43. Sprawca cz. 2

202 17 22
                                    

- To ona. - wyszeptała i wskazała palcem na Marlenę. 

***

- Panno McKinnon, proszę pójść z nami do mojego gabinetu. - powiedział dyrektor spokojnym, ale jednocześnie stanowczym tonem. 

Dumbledore nie musiał krzyczeć czy mówić głośno, żeby  zrobić wrażenie. Taki efekt osiągał nawet spokojnie wypowiedzianym zdaniem. 

- Ale... A-ale jak to.... - Lily próbowała wykrztusić z siebie jakieś sensowne zdanie - Przecież to na pewno nie Marlena.... Loretto, jesteś pewna? 

Evans wodziła wzrokiem z Marleny na Lorettę i aż do dyrektora. Gdy ujrzała wzrok dziewczynki w jej oczach coś się zmieniło. Widać było w nich mieszaninę bólu i poczucia zdrady. Jeszcze raz spojrzała na Marlenę i szybko odwróciła twarz w drugą stronę. 

- Idziemy. - zarządził dyrektor. 

***

- Loretto, możesz już wrócić do dormitorium, gdy podejmiemy jakąś decyzję na pewno panna Evans cię poinformuje. - odrzekł Dumbledore- Panno McKinnon, proszę pójść do mojej sypialni i się rozgościć, muszę porozmawiać z Lily. 

Prefekt naczelna spojrzała dziwnie na dyrektora po prośbie skierowanej do Marleny. Gdy dziewczyna zamknęła drzwi sypialni, Dumbledore odezwał się. 

- Czy zauważyłaś, żeby Marlena zachowywała się ostatnio jakoś inaczej? 

Lily zamyśliła się. Ostatnio spędzały ze sobą mało czasu. Zrobiło jej się wstyd. 

- Jeśli mam być szczera, to nie spędzałyśmy ze sobą za wiele czasu. - przerwała na chwilę, jakby zamyślona- Ale prawda jest taka, że nawet, gdy siedzieliśmy całą paczką, to Marlena gdzieś znikała. Od obozu jest jakaś dziwna. 

- Wydaje mi się, że panna McKinnon może być pod działaniem klątwy Imperius. Mam nawet pewne podejrzenie, kto mógł to zrobić, ale porozmawiajmy jeszcze raz z Marleną i może to rozwieje moje wątpliwości. 

*** 

- Co wczoraj robiłaś, Marleno? - spytał uprzejmie dyrektor. 

- Rano pisałam esej na transmutację, później miałam lekcje. Gdy wracałam po kolacji do wieży Peter wyskoczył zza zakrętu i spytał czy nie poszłabym z nim może na piknik. Zgodziłam się. Zaprowadził mnie do takiego niesamowitego pokoju, ale wyglądało, jakbyśmy byli na dworze. Sama nie wiem... Po pikniku Peter gdzieś poszedł, a ja wróciłam do Pokoju Wspólnego i dałam tamtej dziewczynce eliksir na przeziębienie. 

Lily wydała z siebie zduszony krzyk i zakryła sobie usta dłonią. 

- Skąd miałaś ten eliksir ? 

- Nie wiem, pojawił się w mojej ręce i czułam, że muszę jej go dać, coś mi mówiło, żeby powiedzieć jej, że to od profesor McGonagall. 

- Rozumiem Marleno, dziękuję ci. 

*** 

Albus Dumbledore 

Po raz kolejny tej nocy zapukałem do drzwi dormitorium siódmoklasistów z Gryffindoru. Jestem prawie pewny, że to on. Dziś pełnia, a on zamiast być z przyjaciółmi, został w zamku. 

Nikt nie odpowiadał. Zacisnąłem rękę na klamce i wcisnąłem ją. 

Tak jak myślałem... Uciekł... 

***

- Gdzie wyście do jasnej cholery byli?!- z kanapy w Pokoju Wspólnym Gryffindoru rozległ się głośny, natarczywy i pełen wyrzutów szept - Jest pół do piątej ! Co robiliście w zamku całą noc?! 

Dwaj młodzi mężczyźni wydawali się być przerażeni konfrontacją z rudowłosą dziewczyną. Nie udało się im ukryć zaskoczenia, które gościło na ich twarzach. 

- Liluś... - zaczął miękko James. 

- Nie Lilusiuj mi teraz! Byłeś mi potrzebny, ale nie! Lepiej oddawać się jakimś idiotycznym huncwockim rozrywkom, wracając nad ranem do łóżka! Olewasz prefekturę po całości, w ogóle nie można na ciebie liczyć! Nie wiem co dyrektor sobie myślał...

- Lily. - odrzekł stanowczo Potter, zaczynając rozumieć, że stało się coś poważnego - Odetchnij i wytłumacz mi wszystko na spokojnie. 

- Nie umiem na spokojnie! - krzyknęła szeptem, by nikogo nie obudzić-  Ale jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć, to Loretta się obudziła i wskazała Marlenę jako sprawcę!

Chłopcy stali jak zamurowani.

-Naszą Marlenę? - spytał Black - Marlenę McKinnon? 

- Tak. - ucięła dziewczyna. - Ale to nie wszystko. Przed chwilą dostałam sowę od Dumbledore'a z prośbą, że gdy wrócicie, to mamy do niego przyjść. 

- My ? Ja też? - spytał Syriusz. 

- Tak jest tu napisane. Nie wiem, co ty masz z tym wspólnego, ale chodźmy. 

*** 

- O dzień dobry. Chłopcy, wszystko poszło dziś dobrze? - spytał Dumbledore.

James i Syriusz rzucili sobie szybkie spojrzenia. 

- Tak, jak najbardziej. - odparł James. 

- A czy pan Pettigrew był z wami? 

- N-nie.  - odpowiedział Syriusz - Pierwszy raz nie przyszedł. 

Dyrektor pokiwał głową i uśmiechnął się delikatnie. 

- Cóż, hmm jak to powiedzieć... Z przykrością musze was poinformować, że Peter... dał nogę. Gdzie, tego nie wiem, ale na pewno nie został w zamku. 

- Co?! - krzyknął James - Dlaczego?!

- Rzucił na pannę McKinnon klątwę Imperius, dlatego zrobiła coś tak złego. Oczywiście nie poniesie konsekwencji, potężniejsi czarodzieje od niej nie potrafili się oprzeć tej klątwie, nie można jej winić. Natomiast z pewnych źródeł wiem, że pan Pettigrew nauczył się tego zaklęcia od samego Voldemorta. Jakiś czas temu dołączył do jego szeregów. Poza tym, gdyby został, to musialibyśmy poinformować ministerstwo, co pewnie skończyłoby się dla niego wyrokiem w  Azkabanie.

Syriusz poczerwieniał ze złości i zacisnął pięści. Lily wyglądała, jakby miała za chwilę zemdleć, a James... James wstał i wyszedł. 

- James! - powiedziała głośno Evans. 

- Proszę dać mu trochę czasu. - powiedział dyrektor - Właśnie dowiedział się o zdradzie przyjaciela, któremu ufał bezgranicznie. Musi trochę ochłonąć. Panie Black, może wody? 

- Nie. Dziękuję. Ja też chyba już pójdę. 

- W takim razie do widzenia. - odparł Dumbledore, a gdy drzwi zamknęły się za chłopakiem dodał - Lily, proszę, miej teraz na nich oko i się nimi opiekuj. 

- Oczywiście. 



Magia Huncwotów [poprawiane, nieskończone]Where stories live. Discover now