Rozdział 6

810 49 7
                                    


Resztę weekendu spędziłam oglądając filmy o miłości na Netflixie oraz przeglądając notatki z wykładów. Nie miałam na to ani siły ani ochoty, jednak musiałam zająć się nauką, by moje myśli nie wędrowały nieustannie w kierunku Roba. W przerwach między czytaniem zapisków, które sporządziłam na szkoleniu, zerkałam kątem oka na telefon, mając cichą ale mimo wszystko złudną nadzieję, że chłopak w końcu do mnie napisze. Przeprosi, spróbuję się wytłumaczyć. Niestety jak to mówią, nadzieja matką głupich i jedyne SMSy jakie tego dnia otrzymałam, wysłała Ana. Byłam niemal pewna, że popełniałam błąd, ale im dłużej myślałam o chłopaku i naszym ostatnim spotkaniu, tym bardziej zaczynałam się obwiniać, za to co między nami zaszło. Może gdybym zareagowała inaczej, albo zgodziła się pojechać do jego mieszkania, spędzalibyśmy dzisiejszy wieczór we dwoje? Może nie planował od razu zaciągać mnie do łóżka? A co, jeśli źle odebrałam jego sygnały i uraziłam go w sposób w jaki odmówiłam?

Moje serce krwawiło i prosiło odrobinę dojrzalszy umysł, bym to ja pierwsza się do niego odezwała. Toczyłam od dłuższego czasu wewnętrzną walkę i co jakiś czas otwierałam ikonkę wiadomości, lecz mimo ogromnej chęci by się z nim skontaktować, postanowiłam poczekać i poradzić się przyjaciółki. Gdy szykowałam się do snu, było już dobrze po północy. Wzięłam szybki prysznic i skomponowałam strój na jutrzejszy egzamin. Ułożyłam ubrania starannie na krześle i wskoczyłam pod kołdrę, której chłód przyjemnie otulił moje zmęczone ciało. Zapadając w sen, przed oczami miałam uśmiechniętą twarz Roba.

Nazajutrz wstałam wcześnie rano, by na spokojnie dojechać do siedziby Future. Tato potrzebował samochodu, więc musiałam dotrzeć na egzamin metrem. Zjadłam grzankę z powidłami śliwkowymi mojej mamy i wypiłam kubek czarnej kawy, mając nadzieję, że spora dawka kofeiny pobudzi moje szare komórki do pracy. Wysiadając na stacji w centrum, miałam jeszcze pół godziny, nim Andrew zacznie nas przepytywać z technik negocjacji. Postanowiłam skorzystać z pięknej pogody i przejść się po okolicy. Idąc główną ulicą dotarłam pod Temple Church — Zakon Templariuszy, który został wybudowany w drugiej połowie XII wieku. Budynek był otoczony wysokim stalowym ogrodzeniem, a jego ogromna bryła wyróżniała się na tle innych domostw. Składał się z dwóch części – pierwszej wybudowanej na planie okręgu z niewielką wieżą wartowniczą na dachu oraz drugiej, nieco pokaźniejszej i prostokątnej. Cały obiekt zdobiły olbrzymie okna wypełnione kolorowymi witrażami mieniącymi się w słońcu, a jasna fasada dodawała mu świeżości i elegancji. Obecnie w siedzibie zakonu odprawiano nabożeństwa oraz organizowano koncerty muzyki chóralnej, a sam kompozytor ścieżki dźwiękowej do filmu Interstellar nagrywał tu część swoich partytur, ze względu na wyjątkową akustykę i jedne z najwspanialszych organów na świecie.

Miałam nadzieję, że uda mi się obejrzeć świątynie od środka, jednak wewnątrz odbywała się cotygodniowa próba chóru. Zatrzymałam się tuż przed wejściem i rozkoszowałam hipnotyzującymi dźwiękami kościelnego instrumentu, który w połączeniu z głosami chórzystów sprawił, że przez moje ciało przechodził przyjemny dreszcz. Pozwoliłam sobie przez chwilę cieszyć się muzyką. Chłonęłam ją wszystkimi zmysłami, oczyszczając umysł i uspokajając oddech. Czułam się odprężona i wolna. Gdybym tylko chciała, mogłabym sięgnąć gwiazd.

Po wszystkim, naładowana pozytywną energią odwróciłam się w stronę furtki. Z trudem powstrzymałam okrzyk przerażenia, kiedy nieopodal wysokiej gruszy, rosnącej przy wyjściu z terenu zakonu, spostrzegłam Thomasa. Tylko jego tu brakowało!

Cały wewnętrzny spokój, który udało mi się przed chwilą osiągnąć wyparował. Zamierzałam uciec, oczywiścieudając przy tym, że go nie widzę jednak kątem oka zarejestrowałam, iż wcale na mnie nie patrzył. Mężczyzna siedział na starej, drewnianej ławce i sprawiał wrażenie nieobecnego.

Between words [ZAKOŃCZONE]Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon