Opisowe

253 3 4
                                    

Ze łzami w oczach patrzyła przez okienko drzwi, jak magomedycy pchają łóżko z ciałem jej przyjaciółki. Od tyłu przytulał ją Oliver tak samo zasmucony jak ona.

- Jestem przy tobie kochanie. - usłyszała jego drżący głos przy swoim uchu. Jego nieregularny oddech świadczył o tym, że niedawno płakał. Tracey tylko mocniej się w niego wtuliła, a z jej gardła wydobył się cichy szloch.

Do dzisiaj ślepo wierzyła, że jej przyjaciółka da radę i się obudzi, jednak gdy rano siedząc przy łóżku Millie zobaczyła, że serce czarnowłosej przestało bić zrozumiała, że nic nie da się już zrobić. Czuła, że to jej wina, że nie była w stanie zapobiec temu co się wydarzyło, może gdyby zrobiła coś innego był by w stanie uchronić przyjaciółkę od tego losu.

- Jesteście przyjaciółmi panny Bulstrode? - męski głos wyrwał dziewczynę z zamyślenia.

- T..tak - powiedziała starając uspokoić swój niespokojny głos. Oliver mocniej ścisnął jej rękę, dając jej znać, że jest przy niej. Tracey była mu strasznie wdzięczna, wiedziała, że gdyby go tu nie było najprawdopodobniej już dawno świat przestał by istnieć czy mieć jakikolwiek sens.

- Chciałem tylko poinformować, iż pogrzeb odbędzie się za tydzień 4 listopada o godzinie 10. - po tych słowach odszedł posyłając obu współczujące spojrzenie.

- Czyli to prawda? To nie jest tylko zły sen, z którego zaraz się obudzę? Ona naprawdę nie żyje? - Oliver milczał, nie musiał nic mówić. Tracey poczuła jak chłopak mocniej ją do siebie przytula, a później poczuła, że po jego policzku spływają łzy. Tym razem to ona ścisnęła jego rękę, pokazując swoje wsparcie.

I stali tak wtuleni w siebie. Oboje zatopieni we własnych myślach. Tracey straciła najlepszą przyjaciółkę, z którą znały się niemal od zawsze. Nadal widziała w głowie obrazy wspólnych imprez, nocowanek, momentu gdy obie dostały się do Slytherinu, pierwszych wspólnych świąt, gdy obie pocieszały się po pierwszych poważnych rozstaniach. Powoli dochodziło do niej, że żadna z tych rzeczy już się nie wydarzy. Że nie ma już tej roześmianej dziewczyny i wspaniałej przyjaciółki, jaką była Milicenta Bulstrode.

Oliver patrzył na swoją dziewczynę i wspierał ja ją umiał. Jemu tez było trudno pogodzić się ze śmiercią Millie. Czarnowłosa była dla niego przyjaciółką. Prawda, groziła mu często, że jeśli ten zrani Tracey pokarze mu coś gorszego niż smierć, ale teraz gdy jej nie było, wiedział, że będzie mu tego brakowało. Nadal chciał zadzwonić do tej roześmianej, czasami śmiertelnie groźnej ślizgonki z zapytaniem, gdzie może zabrać na randkę Tracey. Millie była zawsze gdy on lub jego dziewczyna jej potrzebowali. Była... ale już nigdy więcej miało jej nie być.

W jego głowie nadal widział list od Millie, który znalazł w swoim pokoju. Był zaskoczony, ponieważ myślał, że dziewczyna zostawiła tylko ten jeden list, który czytali wcześniej. Jednak pomylił się.

Kochany Oliverze,

Chciałam ci przekazać prywatnie to wszystko. Po pierwsze obiecaj, że zawsze będziesz przy Tracey, nawet jeśli wasze drogi się rozejdą, chce byś był i ją wspierał gdy będzie tego potrzebowała. Mam nadzieje że ty i ona spędzicie razem najszczęśliwsze momenty swojego życia nawet jeśli już nie ja bede planowała wasze randki czy „przypadkowe" spotkania na mieście. Wiem, że będzie ciężko pogodzić się z tym wszystkim, z moim odejściem, ale wierzę, że ty i Tracey dacie radę. Jesteście silni i wspaniali, zasługujecie na wszystko co najlepsze.

Kocham cię mocno
Milicenta Bulstrode

P.S.
Oddaje ci ją Oliverze, oficjalnie jesteś aniołem stróżem Tracey Davis. Zapamiętaj to, bo wierze, ze postąpiłam dobrze.

