– Nie boisz się mojej magii – powiedziała, gdy chciał ruszyć przez siebie.

– Wiem, że nie zrobisz mi krzywdy.

Był taki pewien tego, co mówi. Ani przez chwilę się nie zawahał, wypowiadając te słowa.

– Tringa, Rask i Jared są moimi przyjaciółmi. Znam ich od dziecka. Ciebie znam zaledwie kilka miesięcy, a mimo tego ich zaatakowałam. Mogłabym prawdopodobnie zabić, gdybyś mnie nie powstrzymał. Co jeżeli stracę nad sobą panowanie? Co jeżeli...

– Cokolwiek się stanie, nie pozwolę cię skrzywdzić. Cokolwiek się stanie... ufam ci. Tak samo, jak ty, gdy wróciłaś po mnie w Silvercore.

Znów się uśmiechnął i ruszył przed siebie, nakazując, aby się pospieszyła.

Odetchnęła z irytacją, ale w końcu go dogoniła.

– To głupie i mało racjonalne.

– Cała ta podróż jest mało racjonalna – mruknął, nie odwracając się.

– Czym jest ten las? – spytała, gdy zeszli z polany do niewielkiej kotliny, gdzie trawa sięgała im do kolan. – Gdzie znajduje się obóz Wygnańców? Czy tam znajdziemy Mallera? Czy to daleko stąd? Czy...

– Strasznie dużo pytań. Nie wiem, na które mam odpowiedzieć najpierw, bo jeżeli pozwolę, to wciąż będziesz pytać. Poczekaj, aż znajdziemy twoich towarzyszy i Horvusa. Myślę, że wtedy będziemy mieli czas, aby pogadać. – Uniósł rękę, gdy ponownie zaczęła otwierać usta, aby o coś dopytać, czym skutecznie ją uciszył. – Jeżeli nie dojdziemy do nich przed zapadnięciem zmroku, to co jest w tym lesie, co tak miło cię wzywa i obiecuje potęgę, schrupie nas na kolację. Więc radzę, tylko abyśmy się pospieszyli.

Calthia zamknęła usta, powoli wypuszczając powietrze z płuc. Milczała, choć nie mogła nie spojrzeć w stronę tego gęstego lasu o ogromnych drzewach. Choć pragnęła odpowiedzi, uznała, że Abrath zna dolinę znacznie dłużej. Zaufała jego osądowi i przyspieszyła kroku.

Nie minęła godzina, gdy dostrzegli ognisko.

Calthia co chwilę się odwracała, patrząc, jak ostatnie promienie słońca muskają korony drzew. Jak mrok staje się gęstszy, przybiera formę, rozrasta się i rozpycha, chcąc się wydostać i ruszyć w pościg.

Nim ścisnął jej rękę i pociągnął za sobą, dostrzegła, jak ciemność się poruszyła.

Przez chwilę biegła, ale wiedziała, że to nie ma sensu. Ciemność była szybsza, zwinniejsza. Przemykała po polach niczym fala na otwartym morzu, otaczając wszystko wokół swym bezkresnym mrokiem.

Zaparła się, odwracając i czekając, nawet wtedy, gdy Abrath kazał jej się ruszyć.

– Zaufaj mi – powiedziała nagle, odwracając twarz w jego stronę.

Zaskoczenie w oczach Strike'a mieszało się ze strachem, że zaraz to coś ich pochłonie. Zaskoczenie, gdy próbował ją chronić, na znany sobie sposób, ale ona znalazła inny.

Nie odrywała od niego spojrzenia, patrząc w błękit, który ją otaczał. Uśmiechnęła się lekko, gdy niemal niezauważalnie skinął głową. Cokolwiek miało się zdarzyć, stał u jej boku. Nie ruszył się, gdy nadciągnęła ciemność. Nawet nie drgnął, gdy wyciągnęła rękę przed siebie, tworząc łunę jasnego światła i wznosząc ją coraz wyżej i dalej wokół nich.

Tylko mocniej ściskał jej dłoń, żeby wiedziała, że jest obok.

Tak to czuła, patrząc w zakrwawione ślepia mrocznej bestii, której wycie rozeszło się po okolicy. Której jazgot mógł zmrozić umarłego. Nie bała się nawet wtedy, gdy mrok zdawał się przesiąkać przez kopułę światła, którą stworzyła. Próbowała zrozumieć krzyk, który do niej docierał. Gardłowe warczenie i rozdzierający pisk, próbujący przedrzeć się do środka i rozerwać ich wszystkich na strzępy.

Przymierze KrwiWhere stories live. Discover now