III

38 4 8
                                    

Święto Plonów zgromadziło na Taniquetilu prawie wszystkich mieszkańców Amanu. Przed pałacem Manwëgo i Vardy rozstawiono długie stoły, uginające się pod niezliczoną ilością potraw. Na zielonych stokach góry nieustannie odbywały się tańce. Akompaniowała im muzyka, jaką posłyszeć można tylko w Valinorze. Eldarowie, Majarowie i Valarowie świętowali razem jak jeszcze nigdy dotąd. Zaiste, był to dzień szczęśliwy dla wielu.

– Czy moja piękna narzeczona zgodzi się ze mną zatańczyć? – Finrod szarmanckim gestem wyciągnął rękę w kierunku Amarië. Złotowłosa skwapliwie ją przyjęła.

– Czy nasz ślub też może tak wyglądać? - spytała ze śmiechem, kiedy wirowali wśród innych par. Jej oczy jaśniały tak samo jak przepiękna, szmaragdowa suknia, lecz jeszcze mocniej i radośniej.

– Chcesz zaprosić cały Aman? Całkiem niezły pomysł - uśmiechnął się przekornie Finrod. W tamtym momencie przystałby na wszystko.

Uroczystość trwała w najlepsze już od wielu godzin. Powoli zbliżał się czas zmieszania światła Dwóch Drzew, na co wszyscy czekali z niecierpliwym podekscytowaniem. Mogli się spodziewać, że na ten moment Valarowie przygotowali coś specjalnego i prawdziwa zabawa dopiero się zacznie.

Stało się jednak coś przeciwnego. Jak płomień świecy, silny i pewny, zostaje zgaszony jednym dmuchnięciem. Zamiast rzeki złotego i srebrnego światła, krainę Bogów zalała nieprzenikniona ciemność. Straszniejsza od najgorszych wyobrażeń. Gęsta i lepka, zatruwająca serca i umysły.

Podniósł się krzyk i lament. Wszystkie serca zmroziła jednocześnie groza, chociaż nikt jeszcze nie wiedział, co się wydarzyło. Finrod poczuł, jak Amarië przylega do niego i dusi na jego ramieniu rozpaczliwy krzyk.

Po śmierci świętych Drzew każdy szczep elfów starał się odnaleźć w nowej rzeczywistości, na ile to było możliwe. Finrod długo nie widział się z Amarië; była jednak bezpieczna u swojej rodziny. On natomiast nie mógł opuścić Tirionu, w którym zapanował napięta atmosfera. Curufinwë, pierworodny syn Finwëgo, nie wrócił jeszcze do swej siedziby w Formenos. W jego Silmarilach wciąż jarzyło się Światło. Cudowne klejnoty były jedyną szansą na odbudowanie strat. Teraz wszystko zależało od Fëanora; kiedy Valarowie zaprosili go na swoją naradę, w wielu sercach zapaliła się nadzieja. Lecz byli również tacy, którzy pozbawieni byli złudzeń. Finrod do nich należał. Nie sądził, aby wuj zrzekł się dzieła swojego życia, stworzonego przed laty i nieustannie strzeżonego. Jak się okazało, miał rację.

Wkrótce Finrod wyruszył do Valmaru. Wiedział, jak bardzo Amarië musi być niespokojna i nie zamierzał dłużej zwlekać. Chciał przynieść jej otuchę i wsparcie, być przy niej w tych ciężkich chwilach.

Kłęby szarej mgły płynące znad Morza mąciły ciemności, lecz nie dawały światła. Elfowie z nielicznej świty Finroda oświetlali drogę lampionami, dopóki nie znaleźli się u bram Valmaru. Na głównym placu płonęło duże ognisko, rozpraszając mrok czerwonym blaskiem. Przy większości budynków paliły się także lampy. Nie zmieniało to jednak faktu, iż piękne miasto, zawsze tak jaśniejące, tonęło w smutnych półcieniach.

Finrod odnalazł znajomą drogę do domostwa rodziny Amarië. Zapukał do drzwi i czekał. Przez dłuższy czas odpowiadała mu jedynie cisza. Nie zdążył się jednak zaniepokoić, ponieważ wtem zjawił się Paldon, ojciec Amarië. Był to Vanyar słusznego wzrostu, znany ze swej rozwagi, stateczności i łagodnego usposobienia; z tych też powodów otaczany powszechnym szacunkiem. Przypatrzył się Finrodowi dłużej, zupełnie jakby nie poznał go w pierwszej chwili. Nastąpił krótki moment wahania z jego strony. Finrod postąpił krok do przodu.

Krótki czas radościWhere stories live. Discover now