I

49 9 16
                                    

Czuł miękki dotyk paproci na swojej twarzy i dłoniach. Gęsty las zdawał się cichy i uśpiony, jednak elf na każdym kroku napotykał oznaki życia. Szelesty w zaroślach zdradzały kryjówki drobnej zwierzyny, a gdzieś ponad głową co chwila wyczuwał trzepot skrzydeł. Przede wszystkim zaś słyszał ciche oddechy swoich braci. Angroda dosyć blisko - gdy spojrzał w lewą stronę, dostrzegał jego rosłą sylwetkę. Aegnor trzymał się z tyłu.

Synowie Finarfina rzadko zapuszczali się tak daleko w lasy rosnące na południe od Calaciryi; jeszcze rzadziej w taki sposób jak dzisiaj. Nie mieli z sobą psów myśliwskich ani nawet koni, a za jedyne wyposażenie służyły im łuki. Bardziej niż na upolowaniu zdobyczy, zależało im na tym, aby spędzić razem trochę czasu. Po niespełna godzinie wędrówki natrafili jednak na ciekawy trop, postanowili więc pójść jego śladem. Teraz wszyscy troje wyczuwali, że cel jest już blisko.

Rozległ się świst. Kamień wystrzelony z procy Angroda wleciał w gęstwinę leszczyny. Delikatne gałązki zakołysały się gwałtownie. Na wolnej przestrzeni ukazał się duży, szarobrązowy kształt i już w następnej chwili zniknął w kolejnej kryjówce.

Finrod ruszył przeciąć mu drogę. Dzięki temu, że stał pod wiatr i poruszał się bezszelestnie, zdołał podejść naprawdę blisko. Widział przed sobą potężne rogi i błyszczące, czarne oczy jelenia. Nos zwierzęcia drżał, gotowy wychwycić z powietrza wszystkie alarmujące zapachy. Złotowłosy elf płynnym ruchem sięgnął po naciągnięty łuk. Wymierzył, lecz broń nagle zastygła w jego dłoniach. Wystarczył jeden nieopatrzny ruch. Jeleń wyskoczył zza kępy drzewek prawie wprost na niego, po czym umknął długimi susami. Finrod nawet się za nim nie obejrzał. Przenikał wzrokiem dalszą część lasu, szukając śladu czegoś, co jeszcze przed chwilą tam zauważył... Na próżno.

– Co ty zrobiłeś, Ingoldo! – Bracia prędko znaleźli się przy nim. Aegnor nie krył złości i rozczarowania. – Dlaczego pozwoliłeś mu uciec?

– Wygląda na to, że przypadkiem go spłoszyłem – Finrod wzruszył ramionami w bezradnym geście. – Przykro mi.

Jeszcze raz, chociaż bez nadziei, spojrzał w tamtą stronę. Wstrzymał oddech, kiedy daleko między drzewami dojrzał skrawek zielonej sukni.

– Chodźmy już stąd – powiedział Angrod. Podszedł do Finroda, lecz nie zaobserwował ożywienia malującego się na jego twarzy. – Ingoldo, wracamy?

– Co? A, tak – Finrod otrząsnął się i spojrzał po twarzach braci, jakby dopiero teraz zauważył ich obecność. – Chyba możemy wracać...

Ku jeszcze większej irytacji Aegnora, Ingoldo wcale nie sprawiał wrażenia zmartwionego. Podczas drogi powrotnej niewiele się odzywał, ale jego oczy jaśniały niecodziennym blaskiem. Myślał o czymś intensywnie.

– Jak to się mogło stać? – Najmłodszy z braci nie dawał za wygraną. – Jesteś najlepszym myśliwym spośród nas, a tak po prostu pozwoliłeś mu uciec.

– Takie rzeczy się zdarzają - Finrod nie bardzo wiedział, co jeszcze mógłby powiedzieć na swoją obronę. Ciężko mu było zebrać myśli. Zastanawiał się, kim była elfka, która tak nagle objawiła mu się w głębi lasu. Chociaż czekała ich jeszcze długa podróż do domu, coś w jego duszy sprzeciwiało się i kazało mu obrać zupełnie inny kierunek. Stłumił jednak to uczucie. Odetchnął głęboko i spróbował się uśmiechnąć do zachmurzonego blondyna. – Mogę ci tylko obiecać, że drugi raz bardziej się przyłożę.

Krótki czas radościWhere stories live. Discover now