𝒑𝒂𝒓𝒕 𝒐𝒏𝒆 chapter VI

130 11 7
                                    

27 marca 1976 r.

Ann Marie wytarła umorusane ziemią ręce w swoją szatę, brudząc ją w okolicach ud. Zielarstwo nie należało do jej ulubionych przedmiotów, a było wręcz jednym z tych nudniejszych. Dziś przesadzali do wprost do gruntu jakieś wielkie zielone pędy, których nazwa wyleciała jej już z głowy. Dmuchnęła, chcąc odgonić z twarzy włosy, które na nią spadły. Potem przydeptała lekko ziemię, która zasypała korzenie. Triumfujący uśmiech pojawił się na jej twarzy. Skończyła jako jedna z pierwszych. Lily oczywiście już czyściła swoje stanowisko pracy, Remus także, chłopak wyglądał gorzej niż zwykle, pełnia się zbliżała i Lunatyk czuł się gorzej. Marlene była na tym samym etapie co ona, a Syriusz i James, którzy, mimo że dzisiejsza praca nie miała być grupowa, ze sobą współpracowali, zasypywali roślinę ziemią.

Guzdrolenie się szło im świetnie. Bałaganienie w okół swojego miejsca pracy nie gorzej. Gdyby nie to, że wszystko co robili było z góry zaplanowane, to dziewczyna byłaby w stanie zaśmiewać się z ich roboty.

Ann Marie podniosła wysoko rękę. Po kilku chwilach, podczas których krew zdążyła już uciec z dłoni, profesor Sprout pojawiła się i udzieliła kilku rad na przyszłość i wstawiła Zadowalający za pracę. Kasztanowowłosa uśmiechnęła się i całkiem przypadkowo, gdy odwracała się do Blacka i Pottera potknęła się o stos ułożonych na siebie doniczek, które, przynajmniej te, jakie spadły z większej wysokości potłukły się.

Syriusz wraz z przyjacielem odskoczyli przestraszeni nagłym hałasem, który rozproszył ich wyrywając ze stanu kompletnego skupienia. Tak więc chłopcy odskoczyli w tył, gdzie znajdowały się inne gliniane „naczynia" na wszystkich rodzajów chwasty. Powstał duży huk.

Profesor Sprout podeszła, już trochę zła, do trójki pechowych uczniów i pierw zbeształa ich wzrokiem, a potem podpierając ręce na biodrach w miarę łagodnie powiedziała:

- Odsuńcie się trzeba posprzątać ten bajzel... i Gryffindor traci dziesięć punktów - dodała jeszcze a cała trójka jęknęła niezadowolona. W głębi duszy wszyscy jednak byli zadowoleni. 

- Bardzo przepraszamy - mruknęła dziewczyna spuszczając wzrok.  - My wszystko naprawimy i posprzątany - zapewniła jeszcze, a chłopcy pokiwali zgodnie głowami. Pomona przyjrzała się im po czym kiwnęła głową i dla reszty klasy zarządziła koniec lekcji.

Uczniowie wychodzili z klasy, szerokim łukiem omijając miejsce potłuczonych doniczek. Ann, James i Syriusz powolnymi ruchami różdżek zaczęli naprawiać stłuczone naczynia. Gdy profesor powiedziawszy im, że gdy skończą mają iść na kolejną lekcję, ulotniła się do innej szklarni, James zaczął rozglądać się i wbrew pozorom nie szukał wzrokiem Lily. Dzisiejszym jego celem były mandragory, w zasadzie to liście mandragory. Rzucił Accio na doniczkę ze wspomnianą rośliną. Przyfrunęła do nich lekko obijając się o inne wysokie krzaki.

- Urwij liść - szepnął Syriusz, który złapał roślinę.

- Nie! - zaoporowała Ann Marie, również szeptem. - Nie, bo jeszcze wyrwiesz całą i zacznie krzyczeć - mówiła nerwowo. James w tym czasie pochylił się nad doniczką i odgryzł najmniejszego liścia. Wykrzywił usta. Po chwili dziewczyna zrobiła to samo, a Syriusz zaraz po niej.

- Wiem! - wykrzyknął, o wiele za głośno, Potter, a gdy otwierał usta zielony liść omal nie wypadł. Przyjaciele spojrzeli na niego karcąco więc ucichł niemal natychmiast. Po chwili kontynuował szeptem - Transmutuj coś w nóż Ann.

Dziewczyna wycelowała różdżką w najbliższy kawałek wciąż stłuczonej doniczki. Jednak nie zdążyła nic zrobić, bo do szklarni wbiegł zdyszany Peter. Tak więc niczego nie było trzeba transmutować, bo chłopak sam sobie ugryzł liść.

