21.05.2016

77.3K 2.8K 3.2K
                                    

Culver City, Kalifornia, 21.05.2016, 15.00

Clark jest martwa.

Żałuję, że tamtej nocy, gdy odprowadziłem ją do domu nie spełniłem mojego pierwotnego planu. Żałuję, że nie pociąłem jej ciała, a następnie nie wrzuciłem go w kawałkach do pobliskiej rzeki, aby zżarły ją ryby.

Chyba muszę przeceniać swoją inteligencję skoro jestem na tyle głupi, aby uwierzyć, że tacy ludzie jak ona mówią prawdę. Że nie chcą niszczyć innych. Że nie zatruwają powietrza samym oddychaniem.

Z rana obudził mnie Aiden. Przyszedł do mnie i był zdenerwowany, a Aiden to człowiek o stalowych nerwach. Rzadko kiedy pozwala sobie na jakikolwiek wybuch złości. Mamy wspólne interesy, ponieważ Aiden ustala większość moich walk i jest jednym z organizatorów Death Fight. Przez pierwsze dziesięć minut nie wiedział jak to powiedzieć, aż w końcu wydusił z siebie, że mam uważać, bo ktoś kilka dni temu wydał na mnie wyrok. Nie zdziwiłoby mnie to jakoś mocno, ponieważ ten świat jest popierdolony, a to byłby już trzeci raz, gdy ktoś chce mnie zabić. Podobno do trzech razy sztuka. W końcu walczę w nielegalnych walkach, a ludzie nie lubią przegrywać pieniędzy. Zazwyczaj wtedy zajmują się tym ludzie Brooklyna. Chociaż do tego się przydają. Ja ryzykuję na ringu, a oni chronią mnie na co dzień. Gdyby nie to już dawno leżałbym martwy z kulką w głowie.

Ale potem zaczął to tłumaczyć. Wspomniał o tym, że podobno ten wyrok wydała osoba niezwiązana z walkami. Że z tego co słyszał, samochód pojawił się tam dopiero wtedy, gdy tam przyjechałem. Więc musieli mnie śledzić i wiedzieć kiedy i o której będę. Ktoś musiał mu o tym powiedzieć. Miał mnie potrącić czarny Mercedes z 2015. I wszystko stało się jasne. Wczorajszy wypadek, Clark i samochód. Jej sprawdzanie telefonu, podenerwowanie. Wszystko w mojej głowie ułożyło się w logiczną całość. Zalazłem jej za skórę niejednokrotnie. Jest w to zamieszana.

Chce mi się śmiać. Uważałem ją za taką niewinną i nieporadną. Nawet uratowałem jej pierdolone życie, a ona... Jest taką suką. Ale czy mogę się dziwić? Ma w sobie krew jej pierdolonego ojca. Są tak samo zepsuci. Tak samo bezwartościowi.

Niewiele myśląc pojechałem do niej. Miałem ochotę coś rozpierdolić. Dalej mam. Nawet nie obchodziło mnie to, skąd wziął się tam Luke i Scott. Była tam też Roberts. Chciałem, aby wszyscy wyszli. Jestem na siebie zły za to, że nie powiedziałem blondynie całej prawdy. Doskonale wiem, że Clark ją okłamuje i jej o mnie nie powiedziała. Ale co się dziwić? Takie osoby jak Clark potrafią robić tylko to. Zdradzać, manipulować i kłamać. Dlaczego jej nie powiedziałem? Mogłem ją zdemaskować i patrzeć na to, jak ich przyjaźń się wali, bo Clark jest chujową osobą.

Jestem słaby. Tak słaby. Już dawno powinienem zniszczyć wszystko w życiu Victorii Clark. Mój ojciec by na mnie splunął za taką niedołężność. Ja sam bym mu na to pozwolił.

Mój umysł zasłonił gniew. Gdy zacisnąłem palce na jej smukłej szyi, gdy przyparłem ją do ściany, gdy patrzyłem w jej szklące i coraz bardziej przekrwione oczy... Gdy uchylała słabo spierzchnięte wargi. Patrzyła na mnie z takim błaganiem, że przez jedną, ale tylko jedną sekundę słabości stwierdziłem, że mogę jej wybaczyć...

Te jej pierdolone oczy. I zapach czereśni.

Na szczęście w porę się opamiętałem. Drapała mnie i chciała oderwać moją dłoń, ale słabła z każdą sekundą. Brakowało tak niewiele, a pozbyłbym się tego problemu. Gdybym przycisnął palce w odpowiednim miejscu...

Byłbym gorszy niż mój ojciec.

I chyba tylko ta myśl sprawiła, że ją puściłem. Miałem ochotę obrócić jej dom w popiół, a mój gniew powiększał się, gdy tak nieudolnie się tłumaczyła. Gdy chciała mnie na siłę przekonać, że nie była w to zamieszana, że nikt nie złożył jej odpowiedniej propozycji.

Nienawidzę jej, ale bardziej nienawidzę siebie za to, że dałem się tak omotać. Że uwierzyłem w to jej zgrywanie ofiary. Czy niczego się nie nauczyłem? Czy mało mi po Darcy? Clark jest zepsuta do szpiku kości, przepełniona tym syfem, o którym mówią jej w domu. Jest nikim. Straciłem na chwilę czujność, ale to nie ma znaczenia.

Musiałem stamtąd jak najszybciej wyjść, aby nie narobić sobie kłopotów. Słyszałem, że rzuciła czymś w drzwi, gdy wychodziłem. Żałuję, że nie trafiła. Gdyby to zrobiła, zdecydowanie bym się tam wrócił i dokończył swój pierwotny plan. Nawet nie wie ile ma szczęścia.

Nie poszedłem dziś do pracy ani na trening. Siedzę w swoim mieszkaniu. Wypalam kolejne papierosy, chociaż nie lubię palić w środku i zastanawiam się jak mogłem dać się tak oszukać. Czy życie wystarczająco nie nauczyło mnie, że nie mogę ufać nikomu poza moimi najbliższymi, którzy znają mnie najdłużej? Dlaczego chociaż przez chwilę uważałem, że w tej sytuacji może być inaczej. Czy w ogóle uważałem? Victoria Clark jest dla mnie martwa i obiecuję, że jeśli przez nią stanie się coś mnie bądź moim bliskim, nigdy nie zazna spokoju.

Luke stara się ze mną skontaktować, ale nie mam na to ochoty. Chcę być sam.

Żałuję, że ją wczoraj uratowałem. Żałuję, że tamtej nocy nie zrobiłem jej krzywdy. Żałuję, że nie zacisnąłem swoich palców na jej szyi trochę mocniej.

Żałuję, że coraz częściej w głowie pojawia mi się wizja chwili, w której trzymałem ją blisko ściany. To jak nasze ciała się stykały. Jak czułem jej wysoki puls. Jak powolnie otwierała i zamykała oczy.

Żałuję, że znów chciałbym ją taką zobaczyć. Tylko w moim mieszkaniu. Żałuję, że w środku pragnę, aby mnie o to błagała. Co ona ze mną zrobiła? Czy to urok czy o co chodzi? Dlaczego nie mogę wyrzucić tego z głowy?

Dlaczego musiałaś to zrobić?

***

poryty na łeb shey jesteś tak ogólnie.

mam nadzieję, że dzień wam leci w porządku. wykorzystajcie ostatni dzień wolności w opór. albo nie. w sumie to zależy od was co chcecie zrobić. odpocznijcie i zregenerujcie siły przed powrotem do tego pierdolnika.

kocham i do następnego xx

Zmiana NarracjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz