19. Ocean

395 8 2
                                    



-Czy ty jesteś nienormalny? -zapytałam, nie wierząc oczom.

Sanders właśnie zrobił piknik w śniegu.

Jakiś ultra miękki i ocieplany koc leżał na ziemi, a wokół dymiło się od gorących potraw. Tosty, kiełbaski, owoce, słodycze i oczywiście gorąca czekolada i wino dodatkowo ocieplało, przyjemnie łaskocząc moje ciało.

To wszystko było takie miłe.

William po całej sytuacji w wigilie stał się inny, opiekuńczy. To wcale nie było śmieszne, to było wręcz przerażające. Nie wiem, ile w tym wszystkim było prawdy. W jakim stopniu udawał, a w jakim stopniu był szczery ze sobą. Przecież to nie jest normalne, gdy z dnia na dzień diabeł stał się aniołem.

Można upaść, ale nigdy do końca stać się innym człowiekiem.

-Nie.

- Skończ z tym, nie, to się robi nudne.

-Nie.

-Jest 23°F.

-Jest ciepło.

-Ciepło? Przecież to Syberia. - zauważyłam, klęcząc na kocu, w dużej ciepłej kurtce.

-Nie dramatyzuj. Doceń to, co masz.

-Doceniam, ale to przesada.

-Przesadą jest twoja paplanina. Masz, napij się. - podał mi gorący kubek, dając mi skosztować ciepłego wina, które idealnie pasowało do tej okazji.

-Ej, to jest bardzo dobre.

-Każdy alkohol jest dobry.

-Nie.- odpowiedziałam, krzywiąc się sama do siebie. - Myślę, że whisky jest za mocne i zbyt y... Odpychające

-Przesadzasz. Alkohol to alkohol. Ważne, żeby się najebać

- Zapomniałam, że jesteś facetem. Dla was wszystko jest takie proste. - Burgnęłam, obserwując horyzont. Było dosyć zimno, jednak nie aż tak koszmarnie. Ciepły napój ogrzewał mnie wystarczająco, bym mogła siedzieć pośród śniegu.

Pamiętam, jak byłam małym dzieckiem i razem z rodzicami bawiliśmy się w śniegu, niedaleko naszego starego domu. Nie tego, w którym teraz mieszkam z dziadkiem, lecz innego położonego bliżej lasu. Była tam jak dla mnie w tamtym momencie wysoka górka. Wchodziłam na samą górę, zjeżdżając z piskiem na sankach. Rzucaliśmy się śnieżkami i nawet tata dostał solidną kulką w twarz. Mama śmiała się wtedy do utraty tchu.

Przykro mi, że już teraz tego nie doświadczę.

W zamyśleniu zaczęłam się, bawić swoim wisiorkiem. Czułam pod palcami kształt ptaka, takiego małego samotnego, takiego, jakim byłam ja. Nadal zastanawiam się, o co w tym wszystkim chodzi, dlaczego on był tak ważny? Dlaczego Ci ludzie stwierdzili, że jestem rozwiązaniem tego wszystkiego? Jakiego wszystkiego? Nadal nie mogę pojąć, dlaczego to wszystko jest taką tajemnicą. Dlaczego nikt nic nie mówi? Dlaczego tylko ja próbuje dowiedzieć, co się dzieje?

-Mówił CI ktoś, że masz oczy niczym najpiękniejszy ocean?

O w mordę.

-Jesteś pierwszy.

-I oby tak zostało. - szepnął. -Wiem, co zaraz powiesz, ale musimy to obgadać. - westchnęłam, myśląc, że dodam sobie odwagi, lecz się myliłam. - Co oni Ci wtedy powiedzieli? - szepnął obserwując mój profil. Widziałam kontem oka, jak mnie obserwował, jednak ja patrzyłam przed siebie.

-Nic, nie powiedzieli nic konkretnego.

-Cholera.

-Też mnie to dobija Will, chce, by się to w końcu skończyło. - westchnęłam, spinając się cała.

-Skończy się.

Powoli przybliżył się, obejmując mnie subtelnie. Z lekkim uśmiechem oparłam głowę na jego ramieniu, obserwując białe pole w wieczornym już klimacie.

-Obiecuję.- szepnął mi do ucha, tak ledwo słyszalnie.

***

-Ronnie, gdzie my jesteśmy - zapytała Alex, wysiadając z mojego auta. Była lekka mżawka, która powolnym krokiem zwiastowała ulewę. Jednak było bardzo ciepło jak na styczniowy dzień. Śnieg powoli topniał, co sprawiało, że na drogach powstawały ogromne kałuże, co na szczęście nam sprzyjało.

-W odpowiednim miejscu. - odpowiedziałam, wysiadając z pojazdu. Nie musiałam zastanawiać się, co stanie się dalej, bo po chwili również ona podążyła moim śladem.

Ściągnęłam kurtkę, rzucając ją na tylne siedzenie. Wokół było ciemno, a nas oświetlały tylko miejscowe latarnie. W pewnym momencie podeszłam do stacyjki, wkładając przezroczystą płytę do odtwarzacza. Już po kilku chwilach rozbrzmiał cichy, lecz przyjemny dźwięk naszego ulubionego utworu.

OneRepubliblic - Counting Stars

Dziewczyna spojrzała na mnie, jakbym postradała zmysły. Ja natomiast z wielkim uśmiechem do niej podeszłam. Delikatnie złapałam ją za nadgarstek, prowadząc na najmniej ruchliwą ulicę.

-Ronnie...

-Nie Ronnie'j mi tu. Koniec smutków, przecież, tyle cię omija. Rozumiem, że to wszystko było dla nas trudne, ale nie możemy się wiecznie dołować. Pora pójść naprzód.

-To nie jest takie proste - westchnęła poruszona, lustrując okolicę.

-To jest aż za proste.

Nie powiedziała nic więcej, tylko mocno chwyciła moją dłoń, ruszając za mną biegiem w wielkie kałuże.

Kołysałyśmy biodrami, skakając pośród deszczu. W końcu mogłyśmy pozwolić sobie na coś takiego beztroskiego. Cieszymy się, jak dzieci, tańcząc ile sił w nogach, co jakiś czas przepuszczając nadjeżdżające samochody.

Całe zmoknięte śmiałyśmy się, aż do łez, które mieszały się z kroplami deszczu. Nasze ubrania już dawno pochłonęła woda, a my nadal nie przestawiliśmy.

To była nasza chwila, tylko nasza.

Po kolejnej już piosence rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu. Zaniepokojona spojrzałam na wyświetlacz, a na nim widniał ten numer.

Bez namysłu odebrałam połączenie i już na wstępie usłyszałam zdenerwowany do szpiku kości głos.

-Bronnie Brittainy Vallen gdzie ty do diabła jesteś?

***

-Co tu do cholery się stało!? Dlaczego wazon ciotki Wiesi leży potrzaskany!? - krzyknął dziadek, odkąd przed dziesięcioma minutami wysiadłam z auta.

-Tak wyszło?

-Tak wyszło? Ja pierdole, co ty robiłaś tutaj orgię antystresową? - wrzasnął, przyglądając się moim poczynaniom w sprzątaniu. - A mówiłem starym, by ci za dziecka czasami wlali! Brak szacunku do rzeczy, na które kiedyś ktoś zapracował! I gdzie ten jaszczur?

-U Williama...

-Jakiego kurwa Williama?! Co on tam robi!

-Aktualnie mieszka. - szepnęłam, na co dziadek, rzucił laską o ziemię, a sam usiadł na kanapie.

-A co on swojego domu nie ma?! I ty też!? - warknął, potrząsając głową.

Faktycznie dom nie był w najlepszym stanie. Był niczym pole do paintballu z wielkimi tarczami i istotnymi przeszkodami. Dużo rzeczy było potłuczonych, a jeszcze więcej poturbowanych. Coś czułam, że i ja zaraz będę, jedną z tych opcji.

-Jestem jedną nogą w grobie, a teraz chcesz mi podać drugą? - charczał coraz ciszej, obserwując mnie surowym wzrokiem - Lepiej nie odpowiadaj.

Nie wiem, co miałam mu powiedzieć. Przecież nie powiem mu, że...

-Wuj Chris się zjawił.

Kurwa, brawo Ronnie.

-Co...co ty powiedziałaś?

-Był tu. Chciał zabrać mój medalik. Wpadł w furię, jak odmówiłam. Dlatego to wszystko tak wygląda.

Dziadek przez chwilę wyglądał, jakby zobaczył ducha. Oddychał szybko, że aż wstałam. Pobladł, a jego twarz już nie była zła, była wkurwiona. Podeszłam do dziadka, kucając obok. Wzięłam jego dłoń w moje i zaczęłam lekko masować.

-Dziadku? - szepnęłam, tak, że tylko on mógł mnie usłyszeć. - Dziadku wszystko w porządku?

-Tak. - odpowiedział, jakby w transie. - Zrobił ci coś?

Po tych słowach jego postawa zmieniła się o osiemdziesiąt stopni. Wyglądał na przerażonego. Obserwował mnie, jakby chciał wybadać każdy centymetr, każdy zakamarek mojego ciała.

Obserwował mnie jak najważniejszą stokrotkę na polu pełnym kwiatów.

-Nie dziadku, nic mi się nie stało.

Nie fizycznie.

-Co mówił? - tym razem to on chwycił mnie za ręce, karząc w ten sposób usiąść obok niego.

Zrobiłam, co chciał. Siedząc obok, zrozumiałam, że nie odpuści. Jego bladozielone oczy, mówiły same za siebie. Domagały się każdego najmniejszego szczegółu. Mimo że nie chciałam, aby się zamartwiał, zdawałam sobie sprawę, że ten zawzięty Polak nie odpuści.

-Mówił, że potrzebuje mojego wisiorka, że to amulet taty. - to słowo ledwo przeszło mi przez gardło, jednak musiałam to powiedzieć. - Który jest kluczem do wszystkiego. Dziadku, co to oznacza?

-Chyba nadszedł czas zrzucić maskę, otworzyć wrota udręki.

Cloud [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now