Dokończyli naprawianie doniczek i biegiem, Ann omal nie zakrztusiła się liściem, udali się na obiad.

- Jak mamy jeść z liściem w buzi? - spytał cicho Peter, gdy wchodzili do Wielkiej Sali, Syriusz poparł jego pytanie, a dziewczyna wzruszyła ramionami.

Obawy Petra jednak nie były bezpodstawne. Jedzenie mięsa, czy czegokolwiek co trzeba było gryźć było problematyczne. Zjedli, każdy po dwie porcje zupy i popili sokiem z dyni. Starali się, by wyglądało to naturalnie, co chyba im wyszło bo nikt nie zwrócił szczególnej uwagi na to, że jedzą tylko połowę obiadu. Sądzili, że Remus jakoś  zareaguje na to zachowanie, ale on także tego nie dostrzegł. Miał ciemne cienie pod oczami, a jego skóra była nienaturalnie blada. Wyglądał bardziej jak duch niż jak człowiek. Zbliżała się naprawdę ciężka pełnia.

Po posiłku mieli dłuższą przerwę, bo dopiero po dwudziestej drugiej zaczynali astronomię. Dziewczyna nie wiedziała co robią chłopcy, ale sama zamknęła się u siebie w dormitorium i zaczęła robić zadania z... no w zasadzie z wszystkiego.

I leżąc tak na łóżku, pisząc wypracowanie z transmutacji, nawet zapomniała o liściu w buzi. Nie pamiętała o nim do momentu, w którym tak ją zemdliło i omal nie zwymiotowała.

„Ten miesiąc będzie katorgą" stwierdzili wszyscy kolejnego dnia na śniadaniu jedząc jedynie owsiankę rozcieńczoną mlekiem.

30 marca 1975 r.

Trzy dni już były katorgą. Mieli dość zup, kremów i zbyt mlecznych owsianek. Remus już dawno zwrócił na to uwagę, ale przyzwyczajony do dziwnych zachowań swoich przyjaciół, nic sobie z tego nie robił. Mówienie było trudniejsze, szczególnie gdy byli pytani przez nauczycieli i nie mogli zostać przyłapani przez nich na posiadaniu liścia mandragory w buzi. Wniosek jaki by się profesorom nasunął byłby prawdopodobnie jeden i prawdziwy. Tak więc niezwykle musieli uważać. Często język, czy też liść się plątał i no... prosto nie było. A mimo, że nie minął nawet tydzień to Peter, James, Syriusz i Ann Marie zaczęli przyzwyczajać się do czegoś więcej niż zębów i języka w ustach.

W ostatni dzień marca było trzeba jednak pobudzić mózgi i całkowicie zapomnieć o mandragorze, ciążącej na podniebieniu. Kolejnego dnia szykowało się prima aprilis. Każdy, uczeń, nauczyciel, duch i woźny (Argus przede wszystkim) mieli poznać talent do żartów, jaki posiadali Huncwoci. Plany mieli już od dawna, bardzo dawnego dawna, ale cóż, były to plany nie perfekcyjnie dopracowane.

Teraz mieli całkiem nowy sprzęt. I nie były to różdżki, a mapa. Mapa tworzona przez przyjaciół już od dawna. Skończona, a w zasadzie włączona do użytku, została dokładnie dnia wczorajszego w godzinach niezwykle wczesnych.

Mapa, niezwykła wręcz mapa, nazywana była wśród Huncwotów Mapą Huncwotów. Niezwykła dlatego, że oprócz tego co zwykła mapa pokazuje to miała także „zdolność" ukazywania każdego i tego gdzie jest, i tego co robi. Bez dwóch zdań mapa nadzwyczajna. Bez odpowiedniej formułki był to jedynie trochę (bardzo) pognieciony kawałek poskładanego na kilka razy kawał pergaminu. Formułka owa: „Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego" odblokowywała mapę. Na pierwszej stronie rozrysowany był, z zewnątrz Hogwart, a pod tym obrazkiem, narysowanym przez Ann, napisane było: „Czterej dostojni panowie i jedna urocza pani przedstawiają Mapę Huncwotów" potem napis kilkakrotnie został zmieniony, ale to z powodów, które zostaną podane później.

Tak więc plan został obmyślony. W niektórych przypadkach realizowany już w nocy. Skutki jednak były widoczne tylko w dzień.

Czarno na Białym | Syriusz Orion Blackजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें