Rozdział 11

43 7 36
                                    

      Przed snem wzięłam do ręki liścik, który dostałam wraz z prezentem. Przejechałam palcem po papierze i westchnęłam cicho. Naprawdę chciałam zrozumieć tego chłopaka, ale miałam wrażenie, że robił wszystko, by to uniemożliwić. Cały czas myślałam o naszej rozmowie z rana. Odwlekał ślub z Evangeline, bo jej nie chciał. W dalszym ciągu pragnął mnie. Ale nie mogłam zrozumieć jednego - był królem, po co więc męczył się z tą kobietą? Miałam wrażenie, że były w tym pałacu układy o stawkę życia i śmierci. „Ciekawe, czy Winona coś wie. Ma dostęp do większości pomieszczeń i nie jest więźniem jak ja", pomyślałam i już chciałam napisać do niej list, gdy przypomniałam sobie, że nikt go w moim imieniu nie dostarczy. Nikt nawet mnie nie słuchał, kiedy prosiłam o uchylenie okna lub dostarczenie mi dodatkowej szklanki wody. Fuknęłam zła pod nosem. Wiedziałam, że będę musiała poczekać do rana, by podczas wspólnego śniadania z Mavenem, móc go poprosić o możliwość spotkania się z jego kuzynką. Myśl, że miałabym go o coś prosić mnie obrzydzała, ale wydawało mi się, iż informacje były warte zgięcia karku. Co prawda, nie miałam pewności, czy dziewczyna będzie chciała mi cokolwiek powiedzieć, ale samo jej milczenie byłoby dostatecznym dowodem na to, że miałam rację.

      Z rozmyśleń wyrwało mnie pukanie do drzwi. Lekko się zdziwiłam, Winona nie wspominała nic o odwiedzinach. Okryłam się szczelniej szlafrokiem i wstałam z łóżka. Kiedy odwróciłam się w stronę drzwi, w pokoju była już Evangeline. Jej twarz przeszedł lekki grymas, ale po chwili zaśmiała się ponuro.

     — Strasznie tu śmierdzi, wietrzysz czasem?

     Patrzyłam na nią oniemiała. Czego, u licha, ona szukała w moim pokoju?

    — Co, nagle mowę ci odjęło? Ja wiem, że mój widok może powalać z nóg, ale nie sądziłam, że ciebie — prychnęła i podeszła do mnie.

     — Nie, po prostu zdziwił mnie fakt, że zaszczyciłaś mnie swoją obecnością. Kogoś takiego jak ja. Zwykłego więźnia — mruknęłam od niechcenia. Zmierzyłam ją wzrokiem

     Żeleźczyni zbliżyła się do mnie, dzieliły nas tylko centymetry. Po dzisiejszym dniu nie miałam siły na jej gierki. Uniosłam bezszczelnie brew i założyłam ręce na piersi.

     — Za jakiś czas zjawią się tu bardzo ważni goście. — Okrążyła mnie, jak jakąś zdobycz, ofiarę. — Nie chcę, żebyś narobiła nam wstydu lub problemów. Goście są bardzo, ale to bardzo ważni. Przyszłam cię ostrzec, żebyś lepiej miała się na baczności. Jedno niewłaściwe zachowanie, a gorzko tego pożałujesz. — Uśmiechnęła się tajemniczo. Odsunęłam się od niej i spojrzałam wyzywająco w oczy.

     — Oczywiście, nic więcej mi nie powiesz, prawda? Skąd pewność, że w ogóle będę miała z nimi styczność?

     — Oj, złotko, będziesz miała. Już ja o to zadbam, żebyś była świadkiem wszystkiego, co tam się wydarzy.— Uśmiech nie znikał z jej twarzy. Miałam ochotę rzucić się na nią i zedrzeć go jej siłą. Ale nie mogłam. Byłam przecież bez swojej mocy, bez mojej ukochanej błyskawicy.

      — A, i lepiej trzymaj się od Mavena z daleka — syknęła groźnie.

     — Może lepiej to ty trzymaj swojego narzeczonego z dala ode mnie? — również warknęłam na nią. Co ona sobie uroiła w tej małej główce? Że specjalnie szłam w jego objęcia? Że pragnęłam jego uwagi i toksyn? Nie! Mogła go sobie wziąć, nie chciałam go, nie pragnęłam go. Nie chciałam mieć z nim nic do czynienia. „Kogo ja oszukuję", przeszło mi przez myśl.

      Evangeline obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem i odwracając się na pięcie, wyszła. Opadłam sfrustrowana na łóżko i krzyknęłam w poduszkę. Naprawdę miałam dość więzienia i tego, że każdy miał mnie za wroga. Musiałam stąd uciec, wyrwać się.

Ciernista koronaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz