1. Nigdy nie wiadomo co czai się w mroku

115 10 16
                                    

  Dzisiejszy dzień był wyjątkowo paskudny. Padało i wiało, zapowiadało się na burzę. Lubię deszcz, ale nie kiedy muszę iść do pracy. Jako, że był luty, gdzieniegdzie leżał śnieg, a raczej jakaś breja przypominająca go. Wyszłam z niechęcią z domu i zmierzałam w kierunku mojej pracy. Moje ręce, mimo że zawsze były zimne stały się jeszcze bardziej lodowate. Nie mogłam schować ich do kieszeni, bo musiałam mocno trzymać parasol, który prawie się połamał przez ten wiatr. Przystanęłam na chwilę, żeby rozejrzeć się po okolicy, bo zasłaniałam się parasolem, żeby cała nie zmoknąć. Zobaczyłam, że jestem już niedaleko miejsca docelowego. Bez wahania zaczęłam biec, żeby być jak najszybciej w pracy, bo pewnie już się spóźniłam. Przeważnie o godzinie dziesiątej jeszcze nikogo nie było w pizzerii. Tym razem jednak zobaczyłam o jeden samochód więcej na podjeździe i zastanawiałam się do kogo mógł należeć. Przyjrzałam się samochodowi kiedy byłam już pod drzwiami. Nie znałam rejestracji, ani nigdy w okolicy nie widziałam tego auta, co było dziwne, bo rzadko mieliśmy gości spoza miasta.

  Weszłam do lokalu i od razu zrobiło mi się nieco cieplej. Nikogo nie zobaczyłam przy ladzie, ani przy stolikach, więc poszłam od razu do pokoju dla pracowników. Widząc, że nie mamy gości nie spieszyłam się już, naszła mnie chęć na kawę. Weszłam do pomieszczenia, ściągnęłam kurtkę i zawiesiłam ją na wieszaku, a parasolkę zostawiłam w kącie, żeby wyschła. Stanęłam przed małym lustrem i poprawiłam moje białe włosy. Miałam kucyka na czubku mojej głowy, który przez tę paskudną pogodę zjechał na sam dół. Otrzepałam białą koszulę i przyklepałam czarną spódniczkę. Stwierdziłam, że wyglądam w porządku i obróciłam się na pięcie, a następnie przeszłam do drugiego pomieszczenia, którym była kuchnia dla pracowników. Kuchnia nie była odgrodzona od poprzedniego pomieszczenia, nie było do niej drzwi, przez co kiedy siedziało się na kanapie w odpowiednim miejscu można było zobaczyć kogoś, kto krzątał się po kuchni. W kuchni było kilka szafek, mała lodówka, mikrofalówka oraz ekspres do kawy. Rzadko ktoś tutaj coś jadł, więc lodówka świeciła pustkami i nie było stołu, przy którym można by było usiąść. Zaparzyłam kawę i wyszłam z kuchni. Usiadłam na czarnej skórzanej kanapie, żeby móc delektować się smakiem. W tym pokoju znajdował się jeszcze stolik, mały telewizor, szafki pracowników oraz drzwi prowadzące do małej toalety.

  Usłyszałam dźwięk otwierających się drzwi. Spojrzałam w tym kierunku i zobaczyłam Hugo. Wyglądał na nieco zdezorientowanego moją obecnością. Hugo był moim współpracownikiem. Miał czarne włosy i niebieskie oczy. Z charakteru był sympatycznym gościem, czasem tylko rzucił jakimś dwuznacznym żartem.

  - Czemu cię nie było na spotkaniu? - zapytał siadając po drugiej stronie kanapy.

  - Jakim spotkaniu?! - Prawie zakrztusiłam się kawą.

  - Spokojnie - poklepał mnie po plecach - Henry usprawiedliwi ci tą nieobecność.

  - Czego dotyczyło to spotkanie? - zapytałam.

  - No wiesz... Henry zwołał spotkanie, bo Vincent wraca, właściwie to już wrócił...

  - Jaki Vincent? - Nigdy nie słyszałam jego imienia.

  - Idź pogadaj z Henry'm, on ci to dokładnie wyjaśni. Poza tym Vincent kręci się po pizzerii, więc się nie przeraź jak wpadniesz na wysokiego kolesia z ciemnymi włosami - powiedział Hugo po czym ziewnął.

  - Oho, ktoś tu się nie wyspał - powiedziałam prześmiewczo.

  - A żebyś wiedziała... - Wstał z kanapy i poszedł do kuchni, najprawdopodobniej zrobić sobie kawę.

  Wyszłam z pokoju i skierowałam się w stronę biura Henry'ego. Nie wpadłam po drodze na nikogo, ale zauważyłam jakichś ludzi siedzących przy stolikach. Pomyślałam, że zaraz pewnie będę musiała przyjąć od nich zamówienie. Jednak byłam w błędzie, zobaczyłam jak obok stolika stanął wysoki, szczupły, ale dobrze zbudowany mężczyzna, który miał ciemne włosy i był ubrany w czarny garnitur i fioletową koszulę.

