Rozdział 8

3.9K 328 203
                                    

Chyba coś muszę pomyśleć na tym livem, skoro mi się śni XD Co myślicie?

A tymczasem czas na kolejne życiowe sprawy naszych ulubionych bohaterów.

Rozdział 8

Jeśli Severus sądził do tej pory, że to Alastor Moody działał mu na nerwy, to teraz zmienił zdanie. Emerytowany auror z manią prześladowczą przegrywał kompletnie z Doroles Umbridge, która w tym roku objęła posadę nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią. Już na sam widok tej kobiety do głowy przychodziły mu najgorsze klątwy, jakie znał. Nie miał pojęcia, dlaczego Albus zgodził się, żeby noga tej kobiety przekroczyła próg Hoogwartu.

Do tego, że znalezienie odpowiedniej osoby na wspomniane stanowisk, było problemem, już dawno się przyzwyczaił. Ale, żeby przyjmować kogoś takiego? To już wykraczało nawet poza jego zdolności logicznego myślenia. Już po tygodniu powiedział Albusowi, co o tym wszystkim myśli i nie przebierał przy tym w słowach.

– Nic na to nie mogłem poradzić Severusie – westchnął Albus. – Korneliusz uznał, że skoro nie mogę nikogo znaleźć, to on mnie w tym wyręczy. Co miałem zrobić, skoro byłem pod ścianą?

– Na pewno była chociaż jedna osoba, bardziej kompetentna na to stanowisko – stwierdził, wykrzywiając usta w grymasie.

– Uwierz mi, że niestety nie. Rozpytywałem, gdzie tylko mogłem, ale bez rezultatu. Syn jednego z moich przyjaciół mógłby objąć to stanowisko, ale dopiero w przyszłym roku. Miesiąc temu wyjechał na wyprawę badawczą i nie może jej przerwać.

– Czyli musimy się użerać z tą różową ropuchą przez ten rok. Ona niczego i nikogo nie nauczy. Moi Ślizgoni już się na nią skarżą, a minął dopiero tydzień szkoły. Widziałeś podręcznik, który kazała im czytać? Nie zrobiłby z niej nawet nawozu! Nadaje się tylko na podpałkę w kominku. Jak oni mają zdać SUMy i OWUTEMy?

– Nic nie mogę zrobić. Wiesz, że gdybym mógł, zrobiłby to. Musimy jakoś wytrzymać ten rok.

– Z tą kobietą jest coś nie tak. Jeszcze wspomnisz moje słowa – powiedział, wychodząc z gabinetu dyrektora.

Skierował się ponownie do lochów. Już miał stos prac do poprawienia i eliksiry do warzenia. Skrzydło szpitalne nigdy nie miało ich dość, zwłaszcza przy dzieciakach, które nie rozumiały, co to znaczy nie szaleć na korytarzach. Nigdy nie przypuszczał, że za jakiś czas przyjdzie mu oburzać się na kogoś innego, niż nieokrzesane bachory

Na początku października przyszedł do niego Johnathan. Czy raczej został zaciągnięty przez Claytona. Układał właśnie testy, którymi miał zamiar zaskoczyć uczniów, kiedy rozległo się pukanie do drzwi jego gabinetu i dwóch chłopców weszło do środka.

– Dobry wieczór profesorze – powiedział Clayton.

– Dobry wieczór panie Carter, panie Potter. Czym sobie zasłużyłem na odwiedziny? – zapytał.

– Powodem jest ta różowa landryna, która panoszy się po szkole – mruknął Clayton.

– Proszę uważać na słownictwo, panie Carter – upomniał chłopca. – Chyba nie chce pan stracić punktów albo zarobić szlabanu za obrażanie nauczyciela? – Coś mu jednak podpowiadało, że problem musiał być głębszy, niż zwykła złość na Umbridge.

– Przepraszam, ale nie będę tej wrednej baby nazywał inaczej – oznajmił. – Może mnie pan ukarać. Nie obchodzi mnie to. Ale ona zrobiła Johnathanowi krzywdę.

Anioł o zielonych oczachWhere stories live. Discover now