Rozdział 33

5.2K 232 38
                                    

Clare

Wydarzenia z ostatnich dni nieustannie przewijały się w mojej głowie, skutecznie zaburzając mój sen. I nieważne jak bardzo starałam się wyprzeć je z mojego umysłu, to te obrazy i tak ciągle mnie prześladowały. Widok płonącego budynku, samochody znikające w przepaści, rozmazujący się obraz podczas naszej ucieczki, mężczyzna z bronią skierowaną prosto we mnie i krew. Całe mnóstwo krwi, nad ciałem tego biednego młodego chłopaka. A do tego te upiorne odgłosy. Wystrzały broni, głośny dźwięk silnika samochodu, krzyki i bezsilny płacz. A potem już tylko cisza, przytłaczająca cisza.

Przez nawiedzające mnie koszmary, zwlekłam się z łóżka dopiero lekko przed dwunastą. Udało mi się przespać jedynie parę cennych godzin, ale miałam nadzieję, że to wystarczy, żeby dzisiaj przetrwać.

Przetarłam oczy i powolnym krokiem wyszłam z sypialni, a dzienne światło w końcu pozwoliło mi dostrzec uroki tego mieszkania w pełnej okazałości. Było przestronne, czyste i schludne. Te trzy określenia jako pierwsze przyszły mi na myśl, kiedy rozglądałam się po kolejnych pomieszczeniach.

A właściwie to raczej wyglądało dokładnie tak, jakby nikt nigdy wcześniej tu nie mieszkał.

Nie było śladów po użytkowaniu na żadnych meblach czy wyposażeniu. Ściany nie miały żadnych pęknięć czy zabrudzeń. W kuchni leżały idealnie ułożone naczynia, a w łazience były nowe śnieżnobiałe puszyste ręczniki i podstawowe przybory.

Zdecydowanie nikt przede mną tu nie mieszkał. A to jedynie wprawiło mnie w jeszcze większe zakłopotanie.

Ale to nie nowe miejsce zaprzątało mi w tym momencie głowę. No może trochę.

Jednak znacznie bardziej przejmowałam się wczorajszą groźbą. W życiu bym sobie nie wybaczyła, gdyby moi rodzice mieli ucierpieć przez moje nierozważne decyzje. Teraz było już za późno na odwrót. Musiałam dać z siebie wszystko i za wszelką cenę zapewnić im bezpieczeństwo. I nie miało znaczenia jak wiele będzie mnie to kosztowało.

Zgodnie z tym co zapowiedział William, około południa w mieszkaniu zjawiła się Lauren. Przed jej przybyciem zdążyłam jedynie wziąć szybki prysznic i przebrać się w wygodne ubrania, które jako jedne z nielicznych zdążyłam zabrać ze swojego mieszkania. Resztę potrzebnych rzeczy miałam dostać jutro, więc bynajmniej chwilowo nie przejmowałam się moją mocno ograniczoną garderobą.

Przynajmniej aż do momentu, w którym zorientowałam się, że nie mam absolutnie nic, co nadawałoby się do założenia na elegancki bankiet. Wprost genialnie.

Przepełniona tą nagle wzbierającą się we mnie irytacją, po raz setny przejrzałam szafę i ku mojemu wielkiemu niezadowoleniu wciąż nie było tam nic odpowiedniego. Ależ zaskoczenie.

Z bezsilności uderzyłam ręką w drewniany mebel i ciężko westchnęłam opierając o się o niego głową.

– A ta biedna szafa co takiego ci zrobiła? – spytała wyraźnie rozbawiona Lauren, która musiała zauważyć moją dziecinną frustrację.

Właśnie opierała się o framugę drzwi, uważnie mi się przyglądając.

– Jeśli ci powiem, że uderzyłam w nią w nadziei, na to, że gdy ponownie ją otworzę to zobaczę tam odpowiedni strój na dzisiejszy wieczór, to uznasz mnie za kompletną wariatkę? – zaczęłam, siląc się na żarty, chociaż tak naprawdę to wcale nie było mi do śmiechu.

Lauren jedynie parsknęła pod nosem.

– Za kompletną wariatkę uznałam cię już wtedy, gdy na własną rękę postanowiłaś ruszyć do Dover po moich młodszych braci – odparła nieco ostrym tonem i zlustrowała mnie oceniającym spojrzeniem.

Deliverance - Edevane Brothers 1Where stories live. Discover now