Rozdział 27

6.4K 276 64
                                    

Clare

Kłamstwo idealne. Inaczej broń, która niosła za sobą wręcz zadziwiające spustoszenie. Kiedyś zdawało mi się, że prawdopodobieństwo jego wystąpienia w moim życiu było zadziwiająco małe.
Jednak nic bardziej mylnego.

Bo wszystko to, co wydarzyło się w ciągu ostatniej doby okazało się wręcz idealnie poprowadzoną grą. Zwykłą iluzją. Równie piękną co zdradliwą.

Delikatne promienie słońca wkradały się do mojego pokoju przez lekko przysłonięte zasłony, usilnie uświadamiając mi, że naszedł najwyższy czas, żeby wybudzić się z tego nierealnego snu. I to wręcz dosłownie. 

Zaledwie parę godzin po nocnym balu obudziłam się w zupełnie pustym mieszkaniu. Nie zastałam w nim mężczyzny, z którym do niego weszłam. Nie zastałam tak właściwie nic co wskazywałoby o jego obecności. No prawie nic. Nic poza ciemną kopertą pozostawioną na mojej nocnej półce.

Z lekko doskwierającym mi bólem głowy wyciągnęłam rękę, aby sięgnąć po wspomniany przedmiot. Przeklęłam się w myślach za moje nierozważne przekroczenie akceptowalnej dawki alkoholu. Nazywając ją akceptowalną miałam tu na myśli oczywiście taką, po której wciąż czułam się dobrze i nie doskwierały mi żadne dolegliwości. A dzisiejszego dnia zdecydowanie mogłam stwierdzić, że wczoraj lekko przesadziłam. Nie było co prawda  najgorzej, bo zdawało się, że wszystko doskonale pamiętałam, ale ten nasilający się z każdym moim najmniejszym ruchem ucisk na skroniach był niezwykle uciążliwy.

Przez lekko zamroczone oczy starałam się uważnie przyjrzeć standardowo elegancko zdobionej kopercie. Gdy tylko zauważyłam na niej doskonale mi znany, precyzyjny podpis Williama delikatnie uśmiechnęłam się pod nosem sądząc, że zostawił mi jakiś kolejny liścik. Wyobraźcie sobie zatem jak wielkie było moje rozczarowanie, gdy w kopercie nie dostrzegłam nic poza dokładnie wyliczoną sumą pieniędzy oraz krótką notką „Dziękuję za współpracę".

Co do cholery?

Wciąż lekko oszołomiona zaczęłam nerwowo przepuszczać przez palce kolejne banknoty, które zdawały się nie mieć końca. Nie byłam w stanie ich policzyć. A nawet tego nie chciałam.

Natychmiast zerwałam się na równe nogi, próbując odnaleźć mój telefon. Gdy wygrzebałam go z torby, ku mojemu niezadowoleniu okazało się, że był kompletnie rozładowany.

Szybko odnalazłam w szufladzie ładowarkę, do której niezwłocznie podłączyłam urządzenie. Siedziałam przy nim jak zahipnotyzowana aż do momentu, gdy wyświetlacz ponownie się zaświecił. Następnie lekko trzęsącymi się rękoma wybrałam numer do Williama.

Jedno połączenie. Potem drugie. Trzecie. Czwarte. Dziesiąte. Nic. Odpowiadała mi głucha cisza, a następnie komunikat z automatycznej sekretarki.

Wybrałam kolejny numer tym razem Ashera. I mimo mojej ogromnej nadziei po raz kolejny mocno się przeliczyłam. Usłyszałam jedynie suchy komunikat o nieistnieniu takiego numeru. Genialnie.

Próbowałam to sobie jakoś logicznie wytłumaczyć jednak żadne sensowne uzasadnienie nie przychodziło mi do głowy. Tak nagłe zniknięcie i pozostawienie pieniędzy mogło oznaczać tylko jedno – to był koniec naszego układu. On sam go zakończył tym samym kończąc również naszą znajomość.

Poczułam nieprzyjemne ukłucie w sercu z tego poczucia bezradności. Chciałam zapaść się pod ziemię. Nie wierzyłam, że tak łatwo dałam się oszukać. Że pozwoliłam sobie myśleć, że coś dla niego znaczyłam. Że pozwoliłam mu tak bardzo się do siebie zbliżyć.

Jego zdradliwe i ciemne jak smoła oczy kompletnie pozbawiły mnie wszelkiej ostrożności. Dałam się nabrać jak największa idiotka. Wystarczyło zaledwie kilka miłych słówek i ten pocałunek... Pocałunek, który w tym momencie tak usilnie chciałabym zapomnieć.

Deliverance - Edevane Brothers 1Where stories live. Discover now