Stagium 01

3.6K 248 54
                                    

Po kilku godzinach cel misji stał się widoczny nawet gołym okiem. Tajemnicza planeta mieniła się pośród nieskończonej otchłani wszechświata jako zaledwie malutka, żółtawa kropka na tle tysięcy innych gwiazd – lecz im bardziej Trinity się do niej zbliżał, tym większych nabierała rozmiarów. Gdy statek był na tyle blisko, by zatoczyć regularną orbitę − załoga nie obserwowała już niewinnego punkciku na niebie, lecz pełen majestat olbrzymiej, wypełnionej morzem piasku planety.

A więc dotarliśmy.

Blade chmury gęsto kłębiły nad złocistą powierzchnią, co pod pewnym względem przypominało ojczystą Ziemię. Z kolei morza i oceany – o ile istniały – z pewnością nie były obecnie widoczne. Świat ten niemal w całości wypełniony był nienaturalnie płaskimi stepami i kanionami, nie ukazując choćby jednej, zielonej połaci, która mogłaby sugerować, że gdzieś tam na dole tliło się jakieś egzotyczne życie. Nic jednak straconego – być może potencjalne organizmy rezydują gdzieś pod niegościnną warstwą piasku albo też są zbyt małe, by dało się je stąd zobaczyć?

Cóż, to rozkmina dla ludzi nauki. On, zwykły, prosty człowiek nie znał się na takich rzeczach i nawet nie próbował – jego zadaniem było tylko zapewnienie bezpieczeństwa.

Nagle z głośników wydobył się chrypliwy głos dowódcy misji – kapitana Galena Draytona – który pokrótce zapoznał wszystkich z dalszym planem misji.

Dla Septimusa nie było to nic nowego − wszystkie szczegóły wyczytał już wcześniej z dokumentów. Ot, cała filozofia: godziny zbiórek, wytyczne dla naukowców i techników, poszukiwania Caelus-1 oraz zapowiedź zejścia na powierzchnię planety za jakiś dłuższy czas. Jednym słowem żmudna rutyna, dlatego też w pewnym momencie po prostu przestał słuchać. W normalnych okolicznościach zapewne zostałby ukarany za niesubordynację albo podważenie autorytetu lidera – ale teraz był sam w swojej prywatnej kajucie, toteż mógł się wyłączyć i zatonąć w swobodnym dryfie głębokich rozważań.

Gdy tylko przemówienie dobiegło końca, wówczas niespodziewanie ogarnęło go znużenie; poczuł się senny i wykończony, zupełnie jakby cały dzień spędził na ciężkich robotach. Oczywiście to tylko efekt osłabienia wywołany szokiem pohibernacyjnym − gdy trochę się prześpi, powinno to minąć.

W międzyczasie z niewielkiego okna na samym końcu kajuty Septimus miał wręcz idealny widok na tarczę planety. Jego uwagę zwróciło nie tylko powierzchowne piękno tego zagadkowego globu, lecz też... jego potęga, o ile można tak to nazwać. Królewski majestat – otóż to. Niewzruszona duma i swojego rodzaju uśpiona, złowroga moc, jakby przyczajona gdzieś głęboko pod powierzchnią... Wiedział, że to tylko jego zmorzona snem imaginacja, jednak wpatrywanie się w tę planetę przyprawiało go o coś... osobliwego. Jakby patrzył w oczy uśpionej bestii. Niestety, nie potrafił wytłumaczyć tego zagadkowego przeczucia.

Jego powieki z każdą sekundą stawały się coraz cięższe – a widok złocistej kuli zaczął się rozmazywać. Septimus nie potrafił już dłużej walczyć. Nawet nie wiedział, w którym momencie zasnął.

Śniąc, zobaczył bursztynową planetę, która w swojej doniosłej chwale – jakby zamiast księżyca – górowała nad niebiosami. Nagle jej niewidzialne oczy wbiły wzrok w jego sylwetkę − samotnego, biednego podróżnika na zimnej pustyni, przypominającego jedynie drobny pył, w zasadzie cząstkę tego, po czym sam stąpał – nieistotną marność w obliczu wszechrzeczy. Wtem − ku jego zdziwieniu − zaczął nagle wzbijać się w powietrze... w stronę tej planety. Stawała się coraz większa i coraz bardziej gniewna, a on, malutki nędzarz, zbliżał się do niej, nie mogąc nic zrobić. Poczuł zimny dotyk strachu. Ogarnięty przerażenie, desperacko usiłował uciekać – lecz nic to nie dawało. Wtem odkrył, że się dusi... O nie! Nie może oddychać! Rzucał się i miotał, bezskutecznie walcząc o najmniejszy haust powietrza. Nawet gdy w beznadziei zacisnął powieki, wciąż widział gniewne oblicze planety. Ostatecznie ona go pochłonęła. Wpadł do palących płomieni gdzieś wewnątrz. Ból był nieludzki, niewyobrażalny, nie do opisania. Gdzieś w tle słyszał własne krzyki, widząc wszędzie ogień i krew. Wtedy z płomieni wyłonił się potężny, diabelski szpon, który natychmiast przebił jego płuca.

Milczenie ✔️Where stories live. Discover now