Rozdział drugi

16 2 1
                                    

- Skąd znasz moje imię? - Warknęłam zaczynając się powoli wkurzać. Nie miałam pojęcia skąd chłopak znał moje pełne imię.

Od zawsze wszyscy mówili do mnie Rose, a nie Roslyn choć to nawet nie było zdrobnienie mojego imienia. Jakoś tak się przyjęło i rzadko kto tak do mnie mówił. Bywały nawet osoby, które do teraz myślą, że mam na imię, Rose.

Byłam bardzo ciekawa czego, Montano ode mnie chciał. Fakt faktem trzeba przyznać, że poprzedniego dnia delikatnie się posprzeczaliśmy. Natomiast to i tak niczego nie tłumaczyło i mógł po prostu to olać. Chyba, że ego mu na to nie pozwalało. Nie znał mnie i obstawiam, że nawet nigdy o mnie nie słyszał, a to jeszcze bardziej mnie dezorientowało.

U swojego boku poczułam podchodzącego, Luka. Chłopak, założył ręce na klatce wpatrując się w chłopaka. Natomiast, Montano dalej wpatrywał się w moje szaro - niebieskie tęczówki.

- Mam swoje sposoby. - Wyszczerzył się, pokazując przy tym rządek śnieżnobiałych i równych zębów. Skanowałam każdy skrawek jego twarzy. Musiałam przyznać, że chłopak był naprawdę przystojny. Aczkolwiek wszystko psuło jego zachowanie. - Nie skończyliśmy wczoraj.

Prychnęłam pod nosem, powodując tym jego zaciekawione spojrzenie. Założył ręce na piersi cwaniacko się przy tym uśmiechając.

- A mi się wydaje, że skończyliśmy. - Stwierdziłam, wpatrując się w jego czekoladowe oczy.

Dylan Montano, był w pewien sposób śmieszny. Od zawsze starałam się stąpać twardo po ziemi i nie dawać się zagiąć przez nikogo. Unikałam takich ludzi jak on. Takich, którzy od zawsze uważali się za dużo lepszych od innych, choć tak naprawdę tak nie było. I mimo, że nie znałam go prawie w ogóle, to dawałam się ponieść plotką, które o nim krążyły. Łamało to nieco moje zasady, których od zawsze się trzymałam, lecz jednak w mojej podświadomości tliło się to, że w każdej plotce zawsze jest ziarnko prawdy.

- Wiesz, że jesteś bardzo odważna? To raczej ja zawsze zachowuję ostatnie słowo. - Przekręcił głowę lekko w prawo, wypowiadając swoje płytkie słowa. Tak płytkie, że zastanawiałam się czy czasem się nie przesłyszałam.

- Doprawdy? Dobrze, że tylko raczej, bo w tym wypadku to ja zachowałam ostatnie słowo. - Wypowiedziałam, po czym usłyszałam głośne westchnięcie, Luka po mojej lewej stronie. Nawet to nie zwróciło uwagi, Dylana i nie spuścił ze mnie swojego lustrującego wzroku.

- Jesteś naprawdę intrygująca, Roslyn. Powinnaś być bardziej uważna i mniej pyskata do osób, z którymi rozmawiasz. Nigdy nie wiesz kim może okazać się druga osoba. - Wyrzucił z poważną miną. Naprawdę chciał zgrywać teraz dobrego ojca?

- Skończyłeś? - Zapytałam, nie dając mu odpowiedzieć. - Nie mam czasu na głupoty, a ty i tak już zabrałeś mi za dużo mojego cennego czasu. - Chłopak cicho się zaśmiał, intensywnie się nad czymś zastanawiając.

- Nie, Roslyn. Możesz być pewna, że na pewno Ci ten czas zwrócę. - Nie miałam pojęcia co miał przez to na myśli. Ciągle mówił tak niezrozumiale jakby z drugim dnem, którego zdecydowanie nie potrafiłam rozgryźć.

- Nie martw się, nie będzie takiej potrzeby. - Powiedziała, po czym przerwałam nasz kontakt wzrokowy. Spojrzałam na dwójkę moich przyjaciół, którzy wpatrywali się raz we mnie raz na, Dylana. Ostatni raz posłałam brązowookiemu spojrzenie, po czym chciałam go wyminąć. Montano, zdążył jeszcze do mnie podejść, nachylając się nad moim uchem.

- Do zobaczenia, estrella. - Wyszeptał prostu w moje ucho akcentując ostatnie słowo, a jego ciepły oddech owiał moją delikatną skórę. Wzdrygnęłam się lekko, ale nie dałam po sobie tego poznać. Estrella? Co to w ogóle znaczyło?

Heaven Is BurningWhere stories live. Discover now