Millie opiekowała się Tracey od zawsze, teraz ten obowiązek spadł na Olivera. Nie było już tej czarnowłosej ślizgonki, anioła stróża panny Davis. Teraz to on musiał czuwać nad swoim promykiem. Millie na niego liczyła, gdzieś tam z góry, a on nie zamierzał jej zwieść.

***

Blondynka od dobrych 30 minut wpatrywała się w listę kontaktów w telefonie. Po raz kolejny zawiesiła palec nad numerem Teodora po czym westchnęła zrezygnowana i rzuciła telefon na przeciwległy kraniec łóżka. Powoli wstała i ruszyła do kuchni.

- Soku? Ognistej? - usłyszała za sobą znajomy głos, a gdy się odwróciła zobaczyła zmarnowaną twarz swojej współlokatorki. Dziewczyna w jednej dłoni trzymała butelkę ognistej, a w drugiej sok pomarańczowy, który dziwnie się mienił i Luna była pewna, że coś tak było dodane.

- Ognistej.. - odparła cicho i uśmiechnęła się lekko do dziewczyny. - Dzięki. - wzięła od Lavender kieliszek napełniony po brzegi i niemal na raz go opróżniła.

- Pogrzeb jest za tydzień. Wybierasz się? - rzuciła od niechcenia Brown przerywając ciszę miedzy nimi.

- Nie wiem.. - powiedziała wzdychając przy tym. Z jednej strony bardzo chciała i wiedziała, że musi, chociaż tyle mogła zrobić dla nich. Jednak z drugiej przerażała ją wizja spotkania się z Teodorem i innymi, których starała się ignorować przez ostatnie tygodnie. - Chciałabym, ale nie wiem czy byłabym w stanie, a poza tym musiałabym wtedy wyjaśnić im moje zniknięcie.

- Rozumiem, jednak jeśli chciałabyś się tam pojawić Terence cię odwiezie. Nie ma sensu byś szła stąd na piechotę aż tam. - była krukonka lekko spięła się słysząc imię blondyna. Dziewczyna od jakiegoś czasu zaczęła zdawać sobie sprawę, że jej uczucia względem jego nie były już tylko czystą przyjaźnią. Jednak czuła, że w pewnym sensie zdradza Teodora.

Przed swoim zniknięciem rozmawiała z nim i zakończyła ich związek, ale uczucia do niego nadal pozostały, gdzieś tam w jej sercu. A teraz, gdy zaczęła czuć coś do Terence'a czuła się jakby zdradzała cząstkę siebie i nic nie mogła na to poradzić. Ten związek nie miał prawa istnieć. I chociaż dobrze wiedziała, że prawdziwej miłości nic nie może stanąć na przeszkodzie, w ich wypadku było inaczej. Nie wiedziała czym dokładnie było to uczucie, było silne, ale nie była w stanie nazwać go miłością ze stuprocentową pewnością. Do tego nikt nie zaakceptował by tego związku, a żadne z nich nie dało by rady żyć ze swoimi uczuciami w ukryciu przed światem. Taka był prawda. Nie mogła...

Ona, Luna Lovegood, nie mogła kochać Terence'a Higgs'a.

- Lav... przemyślałaś moją ofertę? - zapytała nieśmiało Luna, zmieniając szybko temat. Wiedziała, że właśnie wchodziła na niestabilny grunt i ta rozmowa mogła się skończyć nawet tragicznie, ale chciała dla przyjaciółki jak najlepiej.

- Byłam już u tylu lekarzy i żaden nie stwierdził u mnie niczego. Moja odpowiedz brzmi nie. - o dziwo dawna gryfonka odpowiedziała spokojnie i tylko napiła się ze swojego kieliszka.

- Hmm okej, ale jakbyś zmieniła zdanie to wszystko będzie zawsze aktualne. - Brown lekko zawahała się przed odpowiedzią. Jakaś cząstka jej podpowiadała, że powinna się na to zgodzić, że wreszcie przestanie się karać, ale ta druga cząstka wolała, że Luna chce ją zamknąć na zawsze w klatce, bez możliwości wyjścia. Dziewczyna spojrzała tylko na krukonkę i pokręciła głową z smutnym uśmiechem na twarzy.

Z każdym kolejnym dniem pierwszy głosik w jej głowie przygadał, zagłuszany przez drugi, chory.. I choć miała przebłyski świadomości gdy chciała się leczyć, te momenty były za krótkie by cokolwiek zdziałać.

__________

Tuna vs Terence x Luna (Lerence?)

Instagram | Harry PotterWhere stories live. Discover now