Rozdział 22 "Gladius Iudicii"

952 103 12
                                    


Kiedy czarne kłęby dymu zaczęły wydobywać się z pieców, Ariel zaczął się niepokojąco krztusić. W ochronnych rękawicach wciąż trzymał topiącą się gwiazdę polarną. Jej siła powodowała te załamania energii, a Lwisty nie był w stanie tego zatrzymać. Jego umysł powoli odpływał w czarną otchłań, a wraz z nim niemal wszystko. Od początku wiedział, że nie był do tego zdolny.

Właściwie już miał zamknąć oczy i poddać się temu wszystkiemu, gdy przypomniał sobie, kogo zostawił za drzwiami kuźni. Wiedział, że gdzieś tam jest Quentin, który wierzy w jego siłę bardziej niż on sam. Chłopak go potrzebował i przede wszystkim liczył, że ten naprawi świat. Dla niego nie mógł się poddać.

- Czemu tak się starasz? – usłyszał nagle i uniósł głowę, przedzierając się wzrokiem przez czarną chmurę. Gdzieś pomiędzy tym kłębowiskiem czerni wyłoniła się blada szczupła twarz. Jasne prawie lśniące oczy mrugały do niego zalotnie, podczas gdy on zszokowany aż otworzył usta. – Dostaniesz coś w nagrodę? No chyba nie...

- K-Kim jesteś? – spytał niemrawo, a postać zaśmiała się perliście i odparła:

- Twoją fatamorganą, głupiutki...

- Odejdź. – wymamrotał i odwrócił wzrok, ale wciąż czuł na sobie uważne spojrzenie i zaryzykowanie stwierdzeniem, że po prostu cholernie źle to znosił, było małym niedopowiedzeniem. To było Piekło we własnej osobie. Na pewno nie pochodziło z jego głowy. To gwiazda próbowała go opętać.

- Staram się tylko pomóc... No pomyśl chwilkę. Przetopisz gwiazdę zagłady, stworzysz super miecz i co? Oddasz go Michaelowi? Dobre sobie... To twoja siła i ciężka praca. Masz zamiar po prostu ją porzucić? Mnie porzucić? – siła mówiła nadal, jednak on uparcie ją ignorował. Do czasu aż nie przedarła się przez dym i nie stanęła tuż przed nim. Wtedy zobaczył w pełnej okazałości demona, który postanowił go męczyć.

Twarz była tak znajoma, że po samym jej dotyku mógłby określić z kim rozmawia, jednak widząc całe tło, na moment zamarł. Twarz i ten charakterystyczny uśmiech był nikogo innego jak Lucyfera, jednak tym razem wyglądał inaczej. Dotąd czarne ciemne włosy okazały się być niesięgające dalej niż do ramion siwe jak jego skrzydła, a ciało pamiętało czasy jego młodości. Pamiętał takiego Lucyfera tylko z opowieści. Gdy Lwisty się narodził, Jutrzenka już był dorosły. Jego pierwsze wspomnienie wspaniałego skrzydlatego przedstawiało obrazek jak z sielanki, gdy Lucyfer nosił go po Niebie i pokazywał malutkiemu wtedy Arielowi świat. Jaki był wtedy zbulwersowany, gdy Lwisty dziabnął go w palec. Od tego czasu nadali mu imię Boży Gniewny.

- Lucyfer? – jęknął słabo, a postać podskoczyła w miejscu i okręciła się wokół własnej osi.

- Prawie prawie... Jestem cząstką duszy, którą Lucyfer chował w gwieździe. Taką, którą bardzo chciał ukryć, bo była... Niewinna? Bezbronna? Nie, przepraszam, już wiem! Potrafiła współczuć, a on bardzo nie chciał tego robić... - jego głos był trochę zbyt wysoki jak na Jutrzenkę, dlatego Ariel czuł się, jakby słuchał jakiegoś spieprzonego radiowego odbiornika, który cholernie przekształcał struny głosowe. – Jednak teraz tu jestem! I jestem tu dla Ciebie, bo rozumiem twój ból i chcę Ci tylko pomóc... Pokazać, że to co robisz dla tego świata, to beznadzieja, bo ten świat nie zasługuje na takie dobro.

- Według Ciebie na co zasługuje? – zapytał delikatnie, biorąc się za dalsze wykuwanie. Chciał w ten sposób zagadać demona i w spokoju skończyć pracę.

- Na zniszczenie. Powinieneś go zniszczyć. Do reszty. Pozbyć się wszystkiego i zbudować świat na nowo. Możesz stworzyć czystą kartę i zrobić to według siebie, bo dobrze wiem, że zrobiłbyś to lepiej niż Bóg. – zasugerował słodko i powoli pochylił się nad Arielem, prawie kładąc głowę na jego ramieniu. – Po co się męczyć ze zepsutym światem, jak można zbudować nowy od początku? Nie wydaje Ci się, że to prostsze?

Ars Paulina (Yaoi Story)Where stories live. Discover now