Prolog [Haymitch]

2.8K 84 19
                                    


Moja nieżyjąca już mama, od najmłodszych lat powtarzała mi, że dobro zawsze zwycięża zło. Zazwyczaj miewała rację, jednakże jeśli chodzi o tę kwestię to nie jestem pewien. Podchodzę do okna, odsłaniam delikatnie zasłony, jednocześnie pozwalając na przedostanie się promieni słonecznych do salonu. Spoglądam na mój dystrykt i równocześnie przypominam sobie przez co mieszkańcy Dwunastki musieli przejść w minionych latach. Trudno nie nienawidzić Snowa za to wszystko, bardzo trudno.

Prezydent Snow odebrał nam wszystko. Jego polityka odcisnęła trwałe piętno na naszej małej społeczności, wielu ludzi zginęło, wielu straciło swoich najbliższych. Ruch Snowa doprowadził do zniewolenia narodu. System państwowy, który miał służyć wspólnocie narodowej, sprowadzał się do narzucania przez państwo społeczeństwu określonych zachowań i ingerowania w każdą sferę. Nie istniała wolna wola jednostki. O wszystkim decydował Kapitol. Snow posiadał niezwykłą charyzmę, talent do przemówień publicznych. Jego występy porywały tłumy, a dowodem siły jego przekonań, było liczebne rozrastanie się jego zwolenników. Posiadany talent oratorski sprawiał, że choć często po jego przemówieniach ludzie nie byli w stanie powtórzyć ich treści, to odczuwali falę uniesienia. Odwoływał się do nieuświadomionych pragnień, tęsknot obywateli, zjednując sobie wiernych wyznawców oraz wpajając mieszkańcom Kapitolu, że są najważniejsi.

Moje życie bardzo się zmieniło. Prawie sięgnąłem dna, a wtedy pojawili się oni, moi podopieczni. Peeta Mellark i Katniss Everdeen. Co sobie pomyślałem kiedy zobaczyłem ich po raz pierwszy? Kolejni martwi trybuci, tak właśnie o nich myślałem. Byłem pewny, że zginą podczas swoich pierwszych igrzysk. Ich siła, waleczność i odwaga sprawiały, że znowu zacząłem wierzyć w ludzi, uwierzyłem w tę dwójkę. I za to będę im wdzięczny do końca życia. W mgnieniu oka, zacząłem traktować ich jak swoją rodzinę, za którą tak bardzo tęskniłem i którą odebrał mi nikt inny jak Prezydent Snow.

Nazywam się Haymitch Abetnathy i jestem zwycięzcą drugiego Ćwierćwiecza Poskromienia. Moje zwycięstwo było tak naprawdę najgorszą rzeczą, która mi się przytrafiła i za które zapłaciłem najwyższą cenę, życie mojej rodziny. Obserwowałem uważnie Głodowe Igrzyska, trzymałem kciuki za moich podopiecznych. Jednakże kiedy Katniss wyciągnęła jagody, wiedziałem doskonale co to oznacza. Wiedziałem, że zostanie uznana za buntowniczkę z Dwunastego Dystryktu, tak samo jak ja zostałem uznany przed laty. Obawiałem się o nią, musiałem ją chronić. Prezydent Snow nie był dla niej tak bardzo surowy jak dla mnie. Wygrałem Głodowe Igrzyska, ponieważ zastosowałem sztuczkę z polem siłowym. Nikomu się to nie spodobało, zwłaszcza Snowowi, który postanowił mnie ukarać, zabijając moją mamę, brata, a także ukochaną - Madison.

Kochałem Madison ponad życie. Była zabawna, odważna oraz bardzo utalentowana. Nigdy nie słyszałem żeby mówiła o kimś źle. Była naprawdę dobrą osobą. Uwielbiałem się w nią wpatrywać, miała brązowe włosy i piękne, duże, niebieskie oczy. Spędzaliśmy ze sobą całe dnie, a czasem nawet i noce. Z nikim innym nie było mi tak dobrze jak z Madison. Była całym moim życiem.

