ciele również pozostały ślady tej brutalnej napaści. Na samo wspomnienie tego wydarzenia, łzy cisną mi się do oczu. Śmiech, bezlitosne spojrzenie i męski głos szepczący „wszystko będzie dobrze”, „bądź grzecznym chłopcem”.
Te wakacje były koszmarne. Wspomnienia Voldemorta, który już nie będzie nikogo nękał, Komnaty Tajemnic i bazyliszka, a nawet tych okrutnych, mrocznych dementorów nie mogą równać się z tym... Gdybym miał wtedy różdżkę. Może mógłbym coś zrobić. Złamałbym zakaz, ale miałbym usprawiedliwienie, prawda? To byłoby w samoobronie! Nie mogliby mi zarzucić, że próbowałem się wyrwać z łap tego...
– Harry, nic ci nie jest? – Ron. Może powinienem mu powiedzieć. Nie. Nie mogę.
Wyśmieje mnie. Powie „Jak słynny Harry Potter mógł nie poradzić sobie z napalonym mugolem?!”
– Nie... Nic.
– Jesteś pewny? Wyglądasz jakoś... blado.
– Ron! Nie uważasz, że gdybym się źle czuł, byłbym tego absolutnie świadomy? – trochę mnie poniosło. Wiem. Ale nie panuję już nad tym. To dopiero początek roku... Może to gorące pragnienie wykrzyczenia światu, jaki to jest cholernie niesprawiedliwy przygaśnie, kiedy rozpoczną się lekcje?

~*~

Wielka sala jest pełna podekscytowanych uczniów. Wzdycham. To już czwarty rok. Zagrożenia już nie ma. Voldemort zginął. Ja go zabiłem. Chcę się tym radować tak jak inni. Zamykam oczy i uśmiecham się do siebie. Może uda mi się zapomnieć. Przynajmniej teraz...
Jednak przechodząc między stołami mam wrażenie, że wszystkie spojrzenia są utkwione we mnie. Nie tak jak kiedyś w moją bliznę czy w moją postać jako Harry'ego Pottera - Chłopca, Który Przeżył, ale we mnie. Próbuję się uspokoić. Wydaje mi się. Oni się wcale nie patrzą tak jakby... Jakby wiedzieli. Czuję się jak gdybym wydarzenia z wakacji miał wypisane drukowanymi literami na czole. Nagle ktoś chwyta mnie za rękaw. Odwracam się gwałtownie i natrafiam na lekko poirytowany wzrok Hermiony.
–Och... Cześć – mówię półprzytomnie
–Och... No cześć – przedrzeźnia mnie z ironią – Harry co z tobą! Mówię do ciebie a ty nic. Ignorujesz mnie?
–Nie. To nie tak. Przepraszam. Zamyśliłem się.
–Mówię ci Hermiona, że coś z nim dzisiaj nie tak. Masz zły dzień stary?
–To nic. Naprawdę. Po prostu jestem... Ee... Głodny.
Na twarzy Rona pojawił się wyraz ulgi.
–Trzeba było tak od razu! Przyznam, że też chętnie bym coś przekąsił...
Siadamy do stołu. Ceremonia Przydziału właśnie się rozpoczęła. Staram się skupić na tych wszystkich nazwiskach wymawianych przez McGonagall i krzykach Tiary, chociaż i tak ledwo, co do mnie docierają. Mój wzrok wędruje do stołu Ślizgonów. Draco Malfoy siedzi ze swoimi gorylami i najwyraźniej się czymś wychwala. Ja bym na jego miejscu nie był tak dumny. Lucjusz siedzi w Azkabanie, wraz z innymi śmierciożercami. Przecież powinien być pogrążony w... żałobie?
Chyba wyczuł, że ktoś mu się przygląda. Spogląda i uśmiecha się do mnie ironicznie. Odwracam się szybko w stronę przyjaciół. Jakie to cholernie wkurzające. Przeszywa mnie fala gniewu i niepokoju. Boję się. Nie Malfoya, ale wiedzy, jaką może posiadać. Wiem, że to niedorzeczne. Skąd miałby o tym wiedzieć. Ale mimo to czuję, że powinienem trzymać się od niego z daleka. Wydaje mi się, że nie potrafiłbym panować nad sobą tak jak kiedyś. Nie rzucę się na niego. Ale... Sam nie wiem. Tamtego dnia poczułem, że nigdy nie będę już taki jak kiedyś. Ten drań zabrał mi tą radość. Gniew pali mnie w środku topiąc resztki szczęśliwych wspomnień. Teraz nie potrafię już skupić się na czymś innym. A jeśli mi się to uda, trwa tylko chwilę. Och. Chciałbym, żeby zaczęły się już lekcje. I dużo zadań domowych i nauki! Tak! Byle nie mieć ani minuty wolnego czasu by nie pogrążyć się w reminiscencji.

~*~

Pierwsze dwa dni jakoś gładko przeszły. Na zielarstwie trudno było myśleć o swoich sprawach przy tym zamieszaniu, które wywołały roślinki Puellapuer drażniąc się z uczniami i zbijając doniczki. Jedna z nich uczepiła się palca Neville'a i nie chciała go puścić do końca zajęć.
McGonagall też nie odpuściła nam na pierwszej lekcji. Mieliśmy w parach zamienić świecę w zapałkę. Najlepiej zadanie wykonały Hermiona i Parvati. Mnie i Ronowi... Hmm... Niezbyt dobrze poszło. Patrząc na nasz „wyrób” można by go nazwać czymś w rodzaju stopionej rzeźby woskowej. Grunt, że nie byliśmy najgorsi. Inne lekcje też były ciekawe. Jednak pierwsze noce... Wtedy czas zatrzymywał się i cofał do tych wszystkich momentów. Kuliłem się na łóżku i przyciskałem kolana do klatki piersiowej byle tylko zniknąć na zawsze, pragnąc by nastał nowy dzień. To, co zrobiłem dzisiaj w nocy... Nie. To straszne. Czyżbym naprawdę aż tak ześwirował?
Podciągnąłem rękaw mundurka... Na moim lewym przedramieniu pieką dwie czerwone, krwawe kreski. Są lekko napuchnięte. Cięcie nie było aż tak mocne. Nie chciałem się zabić. Chciałem żeby... Bolało. Kiedy wbijałem sobie ostrze nożyka w skórę czułem, że wszystkie myśli znikają. Skupiałem się na tym piekącym bólu. Zresztą, co mi tam. Moje ciało ma już takie ślady, że dwie małe ranki są ledwo zauważalne. Miałem zamiar spytać Hermionę czy zna jakieś zaklęcie na usunięcie blizn, ale musiałbym powiedzieć jej o nich. Ona na pewno spytałaby się, po co mi to zaklęcie. Co miałbym niby odpowiedzieć? „Na przyszłość”, „na wszelki wypadek”?! Och. Hermiona nie jest głupia. Domyśliłaby się, że coś ukrywam. Ukrywam. Brzmi to jak jakaś tajemnica. Jak komnata tajemnic, o której za wszelką cenę musiałem się dowiedzieć jak najwięcej. Albo kamień filozoficzny. Nie. To nie jest tajemnica. To po prostu złe wspomnienie, o którym chciałbym jak najszybciej zapomnieć!

Dolina Mgieł-SNARRY (BCP) Where stories live. Discover now