Rozdział 1 "Magna Finem"

5.2K 311 62
                                    

Apokalipsa świata dla każdego wygląda inaczej. Ludzie od setek lat wyobrażają sobie nadejście końca wszystkiego, jednak nic nie obejmowało podobnej scenerii. Wydawało się im, że pewnego dnia nikt się nie obudzi albo, że świat ogarnie walka żywiołów, która doszczętnie zniszczy wszystko i wszystkich. Niektórym zdawało się, że to apokalipsa zombie będzie kresem istnienie ludzi, inni twierdzili, że apokalipsa nastapi z winy obcych, jednak nikomu nie przyszło na myśl, że apokalipsa zacznie się czymś tak niewinnym jak pojednanie.
Ariel obserwował ukradkiem, jak dwójka pomniejszych demonów pastwiło się nad młodą dziewczyną. Jej ścięte nierówno włosy kołysały się, kiedy krzyczała i wyrywała się oprawcom. Nikomu nie przyszło do głowy, aby jej pomóc. Takie zachowania były widywane codziennie. Dzień bez śmierci to dzień stracony. Tak mawiali nowi mieszkańcy.
Pewnego dnia drzwi Piekieł otworzyły się i od tamtej pory pozostały otwarte. Demony uciekły, stracone dusze opuściły czeluście, martwi kłębili się w czyśćcu i nikt ich nie selekcjonował. Wszystko stało się zbyt skomplikowane. Dla Piekła okazało się być to całkowitym oczyszczeniem. Nikt nie miał zamiaru zostać w miejscu, gdzie z powodu ciepła odchodziła skóra, a wieczne cierpienie dopadało każdą część ciała i duszy. To jasne, że uciekli. Tak jak Ariel.
Nagle krzyki dziewczyny ustały, a jej ciało zwiotczało. Opadła na kamienny chodnik i natychmiast straciła zainteresowanie demonów. Jeden z nich trącił ją butem, ale nie ruszyła się. Zmarła z bólu. Ariel zacisnął zęby.
- Coraz słabsi... – mruknął jeden z piekielnych, po czym obaj odeszli, szukając nowego źródła zabawy. Za ich ciemnymi posturami ciągnęła się chmura eterycznego dymu. Ariel musiał się z nimi zgodzić. Ludzie tracili siły i łatwiej umierali. Choroby owładnęły świat, gdy tylko Jeźdźcy Apokalipsy dotknęli stopami ziemi. Dodatkowo ciężka praca, którą zrzucili na nich piekielni, powodowała urazy i osłabienie. Niektórzy pracowali w domach publicznych, które często odwiedzali inkubowie, inni w barach, gdzie wśród wywarów Abla opływali wielcy książęta Piekła, a wielu zwyczajnie służyło jako wałówka. Ariel słyszał o przypadkach, gdzie demony wykupywały konkretnych ludzi – zwykle tych silniejszych – i podróżowali w ich towarzystwie, traktując jak podróżne jedzenie.
Lwisty demon ruszył się o krok w stronę ciała, ale wtedy z ciemności wyłonił się jeden z synów Lewiatana. Pokraczna istota żywiąca się grzesznikami, której jedynym zadaniem było przetrwanie. Wielu ginęło z głodu, jednak odkąd demony wydostały się na powierzchnię ziemii, jedzenia było aż nazbyt.
Ariel przyglądał się, jak pokraka pożera powoli dziewczynę. Ostatnie, co widział, to ciemne włosy znikające za smolistymi zębami lewita. Aż przebiegł po nim dreszcz. Pożarcie przez Lewiatana było najgorszym końcem istnienia. Tacy nie trafiali nawet do Piekła. Na jego szczęście, gdy tylko pokraczna istota zobaczyła w cieniu jego ogniste oczy, odskoczyła i uciekła w jakąś uliczkę.
Boży Gniewny westchnął i ruszył uliczką w stronę neonowych świateł. Szukał odpowiedniego klubu, aby się napić. Minął po drodze kilku znajomych piekielnych, którzy skinęli głową na powitanie, jednak żaden nie odezwał się słowem. Mężczyzna dotarł pod starą spelunę „Smocze Gniazdo” i zajrzał do środka. Było dość pusto, co wydało się Arielowi idealne, dlatego wszedł do środka i rozejrzawszy się uważnie, usiadł na jednym z barowych krzeseł. Zauważył tylko trzech demonów, którzy zachowywali się zbyt głośno, ale siedzieli zbyt daleko, żeby przeszkadzało to Lwistemu. Przy barze stał młody chłopak – człowiek. Miał ciemne włosy, które w świetle zyskały fioletowy odcień. Patrzył na niego spod długiej grzywki, jakby w oczekiwaniu. Wyglądał na zbyt pewnego siebie w oczach Ariela, dlatego Upadły zmrużył oczy i przywołał barmana ruchem ręki.
