Rozdział 4

85 8 5
                                    

Otaczała mnie jasność. Dryfowałam w niej spokojna, otulona ciszą. Miałam wrażenie, że spadam w objęcia Anioła. Pod swoim ciałem czułam jego skrzydła, a w oddali słyszałam piękny, anielski głos. W tym momencie nie myślałam o cierpieniu, bólu i tęsknocie. Skupiałam się na pięknych i dobrych wspomnieniach. Chciałam tkwić w tym stanie wieczność, przepaść w tą błogą jasność i zasnąć.

Otworzyłam oczy i od razu je zmrużyłam. Było bardzo jasno. Czy trafiłam już do nieba? Mruknęłam coś po nosem, niezrozumiałego nawet dla mnie. Otulało mnie ciepło, przyjemne ciepło. Ciepło, które pamiętałam z Polany, które kojarzyło mi się tylko z Calem. Tak, to musiało być niebo.

Słyszałam nad sobą przyjemny głos. Ruszyłam się delikatnie i poczułam, że czyjeś dłonie mnie obejmują. Serce zaczęło bić mi szybciej, a oddech przyspieszył. „Cal... jestem w niebie, umarłam", pomyślałam i westchnęłam cicho. Nie chciałam przerywać tej cudownej chwili. Wtuliłam ufnie twarz w osobę, która przy mnie była. Od dawna nie mogłam sobie pozwolić na takie odetchnienie i odprężenie się.

— Mmm — mruknęłam i delikatnie się przeciągnęłam. Czułam się zmęczona i bardzo obolała. Ponownie otworzyłam oczy, tym razem nie było już tak jasno i mogłam dostrzec, że wcale nie umarłam. Nie byłam w niebie, tylko w swoim przeklętym pokoju. Tylko kto, do jasnej cholery, mnie obejmował przez ten cały czas? Próbowałam ruszyć głową, ale nie był to najlepszy pomysł. Miałam wrażenie, że została roztrzaskana na ostrym kamieniu. Moje nogi i ręce również odmawiały posłuszeństwa. Czułam ogromne zakwasy, mimo że ostatnio nie ćwiczyłam. Nie wiedziałam, co się dzieje, co konkretnie mi się stało. Ostatnie, co pamiętałam, to Samsona Merandusa, który wydobywał ze mnie informacje. W brutalny sposób. Skoro nie umarłam, to musiałam być nieprzytomna. Ile minęło czasu? Ile go straciłam na planowanie ucieczki? Zestresowałam się i zesztywniałam. Czy dorwali ludzi ze Szkarłatnej Gwardii? Czy oni dalej byli bezpieczni? Czy Maven wykorzystał już zdobyte informacje?

Nagle poczułam ciepłą dłoń na swoim policzku.

— Zaraz poczujesz się lepiej.

Zesztywniałam jeszcze bardziej. Przez ten cały czas otulał mnie swoim ciepłem Maven. Kiedy myślałam, że Cal siedzi obok mnie, że dryfuję w jego objęciach, był to Maven. Poruszyłam oczami i spojrzałam na swoje ciało. Na przeciwko mnie stała już staruszka, która na znak króla zaczęła mnie dotykać i leczyć. „Uzdrowicielka Ciała, czyli aż tak ze mną źle po tym cholernym przesłuchaniu!". Po dłuższej chwili mogłam już ruszać nogami, a po kilkunastu minutach — całym ciałem. Ból głowy również zniknął. Chciałam się podnieść, odsunąć się od Mavena, ale trzymał mnie w swoich objęciach zbyt mocno, a ja sama jeszcze nie nabrałam sił. Uzdrowicielka wyleczyła mnie tylko z tego, co było konieczne.

Milczałam, nie chciałam się do niego odzywać. Nie chciałam na niego patrzeć. Był dla mnie potworem. Czerpał przyjemność z cierpienia innych, był bezwzględny. Skoro oddał mnie w ręce Szeptacza, pozwolił mu na to, by mnie skrzywdził, jak mogłam wierzyć w jego słowa? „Każdy może zdradzić każdego", przypomniały mi się słowa Juliana. Maven robił to aż za często. Cały czas kłamał, oszukiwał, udawał. Nie wiedziałam już sama, co jest prawdą, a co kłamstwem.

Moi osobiści strażnicy podeszli i założyli mi „kajdany" na nogi i ręce. W sumie nie wiedziałam do końca, jak mogę to nazwać. Pomiędzy dwoma bransoletkami nie było łańcuchów, miałam pełną swobodę ruchów. Bardziej przypominało to duże, ciężkie bransolety. Dotknęłam szyi. Nie było na niej obroży. W pierwszej chwili chciałam zerknąć pytająco na króla, ale nie miałam zamiaru dawać mu swojej uwagi, więc spojrzałam zdziwiona na Arvenów.

Ciernista koronaWhere stories live. Discover now