Stan O'War II

By SilverWindDragon

563 42 32

Fanfiction do kreskówki "Wodogrzmoty Małe". UWAGA: spoilery! Każdy, kto nie obejrzał całego serialu, robi w t... More

Ahoj, przygodo!
Uśmiech, proszę!
Zabawa w kotka i myszkę
Kopę lat!
Nie ze mną te numery!
Nie ma to jak podchody
Na rodzinie zawsze można polegać
Pines! Pines! Pines!

Nie ma dymu bez ognia

44 4 4
By SilverWindDragon

Bracia skryli się za rogiem niedużej, w porównaniu do reszty budynków, drewnianej szopy, obserwując imponujący hangar, zaprojektowany na planie prostokąta. Jedną z krótszych z jego srebrnych ścian zaledwie kilkanaście metrów dzieliło od brzegu morza. W ciemności wyraźnie rysował się kształt rampy zbiegającej prosto do wody. Z rzędu okien rozmieszczonych tuż pod pochyłym dachem z szarej, falowanej blachy biło światło wielu lamp.

Według odczytów namierzacza właśnie tam znajdywało się drugie urządzenie.

- Mówiłem, że się nas spodziewają - burknął Stan. Ford nawet nie próbował zaprzeczyć. Trudno było wytłumaczyć w inny sposób palenie się tylu świateł w środku nocy.

- Wysłali część ludzi na przeszukanie ogrodu i okolicy, więc w sam hangar będzie słabiej chroniony - zauważył naukowiec, modulując przyciskami namierzacza. Układ oznaczeń zmieniał się na ekranie tak gwałtownie, że Stan nawet nie próbował zrozumieć, co tak właściwie one przedstawiają.

- Nie mamy całej nocy, mózgu - ponaglił brata, ostrożnie wyglądając za róg. To, że oprychy jeszcze nie zauważyły, że poszukają intruzów w złym miejscu, wcale nie oznaczało, że zaraz nie zrezygnują z szukania wiatru w polu.

- Już kończę.

- Kończ szybciej!

- Zrobiłbym to szybciej, jakbyś na mnie nie krzyczał!

- Wcale nie krzyczę!

Ford na chwilę przerwał grzebanie przy swoim urządzeniu, by wymownie spojrzeć na brata.

- To co teraz właściwie robisz?

- Głośno szepczę! To różnica! Nie jestem idiotą! - odparł Stan z wyraźnym oburzeniem. Jego bliźniak jedynie wywrócił oczami i ostatni raz przekręcił jakiś przełącznik.

- Gotowe - oznajmił, pokazując bratu urządzenie. Tamten obrzucił je niechętnym spojrzeniem.

- I? - spytał wymownie, jedną głoską wyrażając całą swoją opinię na temat właśnie zmarnowanego czasu kosztem jakiegoś kujońskiego wynalazku. Ford oczywiście nie zawracał sobie głowy brakiem entuzjazmu brata.

- Teraz namierzacz wskazuje lokalizacje drugiego namierzacza z dokładnością co do cala, we wszystkich trzech wymiarach! - zaczął wyjaśniać naukowiec, wskazując palcem kolejne oznaczenia na wyświetlaczu urządzenia. - Dodatkowo dysponujemy niezwykle szczegółowym planem wnętrza hangaru. Sumując te dwie informacje, wiemy, że nasze urządzenie znajduje się w piwnicy. Pomiary uzyskujemy za pomocą...

- To jak się tam włamiemy? - przerwał mu Stan, nie mając zamiaru przez resztę nocy wysłuchiwać długich, nudnych wywodów. Ford płynnie zmienił temat, jakby w ogóle nie przeszkodzono w jego monologu:

- Wszystkie wejścia na pewno są dobrze pilnowane, ponieważ właśnie tam będą się nas spodziewać. Dlatego dostaniemy się do środka przez okno. Dzięki odczytom namierzacza wiemy, które wybrać, by mieć najbliżej do zejścia do piwnicy. Okna są wysoko, ale Hack Harak ma dostatecznie długą linę. Dzięki mojemu magneserowi cicho otworzymy zamek i... Stanley, słuchasz mnie? - Nagle naukowiec uświadomił sobie, że jedynym adresatem jego wykładu jest powietrze.