- Butelkę czystej? – zaproponował cicho chłopak, na co Ariel uniósł jedną brew. Był zbyt odważny.
- Dwie.
Nie zaskoczyło go to. Ruszył w stronę drewnianych półek, gdzie znajdowały się butelki. Chwilę potem wrócił z zamówieniem, stawiając obok mały kieliszek.
- Weź te małe gówno i daj szklankę. – prychnął Ariel. Barman wykonał polecenie, ale jego twarz zdradzała zirytowanie. Długa uszczerbiona szklanka wypełniła się alkoholem, a ciemnowłosy wrócił do pracy. Nie uszło jego uwadze, że nowo przybyły demon wciąż uważnie go obserwował, ale nie zdradzał się z tej wiedzy. Wiedział, że oni szukają zaczepki, a potem brutalnie atakują. Nie warto było dać się ponieść emocjom. Trzeba było zachowywać się uprzejmie, ale z wycofaniem.
Ariel obserwował, popijając swoją wódkę, jak chłopak robi nowe drinki w niewielkich kieliszkach, ustawia je na tacy i idzie w stronę trzech piekielnych, którzy mieli doskonałą zabawę przy podpalaniu własnego ciała. Na widok barmana z alkoholem wrzasnęli wesoło i natychmiast dorwali się do kieliszków. Tylko jeden z nich wydał się bardzo zainteresowany samym chłopakiem. Kiedy ten odchodził z powrotem do baru, demon klepnął go po tyłku. Barman zatrzymał się i przełknął ślinę, a kiedy Ariel już myślał, że uderzy piekielnego, chłopak ruszył dalej i natychmiast wziął się za ocieranie mokrych szklanek.
- Na twoim miejscu bym mu przyłożył. Dwukrotnie. – westchnął cicho Lwisty, ale wystarczająco głośno, aby chłopak usłyszał. Wyglądał na zaskoczonego słowami demona, ale szybko przyjął postawę obronną i odparł:
- Nic nie wiesz o życiu. Nie jesteś na marnym końcu łańcucha pokarmowego.
Ariel zaśmiał się, po czym dopił pierwszą butelkę do końca i wstał. Barman natychmiast odskoczył do tyłu, a piekielni zainteresowali się sytuacją i zaczęli głośno skandować. Widać było, że byli zdrowo podchmieleni. Wydawało im się, że szykuje się jakaś grubsza akcja.
Lwisty ruszył za bar, po czym złapał chłopaka za przedramię i zaciągnął go na zaplecze, a tam prawie rzucił o ścianę. Barman zatrzymał się na twardej powierzchni i, kiedy chciał uciec, został ponownie przyparty przez demona i znieruchomiał.
- Od początku to było podejrzane... Jesteś zdecydowanie zbyt odważny jak na zwykłego barmana. – uśmiechnął się pod nosem Ariel. – Wiesz kim jestem?
- Myślę, że zaraz mnie oświecisz. – syknął, a wtedy Lwisty zaśmiał się głośno i mocniej zacisnął rękę na koszulce chłopaka.
- Upadły Ariael zwany „Gniewem Bożym”, a ty... Jesteś Podziemnym.
Chłopak zamarł. Wyglądał, jakby właśnie ktoś uderzył go w twarz. Nie spodziewał się, że po kilkuminutowej obserwacji ktoś mógł z taką łatwością stwierdzić, że spiskuje przeciwko demonom, a zwłaszcza piekielny. Ich zwykle nic nie interesowało. Wydawało im się, że ludzie nie są w stanie im zagrozić.
- Jak się nazywasz? – spytał grzecznie Ariel, a barman zacisnął usta w wąską kreskę. Nie miał zamiaru puścić pary, ale kiedy poczuł, jak demon zaciska dłonie i coraz bardziej się zbliża, natychmiast stęknął i odparł:
- Quentin Lost! Tylko proszę, przestań!
- Milusio. Tylko tyle chciałem wiedzieć. – mruknął i puścił chłopaka. Quentin opadł na kolana i złapał się za gardło, łapiąc oddech. Był lekko zielony na twarzy, gdy spojrzał w górę na demona. Ariel odszedł trzy kroki w tył i oparł się betonową ścianę klubu.
- Zabijesz mnie? – spytał Lost, gdy w końcu przestał kasłać. Ariel spojrzał na niego ze zdziwieniem, po czym odparł:
- Nie, a po co miałbym to robić? Dostanę coś ciekawego w zamian?
Quentin wyglądał na naprawdę zszokowanego. Wiele słyszał o losach spiskowców odkrytych przez demony. Nikt nie przeżył. Demony rozrywały ich na strzępy i nawet nie pytały o potwierdzenie tożsamości. Żaden z nich nie chciał, aby ich władza została podważona.
- Więc co zamierzasz zrobić?
- Pewnie wrócę do środka, dopiję wódkę i pójdę dalej. – Ariel wzruszył ramionami. Nic mu było po zwykłym barmanie. Szczerze powiedziawszy z trudem przychodziło mu krzywdzenie ludzi, ponieważ jakieś stare anielskie zwyczaje pozostały w jego głowie. Zresztą to, co działo się na Ziemi, było mu mocno nie w smak.
- Nie wierzę... Jesteś demonem! Powinieneś mnie zabić na miejscu za jakąkolwiek obrazę!
- Uważaj, bo się wzruszę... Myślisz, że ja nie mam co robić? – westchnął Lwisty, po czym odepchnął się od ściany i podszedł bliżej chłopaka. – Wyciągnij rękę.
Barman ostrożnie pokazał prawą rękę, a Ariel złapał ją mocno i lekko naciął. Kiedy chłopak syknął i krzyknął coś o kłamstwie, demon prychnął i cieknącą krew rozmazał na swoich dłoniach i wokół ust. Quentin przyglądał się temu uważnie, kompletnie nie rozumiejąc zamierzeń demona.
- Jeśli wrócę do środka bez tego, zorientują się, że Cię nie zabiłem, a wtedy zechcą zrobić to za mnie. Uwierz mi. W tym momencie obstawiają, jak długo będę bawić się twoim martwym ciałem nim pokraki przyjdą Cię zeżreć. – wyjaśnił Ariel, a po Lost’cie przebiegły dreszcze. – Nasze drogi właśnie się rozchodzą. Spierdalaj, póki Ci kretyni nie stracą cierpliwości.
Quentin znieruchomiał na kilka sekund, po czym skinął głową i zaczął biec w stronę wyjścia awaryjnego. Kiedy zniknął za drzwiami, Ariel wrócił do swojego krzesła i zakrwawionymi dłońmi objął butelkę wódki.
- Czuję, że jeszcze się spotkamy... – mruknął i pociągnął długi łyk. Tymczasem wesoły stolik obserwował go z daleka z zainteresowaniem. Piekielni zawsze się go bali, bo nie brał żadnej strony, a takie zachowanie mogło znaczyć, że atak nastąpi zupełnie niespodziewanie i w każdej możliwej chwili. Tylko czekać.
☽☆☾
Gabriel chodził w kółko po swojej komnacie, czując, że sprawa zdecydowanie wymknęła się spod kontroli. W Niebie huczało od złych wieści. Wojna domowa szykowała się jak nic, a jego zadaniem było jej zapobiec. Wymagali tego od niego wszyscy, więc kiedy zegar wybił pełną godzinę Gabriel potrząsnął złotymi piórami i wyszedł, kierując się w stronę największego budynku, który teraz służył jako pałac – bynajmniej nie Boży.
Od dawna nie było słychać muzyki, a aniołowie zwyczajnie nie opuszczali swoich kryjówek. Nawet perspektywa zejścia na Ziemię była lepsza niż życie w Niebie. Wszystko się posypało. Nagle i bez żadnej zapowiedzi czy podejrzeń. Nikt, kompletnie nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw.
Kiedy dotarł do śnieżnobiałej bramy, ta otwarła się przed nim uchyłem, a Gabriel wszedł do środka. Było tam cicho tak jak na boskich drogach, dlatego dyplomata zawahał się.
- Może nie ma go w domu... – mruknął cicho z nadzieją, ale wtedy usłyszał trzask drzwi i z lewej strony wyszła czarna postać. Długi skórzany płaszcz ciągnął się za nim, a wystające spod niego śnieżnobiałe pióra trzepotały na wietrze. Gabriel nie mógł temu zaprzeczyć, że Lucyfer prezentował się cholernie dobrze, odkąd wrócił do Nieba.
- Zawsze miło jest wywołać u Ciebie zawód Gabryś... – uśmiechnął się Szatan we własnej osobie. – Czemu zawdzięczam tę wizytę? Czyżby chórom anielskim zabrakło głosu?
- Niezupełnie. Myślę, że dobrze wiesz, po co tu jestem. – odparł Gabriel, ignorując, prześladujące go od dawna, przezwisko.
- My się chyba nie rozumiemy. Nie interesuje mnie Niebo, anielskie tyłki czy nawet te robaczki, które nazywasz ludźmi. Dostałem tę posadę od Stwórcy, więc wypieprzaj póki jeszcze jestem miły. Mam zamiar cieszyć się wolnością i korzystać z niej, póki mi sił nie braknie. – wyrecytował Lucyfer, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę drzwi. Gabriel nie mógł mu odpuścić tak łatwo, więc natychmiast pobiegł za nim, unosząc się lekko na skrzydłach, kiedy przekraczał przez próg do drugiego pokoju.
Zastał okropny widok. Czuł, że będzie go on prześladował do końca życia. Każdy wiedział, że coś takiego miało miejsce, ale zobaczyć to na własne oczy, to było coś innego. Było to niewiele mniejsze pomieszczenie, gdzie pod pięknymi oknami zrobionymi z białych witraży, stał niewielki kamienny tron. Jednak to, co przeraziło Gabriela, znajdowało się u stóp siedziska. Ze złotym łańcuchem przypiętym do prawej kostki siedział Michael. Archanioł bliźniaczy do Lucyfera, wielki dowódca anielskich legionów tak bardzo zdegradowany do roli pieska na smyczy. Jedyny, który potrafił pokonać Szatana, został zwyczajnie zamknięty.
Lucyfer podszedł do tronu i zasiadł na nim wygodnie, obserwując Michaela. Ten zaś był pogrążony w ogromnej depresji do tego stopnia, że nawet obecność Gabriela nie zwróciła jego uwagi. Archanioł wpatrywał się posadzkę i bez wzruszenia dawał się głaskać po czarnych krótkich włosach przez Szatana. Lucyfer żywił do niego jakieś niezdrowe uczucie, które powodowało u dyplomaty wstręt.
- Już skończyłem, Gabryś, więc zabierz łaskawie swoje szanowne cztery anielskie litery i wypieprzaj. Jestem zajęty. – warknął Niosący Światło i pociągnął za złoty łańcuch, aby przyciągnąć archanioła bliżej siebie. Michael prawie opierał się o nogi Lucyfera.
- To chore. On jest w kompletnej rozsypce, a ty wykorzystujesz jego stan! Zastanów się nad tym! To, co się tutaj dzieje, to jakaś paranoja! Na Ziemi gnieżdżą się demony, a my mamy nowe Piekło kurwa w Niebie! – wrzeszczał bez pohamowania Gabriel, ale oczarowany niebieskimi oczami Michaela, Lucyfer nic sobie z tego nie robił. Jego marzenie było spełnione i nie obchodziło go nic poza korzystaniem z tego stanu rzeczy.
- Odśpiewaj jakąś litanię albo inne pastorałki, to może ból dupy Ci przejdzie. – mruknął Szatan, a dyplomata jęknął głośno. – Nie denerwuj się, Gabryś, skoro Bóg osobiście dał mi tę robotę, to znaczy, że tak miało być.
- Niech się dzieje wola Nieba, z nią się zawsze pierdolić trzeba. – stęknął Gabriel i, czując, że już nic nie zdziała, ruszył do wyjścia. Nim jednak przeszedł za drzwi, ostatni raz spojrzał na Michaela. Odkąd Bóg wezwał do Nieba Lucyfera i kazał mu zająć jego miejsce, po czym zniknął, zabierając ze sobą miecz Michaela, archanioł wpadł w tak wielką przepaść wypełnioną żalem, że nie był w stanie nawet na moment postawić się bliźniaczemu aniołowi. Męczyło go pytanie, dlaczego tak się stało. Jednak odpowiedź na nie chciał znać nie tylko on, ale całe Niebo, bo nikt nie potrafił zrozumieć, czemu tak się stało.

~*~

Czy ktoś ma już jakieś opinie? Być może wiecie, co się stało?
~ Lucyfer

Ars Paulina (Yaoi Story)Where stories live. Discover now