Rozdział 12 "Corpus Invisus"

1.7K 178 25
                                    

                Lucyfer stał, pocierając łokcie i przyglądając się śpiącemu archaniołowi. Michael zasnął dopiero późno nad ranem, kiedy Niosący Światło zdecydował się odejść. Był zły na siebie, bo przez całą noc czuł płynące od ukochanego zdenerwowanie. Chciał od niego akceptacji, ale nie mógł dać mu jego upragnionej wolności, bo doskonale wiedział, że ten od niego ucieknie.

W końcu zebrał się i wyszedł, upewniając się wcześniej, czy Michaelowi niczego nie brakowało. Tego dnia miał mieć zebranie przed Chórami. W końcu ze zdenerwowaniem zdecydował odpowiedzieć na ich protesty, choć wzbraniał się od tego od samego początku. Ciągłe wizyty Gabriela były dla niego jak wrzód na dupie, a to mogło usatysfakcjonować go na tyle, aby w końcu przestał wpadać z niezapowiedzianą wizytą.

Szedł w stronę Sali Obrad, trzepocząc przy tym swoimi świeżo odzyskanymi skrzydłami. Wciąż nie mógł przyzwyczaić się do ich obecności. Były jedną z cudowniejszych rzeczy związanych z powrotem. Skrzydła dla anioła znaczyły jego przynależność do Nieba. Nagle z boku ujrzał jasną czuprynę i westchnął ciężko. Gabriel dorównał z nim krok i z pochyloną głową szedł tuż obok.

- Wiesz, że musisz w końcu wysłuchać nas? – spytał cicho, a Lucyfer tylko przewrócił oczami, odpowiadając pytaniem na pytanie:

- A wy macie zamiar wysłuchać mnie?

- Ale...

- Nie dogadamy się. – przerwał mu natychmiast, słysząc już po pierwszym słowie, że nie będzie łatwo. Póki Michael pozostawał z nim, był najsilniejszym archaniołem w Niebie i stanowił filar władzy. On za sprawą Boga mógł przewodniczyć i tylko jego decyzje wpływały na rozwój wydarzeń, co najpewniej było największym problemem innych. Nie chcieli zaufać jego decyzjom.

Dotarli do Sali w ciszy, a gdy tylko Lucyfer przekroczył jej próg, dotarło do niego spojrzenie wszystkich Chórów. Wszyscy szeptali za jego plecami i nikt nie miał zamiaru pomóc mu z jego rolą w Niebie. Pomimo wyraźnego rozkazu Pana wciąż był dla nich tym złym.

- Drodzy Państwo, przyszedłem tutaj, aby powiedzieć wam jedną rzecz. Moja władza w Niebie jest w tym momencie absolutna. Beze mnie nie zrobicie niczego, a więc bądźcie pewni, że póki wy nie będziecie szanować mojego zdania, ja nawet nie mam zamiaru wysłuchać was. – powiedział niemal natychmiast, wywołując tym pomruki niezadowolenia. Trony zaczęły wykrzykiwać niegodziwości, a kilka innych archaniołów, w tym też Rafael, wstało ze złości i opuściło Salę. Lucyfer nie miał zamiaru spędzać tam więcej czasu niż powinien i, skinąwszy głową w stronę Gabriela, wyszedł.

Tym razem nie pokusił się o spacer, ale użył skrzydeł, aby prędzej dostać się do Pałacu. Po drodze minął okno na Ziemię, zaglądając w nie przelotem. Była to pewnego rodzaju otwarta brama, przez którą można było spoglądać na świat. Nie można było jej użyć jako zejścia, ale dzięki niej Ci ze słabszą mocą mogli obserwować rozwój wydarzeń.

Lucyfer widząc pogorzelisko po jego piekielnych poddanych, tylko przymknął oczy i przyspieszył. Nie chciał na to patrzeć, bo bolało go jak zmienił się jedyny świat, który znał od dłuższego czasu. Siedząc w całkowitej pustce pozbawionej dobroci, w końcu zaczął nawet szanować ludzi. Nie mógł jednak nic na to poradzić. Nie chciał robić nic więcej. Gdyby bronił ludzkości, demony z pewnością dopuściły się buntu.

Dotarł do Pałacu z mniejszym zapałem, niż gdy wychodził, od razu kierując się do najpiękniejszej komnaty w całym budynku. Tam na miękkim materacu wciąż spał Michael. Jutrzenka zbliżył się do archanioła i odgarnął mu czarne kosmyki za ucho. Nie potrafił uwierzyć w siłę własnego uczucia, które rosło w nim przez cały ten czas, a było tak okrutnie odrzucane przez obiekt jego miłości.

Ars Paulina (Yaoi Story)Where stories live. Discover now