- Coś zdecydowanie za dużo tych osiłków, jak na szukanie nas w ogrodzie - burknął zapytany. Ostrożnie wyglądał za róg, obserwując pół tuzina dryblasów zaglądających w najróżniejsze potencjalne kryjówki. Powoli, ale nieprzerwanie zbliżali się w stronę szopy, za którą skryli się bliźniacy. Ford wychylił się za bratem i wymamrotał parę słów, których stanowczo nie mógł powtórzyć w trakcie najbliższej ani żadnej kolejnej rozmowy z bratankami.

- To siedzimy tu, aż nas znajdą, czy może wreszcie się gdzieś ruszymy? - ponaglił Stan brata.

- Musimy obejść hangar - zdecydował drugi.

- No nareszcie - burknął pierwszy. Nie czekając, aż naukowiec zdąży się rozmyślić, wymknął się z kryjówki.

- Stanley, czekaj! - syknął za nim Ford. Ostatni raz obejrzał się na szóstkę osiłków, upewniając się, że są zajęci sprawdzaniem okolicznych krzewów, po czym podążył za bratem. Dogonił go za rogiem hangaru i wyprzedził, by niechcący nie ominął interesującego ich okna. Na wszelki wypadek jeszcze zerknął na wyświetlacz namierzacza, by upewnić się, że dotarli we właściwe miejsce. Zadowolony, odłożył urządzenie do kieszeni, wymieniając je na Hack Harak. W polu jego widzenia natychmiast pojawiła się otwarta dłoń.

- Lepiej wiem jak obchodzić się z gadżetami z Tajemniczej Chaty - oznajmił Stan. Ford potrzebował krótkiej chwili, by przeanalizować żądanie brata, ale w końcu podał mu przedmiot. Za późno przypomniał sobie, że już miał okazję na własnej skórze się przekonać, jak dobrze bliźniak radzi sobie z tym sprzętem.

Ten błyskawicznie wycelował i wystrzelił kotwiczkę pionowo do góry. Naukowiec mógł zaobserwować, jak hak osiąga najwyższy punkt lotu, spada na wnękę okna i zahacza zębami o jej krawędź. Stan dwa razy mocno pociągnął za linkę, upewniając się, że utrzyma ciężar dwóch braci i tyle Ford stał na ziemi. W okamgnieniu został objęty owłosionym ramieniem. Jedno gwałtowne szarpnięcie i dwie pary stóp zostały nagle oderwane od trawy, a ich właściciele pomknęli ku niebu. Zwolnili dopiero przy parapecie.

- Ty pierwszy - stęknął Stan. Dopiero po fakcie przypominał sobie, że dyndając kilka metrów nad ziemią, utrzymanie dorosłego mężczyzny jedną ręką, kiedy drugą ratuje się od upadku z tej wysokości, wcale nie jest takie łatwe.

Ford chwycił krawędź szczątkowego parapetu i gładko podciągnął się do góry, po czym pomógł bratu wdrapać się za nim. Przykucnęli, by trudniej było ich zauważyć na tle oświetlonej szyby.

Po jej drugiej stronie jak na dłoni widzieli rozległą halę hangaru, oświetloną dużymi lampami, rozwieszonymi tuż pod sufitem. Miejsca było dość na mały samolot, ale większość przestrzeni zajmowały motorówki i jachty różnych wielkości. Przerwy między nimi wypełniały skrzynie i kartony we właściwie każdym rozmiarze. Pod ścianą, na której stali, rozciągał się rząd zadaszonych boksów.

Po całej powierzchni hangaru kręciło się kilkunastu oprychów. Paru stało przy wejściu, inni zdawali się pilnować konkretnych skrzyń i łodzi, reszta chodziła w te i we w tę, mocno ściskając w garściach niemałe karabiny.

- Gdzieś tu powinni być - nagle rozbrzmiał niski głos tuż pod nimi. Bracia wymienili zaniepokojone spojrzenia.

- Może tam się kryją? - zasugerował drugi. Chwilę później dwie sylwetki pojawiły się w polu widzenia Pinesów i stale oddalały się od budynku. Ford przez krótką chwilę obserwował osiłków, lecz w końcu uznał, że nie stanowią teraz zagrożenia. Przyłożył magneser do metalowej ramy okna, przekręcił tylną część pistoletu i pociągnął za spust. Rozległo się ciche szczęknięcie, szyba uchyliła się do wewnątrz.

- Zaczep hak o framugę i zostaw mi trochę miejsca na uchwycie - polecił bratu, chowając magnetyczny pistolet.

- Jeszcze postrzel któregoś - dorzucił Stan, wskazując ruchem głowy na dwóch osiłków, zaglądających za kolejny równo przycięty krzew. - Twoja spluwa jest cichsza, nawet nie zauważą, skąd strzelamy. Zrobi się raban, to będzie łatwiej się wślizgnąć do środka.

- Kucnij w rogu, jeśli tutaj spojrzą, może nas nie zauważą - mruknął Ford, który również rozważał ten pomysł. Sam zrobił to samo. Wyciągnął swój pistolet, szybko wymierzył i strzelił. Błękitna wiązka o włos minęła głowę oprycha i z trzaskiem wypaliła czarną dziurę w rosnącym dalej drzewie.

Osiłek wrzasnął, najwidoczniej uświadamiając sobie, jak mało brakowało o podzielenie losu stojącego przed nim drzewa. Jego towarzysz również zaczął krzyczeć, ale artykułując już słowne przekazy.

Wszędzie w koło podniósł się harmider. Oprychy na zewnątrz zbiegły się ze wszystkich stron, przeszukując okolicę, z której mógł paść strzał. W hangarze również zawrzało. Wartownicy usiłowali ustalić sytuację między sobą, paru wybiegło przez drzwi.

W tym czasie bracia zamocowali kotwiczkę o framugę i opuścili się na metalowy dach jednego z boksów. Sprawnym szarpnięciem Stan odczepił hak od okna, zwijając linę. Następnie bracia chicho podkradli się do krawędzi pofalowanej blachy. Długi na kilkanaście metrów jacht zasłaniał białą burtą większość hali, a co ważniejsze, ukrywał intruzów przed wzrokiem wartowników. Metal zaskrzypiał pod ciężarem ostrożnie opuszczających się na ziemię mężczyzn.

- To tutaj - szepnął Ford, wskazując ruchem dłoni na białe, metalowe drzwi, obok których wylądowali.

- Moment - poprosił cicho Stan. Parę metrów dalej w ścianie ze stalowej blachy umieszczono kolejne, identyczne drzwi, tyle że te pozostawiono uchylone. Zza nich wyglądał ciemny, metalowy regał, po brzegi przeładowany jakimiś pudełkami, segregatorami oraz kolorowymi puszkami.

- Nie mamy czasu! - syknął Ford, ale jego brat już zaglądał za drugie drzwi. Widząc, że tamten wcale nie zamierza zawracać, naukowiec podążył za nim.

- Tylko wezmę moje rzeczy! - obiecał Stan i zniknął w małym magazynie. Ford również wsunął się za drzwi, uprzednio rzuciwszy raz okiem na pomieszczenie, by upewnić się, że nie czyha tu żadne zagrożenie. Stanął tuż za progiem na straży.

- Pośpiesz się! Zaraz tu wrócą! - zawołał cicho.

- A mnie to już nie wolno nikogo poganiać - burknął Stan, zgarniając z metalowego stołu swoje rzeczy.

- Stanley!

- No już, wszystko jest! - w swej łaskawości Stan postanowił powiadomić brata. Szybko wpakował do kieszeni większość przedmiotów, lecz ręka mu zadrżała, kiedy chwycił drobne, nieco pogniecione zdjęcie. - Wrócimy do was, pryszcze - obiecał cicho bratankom, po czym delikatnie zgiął fotografię, wsunął ją do portfela i wrócił do bliźniaka. Jeszcze zdążył się obejrzeć na najróżniejsze przedmioty na półkach.

- Stanley - odezwał się Ford sugestywnie, widząc to spojrzenie.

- No co?! To żaden grzech okraść porywacza! - oburzył się upomniany i skrzyżował ręce na piersi. - Poza tym i tak nie mają tu nic wartego fatygi.

Naukowiec wywrócił oczami i wyciągnął namierzacz z kieszeni. Palcem wskazał na oznaczenia wyświetlacza.

- Za kolejnym drzwiami są schody, które doprowadzą nas do piwnicy. Tam znajduje się nasz drugi namierzacz. Raczej nasi przyjaciele nie zostawili go bez opieki... - stwierdził, w zamyśleniu pocierając palcem o podbródek. - Najpewniej jest ich tam dużo więcej niż nas...

- Mają lekką przewagę, ale my mamy coś, czego oni nie mają... - odparł Stan z drapieżnym uśmiechem na twarzy.

- Mamy elektryczne rękawice!

- Mamy bomby dymne!

Ford spojrzał z zażenowaniem na właśnie odzyskane bomby dymne.

- Nie wierzę, że to ze sobą nosisz.

- Powiedział mądrala, który nigdy nie zdejmuje golfa!

- Nie prawda!

- Jakoś nigdy cię bez niego nie widziałem - odparował Stan. Ford zamarł z otwartymi ustami, szukając bezpiecznej odpowiedzi na to pytanie. Jego brat wykorzystał ten, czas by skrzyżować ramiona na piersi i dodał z wyrzutem: - Mógłbyś mi choć raz podziękować! "Dziękuję, Stan! Dobrze, że masz ze sobą bomby dymne, które naprawdę teraz nam się przydadzą!"

- Dziękuję, Stanley! - warknął Ford, bardziej po to, by uciszyć brata, niż by faktycznie okazać wdzięczność. - Możemy iść dalej?

- Możemy - łaskawie zgodził się Stan. Ford wzniósł oczy ku sufitowi, ale nie miał ochoty dalej się kłócić.

Ostrożnie wyjrzał za drzwi. Słyszał jakieś głosy zza dużego jachtu, ale nie dostrzegł żadnych oprychów. Albo nie wyznaczono nikogo do pilnowania zejścia do piwnicy, albo strażnicy byli zajęci czymś innym.

Bracia cicho wymknęli się z magazynu i wrócili do drzwi wiodących na niższy poziom. Zgodnie ustawili się po dwóch stronach wejścia. Stan oparł dłoń na klamce i zerknął na brata. Ten stał już bronią gotową do strzału. Napotkawszy wzrok bliźniaka, skinął głową.

Stan szybkim ruchem uchylił drzwi. Ford odczekał krótką chwilę, ale nie usłyszał huków wystrzałów ani żadnych innych dźwięków, jakie mogliby wydawać czekający w środku strażnicy. Wysunął za próg lufę pistoletu. Dalej nic. Ostrożnie wyjrzał do środka. Zobaczył jedynie ciemną klatkę schodową, oświetloną pojedynczą, okrągłą lampą.

- Czysto - szepnął do Stana i nie spuszczając palca ze spustu, wślizgnął się do środka. Brat podążył za nim, cicho zamykając za sobą drzwi. Razem zeszli po schodach, starając się wydawać jak najmniej odgłosów. Ostrożnie zajrzeli w długi, wąski korytarz, oświetlony szeregiem okrągłych lamp. Wzdłuż obu szarych ścian ciągnęły się rzędy ciemnych drzwi.

- Ta piwnica to istny labirynt, ale na szczęście dzięki namierzaczowi, dokładnie wiedziemy, dokąd iść - oznajmił cicho Ford z wyraźnym samozadowoleniem. Stan wywrócił oczami.

- Gdyby nie namierzacz w ogóle by nas tu nie było - burknął.

- Bez namierzacza w ogóle bym cię nie znalazł - przypomniał mu brat.

- Sam świetnie sobie radziłem! - odparował Stan.

- Miałbyś szczęście, jakby udało ci się przedostać przez ogrodzenie! A nawet jeśli, to co byś potem zrobił? Nawet nie wiesz, gdzie się znajdujemy! - wytknął mu Ford. Jego bliźniak lekceważąco machnął ręką.

- Coś bym wymyślił. Byłem w gorszych sytuacjach.

- Czyli ilu? - zapytał go naukowiec, z powątpiewaniem unosząc brew.

- Na pewno więcej, niż pamiętam!

Ford zatrzymał się przed końcem korytarza. Ruchem ręki uciszył brata i ostrożnie wyjrzał za róg. Tym razem szarych ścian nie urozmaicały żadne drzwi, ale również ani jeden osiłek nie zaszczycił ich swoją obecnością.

- Pusto - szepnął Ford do brata. Razem ruszyli dalej. - Coś za pusto.

- Może skończyli im się ludzie - mruknął Stan.

- To by ułatwiło nam zadanie - przyznał Ford, ale bez przekonania. Wolał nie wypowiadać na głos drugiej opcji, która przeszła przez głowę obu braciom. Dalej szli już w milczeniu, nie chcąc ujawnić swojej obecności potencjalnym przeciwnikom. Wszystkie zakręty mijali z ostrożnością, spodziewając się pułapki za każdym kolejnym rogiem. Uważnie obserwowali wszystkie mijane drzwi, obawiając się, że te nagle się otworzą, a ze środka wypadnie armia osiłków. Jednak droga minęła im nadspodziewanie spokojnie, bez jakichkolwiek niespodzianek.

