Rozdział 3

2 0 0
                                    

Budynek drewniany, z figurami bożka skrobanymi z pospolitego drzewa, przeciętnej urody, istota wygląda na typowego wsiowego patrona upraw. Wieża , na której powinien znajdować się dzwon była niekompletna, wyglądała na zniszczoną jakiś czas temu, dzwonu niebyło tym bardziej. Obok wrót siedziała owinięta w łachmany zakapturzona postać. W pobliżu nie było innej osoby, więc można by bezpiecznie uznać, że jest to przewodnik.

- Jesteś więc.- Powiedział z ciemności kaptura, nie drgając nawet.

- Ty jesteś tym przewodnikiem? Ile zajmie nam ta podróż?

- To zależy tylko od ciebie, ja jestem gotów, a ty?

- Oczywiście, jak mam cię zwać, ja jestem Otto.- Wyciągnął rękę na przywitanie.

- Przewodnik, po prostu przewodnik.

Mężczyzna wstał, nie odwzajemnił uścisku tylko powoli ruszył w stronę Czarciego Kopca, Otto przez ułamek sekundy zdążył dojrzeć błyskotliwe, jasne oczy starca wybrzmiewające z ciemności. Ruszył za nim, przewodnik szedł powolnym, spokojnym krokiem pełnym nietypowej dla wiejskiego starca gracji, kontrastowało to z rwanym krokiem młodzieńca, którego roznosiła energia. Jak na razie dopiero wychodzili ze wsi, mijali wracających na pola rolników, co dziwne, każda rodzina wyglądała zupełnie inaczej, inne odcienie skóry, kolory włosów, rysy twarzy, żadnych cech, które łączyłyby mieszkańców do wspólnych przodków. „Wioska na pograniczu, pewnie kiedyś burdel potężny tu był, to i wzbogacenie etniczne się wytworzyło." Pomyślał Otto. Powoli dochodzili do krawędzi lasu, przy ścieżce widoczna była rozmazana tabliczka ostrzegawcza, chłopak nie umiał jej rozczytać, przede wszystkim dlatego, że średnio umiał, a po drugie, że deszcz musiał zmyć napis. „Chłopy tutaj piśmienne, u nas to raczej nie takie częste, w tym sierocińcu to miałem szczęście, że mnie ktoś uczyć próbował, faktem też jest, że u nas to wiosek brak, a w kilku co byłem to bieda straszna." Otto postanowił przyjrzeć się bardziej przewodnikowi, przeciętny wzrost, figura dosyć postawna jak na starszego mężczyznę, twarzy nie widział, ale oczy wydawały się przebijać mrok kaptura. Ubranie starca było proste, lekko ubrudzone ziemią i pyłem, ale nie wyglądało na zaniedbane, nie sprawiał wrażenia typowego żebraka, co najważniejsze nie śmierdział na kilometr, co zdecydowanie pozytywnie wpłynie na wyprawę.

Las do którego weszli nie był gęsty, często przecinały go polany, słychać było sporadycznie śpiewającego ptaka. Za wyjątkiem pierzastego zwierzęcia, było cicho. Żaden z panów nie odzywał się do siebie. Otto postanowił przełamać ciszę.

-Jak dużo próbowało?

- A czy ma to znaczenie, skoro żadnemu się nie udało?

- Czyli dużo czy mało?

- Niewielu śmiałków dotarło do samej bestii.

Otto uświadomił sobie czemu nie chciał wcześniej rozmawiać z mężczyzną. „Pierdoli od rzeczy, to w końcu mało czy dużo, ileż nich dotarło do szczytu, ta droga jest aż tak ciężka?" Chłopak zadawał sobie te pytania, jednak z enigmatycznych odpowiedzi nie umiał wyciągnąć jednoznacznych wniosków. Plecak powoli zaczynał mu ciążyć, chwila na odpoczynek byłaby idealna. W momencie kiedy ta myśl przebiegła przez jego umysł, przewodnik zatrzymał się bez słowa i usiadł w cieniu na powalonym drzewie. Otto usiadł na trawie w słońcu, wyciągnął bułkę i zaczął pałaszować, całe to chodzenie podziałało mu na apetyt. „Pewnie w którymś momencie trzeba będzie zacząć polować, bo z tego co mówi ten dziadek, sporo minie zanim dotrę do potwora." Otto widział po drodze jakieś sarenki i inne wiewiórki, problem z tym, że nie jest ani dobry w walce dystansowej (przede wszystkim z braku broni dystansowej) ani w zakładaniu pułapek. „Mam nadzieje, że staruszek coś umie, jakoś musiał przeżyć tutaj, a skoro zna drogę na szczyt to pewnie wie też gdzie najlepiej polować." Otto usłyszał szelest w krzakach około rzutu kamieniem od miejsca postoju. „Pewnie wiatr albo ptak jakiś." Ta myśl nie zgadzała się jednak z rzeczywistością, a ta pokazywała strzałę lecącą w stronę mężczyzn. Otto ledwo uniknął pocisku i raptownie stanął na nogi i ruszył ręką w stronę oręża. Dziadek siedział na kamieniu bez ruchu, lecące w jego stronę strzały zdawały się zbaczać z kursu tuż przed jego postacią. Otto nie miał czasu na zastanawianie się nad tym fenomenem, musiał zlokalizować i policzyć napastników. Krzaki nie były daleko, ale świst strzał przeszkadzał w dostaniu się do nich, chłopak ukrył się za drzewem. „Przynajmniej dwóch, najpewniej trzech, lecą po dwie strzały na salwę, więc pewnie jeden nie ma łuku." Szybko ocenił, deszcz strzał ustał, krzaki zaszeleściły. „Są w ruchu, co teraz? Cholera nie cierpię łuczników. Chwila, chwila, a może by tak?" Po czym uderzył mieczem w gałąź nad sobą, nadłamana wichurą odpadła od drzewa i uderzyła w krzaki.

