𝒑𝒂𝒓𝒕 𝒐𝒏𝒆 chapter XXV

77 7 28
                                    

23 października 1976 r.

Leslei obudziła się w sobotę wcześnie rano. Zrzuciła z siebie pościel co skutkowało nieprzyjemnym dreszczem, było zimno. Zacisnęła jednak zęby i wyszła cała spod pierzyny. Nie przebierając się nawet, a wciąż będąc w długiej koszuli nocnej zbiegła po schodkach do Pokoju Wspólnego. Przy dziurze, będącej wejściem i wyjściem, stał już James, Joe i Rikki. Wyszli oni i zniknęli dziewczynie z oczu. Podeszła do kominka, skąd biło przyjemne ciepło, miała nadzieję, że zobaczy jeszcze przed meczem Syriusza.

Miała szczęście. Chłopak właśnie wyszedł z dormitorium. Miał na sobie już czerwone szaty i jedynie nie włożył ochroniarzy co chciał zrobić po śniadaniu. Podeszła do niego, a ten berzczelnie gapił się na jej ciało. Zarumieniła się.

- Syriuszu.

- Cześć, droga Annie - podniósł wzrok - Przyszłaś życzyć mi powodzenia? - spytał. Dziewczyna pokiwała głową i wspięła się na palce, by cmoknąć go w policzek.

- Powodzenia - szepnęła.

- Jak się pośpieszysz zobaczymy się jeszcze w Wielkiej Sali - stwierdził i tym razem to on pocałował ją lekko.

Ann pośpieszyła się, ubrała jeansy, koszulkę i jeszcze czerwony polar, bo na dworze rzeczywiście miało być zimno. Wzięła za sobą oczywiście szal w barwach Gryffindoru, każdy kibic ubierał go, by wspierać mentalnie drużynę swojego domu. 

Obudziła jeszcze Marlene i ponownie wyszła z dormitorium. Przeszła przez korytarze zadziwiająco pełne uczniów. Zazwyczaj w sobotę przed dziewiątą mało kto wychodził z dormitorium.

Całe to zamieszanie było związane ze zbliżającym się wielkimi krokami pierwszym meczem w sezonie. Zamieszanie też panowało w głowie Ann. W prawdzie zawsze, przed każdym meczem denerwowała się. Zależało jej na zwycięstwie drużyny Gryffindoru. Szczególnie ze względu na to, że grali tam jej najlepsi przyjaciele. Ale bardzo się o nich martwiła. Na ostatnim meczu w poprzednim roku szkolnym Matt wylądował w skrzydle szpitalnym ze złamaną nogą, a ostatni kapitan, który teraz już opuścił Hogwart, miał krótkotrwały, lecz wciąż niebezpieczny wstrząs mózgu. Leslei wolała nie myśleć o reszcie uczniów, z innych domów, którzy także nie skończyli po meczu w niezbyt kolorowy sposób. Wprawdzie pani Pomfrey doprowadziła wszystkich do normalnego stanu, ale niekiedy kosztowało to ich kilka dni w skrzydle szpitalnym.

Dziewczyna westchnęła, bo była naprawdę zdenerwowana. Bardzo zależało jej na zwycięstwie Gryffindoru, ale nie chciała by Puchar Quidditcha został zdobyty kosztem zdrowia kogokolwiek z drużyny jej domu. A po za tym lubiła podziwiać zawodników śmigających na miotłach po niebie i współpracujących podczas gry. Jej zdaniem to właśnie współpraca była ważną częścią wpływającą na wynik meczu. Oczywiście nie wątpiła, że zdolności i talent też niezaprzeczalnie są ważne, ale te treningi, na których cała drużyna poznawała lepiej swoje zarówno gorsze i lepsze strony bardzo mocno wpływały na ich grę.

Resztę drogi do stołówki pokonała w szybkim tempie. Przy stole siedziała już większość Gryffonów. Klepali po plecach i życzyli zawodnikom wiele szczęścia, obiecując, że będą im kibicować ile sił. Ci zaś przyrzekali grać najlepiej jak tylko umieją.

Kasztanowłosa usiadła obok Blacka, który właśnie wtranżalał jajecznicę. Uśmiechnął się do niej znad szklanki soku dyniowego. Zobaczyła to tylko po lekko zakrzywionych oczach. Także posłała mu uśmiech i nałożyła sobie owsianki. Zanim jednak zjadła wszystko, chłopak stwierdził, że powinien iść już ubrać resztę stroju i przygotować się do meczu, rozgrzewając się. Wcisnęła więc do buzi jeszcze dwie łyżki i wstała od stołu, by odprowadzić go do boiska. Gdy tylko wyszli z Wielkiej Sali chwycił ją za rękę, a ona lekko ścisnęła jego dłoń. Był jeszcze bardziej zdenerwowany od niej i wcale tego nie ukrywał.

Czarno na Białym | Syriusz Orion BlackWhere stories live. Discover now