~opisówka~

217 16 5
                                    

Kamienica, w której Josie wynajęła tymczasowe mieszkanie może nie była duża, ale uroku nie można jej było odmówić. Billy wziął głęboki oddech poprawiając bukiet oraz torbę ze słodyczami i otworzył drzwi do budynku kierując sie do mieszkania kobiety.

Jak zdobył jej adres? To akurat załatwił Cole, który okazując swoje dobrodustwo
"przypadkiem" zobaczył adres i numer mieszkania podczas korespondencji sms'owej Barry z Pye.

Im bliżej blondyn znajdować sie swojego celu tym jego serce mocniej biło, a policzki pokrywał rumieniec stresu. Cały czas starał sie o tym nie myśleć ani o tym co by zrobił gdyby ciężarna nie otworzyła drzwi. Przeczucie, które od rana za nim podążało ciągnęło go jakby był przywiązany sznurkiem do drzwi jej mieszkania. Nawet nie zdał sobie sprawy kiedy stanął przed nimi, a ręka sama powędrowała w stronę dzwonka.

Długo nie musiał czekać, bo już po paru minutach drzwi zostały otwarte a w nich stanęła Josie Pye. W jej spojrzeniu natychmiast pojawiła sie irytacja i cień smutku, ale nie było już dawnej wściekłości co podniosło trochę Billy'ego na duchu.

- Cze...

- Błagam cie Josie porozmawiajmy. Nie chce żyć w tej ciągłej niewiedzy, co dalej z nami... a co najważniejsze co dalej z dzieckiem.

- Wszystko ci już wyjaśniłam - odpowiedziała oschłym tonem.

- Ale nie chce żeby to tak wyglądało. Josie naprawdę nie chce chodzić później po sądach żeby móc mieć kontakt z moim dzieckiem. Bedę cie prosił nawet w tym miejscu na kolanach bo zależy mi na was - odparł poważnym tonem, w którym można było usłyszeć mieszankę zdesperowania i zaciętości.

- Dobra obejdzie sie bez tego, wejdź - skrzywiła się lekko, wzdychając i odwracając sie do środka.

- Jeszcze bym zapomniał... proszę to dla ciebie - złapał ja delikatnie za ramie odwracając w swoja stronę i wręczając jej bukiet wraz ze słodyczami.

- D-dziękuje - odpowiedziała widocznie zdziwiona blondynka przyjmując prezenty i wchodząc do mieszkania razem z blondynem.

Mieszkanie było wielkości małej kawalerki. Krótki korytarz prowadził do kuchni połączonej z salonem i najwidoczniej sypialnią. Na pólkach w pokoju jak i na korytarzu nie było widać ani jednej bibelotki lub duperelków jakby nikt tutaj nie mieszkał albo dopiero co sie wprowadził.

- Z tego co mówili mi chłopaki Josie wyprowadziła sie od Tillie parę miesięcy temu... to czemu nie urządza mieszkania? Przecież ubóstwia dodatki... - przemknęło mu przez myśl kiedy oglądał pokój.

- Będziesz tak tu stał i sie gapił czy siądziesz? - przerwała mu rozmyślanie siadając na kanapie i zakładając ręce na pokaźnym brzuszku.

- Co z nami Josie? Serio chcesz żeby mały lub mala wychowywał się bez ojca? Josie jesteś już w ósmym miesiącu ciąży a ja nawet nie wiem jaką dziecko ma pleć! - głos mu zadrżał pod koniec zdania.

- Dziewczynka - odpowiedziała cicho wlepiając spojrzenie w podłogę a po chwili przenosząc na mężczyznę.

- Dziewczynka... - na jego twarzy pojawiły sie znów delikatne rumieńce, a on w końcu siadł na pobliskiej kanapie. - Bedę miał córkę...

- Raczej nie będzie szczęściara skoro za dawca nasienia ma pieprzonego zdrajce - fuknęła zmieniając ton głosu o 180 stopni.

- Chce to odbudować... chce zacząć od nowa, od nowa odbudować naszą relacje, twoje zaufanie do mnie... Ale czy mam na to jakiekolwiek szanse? - popatrzył sie w oczy kobiecie. - Josie błagać cię i przyrzekam na własne życie, że nic nigdy takiego sie nie powtórzy.

Josie przymknęła oczy i złapała parę głębokich wdechów. Spod powiek zaczęły lecieć łzy co raczej nie było częstym widokiem u Pye.

Billy natychmiast przysunął sie do blondynki i złapał ją za dłonie, o dziwo nie został odepchnięty.