- Aaaa, kurwa mać!

Krzyk z krzaków utwierdził Otto w lokalizacji jednego z napastników, ruszył w jego stronę. Jednym szybkim cięciem ściął przeszkadzającą mu część krzewu. Jego oczom ukazał się młody mężczyzna z nienawiścią w oczach i łukiem w ręce. Otto bez wahania szybkim pchnięciem przez twarz pozbawił bandyty życia. Świst strzały przerwał chwilowy triumf. „Ała, ała. To definitywnie strzała w moim ciele." Strzała trafiła go w lewe ramię. Upuścił miecz, szybko skulił się i ukrył za ciałem.„ Teraz to nawet tego łuku nie użyje, i miecz dwuręczny bez dwóch rąk to też niezbyt dobry pomysł." Otto złamał strzałę w ramieniu, aby ta nie zawadzała w krzakach, ból z ramienia promieniował i irytował wojownika. Dobył swojej pałki i zaczął skradać się za krzakami w stronę bandytów. Starał się omijać każdą gałązkę i każdy liść, jednak jeden trzask zdradził jego pozycja i strzała pomknęła w jego stronę. Na szczęście chybiła, na nieszczęście pozycja Otto była znana. „ Mam pomysł, dość głupi, ale może się udać." Pomyślał patrząc na kilka kamieni leżących obok. Wziął jeden i cisnął za siebie. Trzask gałązki został skomplementowany strzałem z łuku w kierunku głazu. Otto począł iść w stronę napastników, jednocześnie rzucając kamienie za siebie, tłumiąc swoje kroki. Zatrzymał się, gdy ujrzał fragment czyjejś głowy, bez zastanowienia miotnął kamieniem w stronę bandyty, strzał był czysty i pozwolił na ogłuszenie celu. Otto dobił go sztyletem. Usłyszał zbliżający się szelest i z krzaków wyłoniła się kobieta z łukiem, zobaczyła martwego mężczyznę na ziemi i oddała strzał krzycząc.

W emocjach nie trafiła, Otto rzucił sztyletem trafiając bandytkę w rękę, ta upuściła łuk, chłopak dobył pałki, szybkim susem dotarł do łuczniczki i jednym uderzeniem w skroń pozbawił ją tchu. „To chyba wszyscy, ja jebie, a w sumie, gdzie ten dziadek, mam nadzieje, że nie zginął, bo nie dojdę na ten szczyt."

- Widzę, że ci się udało, gratuluję.- Usłyszał głos za sobą.

- Gdzie żeś był, nie mogłeś jakoś pomóc.- Krzyknął Otto do starca, który pojawił się nagle zza drzewa.

- Jestem tylko przewodnikiem, nie twoim ochroniarzem, jedyne moje zadanie to doprowadzić cię na szczyt, o ile przeżyjesz, mogę najwyżej opatrzyć ci ramię jeżeli potrzebujesz.- Odpowiedział Przewodnik spokojnym głosem.

- Jakbym mógł prosić.- Parsknął cicho Otto.

Rana na szczęście nie była głęboka, jednak używanie ręki było ograniczone przez jakieś dwa dni. Otto zebrał z bandytów przedmioty, które mogą się przydać. Jeden łuk został złamany, drugi jednak był w całości, 10 strzał nadawało się do użytku, mieli przy sobie jakiś prowiant, który starczy na około trzy dni. Brak pancerza. Pozostało jednak pytanie.

- Co bandyci robią na trakcie, którego unikają ludzie z powodu potwora?

- Kto wie, może blisko mają siedzibę, albo wiedzą o czymś o czym my nie wiemy.

Przewodnik mówił nie wprost, Otto zdenerwowany odpowiedzią starca i nadal zdziwiony obecnością bandytów zebrał swoje rzeczy i ruszył drogą. Niedługo później robili obóz, chociaż to może za dużo powiedziane, chłopak rozpalił ogień i wyciągnął koc, zasnął szybko, zmęczony dniem. Gwiazdy nad nim błyszczały, a w oddali grzmiał dziwny ryk piekielnego stworzenia.

GóraWhere stories live. Discover now