XVII. „Jakoś staram się cały czas sobie radzić"

Start from the beginning
                                    

Pytanie Luki nieco zaburzyło mi plany na błogi odpoczynek, na który tak bardzo zasłużyłam. Wcale nie miałam ochoty rozpamiętywać teraz tego, co stało się kiedyś między nami. Wsadziłam go w szufladkę w mojej głowie, którą starałam się zamknąć, ale z jakiegoś powodu ktoś wciąż usilnie ją otwierał.

— Jeśli musisz — nie odmówiłam mimo silnego przeczucia, że powinnam. — Ale naprawdę na chwilę, jestem zmęczona.

Strażnik kiwnął kilka razy głową. Wspólnie weszliśmy do mojej obskurnej sypialni. Zaproponowałam mu, żeby usiadł sobie na łóżku — nie było tu innych miejsc do siedzenia — ale nalegał, że postoi. Sama więc spoczęłam na materacu i przeniosłam na niego wzrok. Miał mocno zmarszczone brwi i skrzyżowane na piersiach ramiona. Dłońmi zaciskał oba swoje ramiona tak mocno, że kłykcie mu zbielały, a widoczne żyły się uwydatniły. Cokolwiek miał mi do powiedzenia, już wiedziałam, że nie będzie to nic przyjemnego.

— Czemu byłaś tak późno w jego pokoju?

Nie tego się spodziewałam. Myślałam, że będzie chciał rozmawiać o tym, co kiedyś istniało między nami, a on zainteresował się moją wieczorną wizytą w komnatach króla. Nie udało mi się wyczytać z jego głosu, z jaką intencją zadawał to pytanie. Zazdrość nie miała sensu, troska czy gniew również. Nie miał prawa i powodu interesować się takimi rzeczami po tym, jak mnie zostawił.

— Dlaczego sądzisz, że ci odpowiem na to pytanie?

Jako strażnik powinien się domyślić, że cokolwiek bym nie robiła z królem, musi to zostać zachowane w ścisłej tajemnicy. Gdyby ktokolwiek dowiedział się, że rozpowiadam byle komu, po co tam byłam, miałabym kłopoty. A nie zależało mi na nim już na tyle, aby dla niego jakkolwiek ryzykować.

— Iris, proszę cię — jego głos przybrał zbolały ton — po prostu się martwię.

— Trochę już na to za późno, Luka.

Strażnik pokręcił głową i wyraźnie zacisnął swoje dłonie jeszcze mocniej. Co z tego, że był sfrustrowany? Nie zamierzałam tak po prostu znów dopuścić go do siebie. Nie wystarczy tylko jeden moment, w którym zasugerował, że wciąż mogło mu na mnie zależeć, abym zapomniała, co mi zrobił.

— Skrzywdził cię?

Z jakiegoś powodu to pytanie przelało czarę goryczy, która powoli napełniała się we mnie podczas tej rozmowy. Wstałam, nie potrafiłam już dłużej usiedzieć w miejscu. Gniew roznosił mnie od środka, gotując moją krew i podburzając całe ciało do akcji.

— A jeśli ci powiem, że tak, to co zrobisz?! — warknęłam na niego. — Pójdziesz tam i z nim porozmawiasz?! Może od razu zaczniecie walczyć?! — Wyrzuciłam ramiona w powietrze. — A może postawisz mu się, tak jak się postawiłeś Thornowi, co?! Wszyscy wiemy, jak wtedy ci zależało, żeby mnie ochronić!

Luka nic nie odpowiedział. Spuścił głowę, a dłonie, które wcześniej zaciskał tak mocno na ramionach, odpuściły trochę. Trafiłam w temat drażliwy i bolesny dla nas obu. I choć z jednej strony rozumiałam, co umotywowało taką, a nie inną decyzję strażnika, nie zmieniało to faktu, że miałam prawo wciąż być na niego wkurzona. Zwłaszcza gdy wciągał mnie w takie bezsensowne rozmowy.

— Tak myślałam. — Postarałam się odrobinę uspokoić. — Zostawiłeś mnie samą w najgorszym momencie i musiałam sobie bez ciebie poradzić, to teraz jakoś staram się cały czas sobie radzić. I nie wiem, co chcesz zyskać, wypytując mnie o takie rzeczy.

— Mówiłem, po prostu się martwię — szepnął, a głos ledwo wydobył się z jego gardła. — Nie chciałem sprawić ci tym przykrości.

— Jeśli nie zamierzasz mi w żaden sposób pomóc — prychnęłam — a nie wiem, jak niby mógłbyś, skoro również jesteś tu dosłownie nikim, tym swoim martwieniem się tylko rozgrzebujesz niepotrzebnie moje rany.

I. Nasiona DobrociWhere stories live. Discover now