- Ja nie chce tego kończyć Billy - odparła łamiącym się głosem. - Chce dla niej jak najlepiej... Nie chce żeby wychowywała sie bez ojca - otwarła powoli oczy i popatrzyła na brzuch gdzie leżały ich złączone dłonie.

- A ty, dla siebie, czego chcesz? - zapytał szczerze.

- Nie wiem! - głos jeszcze bardziej jej drżał. - Nie wiem co myśleć o tej całej sytuacji, a co w ogóle czego chce. W dodatku te cholerne hormony wcale nie pomagają w podjęciu decy... - wybuch przerwał jej nagły ból i skurcz dochodzacy z okolic brzucha.

- Josie wszystko dobrze? Co sie dzieje? - poczuł jak zalewa go nagła fala niepokoju.

- N-nie mam pojęcia... - znów kolejny skurcz a grymas na jej twarzy sie poszerzył. - To dopiero ósmy miesiąc, przecież jest za wcześnie!

- Proszę cie, nie stresuj się to pewnie nic tak...

- Jak nic takiego, chyba wiem co sie ze mną dzieje!

- Proszę, połóż sie - powiedział wstając i pomagając blondynce wykonać polecenie. - Ja zadzwonię na pogotowie - mruknął bardziej do siebie chcąc zasygnalizować swojemu organizmowi co ma teraz zrobić.

***

Jak znalazł sie w szpitalu? Na to pytanie akurat nie umiałby odpowiedzieć. Wszystkie wydarzenia po wybraniu numeru pogotowania okryła mgła nie pozwalając mózgowi sobie ich przypomnieć.

Siedział od ponad godziny przed drzwiami gdzie kazały mu czekać pielęgniarki i za każdym razem kiedy chciał sie dowiedzieć co się dzieje zostawał zignorowany lub obdarzony słowami "nie mam czasu by z panem porozmawia".

Z czasem w szpitalu zaczęli sie pojawiać kolejne osoby po tym jak odpisał chłopakom na grupie na pytanie "i jak poszło?", że "wylądowali w najbliższym szpitalu".

W tej chwili na korytarzu oprócz niego samego, stali lub siedzieli Ania, Gilbert, Charlie, Tillie, Cole i Jane delikatnie obejmująca go ramieniem. Diana i Jerry przyrzekli, że wrócą z Avonlea najszybciej jak się da, a Ruby i Moody jak tylko oddadzą małego Leona pod opiekę dziadków.

Każdy z nich przeżywał całą sytuacje na własny sposób i po jednych było to widać a niektórzy jak np. Tillie starali sie ukryć stres zjadając trzecie pudelku gum do żucia z rzędu nie wypluwają  poprzednich.

Dla każdego z nich Josie była koleżanka/przyjaciółką i nawet nie chcieli dopuścić myśli że coś może pójść źle, a co gorsza że matka lub dziecko nie wyjdą z tego cało.

- Przecież kobiety nie raz rodzą w ósmym miesiącu i wszystko kończy sie happyedem wiec czemu tym razem miałoby być inaczej? - mruknęła niewyraźnie Tillie starając sie żeby wyrazy nie były zbytnio przyćmione gumą do żucia. - Mam racje Blythe?

- Oczywiście, że rodzą i przypadki gdzie oboje... - sykał kiedy łokieć Ani wbił mu sie w żebro nie pozwalając mu wypowiedzieć słowa na "U".

- Bądźmy dobrej nadzieji... Josie jest silna,
ona jak i dziecko wyjdą z tego cało i tej myśli sie trzymajmy - dopowiedziała Shirley ignorując spojrzenie bruneta.

Kolejna godzina upływała trzymając każdego w napięciu. Dalej nie dowiedzieli sie niczego nowego. Pielęgniarki ignorowały nawet prośby i pytania Gilberta, którego widywały czasem na swoim oddziale w fartuchu doktora.

Ruby z Moodym już dotarli do budynku i teraz blondynka stała z Tillie i modląc sie do wszystkich znanych im bóstw, aby przyjaciółce oraz dziecku nic nie było.

- Pan Andrews? - usłyszeli nagle głos pielęgniarki wychodzącej z odcinka korytarza gdzie nie mieli wstępu.

☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️☁️

postanowiłam że jednak maraton będzie trwał jeszcze 2 dni zamiast 1 bo muszę zrobić koretke paru rozdziałów i nie wiem czy się wyrobie

mam nadzieje że jak na razie maraton wam się podoba i do jutra ♡

Instagram /AwaeWhere stories live. Discover now