16. Anioł

433 13 3
                                    


Miałam straszny problem napisać ten rozdział. Siadałam do niego na chwile, pisząc kilka zdań, bo na więcej nie było mnie stać. Jednak jestem dumna, że jakoś go dokończyłam. Może teraz będzie z górki?


***


- Mieszka. - odpowiedział zachrypnięty głos za nią.

Dreszcze przebiegły mi po plecach. Mój mózg natychmiastowo wysłał mi żółte alerty. Serce dziwnie się ścisnęło, uniemożliwiając dotlenienie komórek myślowych. Usilnie starałam się patrzeć przed siebie, na dziewczynę w związanych blond włosach. Mimo że za nią nie przepadałam, teraz wydawała się jedyną osobą, która jedynie mogłaby mi pomóc.

Nie przerywałyśmy kontaktu wzrokowego. Walczyliśmy ze sobą wzrokowo, jak i mentalnie. Prosiłam ją, błagałam w myślach, by wsparła mnie, chociaż ten jeden jedyny raz. Miałam wrażenie, że moje ciche błagania nic nie dawały. Jej postawa i wyraz twarzy mówił za siebie.

Chociaż czułam wzrok każdej osoby w tym pomieszczeniu, tylko jeden był tym najgorszym. Raniącym i przywołującym. Tym, który rozszyfrowywał mnie, jak nikt inny. Ten, który zawsze powalał mnie na ziemię. Był wzrokiem demona, który pożerał mnie, jak pyszny obiad.

Nie sądziłam, że poradzę sobie w tej sytuacji, jednak ku mojemu zdziwieniu chłopak obok chwycił mnie za ramię, dodając mi otuchy. Wiedział, co się świeci i jak bardzo jestem stracona. Starał mi się pokazać, że mam wsparcie, tak jak obiecał. Odwróciłam głowę w jego stronę, uśmiechając się wdzięcznie. Dotknęłam jego ręki, starając się wchłonąć od niego całą dobrą energię. On zaś wpatrywał się wprost w dwójkę przed nami. Poczułam, że ból, który zadawał mi Sanders, zniknął.

Wtedy zdałam sobie sprawę, że zadawał go komu innemu.

- Oj, kurwa skończcie tę walkę pitbullów. - rzuciła Valentina, kierując się w naszą stronę. - Chodź ruda, musisz się ogarnąć, bo wyglądasz, jak bezdomna.

No bo nią jestem.

Dziewczyna złapała mnie za nadgarstek i pociągnęła za sobą. Szliśmy dosyć szybko, tylko że w momencie, gdy go minęliśmy, świat zwolnił. Odważyłam się na niego spojrzeć. Nie obdarzył mnie uwagą ani na sekundę. Zrezygnowana przełknęłam ślinę, jednak nagle on przejechał palcem, po mojej dłoni. Tak delikatnie i subtelnie.

Tak jakby chciał zaznaczyć, że mnie obserwuje, nawet na mnie nie patrząc.

Wchodząc do nieznanego mi pokoju, Valentina zrzuciła z siebie fartuch i walnęła go gdzieś w kąt. Odwróciłam się o 360 stopni, lustrując to piękne pomieszczenie, najszybciej, jak tylko się da.

Nigdy nie podejrzewałabym, że w beżowo-białym pokoju, z minimalistycznymi ozdobami, mieszka tak chłodna kobieta. Ten pokój był całkiem inny niż dziewczyna. Był spokojny, łagodny. Ona była wybuchowa i nieprzewidywalna. Myślałam, że wejdę do czarnego pokoju z wieloma pierdołami, a tu takie zaskoczenie.

- Zamknij buzie i trzymaj. - warknęła, podając mi biały top i niebieskie dresy. Spojrzałam na nią ze zdziwieniem, na co tylko przymknęła oczy, biorąc głęboki wdech.


- Zapamiętaj, nie będziemy przyjaciółkami. Zrobiłam to z czystej odpowiedzialności.

- Jakiej odpowiedzialności?

- Naprawdę jesteś ślepa, Ruda. - odetchnęła, wymachując prawą ręką w powietrzu. - No przebieraj się! Czasu nie mamy. - posłusznie ściągnęłam ubrania, wykonując polecenia. Delikatny zapach perfumetki otulił moje ciało. Brakowało mi świeżości i to bardzo. - Naprawdę nie widziałaś, co się święci?

- Widziałam, że było trochę niekomfortowo.

- Niekomfortowo? Żartujesz sobie? To wszystko przez ciebie. Odkąd się pojawiłaś w jego życiu, przynosisz nam wszystkim problemów. Aż tak bardzo nudzi ci się w życiu?

- Śmieszne, że tak samo zapytałam Williama na początku. - parsknęłam, chcąc się trochę odegrać na chłopaku.

- Mogłaś po prostu odpuścić! Zostawić go w spokoju! A teraz co? William codziennie chodzi jak naładowany. Jakby chciał rozjebać traktor! Przez ciebie nie panuje nad emocjami. On się z tego wyleczył!

Wyleczył...

- Było lepiej. - powiedziała, prawie że szeptem. Po czym usiadła na materac, przygniatając moje stare ciuchy. - Było kurwa lepiej...

- Przepraszam... - szepnęłam, kucając obok. Po policzku blondyny poleciała słona łza, a ja nadal wpatrywałam się w nią przepraszająco.

- Po co mi twoje przeprosiny? Już nic nie zmienisz. Stało się. - kaszlnęła, przykładając rękę do ust. - Już jest za późno. Nie wiem tylko, kto pierwszy będzie na dnie. Czy on cię zniszczy, czy ty go0? Jedno jednak wiem na pewno. Zniszczycie siebie nawzajem.

- Nie chciałam tego, chciałam spokoju, ale to wszystko jest tak bardzo popaprane. - pociągnęłam nosem, przejeżdżając ręką po włosach.

Prawda była taka, że początku marzyłam, modliłam się, by się odczepił, by dał mi w spokoju żyć. Jednak z czasem coś mnie do niego ciągnęło. Nie zakochałam się, to wiem na pewno. Nie wiem jednak co to za uczucie. Ból, który przychodził za każdym razem, gdy znikał. Uśmiech, który podświadomie ukrywałam, patrząc telefon. Nosiłam maski sama przed sobą. Nie potrafiłam być ze sobą szczera.

Bardzo zakłamana.

Ludzie często noszą maski. Przybierają je po to, by chronić się przed światem i żeby on nie poznał ich słabości. Prawda jest taka, że im dłużej je nosimy, tym nie poznajemy sami siebie.

Chronimy siebie samych.

- Nienawidzę cię Ronnie, tak szczerze cię nienawidzę. - chrząknęła, patrząc mi w oczy.

Cloud [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now