Wreszcie dotarli do korytarza, który od wszystkich poprzednich różnił się jedynie pozbawionym drzwi przejściem do kolejnego pomieszczenia w połowie swojej długości. Naukowiec znakiem dłoni powiadomił bliźniaka, że dotarli na miejsce. Cicho podkradli się pod ścianę, jeden za drugim. Ford ostrożnie wychylił głowę za róg, by sprawdzić teren.

Dużo nie zobaczył. Kula z trzaskiem przeszyła powietrze i trafiła go prosto w oprawkę okularów. Świst kolejnych dwóch pocisków zagłuszył upadek szkiełek na ziemię. Ford błyskawicznie cofnął się za ścianę, wyciągnął z kieszeni zapasową parę okularów i nałożył je na nos. Strzały umilkły. Zamiast nich rozbrzmiały ciche kroki, powoli zbliżające się w stronę braci. Zaraz po nich za plecami naukowca rozległ się ledwo słyszalny syk zapalonego lontu.

Ford błyskawicznie obejrzał się przez ramię, a widok, który zobaczył, stanowczo go nie uspokoił. Stanley stał tuż za nim, trzymając w dłoni odpaloną bombę dymną, z szerokim, niewróżącym nic dobrego, uśmiechem na twarzy.

- Odsuń się - polecił cicho bratu i nie czekając na odpowiedź, przesunął go na swoje poprzednie miejsce. Płynnym ruchem wrzucił bombę do pomieszczenia. Ford naciągnął na oczy gogle noktowizyjne. Ułamek sekundy później dym eksplodował, wywołując zduszone okrzyki zaskoczenia.

Stan wparował do środka, ciągnąc za sobą bliźniaka. Kastetem na lewej pięści rąbnął w szczękę stojącego tuż za progiem oprycha, po czym posłał w dym kilka kul, wywołując parę okrzyków bólu. Ford deptał bratu po piętach. Postrzelił kolejnych dwóch następnych osiłków, kolejnego krótko poraził prądem ze swojej rękawicy.

Niestety ich koledzy już otrząsnęli się z zaskoczenia, a dym zaczął opadać. Dwóch pierwszych rzuciło się na braci z nożami w garściach. Trzeci wycelował pistoletem w znajdującego się bliżej Stana.

Ford rzucił się na najbliższego oprycha. Chwycił go za ramię urękawiczoną dłonią, pociągnął za sobą jak żywą tarczę między sobą i Stanleyem a pozostałymi przeciwnikami. Pochwycony dryblas wił się i wrzeszczał z bólu, ale naukowiec nie poluźnił uścisku. Pomieszczenie wypełnił swąd palonego mięsa.

Zapach nie był tak okropny niż jak przy smażonej rękawicą jednookiej ośmiornicy, ale Stan i tak się skrzywił. Pozostałe osiłki, niektóre ciągle mocno ściskające broń w palcach, wcale nie miały pozytywniejszych odczuć wobec tej sceny. Usiłując zignorować smród, Pines szybko rozejrzał się po pokoju.

Znajdowali się w surowym, właściwie pustym pomieszczeniu. Niski sufit mógłby wywoływać klaustrofobię, gdyby nie ogromna powierzchnia sali. Stojąc przy wejściu, z trudem dało się dostrzec pozostałe ściany, ledwo widoczne poprzez las kwadratowych, betonowych kolumn. Stanowiły idealną osłonę dla kilkunastu oprychów z pistoletami w garściach. Bracia natychmiast poszli ich przykładem, nurkując za najbliższą podporę.

Dryblasy szybko wykorzystały tę sytuację, prując ogniem w kolumnę, służącą za kryjówkę braci. Tamci jedynie raz po raz odważyli się wychylić, by oddać pojedyncze, źle wycelowane strzały.

- Masz więcej tych bomb dymnych? - zawołał Ford wśród huku latających wszędzie kul.

- A już myślałem, że nigdy nie spytasz! - odparł Stan, uśmiechając się szeroko. Nie wychylając się z kryjówki, rzucił bombą w kierunku oprychów. Dopiero kiedy usłyszał odgłos wybuchu, odważył się wyjrzeć z kryjówki. Widok wielkiej, szarej chmury, zamiast gęb dryblasów i luf pistoletów spowodował, że wyszczerzył się jeszcze szerzej. Wtedy zauważył coś jeszcze.

W głębi pokoju, z dala od światła wejścia, znajdował się potężny stół z ciemnego drewna. Za blatem stał równie imponujący, czerwony fotel z wysokim oparciem. Powoli podnosił się z niego starszy mężczyzna w garniturze, wyraźnie starając się nie zwrócić na siebie uwagi walczących.

Stan błyskawicznie podjął decyzję.

- Szóstak, osłaniaj mnie! - polecił bratu i nie czekając na odpowiedź, wypadł z kryjówki. Zdążył jeszcze usłyszeć jakieś przekleństwa rzucane przez Forda, ale nie poświęcił im większej uwagi. Ważniejsze, że zaczął ostrzeliwać ciemną chmurę, a wylatujące na oślep z niej kule nie były w stanie trafić naukowca. Stan popędził przez pomieszczenie. Musiał przebiec przez całą jego długość, zanim opadnie dym.

Był już w połowie drogi, kiedy zza kolumn przy stole wyłoniły się kolejne trzy osiłki. Stan strzelił do najbliższego, ale musiał zaraz się schować za najbliższą podporą, by uniknąć pędzących w jego stronę kul. Zerknął szybko w stronę głównego kłębowiska walki i zaklął pod nosem, widząc, jak dym już stopniowo opada. Jeśli tamte dryblasy go zauważą, znajdzie się w ogniu krzyżowym.

Dwie wiązki błękitnego lasera przemknęły przez pomieszczenie. Jeden z oprychów przy stole wrzasnął z bólu. Stan błyskawicznie wypadł ze swojej kryjówki i posłał kilka kul w stronę przeciwników, bardziej by zmusić ich do cofnięcia się, niż w celu faktycznego trafienia. Ci nie zdołali mu odpowiedzieć ogniem. Pines wpadł między nich, z trzaskiem prądu odepchnął bliższego dryblasa. Tamten z wrzaskiem bólu wpadł na kolegów, chwytając się za dymiące ramię. Stan przeskoczył nad blatem i wylądował po drugiej stronie stołu. Wnętrze urękawiczonej dłoni zatrzymało się centymetry od szyi Rico.

- Rzucić broń albo wasz szefunio zamieni się w smażoną galaretę - wrzasnął. Wszystkie pary oczu spoczęły na nim, ich właściciele wyraźnie nie wiedzieli, jak powinni zareagować. Nawet Ford puścił nieszczęsnego oprycha, ze zdziwienia otwierając usta. Rico starał się dostrzec swojego dawnego współwięźnia, starając się jednocześnie nie ruszać szyją.

- Głusi jesteście? Drugi raz nie powtórzę - pogonił Stan oprychów. Ręce Rico drgnęły, więc Pines szybko pochwycił je za jego plecami wolną dłonią. Demonstracyjnie oparł palec wskazujący o szyję zakładnika. Tamten drgnął jak oparzony, jego wzrok spoczął na jęczącym z bólu u stóp Forda podwładnym. Ze zwęglonego ramienia ciągle unosił się dym.

- Wykonać - syknął Rico. Rozległ się szczęk noży i pistoletów upadających na betonową podłogę.

- Ręce tak, żebym je widział - zakomendował Ford. Wodząc lufą laserowego pistoletu między kolejnymi oprychami, zagonił wszystkich w jedno miejsce. Widział, jak tamci nie spuszczają wzroku z jego elektrycznej rękawicy. Wcześniej porażeni prądem chwiejnie podnieśli się na nogi z pomocą kolegów.

Zastanawiając się, co powinni zrobić z liczniejszymi jeńcami, zauważył identyczne tatuaże na nadgarstkach bądź odsłoniętych ramionach paru oprychów. Każdy z nich przedstawiał żółte słońce opisane na róży wiatrów. Między faliste promienie otaczające okrąg wpisano pochyłą czcionką kilka słów.

- El Sol De Oro? - przeczytał na głos, mrużąc oczy, by dostrzec drobne litery. Kilku osiłków, z których część nie posiadała tatuaży, drgnęło ledwo zauważalnie. W głowie Forda pojawił się pomysł. - To nazwa waszej grupy?

Paru osiłków wymieniło spojrzenia. Dwóch młodszych niemrawo pokiwało głowami, reszta natychmiast zgromiła ich wzrokiem. Najpewniej będą mieli potem poważny problem... o ile będą o tym pamiętać.

Ford odłożył pistolet do kabury i z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyciągnął inny, tylko na pierwszy rzut oka przypominający zabójczą broń. Wykonano go w równym stopniu z pozłacanego metalu, co z różnobarwnego szkła. Choć wydawało się to niemożliwe, osiłki wlepiły w naukowca jeszcze bardziej przerażone spojrzenie, kiedy ten wykręcał pokrętłem kolejne litery.

- Nie ruszajcie się, to nie spotkają was żadne niepożądane skutki uboczne.

- Ma na myśli: to nie powinno boleć! - zawołał radośnie Stan z drugiego końca pomieszczenia. Zanim oprychy zdążyły głębiej zastanowić się nad słowami braci, naukowiec wycelował i pociągnął za spust. Błękitny, falisty promień na parę sekund objął głowy wszystkich osiłków. Korzystając z krótkiej chwili, w której tamci byli oszołomieni nagłą utratą sporej części pamięci, Ford związał wszystkich wokół najbliższej kolumny wyciągniętą z płaszcza liną.

- Co robimy z twoim towarzyszem? - spytał, sprawdziwszy więzy. Ruchem głowy wskazał na Rico, którego w międzyczasie Stan skuł odzyskanymi kajdankami. 

- Odprowadzi nas - odparł drugi Pines, popychając jeńca do wyjścia. Przy okazji pomachał bratu odzyskanym namierzaczem i wsunął urządzenie do kieszeni. Rico nie wyglądał na zbyt zadowolonego zaistniałą sytuacją, ale najwyraźniej również uznał, że nie warto włączać się do rozmowy.

- Po drodze spotkamy jego kompanów - zauważył Ford, idąc za bratem. 

- Pomachają nam na pożegnanie - stwierdził Stan jakby nigdy nic. Wypchnął Rico przez próg i spojrzał mu nad ramieniem, by upewnić się, że żaden "kompan" nie czeka na nich za rogiem. Nikogo więcej nie zobaczył, zamiast tego usłyszał, jak coś małego, drewnianego spada na betonową podłogę.

- Co to? - zainteresował się Ford, podnosząc niewielkie, mieszczące się w dłoni pudełko z ziemi. W ciemnym drewnie wyrzeźbiono z ogromną precyzją morskie fale i kilkumasztowe okręty. We wnętrzu znajdowała się złota, stylizowana na kształt słońca róża wiatrów z dokładną podziałką. Mniejsze oznaczenia ginęły wśród kolejnych zdobień przedstawiających różnorodną faunę morską; od mew i mniejszych ryb po żółwie i macki ośmiornic. Nad literą E chwiejnie drgała złocona, trójkątna igła, lecz nie wyglądała, jakby zamierzała się zwrócić w kierunku północnym. Naukowiec nie mógł nie skomentować tego zjawiska: - Intrygujące.

- Teraz nagle się nie spieszymy, co? - burknął Stan, obracając się, by zobaczyć, co tym razem zatrzymało jego brata. Wywrócił oczami. - Od kiedy zepsute kompasy są takie... Czekaj, Jorge coś burczał o jakimś kompasie! - Zatrzymał się nagle, szarpiąc gwałtownie Rico. Z nowym zainteresowaniem przyjrzał się busoli, po czym trącił więźnia. - Co to?

- Zepsuta busola - padła krótka, niezbyt entuzjastyczna odpowiedź. 

- Masz mnie za głupiego!? - warknął Pines, z jego głosu zniknęło całe rozbawienie. - Wiem, że nie jest to zwykły kompas...

- Busola - automatycznie poprawił go Ford. Właśnie mijał brata, nie spuszczając wzroku z igły.

- Uważaj, bo zaraz się o coś potkniesz - syknął Stan, poważnie rozważając podłożenie bliźniakowi nogi. Ten nie zwrócił najmniejszej uwagi na przytyk, zbyt zajęty nowym znaleziskiem. Stanął naprzeciwko Rico i podniósł wzrok z pudełka na jeńca.

- Stale wskazuje na was - oznajmił rzeczowym tonem, uważnie obserwując więźnia.

- Mówię przecież, że zepsuta - warknął tamten, jakby rozmawiał z parą idiotów. Stan ścisnął krótko za ramię dawnego współwięźnia, wypuszczając krótki impuls prądu. Nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu, wpełzającego mu na twarz, kiedy tamten krzyknął z bólu.

- A szkoda, bo nasze rękawice nie - oznajmił sugestywnie. Rico przez chwilę milczał, patrząc spode łba na Forda. Tamten podniósł brew i przełożył busolę do gołej dłoni, prezentując ciemnoszarą rękawicę.

- Wskazuje najbliższego wroga ostatniej osoby, która go trzymała - powiedział wreszcie Rico. 

- Że co?! - wymsknęło się Stanowi, ale Ford jedynie pokiwał głową z miną fachowca.

- A myślisz, że jak wdrapałem się tak wysoko w obcym mieście? - warknął Rico. - Zdobyłem ją niedługo przed tym, jak wylądowałem w tej dziurze. Kiedy połapałem się, jak działa, pozbycie się wszystkich przeciwników okazało się błahostką.

- Fascynujące - mruknął Ford, z jeszcze większym zainteresowaniem przyglądając się busoli. Stan jedynie wywrócił oczami i przypomniał poirytowany:

- Nie mamy całej nocy.

- A tak tak. - Naukowiec jakby obudził się ze snu na jawie. Niechętnie odłożył drewniane pudełko do kieszeni i znów wydobył swój namierzacz. 

Ruszyli dalej korytarzami piwnicy. Z przodu prowadzili Rico jak żywą tarczę. Częściej oglądali się na mijane drzwi i skrzyżowania, obawiając się ataku od tyłu, lecz nie spotkali nikogo innego aż do schodów. Ostrożnie weszli na górę i stanęli przed drzwiami.

Stan przyłożył skradziony pistolet do szyi Rico zamiast elektrycznej rękawicy, uznając, że bardziej konwencjonalna broń przy głowie szefa lepiej przemówi do wyobraźni jego podwładnych. Uzbrojoną dłonią chwycił więźnia za ramię, pilnując się, by nie ścisnąć go za mocno.

- Gęba na kłódkę. I nie próbuj się wyrywać - warknął Rico do ucha. Tamten najwyraźniej wziął sobie polecenie do serca i jedynie skinął głową.

- Wyznaczyłem najkrótszą trasę. Będę cię kierować - odezwał się cicho Ford. Bracia wymienili spojrzenia i nieznacznie skinęli sobie głowami.

Ford szybkim ruchem otworzył drzwi, a Stan wypchnął Rico na zewnątrz, trzymając go za skute ręce jak tarczę. Wyjrzał nad ramieniem jeńca. Dwóch osiłków akurat wypadło zza najbliższego jachtu.

- Broń na ziemię! Łapy do góry! - zawołał Pines. Przesunął pistolet z szyi Rico pod jego podbródek, nie odrywając lufy od skóry oprycha.

Dryblasy momentalnie wykonały polecenie. Stan wyszedł zza drzwi, prowadząc przed sobą Rico. Ford niemalże zetknął się plecami z bliźniakiem, wodząc pistoletem między osiłkami. Dwa razy cicho wskazał dalszą trasę. Szybko przemierzyli hangar. Jedynie odgłosy ich kroków zakłócały napiętą ciszę. Bracia czuli na sobie spojrzenia wszystkich oprychów. Przybrali pokerowe twarze, starając się wyglądać na dużo pewniejszych siebie i groźniejszych niż w rzeczywistości.

Przy drzwiach hangaru powtórzyli całą operację. Dryblasy na zewnątrz wyglądali na równie zaskoczonych co ich koledzy w środku. Wykorzystując sytuację, Pinesowie przemknęli się przez trawnik, nie chcąc dać osiłkom czas na namyślenie się. W ciemności zamajaczył kształt ogrodzenia.

- Za rogiem tej szopy jest furtka - cicho powiadomił Ford brata. Stan skinął głową i popchnął Rico we wskazanym kierunku. Wkrótce zauważyli nieco niższą od reszty ogrodzenia bramkę. Korciło ich, by ostatni odcinek pokonać biegiem, ale z zakładnikiem pod lufą było to niemożliwe. Przyspieszyli kroku, ale odległość i tak malała nieznośnie wolno.

Krzyk nocnego ptaka przełamał nocną ciszę. Trzej mężczyźni podskoczyli, zaskoczeni nagłym odgłosem. Ułamek sekundy później huknął strzał, a Ford wrzasnął z bólu.

Continue Reading

You'll Also Like

25K 1K 25
„ink brought us together"
143K 3.9K 172
⚠️!!‼️Zaburzenia odżywiania, przekleństwa, przemoc, ataki paniki, sceny 18+ ‼️!!⚠️ Siostra Karola, o której praktycznie nikt nie wie. Mieszka w Angli...
77.8K 3K 53
Maddie Monet, najstarsza z córek Camdena Monet zostaje rozdzielona z braćmi na kilka lat. Bliźniaczka Tony'ego i Shane'a odnajduje się w swoim nowym...
94.4K 8.4K 16
Po pięciu latach w Azkabanie i ośmiu na wygnaniu, owiana złą sławą Lux Hardbrooke powraca do świata czarodziejów. Dumbledore podejmuje kontrowersyjną...