17: S - Skrawki zwyczajności

32 4 0
                                    

– Wyglądasz na znużonego życiem. – Agni, nowy pies w rezydencji Kadarów, nie mówił zbyt dużo, dlatego nie spodziewałem się, że w ogóle będzie próbował wciągnąć mnie w jakąś rozmowę. Najwyraźniej też nie był wielkim fanem zakupów.

– Ty też nie wyglądasz, jakbyś się szampańsko bawił – mruknąłem.

Zerknąłem kątem oka na niego. Obserwowałem właśnie ludzi po drugiej stronie szklanej witryny. Gdybym siedział w jakiejś bardziej wystudiowanej pozie być może wyglądałbym dla nich jak manekin. Czułem się dzisiaj tak, jakby powietrze wokół mnie zgęstniało i spowolniało wszystkie moje ruchy. Chyba spokój zaczynał mnie dusić.

– Pracuję, a ty jesteś tu z własnej woli.

– To nie jest takie łatwe – stwierdziłem. – Po prostu pilnuję młodego, żeby potem móc zgarnąć moją należność i się stąd wreszcie zawinąć. – Odgarnąłem włosy do tyłu. Miałem wrażenie, że ta rozmowa nie będzie miła. Ale czy jakakolwiek rozmowa kiedyś mi się taka wydawała? Nie przypominałem sobie.

– Czyli też jesteś tak jakby ochroniarzem? – rzucił. Nawet jeśli miał swój elegancki uniform, nie wyglądał poważnie, trzymając plastikowe kubki z kolorową zawartością. Jego poważna mina nie robiła najmniejszego wyobrażenia w takich okolicznościach. Równie dobrze mógł się nazwać niańką tego ciemnoskórego dzieciaka.

– Tak jakby. Stracę szmal i czas, jeśli dostanie kulkę w łeb, łapiesz? – Potaknął. – Pewnie przez jakiś czas będę kogoś takiego udawał. No wiesz, żeby mieć jakiś powód, by się wokół niego kręcić.

– Red cię nie rozpozna?

– Rozpozna, ale nic na mnie nie ma. Pewnie będzie próbowała mnie w coś wrobić, ale mnie nawet nie ma w policyjnych rejestrach. Poza tym, żeby zachować pozory, powinna się raczej cieszyć z powrotu swojego krewniaka zza grobu. Przynajmniej oficjalnie.

– A nieoficjalnie będzie chciała rozwlec wasze wnętrzności po ulicy? – zapytał. Najwyraźniej też słyszał, że czasami coś podobnego wyczyniała, chociaż ja nie sądziłem, żeby to była prawda. To jej się zwyczajnie nie opłacało, podejrzewałem, że wolała takiego delikwenta obchnąć na spółkę ze swoim nawiedzonym zięciem, w kawałkach lub w całości.

– Rodzina taka już jest – skwitowałem, chcąc zamknąć temat. Sam rodziny w sumie nie miałem. Nie pamiętałem swoich rodziców, ale w gruncie jacyś musieli istnieć. W końcu nie wylęgłem się z kanałowego brudu i nie wychowały mnie przerośnięte szczury. A jednak wszystkie najwcześniejsze wspomnienia ukazują jakichś w zasadzie nieznanych mi ludzi. Ulice i podejrzane sutereny.

– Nie szkoda ci się tak marnować? Za pieniądze, które wydają teraz te dzieciaki, zdążyłbyś sobie pewnie ułożyć życie ze dwa razy.

– Mógłbym cię zapytać o to samo. Nie wiem, jak ty, ale mnie życie zastępczego scenariusza wcześniej nie wręczyło. Nadal wydaje mi się, że liczy na to, że zdechnę w tym samym mieście, w którym się urodziłem. Mam za dużo znajomości w okolicy, żeby móc wyprowadzić się na przedmieścia i spokojnie sobie żyć. Wyobrażasz to sobie? Wczoraj przemycałem narkotyki dla chińskiej mafii, a teraz koszę trawnik. – Machnąłem ręką na tę wizję.

– Po prostu szukasz usprawiedliwienia dla twojej chorej fascynacji zepsutym życiem. W innym wypadku już byś zrezygnował.

Zacisnąłem zęby, zanim przejechałem wzdłuż nich kolczykiem utkwionym cały czas w języku. Nie pozbyłem się tego nawyku. Bard czasami mówił, że przez to durne stukanie rozwalę sobie zęby. Być może miał rację i powinienem się go w końcu pozbyć. On też był pamiątką z dawnych, chociaż nie lepszych, czasów. Zapewniał dodatkowe doznania, tak przynajmniej słyszałem. Wydawało mi się, że po wykonaniu tego przekłucia, mój zmysł smaku stał się mniej czuły. Przynajmniej dzięki temu prościej było znieść, gdy ktoś wbrew protestom dochodził mi w ustach.

Spektrum czerni | Kuroshitsujiحيث تعيش القصص. اكتشف الآن