  - W kogo się tak wpatrujesz? - Usłyszałam głos Henry'ego. Odwróciłam, więc wzrok od mężczyzny przyjmującego zamówienie.

  - Henry! Cześć! Wybacz, że nie przyszłam na spotkanie, ale kompletnie o nim nie wiedziałam...

  - Nie mogłaś o nim wiedzieć, bo nie wysłałem ci wiadomości, że masz się na nim zjawić - zaśmiał się Henry.

  - Oh... Czyli nie byłam zaproszona?

  - Można powiedzieć, że zapomniałem, żeby wysłać ci zaproszenie.

  - Właściwie to mam do ciebie pytanie.

  - Słucham cię, Violet - powiedział przyglądając się mojej twarzy, tak jakby wiedział o co, a raczej o kogo, chcę go zapytać.

  - Podobno wrócił jakiś Vincent... Hugo mi powiedział, że lepiej mi to wyjaśnisz.

  - Owszem, Vincent to mój dobry przyjaciel oraz pracownik. Wyjechał jakieś dwa lata temu, bo miał jakieś ważne sprawy i teraz wrócił. Będzie pracował z wami, więc dajcie mu się jakoś zaaklimatyzować. Chociaż to wy powinniście się teraz do niego przyzwyczaić... - westchnął - Pewnie jest gdzieś w pizzerii, na pewno go spotkasz, to sobie porozmawiacie, a teraz wybacz, ale obowiązki wzywają. - Henry zniknął za drzwiami swojego biura.

  Zerknęłam w stronę głównej sali, chcąc znów zobaczyć nowego pracownika. Niestety, nie było go tam już. Najprawdopodobniej poszedł przekazać kucharzom zamówienie złożone przez matkę z dzieckiem. Chłopczyk uśmiechał się i patrzył w stronę sceny, na której stały animatroniki. Miś, królik, kurczak oraz lis to główna atrakcja pizzerii. Dzieci przychodzą tutaj naprawdę szczęśliwe, nie mogą się doczekać kiedy tylko zobaczą swojego ulubionego animatronika. Nie będę ukrywać, są to łatwe pieniądze. Pizza oraz śpiewające roboty, dzieciom się to podoba, rodzicom zresztą też.

  Wyrwałam się z moich zamyśleń i wróciłam do pracy. Na co dzień byłam kelnerką, więc musiałam się szybko uwijać. Lubiłam to, nie miałam czasu na zbędne tworzenie dziwnych historyjek w mojej głowie. Zabrałam się więc do pracy i z uśmiechem powitałam nowych klientów.

***

  Wbrew pozorom, ten dzień minął mi całkiem nieźle. O godzinie dwudziestej wyszłam z pizzerii. Na dworze dalej panowała taka sama pogoda, jednak zrobiło się bardzo ciemno i temperatura spadła. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę domu. Znałam tą drogę bardzo dobrze, ponieważ pracuję w pizzerii już od pół roku. Mimo wszystko, czasem bałam się sama tędy chodzić. Nigdy nie wiadomo co czai się w mroku. Szłam chodnikiem najszybciej jak potrafiłam, moje nogi zamarzały, przez to, że miałam na sobie spódniczkę. Usłyszałam za sobą dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Na moje nieszczęście obok mnie była wielka kałuża i po chwili zostałam perfidnie ochlapana zimną, brudną wodą. Zatrzymałam się na chwilę, żeby zrozumieć co się właśnie stało. Nagle było mi dziesięć razy zimniej i jedyne o czym marzyłam, to żeby znaleźć się w wannie z gorącą wodą. Powolnym krokiem ruszyłam dalej, chciało mi się płakać. Czasem takie głupoty wywoływały u mnie nagły smutek. Nagle usłyszałam za sobą kolejny samochód i tym razem odsunęłam się od jezdni na bezpieczną odległość. Jednak samochód zwolnił przy mnie. Jechał tym samym tempem, jakim ja szłam. Wystraszyłam się i przyspieszyłam. Starałam się nie zwracać uwagi na samochód. Ale ciekawość wzięła górę i delikatnie wyjrzałam spod parasola. Zobaczyłam ten sam samochód, który stał na podjeździe pizzerii. Następnie spojrzałam na kierowcę, okazał się nim być mężczyzna w czarnym garniturze, fioletowej koszuli oraz z ciemnymi włosami, z których spadały kropelki wody.

  - Podwieźć cię? - powiedział przez uchyloną szybę.

  Nie wiedziałam co robić. Z jednej strony znałam go tylko z widzenia i to od kilku godzin oraz chciałam się dostać jak najszybciej do domu, ale z drugiej strony mogę za to zapłacić własnym życiem, bo przecież nie ufa się nieznajomym, prawda?

  Więc dlaczego wsiadłam do tego samochodu?

so high // purple guyWhere stories live. Discover now