Rozdział 12

6.7K 254 17
                                    

Clare

W dalszym ciągu nie do końca dowierzałam w to co tak właściwie się stało. Miałam wrażenie, że podejmując tę decyzję stałam na uboczu, podczas gdy ktoś inny za mnie zadecydował. Wiedziałam jednak, że nie było już żadnej możliwości odwrotu. Nie, żebym jakoś bardzo nad tym myślała. No może tylko trochę.

Wraz z podaniem ręki Williamowi, nieodwracalnie wkroczyłam do jego świata oraz do jego życia. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że to nie będzie dla mnie takie proste. Szczególnie jeśli biorąc pod uwagę to jak ten mężczyzna z każdym kolejnym spotkaniem coraz mocniej na mnie oddziaływał. Z całych sił starałam się powstrzymywać szargające mną emocje i uczucia, które pojawiały się niemal zawsze kiedy był w pobliżu. Jednak bezskutecznie. On doskonale wiedział co robi.

– Jeszcze jedno – dodał po chwili, przerywając nieco niezręczną ciszę. – Na balach staraj się zbytnio nie wchodzić z nikim w większe interakcje. Obstawiam, że wiele osób będzie wypytywało Cię o mnie oraz o moje interesy – przewrócił oczami. – Ale akurat dobrze się składa, bo o jednym, ani o drugim nie masz większego pojęcia.

– Może to i lepiej – westchnęłam. – Szczerze to nawet nie chce wiedzieć, do czego jeszcze jesteś zdolny.

Kłamałam. Oczywiście, że kłamałam. Byłam tego wszystkiego strasznie ciekawa. Byłam ciekawa Jego. Jednak okoliczności naszej relacji niezbyt sprzyjały zadawaniu jakichkolwiek prywatnych pytań.

– Czy to znaczy, że mogę w końcu wrócić do domu? – spytałam, znużona. – Zechciałbyś znów zamówić mi „taksówkę"? – spojrzałam na niego porozumiewawczo i byłam pewna, że doskonale zrozumiał moją aluzję. – A nie przepraszam, prywatnego szofera – poprawiłam się.

– Widzę, że dobrze się bawisz – odparł z kpiną.

– Dość nieźle, nie przeczę – uśmiechnęłam się szyderczo.

– Twój transport powrotny już na ciebie czeka – odparł spokojnie. – Chyba że wolisz, żebym to ja został twoim prywatnym szoferem? – spytał, patrząc mi prosto w oczy.

Zatkało mnie. Czułam, że moje policzki znacznie poczerwieniały, niemal paląc mnie w twarz.

– Zdecydowanie wystarczy mi twojego towarzystwa jak na jeden wieczór – odparłam jednak niemal natychmiast pożałowałam swoich słów.

Idiotka.

– Jak chcesz. Twoja strata. – Wzruszył od niechcenia ramionami. – Pozwól, że przynajmniej odprowadzę cię na dół.

Skinęłam głową, jednak zanim zdążyliśmy przekroczyć próg drzwi, usłyszeliśmy krzyk. A raczej donośny kobiecy głos.

– William! – krzyknęła. – Czy to ty? – spytała, po czym bez pukania weszła do pokoju. – Przysięgam, że zaraz zabiję Marthę. Cały czas za mną łazi i pyta, czy może mi w czymś pomóc... ja naprawdę... – przerwała, spoglądając na mnie. – Nie wiedziałam, że masz towarzystwo – odparła, nieco speszona.

– Jeśli nie zbudziłaś Lei tym swoim wrzeszczeniem to naprawdę będzie jakiś cud – prychnął – Jestem niemal pewny, że jakiś trup właśnie przewraca się w grobie. – stwierdził z kpiną. – Lauren to jest Clare... moja... – zastanawiał się przez dłuższy moment szukając odpowiedniego słowa.

– Znajoma – odparłam pośpiesznie.

– To William ma jakieś inne znajome, poza tymi, z którymi chodzi do łóżka? To jakaś nowość – zaśmiała się. – Niemniej jednak naprawdę miło cię poznać Clare, jestem Lauren – Uśmiechnęła się przyjaźnie, a ja z niepewnością odwzajemniłam jej gest.

Deliverance - Edevane Brothers 1Where stories live. Discover now