Rozdział 2

70 7 2
                                    

Matematyka skończyła się, a wraz z nią nadeszła fala otępienia. Pół klasy ziewało na biologii, na angielskim przymykały się im oczy, a na fizyce leżeli płasko na ławkach. Za oknem płynęły wolno szare chmury deszczowe, a powietrze było niesłychanie duszne. Pogoda mówiła sama za siebie, jaki można mieć dzisiaj nastrój.

Kiedy wszyscy myśleli, że nie dotrwają do końca lekcji, podczas gdy pani Claus nudziła o soczewkach; jakich i z czego składała się ta wiedza było uświadomionych czterech na dwudziestu pięciu uczniów (reszta odpływała, a Claus nie zwracała na to większej uwagi), ktoś zapukał do klasy i wszedł. Była to wychowawczyni.

- Słuchajcie, dzień dobry. Mam dla was ważną informację. Przed chwilą przyjechała do nas nowa uczennica. - ludzie wnet ocknęli się i zdziwieni spoglądali po sobie - Zatrzyma się u nas na jakiś czas, dlatego proszę was, przyjmijcie ją dobrze i pokażcie jej szkołę. Dyrektor zaraz przyjdzie - skinęła pani Claus na pożegnanie i wyszła.

Milo w myśli podziękował losowi za tą niespodziankę. Nareszcie coś się wydarzy. Popatrzył z czystej ciekawości na reakcje kolegów. W większości wydawali się być podekscytowani. Wiercili się niespokojnie lub wymieniali porozumiewawcze spojrzenia lub uśmiechy. Z dziewczynami było gorzej. Te popularne wyczuły pewnego rodzaju zagrożenie swojej pozycji. Nerwowo szeptały między sobą lub chichotały. Dobrze że Claudia jest inna, pomyślał Milo. Spojrzał na Roba. Ten chyba myślał o tym samym, bo przewrócił do niego oczami. Milo uśmiechnął się pod nosem.

Nagle skrzypnęły lekko drzwi. Wszedł dyrektor szkoły, prowadząc za sobą dziewczynę.

Była oszałamiająco piękna.

Pewne dystyngowanie, a może pewność siebie, były w jej ruchach, gestach, wyrazie twarzy. Emanowała spokojem, weszła do sali jak gdyby nigdy nic.

Milo z wrażenia upuścił długopis. W klasie było tak cicho, że odgłos upadającego przedmiotu odbił się echem od ścian i usłyszeli go wszyscy. Ale numer.

Milo gorączkowo zerknął na Roba. Ten pokiwał głową, unosząc brwi i znacząco patrząc w oczy przyjacielowi.

Nowa dziewczyna miała na oko metr sześćdziesiąt wzrostu i bladą, północną cerę. Charakteru dodawały jej duże, brązowe oczy i pełne usta. Czarne włosy miała w nieładzie, podobnie jak płaszcz, drogi, krzywo zapięty.

Jaka piękna.

- Przedstaw się klasie - rzucił dyrektor, formalnie do bólu. Jak zawsze.

Dziewczyna władczo odrzuciła głowę do tyłu.

- Shine Collins.

Ma na imię Shine Collins, czarne włosy i brązowe oczy, dosyć ładna - zakonotował Rob. Spojrzał w stronę swojego przyjaciela, który chyba zbyt zauważalnie zagapił się na tę piękność. Milo miał błyszczące oczy i nie podniósł długopisu! Zwykle pedant, czego Rob nigdy nie był w stanie zrozumieć, chwytał swoje rzeczy w powietrzu zanim te upadały. Teraz długopis jakby w zwolnionym tempie uderzył o ścianę, odbił się od niej i potoczył się z powrotem w kierunku ławki chłopaka.