Mój tata zmarł kiedy byłem małym chłopcem, natomiast moją mamę i brata zabił Snow, zrobił to w bardzo spektakularny sposób. Pamiętam, że było to kilka dni po moim zwycięstwie, wracałem właśnie z ćwieku. Drzwi do mojego domu były lekko uchylone, zdziwiło mnie to, ale nie spodziewałem się tego co mnie czekało. Powoli wszedłem do domu, momentalnie zasłoniłem dłońmi usta i szybko pobiegłem po nóż kuchenny. Po drodze zabrałem stołek, ustawiłem go w holu i tak szybko jak potrafiłem, przeciąłem sznur na którym zwisały ciała mojej mamy i brata. Było za późno, oni byli już martwi. Siedziałem oparty o ścianę, głowę miałem schowaną w kolanach i płakałem tak głośno jak umiałem. Wygrałem Głodowe Igrzyska, ale nie byłem przygotowany na odejście moich bliskich. Miałem w końcu 16 lat, byłem jeszcze dzieckiem. Zszedłem na dno rozpaczy. Chciałem iść do Madison, ale nie miałem już sił. I tego nigdy sobie nie wybaczę, może gdybym poszedł, może bym ją ocalił? Może. Poszedłem do niej kolejnego dnia, ale nie zastałem jej w domu. Nawet do głowy mi nie przyszło, że grozi jej niebezpieczeństwo. Mijały dni, a po Madison nie było ani śladu. Wtedy zacząłem się martwić, wiedziałem, że dobrowolnie nie odeszła. Za bardzo kochała mnie i swoją rodzinę aby odejść tak bez pożegnania. Kilka dni później odezwał się do mnie Snow, zapytał jak się czuję po stracie bliskich. Powiedział, że było to ostrzeżenie. Dodał, że ma Madison i to ode mnie zależy czy wróci cała i zdrowa. Jak Boga kocham, robiłem wszystko aby mi ją zwrócił. I owszem, zwrócił mi ją po 10 miesiącach, niestety martwą. Snow powoli mnie wyniszczał, zabrał mi wszystkich, których kochałem. Na dodatek zostałem mentorem i rok w rok patrzyłem na śmierć moich podopiecznych. Tego było za dużo, nawet jak na mnie. Znalazłem coś co pozwoliło mi zapomnieć o tym wszystkim - alkohol.

Stałem się pijakiem bez uczuć, tak było mi łatwiej. Upijałem się i szybko zasypiałem, nie musiałem myśleć o tym co mi się przytrafiło. Natomiast moja arogancja dawała mi poczucie bezpieczeństwa, byłem pewien, że nikt nigdy się do mnie nie zbliży. Mój plan pokrzyżował mi Peeta wraz z Katniss. Tych dzieciaków wcale nie obchodziło, że jestem pijakiem, że nie wykazuje żadnego zainteresowania. To tak jakbyście komuś powiedzieli "Nie lubię Cię", a ta osoba miałaby to gdzieś, dalej by do Ciebie przychodziła, przynosiła chleb, a nawet czasami dostarczała alkohol. Nie rozumiałem ich, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że są mi coraz bliżsi oraz że są jedynymi osobami na świecie, którzy się mną interesują. To ja, Haymitch Abernatchy, sięgający dna.

Po latach spędzonych w smutku i depresji, jestem szczęśliwy. Wiem, że brzmi to źle. W końcu nie żyje moja rodzina, a w domu obok, Katniss przeżywa tragedię, utratę ukochanej siostry. Straciliśmy również Finnicka, a z Gale'm nie mamy kontaktu.

- Hej... - nagle słyszę za plecami głos Peety - Mogę?

Tak jak mówiłem, nieważne co robię, oni wciąż przychodzą. Jednakże jest mi miło usłyszeć jego głos.

- Od kiedy potrzebujesz pozwolenia ? - Siadam na krześle przy stole i zastanawiam się co sprowadza Peetę. Kiedyś odwiedzał mnie codziennie, przynosił nawet chleb. Próbował mi pomóc na swój sposób. Jednakże sytuacja się zmieniła, u mnie wszystko w porządku. - Co Cię sprowadza, Peeta?

- Jest w domu? - pyta ściszonym głosem.

- Tak, śpi.

Na samą myśl o niej, mimowolnie się uśmiecham. Jesteśmy razem zaledwie kilka dni, ale kocham ją ponad wszystko. Zrobiłbym dla niej wszystko.

- Chciałem prosić Cię o pomoc - zaczyna, a ja zauważam, że się denerwuje. Nerwowo splata swoje palce, znam ten stan. Patrzę mu w oczy, ale jego źrenice wyglądają w porządku. Oddycham z ulgą. - Haymitch, przepraszam! Wiem, że Twoje życie zmieniło się teraz o 360 stopni, ale...

- Mów - przerywam mu.

Peeta spogląda w dół, ale na jego twarzy pojawia sie uśmiech. Nagle unosi głowę i spogląda na mnie.

- Kto by pomyślał, że Twoje życie się tak zmieni, co? - zagaduje - Snow przed śmiercią zrobił Ci niespodziankę.

- Tak, zrobił - Jestem zmieszany. Peeta ma rację, nienawidzę Snowa za wszystko co zrobił, za Głodowe Igrzyska, za śmierć mamy, brata, Madison oraz przyjaciół, ale za nią? Za nią muszę być wdzięczny. - Wróć do tematu, co mogę dla Ciebie zrobić?

- Muszę wyjechać - rozpoczyna, a ja nie bardzo wiem dlaczego, w jakim celu i jaki w tym wszystkim jest mój udział...

Please don't go . Stay. | Igrzyska smierci.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz