Rozdział 19

662 39 1
                                    


Kiedy dojechałam pod wieżowiec, w którym Thomas wynajmował mieszkanie, na zewnątrz panował mrok. Londyńskie ulice świeciły pustkami, a światła rozpalone w oknach okolicznych budynków wskazywały jednoznacznie, że ich mieszkańcy wciąż celebrują przy wigilijnym stole. Zbliżyłam się do domofonu i wpisałam numer mieszkania, a po nim kod, który podyktował mi przez telefon. Urządzenie zapiszczało cicho, dając mi znać, że mogę pociągnąć za klamkę. Uchyliłam ciężkie, szklane drzwi i wsunęłam się do środka otrzepując buty ze śniegu. Przemierzając hol miałam wrażenie, że jestem tu po raz pierwszy, choć jeszcze nie tak dawno opuszczałam to miejsce w za dużym, szarym dresie Thomasa. W holu, tuż przy windzie pyszniła się wielka choinka przystrojona złotymi bombkami. Nagle ogarnęło mnie przygnębienie na myśl o rodzicach i Anie, których porzuciłam na rzecz mężczyzny tkwiącego w moim sercu niczym odłamek lustra w oku Kaia z bajki o Królowej Lodu. Nie chciałam ich okłamywać. Od razu wyznałam, że jadę do Thomasa. Moja przyjaciółka uniosła znacząco brwi i przygryzła dolną wargę, powstrzymując się od zbędnego komentarza, a mama pokiwała jedynie głową i dodała:

— Masz dobre serce Jasi. Rób to co uważasz za słuszne.

Obiecałam, że wrócę najszybciej jak się da.

Kiedy dotarłam pod drzwi lokalu numer sześćset dwanaście nie byłam pewna czy powinnam zadzwonić, czy może od razu wejść do środka. Chwyciłam niepewnie za klamkę, a ta ustąpiła pod wpływem mojego nacisku. Przekroczyłam próg i zsunęłam płaszcz z ramion. Otaczała mnie ciemność. Szłam po omacku, mrużąc oczy, które nie chciały do niej przywyknąć. Mniej więcej dwa metry przede mną zauważyłam wąską wiązkę światła sącząca się jeśli się nie myliłam spod drzwi do sypialni, w której spędziłam noc. Podeszłam do nich ostrożnie i zapukałam. Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, więc pełna obaw zdecydowałam się wejść.

Thomas siedział na podłodze, plecami oparty o łóżko. Nim dokładnie się mu przyjrzałam, omiotłam wzrokiem pomieszczenie. Dostrzegłam walające się pod oknem odłamki szklanej butelki, zatopione w brązowej cieczy. U jego stóp natomiast leżało kilka zmiętych fotografii. Na większości z nich udało mi się dojrzeć jeden wspólny mianownik: małego chłopca o kruczoczarnych włosach. Nie miałam zbytnio czasu, by dłużej się w nie wpatrywać, ponieważ Thomas uniósł głowę i spojrzał prosto w moje oczy, kradnąc tym samym całą moją uwagę. Był w tak opłakanym stanie, że zupełnie nie przypominał samego siebie.

— Jesteś — powiedział zrezygnowany i wbił we mnie swój wzrok, zupełnie jakby chciał przyjrzeć się mojej duszy.

— Jestem — odparłam i usiadłam obok niego.

Miedzy nami zapadła głucha cisza. Ukradkiem przyglądałam się brunetowi, który wyglądał jak balon, z którego uszło całe powietrze. Zwiesił głowę między podkurczonymi kolanami, a dłonie splótł na sztywnym karku. Dopiero teraz zauważyłam, że miał na sobie garniturowe spodnie i błękitną koszulę. Wszystko wskazywało na to, że jednak brał udział w świątecznej kolacji.

— Czemu przyjechałaś? — zapytał w końcu, a ja aż podskoczyłam gdy jego zachrypnięty głos rozbrzmiał tuż przy moim uchu. Wciąż nie podnosił wzroku, a ja sama nie potrafiłam szczerze odpowiedzieć na to pytanie.

— Ponieważ mnie o to poprosiłeś — wydusiłam z siebie pod dłuższej chwili, bawiąc się sznurkiem, którym przewiązałam moją ciemnozieloną sukienkę.

— Chyba nie powinienem.

— Czemu tak uważasz?

Zignorował moje pytanie i wypuścił powietrze z ust. Szklanka z grubego szkła, która stała obok jego lewej nogi była pusta. Nie widziałam też nigdzie kolejnej butelki z alkoholem, prócz tej roztrzaskanej pod oknem.

Between words [ZAKOŃCZONE]Where stories live. Discover now