Tak dobrze go znał. Milo nigdy nie miał przygód z dziewczynami. Rob, odwieczny podrywacz i ostry imprezowicz, wielu rzeczy w swoim jeszcze krótkim, piętnastoletnim życiu zdążył zasmakować. Nie można było powiedzieć tego samego o Milo. Odkąd zaczęła się szkoła średnia, Rob mógł bezskutecznie namawiać kolegę do wspólnego udziału w imprezach, często suto zakrapianych alkoholem. Milo po prostu miał swoje zasady i trzymał się ściśle określonego rytmu. Nigdy nie próbował zakazanego, nigdy nie wszedł w konflikt z prawem. Nigdy nie był w związku. Rob lubił Milo, uważał go za najlepszego kumpla, dlatego całym sercem życzył mu dobrego. Przez słowo "dobre" Rob rozumiał bycie szczęśliwym z dziewczyną, pasją i robieniem tego, na co ma się ochotę. Szanował umiłowanie spokoju przez kolegę, ale kiedyś przyjdzie w jego życiu pora na to drugie, inne. Nie mając pojęcia, dlaczego ta nowa w ich klasie skojarzyła mu się z Milo, Rob zaczął wertować zeszyt. Poczuł dziwne podenerwowanie, nie mógł skupić się na notatkach, czy nawet pomyśleć o Dianie. Ta dziewczyna miała w sobie coś tajemniczego, coś, co przyciągało człowieka jak magnes. Nie chciał czuć potrzeby patrzenia na nią, a jednak poczuł. Shine Collins stała obok wychowawczyni przed blatami pierwszych ławek, obie rozmawiały z kilkorgiem uczniów. Rob spostrzegł, że Shine Collins nie uśmiecha się, wyraz jej twarzy nie uległ zmianie odkąd weszła do klasy. Skojarzyła mu się z taką chłodną księżniczką. Ruszała się powoli, niemal jak aktorka. Matematyczka poprosiła ją o podejście do biurka, ta natomiast przeszła w tamtą stronę wręcz w teatralny sposób. Sunęła po podłodze wyprostowana i wyniosła. Królowa Śniegu - przyszło mu na myśl.

- Przydałoby się gdzieś cię usadzić, Shine. Dostawimy ci ławkę. Wolisz usiąść sobie z przodu, czy z tyłu? - spytała ciepłym tonem matematyczka.

- Woli pani nosić kremowe koszule czy ecru? - odpowiedziała pytaniem na pytanie Shine.

- Co? - wypsnęło się matematyczce. Klasa z lekkim osłupieniem wpatrywała się w Shine, która uniosła brwi.

- Tak, jak dla pani nie ma znaczenia, którego koloru koszule pani woli, bo to są te same kolory, tak dla mnie nie ma znaczenia, gdzie siądę. To chyba nie stanowi o naszym życiu.

Matematyczka stała jak słup soli, gapiąc się na Shine jakby chciała ją zdzielić. W końcu szybko pokiwała głową i uśmiechnęła się dziwnie.

- Tak, tak, w takim razie tu z tyłu będzie idealnie, nie jesteś chyba niska, nie będą ci zasłaniali.

Shine bardzo powoli skinęła głową i podeszła do ławki, którą przesunęło dwóch chłopaków. Jeden z nich, a było mu na imię Bryan, został tam i ściszonym tonem przemówił do dziewczyny:

- Nie potrzeba zamieszania. Nie rób wokół siebie sensacji.

Shine spojrzała na niego przeciągle, ale bez zainteresowania. Bryan, który był klasowym atencjuszem, szybko się ulotnił. Nie pasowało mu, że nagle ktoś inny od niego przykuł uwagę klasowej społeczności. To nie jej rola. To nie powinno się dziać.

Rob obserwował sytuację z pewnej odległości. Nie lubili się z Bryanem, więc spodobała mu się cała ta akcja. Shine zyskała jego aprobatę. W pewnym stopniu mu się spodobała.

Rob przyłożył sobie odruchowo ręce do policzków. Aż wzdrygnął się od nagłego uczucia ciepła, rozpalonej skóry. Niesamowite, jak ta nowa na niego zadziałała. A tam gdzieś, za ścianą, siedzi jego dziewczyna. Roba zaczęły gryźć wyrzuty sumienia. Zbyt dużo emocji naraz. Nigdy nie myślał zbyt wiele, teraz natłok różnych odczuć obciążył go. Poczuł się zagubiony i bezradny. Spojrzał w stronę nowej. Zobaczył tylko plecy Królowej Śniegu, wieszała płaszcz na oparciu krzesła. Nieświadomie zaczął obgryzać paznokcie, choć nigdy wcześniej tego nie robił. Temperatura jego ciała wzrastała coraz bardziej. To było straszne. Shine zmanipulowała go ostatecznie.

Kiedy wreszcie udało mu się przestać na nią patrzeć, spojrzał na Milo. Doszło do niego, że on też się na nią patrzy. Pięści miał zaciśnięte, a uszy czerwone jak krew.


Ocalić BlaskOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz