Wczesna jesień

By krowawberecie

1.3K 60 628

Michalina od urodzenia miała zaplanowane życie, ale boleśnie zderzyła się z rzeczywistością, kiedy jej pragni... More

1. MANIERY, KTÓRE KAŻDY CHCIAŁBY MIEĆ
2. GDZIE MAM USIĄŚĆ, ŻEBY WRESZCIE ZOSTAĆ SAM?
3. ODWRACAJĄC SIĘ OD ŚWIATŁA
4. W MIEJSCU DUSZY SZCZERBA
(MUSZĘ CIĘ PUŚCIĆ)
5. NIGDY WIĘCEJ NIE TAŃCZ ZE MNĄ
(W TYM SAMYM MIEJSCU CO OSTATNIO)
6. MAM ZŁE SNY, KIEDY NIE ŚPIĘ
(TO NIE PRZYPADEK, ŻE JESTEŚMY RAZEM)
7. STRASZNA CHAŁA W GŁOWIE
8. DZIŚ NA PLAŻY PADA ŚNIEG
(POZWÓL NA TO, BYM MÓGŁ Z TOBĄ BYĆ)

(TROCHĘ MAM KACA, ŻE TAK TO SIĘ ZACZYNA)

83 6 52
By krowawberecie

DATY WEDŁUG KALENDARZA MICHALINY WITKOWSKIEJ


15 października 2010

Trawnik przed blokiem przy ulicy nazwanej nazwiskiem jakiegoś pisarza — a więc musiał być to Gdańsk Wrzeszcz — usiany był już czerwonymi i brązowymi liśćmi. Michalina przystanęła na palcach, oparta o barierkę balkonu, gdy wyglądała w tamtą stronę. Lekko kręciło jej się w głowie, mimo że wypiła tylko jedno piwo. Mogła sobie na nie pozwolić i głównie dlatego tu przyszła. Dopiero co zdjęto jej aparat na zęby. Właściwie to w lipcu, ale spędziła następne dwa miesiące na prawniczym kursie w Brukseli. Teraz trwał już październik, a więc powinna się trochę rozluźnić, przed rokiem ciężkiej pracy. I tak miała co świętować — napisała wejściówkę z prawa cywilnego najlepiej na roku.

Karolina chuchnęła w jej stronę dymem z papierosa. Śmierdział. Michalina zmarszczyła nos i wyprostowała się, czując nieprzyjemny ból w plecach. Niebieskie pasemko wydostało się z dziwacznego upięcia włosów koleżanki. Przypominała trochę wokalistkę zespołu rockowego, nie zaś studentkę drugiego roku prawa. Misia wypadała przy niej na sztywną, ale dzielnie farbowała włosy na złoty blond, ku rozpaczy matki. Każdy buntował się na tyle, na ile było go stać. Na przykład Karolina każdego dnia próbowała wyglądać tak, jakby zabłądziła na wydziale prawa i administracji. Tutaj pasowała idealnie — do tego mieszkania na Wrzeszczu, z brudnym balkonem i liśćmi na trawniku.

— Wypadniesz, a ja cię nie będę łapała, Miśka — powiedziała, po czym znowu chuchnęła jej w twarz dymem.

Michalina skrzywiła się i bez przekonania odgoniła od siebie chmurę nikotynowej śmierci. Powtarzała już zbyt wiele razy, że palenie szkodzi zdrowiu, poza tym zębom i oddechowi, ale mogłaby równie dobrze przemawiać do ściany. Dzielnie wychodziła więc z Karoliną na wszystkie jej „dymki", bo nie mogła sobie pozwolić na to, by zgubić gdzieś koleżankę. Oprócz niej znała w tym mieszkaniu tylko ich wspólnego znajomego z roku — Kacpra — ale on gdzieś zniknął. Stać sama jak kołek Misia mogła przed bufetem albo w kolejce do kiosku. Nie na domówce.

— Nudzę się — odpowiedziała w końcu, wzruszając lekko ramionami. Szumiało jej w uszach. — Palisz i palisz.

Palisz i palisz — przedrzeźniła ją Karolina. — No już gaszę. Chodź, marudo. Poszukamy Kacpra.

Michalina ugięła się lekko, kiedy poczuła, jak Karolina zarzuca na nią ramię i zamyka w mocnym uścisku. Wsadziła sobie do ust miętową pastylkę, uprzejmie częstując też Misię. Odmówiła, ale i tak dostała cukierka do ręki, więc musiała wcisnąć go do kieszeni — jeszcze wrzuciłaby niechcący komuś do drinka. Brała w ogóle pod uwagę takie ryzyko, bo kiedy tylko wkroczyły do dusznego mieszkania, musiały przepychać się między ludźmi. Misia czuła perfumy Karoli, przyciśnięta do jej boku, bo ta trzymała na niej rękę jak na oparciu kanapy. Mimo to odczuwała też wdzięczność — kiedy dotarły w końcu do kuchennego stołu uginającego się pod jedzeniem i alkoholem, nikomu nie udało się ich rozdzielić.

Głośne chrupnięcie obok swojego ucha Misia z trudem zignorowała. Karolina dobrała się do miski z chipsami i każdy kolejny przegryzała na tyle ostentacyjnie, by usłyszeli ją sąsiedzi gospodarza mieszkający na parterze. Nagle zaśmiała się głośno. Michalina zwróciła głowę w jej stronę, posyłając jednocześnie pytające spojrzenie. Przeniosła wzrok na to, co koleżanka niezbyt grzecznie wskazała palcem: dwóch chłopaków dyskutujących głośno przy laptopie podłączonym do głośników. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że piosenka zespołu Hey co chwila się urywała. „I wcześna je...„ śpiewała Nosowska „...sień". A potem milkła. I tak cały czas.

— Znam tych typów. Są z AWF-u — powiedziała Karolina, kiwając głową porozumiewawczo.

Michalina powtórzyła jej gest, mimo że nie rozumiała. Lubiła tę piosenkę, a musiała sobie teraz dośpiewywać w głowie poszczególne słowa — jeśli ludzie z Akademii Wychowania Fizycznego lubili słuchać tak na raty, to może Karolina słusznie się z nich nabijała. Jeden z chłopaków uderzył drugiego w głowę tak mocno, że tamten odskoczył, mamrocząc coś pod nosem. Po chwili w całym mieszkaniu rozległ się głos Artura Rojka — potyczkę przy stanowisku DJ-a wygrał fan Myslovitz.

— Pewnie ty go nasłałaś.

— Oj, przymknij się, Karola.

Karolina zachichotała, kiedy Misia trzepnęła ją w ramię. Nie trzeba było jej znać jakoś wybitnie dobrze, by wiedzieć, że od dziecka była największą fanką zespołu Myslovitz. Miała kolekcję płyt i winyle, plakat nad biurkiem oraz zdjęcie z samym Rojkiem. Nie przyznawała się jednak nikomu do tego ostatniego, bo brzydko wyszła. Trzymała je w komentarzu do konstytucji i czasem nań zerkała. Tak po prostu, żeby w gorszy dzień poprawić sobie humor. Teraz pomyślała o nim przez Karolinę i spłonęła lekkim rumieńcem na samą myśl, że ktoś mógłby to zobaczyć.

Nie zdążyła nawet zmienić tematu, kiedy nagle usłyszała swoje imię. Do kuchni ktoś wszedł, a właściwie bardzo konkretna osoba — Kacper. Misia odwróciła się w jego stronę z lekkim opóźnieniem, bo sięgnęła jeszcze po chipsa. Chrupanie Karoliny sprawiło, że sama nabrała ochoty, mimo że o tej porze nie powinna już jeść. Przegryzła dosyć głośno i wytrzeszczyła oczy, gdy nagle wyrósł przed nią jakiś obcy chłopak. Prawie się zakrztusiła. Kacper, ze swoimi okularami w pomarańczowych oprawkach i aparycją szczurka, stał tuż obok, ale nie dało się ukryć, że przy koledze mógłby robić równie dobrze za słup. Był niewidzialny.

— Och, ojej...

Michalina miała wrażenie, że jej twarz teraz płonie. Nie wiedziała, dlaczego wydała z siebie takie westchnienie na granicy jęku. Karolina mówiła coś do Kacpra i nie zauważyła, że jej koleżanka przeżywała chwilowe spięcie w mózgu. Tak właśnie nazwała okropny moment, w którym język zaplątał jej się w supeł, nogi zmiękły, a oczy zaszły lekką mgiełką wstydu za to, co się działo. Trochę jakby uderzył w nią piorun. Przez trwającą kilkadziesiąt sekund wieczność wymieniała spojrzenia z wysokim chłopakiem stojącym przed nią i próbowała złapać oddech.

Nie nazwałaby go przystojnym tak wprost. Miał dosyć ostre rysy, szczękę wyciosaną w kamieniu jak Karolina, grube brwi, włosy ścięte na rekruta. Przerzucił sobie przez ramię skórzaną kurtkę i do nosa Misi dotarł zapach naprawdę przyjemnych perfum. Wody kolońskiej. Perfum. Wysiadł jej słownik w głowie. Może to synonimy? Ładnie pachnące. Im dłużej patrzyła, tym bardziej wydawało jej się, że szczęka chłopaka ma idealne krawędzie. Ledwie przełknęła chipsa — wyrosły mu kolce, a Misi skrzydła.

— Ej, dobra, Karola, później. — Usłyszała głos Kacpra z oddali. — Mówiłem wam kiedyś o Sylwku. To jest Sylwek. Sylwek właśnie wrócił z Egiptu, ale chyba widać. Karolinę raczej znasz, a to jest Misia.

Sylwek. Sylwester. Nie zauważyła opalenizny, bo skupiła się na szczęce, ale rzeczywiście jego skóra miała złotawy, ładny odcień. Był w Egipcie. Musiała zacisnąć zęby, by nie powtórzyć beznadziejnego „och, ojej". Ona pojechała do Brukseli i chodziła z grupką starszych od siebie studentów prawa, notując każde słowo wychodzące z ust starszego pana z plakietką głoszącą, że ma na imię Robert. Nie wymawiał „h" i polecał im knajpy w Paryżu. Sylwek za to w Egipcie się opalił. Nie mogła powiedzieć głośno ani słowa. Kiwnęła po prostu głową. Karolina uznała, że powinna się odezwać za nie dwie.

— I co robiłeś w tym Egipcie? — zapytała pozornie miłym tonem. Pozornie. — Chyba nie sprzątałeś piramid, co?

Misia posłała jej oburzone spojrzenie. Karolina kąsała skromnie, ale celnie. Swoje pytanie zwieńczyła słodkim uśmiechem, a potem oparła rękę zgiętą w łokciu o ramię Michaliny. Nie strzepnęła jej, mimo że bardzo chciała. Spojrzała na Sylwestra, marszcząc niekontrolowanie brwi i czekając na jego odpowiedź. Nadal nie potrafiła się odezwać. Nie chciała, by pomyślał, że ona też jest tak wredna, ale dodała w myślach szybko, że jej nie to obchodzi. Tyle że obchodziło, z jakiegoś powodu.

— Karola... — mruknął Kacper, posyłając jej karcące spojrzenie. Został zignorowany.

— Zabawne — odezwał się Sylwester, mimo że jego głos wskazywał na co innego. — Nie, nie sprzątałem piramid. Ale ty coś musiałaś sprzątać głową, bo zostały ślady.

Michalina wydała z siebie dziwny odgłos i natychmiast zasłoniła usta dłonią. Czuła, że Karolina się spięła. Wiadome było, że szykuje się do kolejnego ataku, co udaremniło tylko przybycie następnej osoby do kuchni. Chłopak, który klepnął mocno Sylwestra w plecy i odciągnął całkiem jego uwagę od nowopoznanych dziewczyn, zamknął też Karoli usta. Zacisnęła je w cienką kreskę i spiorunowała wzrokiem najpierw Kacpra, a potem Sylwka. Na końcu dopiero nowoprzybyłego, w którym Misia z opóźnieniem rozpoznała Klawisza.

Piotr — zwany właśnie Klawiszem — przez ostatnie miesiące najczęściej widywany był złączony ustami z przyjaciółką Michaliny, Tosią, dlatego miała chwilowy problem z dopasowaniem twarzy do pseudonimu. Tosi tu nie było. Misia zdała sobie sprawę, że nie znała się z Piotrkiem na tyle, by wypytać go o Sylwestra, a nagła myśl, że mogłaby to w ogóle zrobić, tylko ją przeraziła. Wsadziła sobie do ust kolejnego chipsa i zrzuciła w końcu rękę Karoliny ze swojego ramienia. Wykorzystała fakt, że Klawisz z Sylwkiem nadal wydawali z siebie odgłosy brzmiące jak „stary!" oraz „stary!" z przeciągniętymi samogłoskami. Uciekła stamtąd. Wróciła na balkon.

Przez pół godziny, które spędziła oparta łokciami o barierkę, zmarzły jej dłonie i nos. Kiedy jednak znalazła się znów w mieszkaniu, nie było w nim nikogo znajomego oprócz naburmuszonej Karoliny i Kacpra próbującego ją rozchmurzyć. Misia nie wypowiedziała w tym czasie ani słowa. Z głośnym westchnieniem opadła na kanapę obok koleżanki i siedziały tak, ramię w ramię, wpatrzone w różne punkty na ścianie naprzeciw.

— Dobra, ale ojciec tego typa biegał nago po Sopocie, nie dziw się, że nie witam go słowami „stary, witaj w domu" — odezwała się nagle Karolina, przerywając Kacprowi w pół słowa.

Michalina drgnęła i przeniosła zaskoczone spojrzenie na Karolinę. Wydawało się, że mówiła poważnie. Nie bawiło jej to jednak — a więc musiała wiedzieć coś więcej niż ten fakt, skoro była do niego tak zrażona. Misia chyba nie chciała znać szczegółów. Tyle jej wystarczyło. Odchrząknęła i zapytała Kacpra:

— Skąd go znasz?

Przez chwilę marszczył brwi, szukając chyba wytrwale odpowiedzi w głowie, ale w końcu musiało go olśnić. Poprawił oprawki okularów środkowym palcem i upił łyk piwa, zanim odpowiedział:

— Sylwek sprzedawał notatki z historii.

— Naprawdę? Kupiłeś notatki od Sylwka z Egiptu? — Karolina wytrzeszczyła oczy. — Mamy Miśkę.

— Ej...

— Miśka, to prawda. Wątpię, że jakiś koleś z czego... z archeologii, ta? Wątpię, że ma lepsze notatki od Misi. Zdradziłeś nas, Kacper.

Kacper posłał jej wymowne spojrzenie. Misia nie odezwała się ani słowem. Zagryzła mocno dolną wargę i przetwarzała słowa. Przestała ich słuchać. Chciała już stamtąd pójść. To jedno piwo, a potem następne, wypite łyczek po łyczku na balkonie, za mocno uderzyło jej do głowy. Miała rumieńce na policzkach, w głowie zaś same głupie myśli. Nie powiedziała tego na głos. Została przy: „chcę wyjść". Zdziwiła się, kiedy Karolina natychmiast przytaknęła.

Pod blokiem stał samochód, z którego wydobywała się głośna muzyka. Niestety, nie było to Myslovitz, a coś, czego Misia nie była w stanie rozpoznać. Rozpoznała jednak głowę wychylającą się zza uchylonych drzwi pasażera. Klawisz. Zatrzymał je w połowie drogi. Zaczepił Michalinę, co mimo wszystko trochę ją zdziwiło, ale nieśmiało odpowiedziała na jego szeroki uśmiech.

— Misia, podwieźć cię do Sopotu? — zapytał. — Jadę do Tośki.

Misia zerknęła na Karolinę. Tamta stała z dłońmi w kieszeniach szarego płaszcza i na nieme pytanie odpowiedziała wzruszeniem ramion. Obiecała przenocować koleżankę u siebie, żeby nie musiała dzwonić po kierowcę ojca późnym wieczorem. Misia musiała jednak przyznać, że wolałaby spać w swoim łóżku. Odchrząknęła lekko, zbierając się, by jakoś delikatnie to Karolinie przekazać, ale nie zdążyła powiedzieć chociaż słowa.

— Widzimy się w poniedziałek?

Pokiwała głową. Karolina posłała jej krzywy uśmiech i poszła w swoją stronę. Michalina westchnęła cicho, ruszając jednocześnie w stronę samochodu Piotrka. Oczywiście, jej nowym zmartwieniem stało się to, o czym będą z Klawiszem rozmawiać, ale natychmiast o tym zapomniała, gdy znalazła się w środku. Zanim jeszcze usiadła na siedzeniu, poczuła znajome perfumy, a potem Sylwester odwrócił głowę w jej stronę i uśmiechnął się, odsłaniając lekko górne zęby. Nie wiedziała, czy odwzajemniła ten uśmiech — wytrzeszczyła za to oczy i uderzyła głową o zagłówek. Ledwie powstrzymała jęk. Nie sądziła jednak, by usłyszeli ten kompromitujący dźwięk przez muzykę wydobywającą się z odtwarzacza.

Znów nie wypowiedziała ani słowa całą drogę. Słyszała, że chłopcy o czymś rozmawiają, a sama splotła mocno palce obu dłoni i utkwiła wzrok w szybie. Nic nie widziała, prócz migających bardzo szybko drzew. Może powinna się odezwać? Powiedzieć coś. Przeprosić za Karolinę. Dobra, bez sensu — dlaczego miałaby przepraszać za Karolinę? Nie była jej opiekunem prawnym. A ojciec Sylwestra biegał nago po Sopocie. Kto wie, czy sam Sylwester nie biegał nago po Egipcie. Może należała mu się taka złośliwość.

Planowała w głowie jedno zdanie tak długo, że zareagowała zdziwieniem na widok własnego domu. Samochód kierowcy ojca stał na podjeździe — sylwetkę samego ojca od razu dostrzegła w oknie. Przełknęła ślinę i zacisnęła palce na klamce drzwi. Zerknęła na Klawisza w lusterku. Puścił jej oko. Przeniosła wzrok na Sylwestra.

— Dobranoc, Misia — powiedział, uśmiechając się znów tak samo jak wtedy, kiedy wsiadła do samochodu.

Wytrzeszczyła na niego oczy i natychmiast otworzyła drzwi, by niemal wyskoczyć głową do przodu na chodnik. Powinna coś odpowiedzieć, ale dotarło to do niej dopiero za furtką, którą prawie przytrzasnęła sobie palce. Ruszyła w stronę drzwi domu, kiedy chłopcy odjechali już w stronę centrum. Wzięła dwa głębokie wdechy.

Miała wtedy dwadzieścia lat, blond włosy, język zawiązany w supeł i pełną świadomość, że jeszcze tego samego wieczoru Tosia zadzwoni do niej. Po co? A choćby po to, by zapytać, czy wszystko w porządku, bo Klawisz powie jej, że Misia zachowywała się jak kompletna dzikuska.

*

8 kwietnia 2011

Pamiętała doskonale — jakby ktoś wyrył jej to w pamięci na zawsze — że gdy usłyszała pukanie, sok z jabłka prysnął prosto w jej notatki z prawa pracy. Zaklęła cicho, widząc, jak trzy idealnie okrągłe plamy wsiąkają w zakreślone na żółto numery artykułów kodeksu. Odłożyła jabłko na talerz obok siebie i otarła wierzchem dłoni klejący sok z brody. Przeczuwała, że będzie musiała zjeść z dala od nauki, zrobić sobie przerwę, ale musiała doczytać ostatnie zdanie. Teraz brudne. Postanowiła, że przepisze tę stronę notatek wieczorem.

Do drzwi znowu ktoś zapukał. Misia chciała już zawołać młodszą siostrę, ale przypomniała sobie, że mama pięć razy powtórzyła: „nie pozwól Patrycji otwierać obcym drzwi". Dziewczyna była w wieku na tyle złośliwym, by wpuszczać świadomie upierdliwych ankieterów albo świadków Jehowy. Miała tylko trzynaście lat — tak tłumaczyła ją choćby Tosia — ale Misia w jej wieku jeździła na konkursy recytatorskie, a nie uprzykrzała życie rodzicom. Nie potrafiła tym samym zrozumieć, dlaczego siostra zachowuje się tak a nie inaczej.

Z głośnym westchnieniem Misia wytarła dłonie w rozciągnięty sweter i pobiegła do drzwi wejściowych. O mało nie potknęła się po drodze o niedbale rozrzucone trampki Patrycji. Zazgrzytała zębami i wykopała je poza zasięg wzroku czekającego za drzwiami gościa, dopiero potem otworzyła. Wyuczony uprzejmy uśmiech zastygł jej na twarzy w tej samej chwili, w którym złapała kontakt wzrokowy z obcym opartym ciężko o ścianę.

Przez chwilę chciała zatrzasnąć drzwi, a potem je dla pewności zaryglować. Była przekonana, że mężczyzna za drzwiami ją zaatakuje — wystarczył jej widok krwi na jego twarzy i koszulce pod skórzaną kurtką. Coś ją jednak tknęło. Mimo że wyglądał jakby bił się z kilkoma osobami naraz, wydawał się znajomy. Znała tę twarz. Zmarszczyła brwi, próbując dopasować imię. Artur? Aleks? Kamil? Sebastian? Nic nie pasowało. Wtedy właśnie pomógł jej, wymawiając cicho:

— Misia...

„Dobranoc, Misia" usłyszała w głowie ten sam głos, ale zamknięty gdzieś w przeszłości może niezbyt dalekiej, ale trochę zamglonej. Sylwester. Miał na imię Sylwester. Chwalono ją zawsze za pamięć — teraz Misia pomyślała, że ta właśnie pamięć do drobiazgów uratowała chłopakowi życie. Zamknęłaby drzwi i wezwała policję, gdyby się nie odezwał. Wyglądał strasznie.

Wiedziała, że niechcący zamieniła uśmiech w grymas, ale im dłużej patrzyła na twarz Sylwestra, tym większy strach ją paraliżował. W świetle powoli kończącego się dnia, zaschnięta krew na brwi, na dolnej wardze i nosie wyglądała upiornie. Misia odnosiła wrażenie, że chłopak zaraz zemdleje jej na progu, dlatego gdy tylko usłyszała głos Patrycji gdzieś za sobą, złapała go za ramię. Nie protestował, kiedy wciągnęła go do środka i posadziła na schodach.

— Ale mu przywaliłaś — powiedziała Patrycja, stając nad Sylwestrem.

W czarnym dresie i tłustych włosach odstających we wszystkie strony wyglądała trochę jak jego kat.

— To nie ja — odparła natychmiast Misia. — Idź do siebie.

— Ale mama powiedziała...

— Do siebie! Głucha jesteś?

Patrycja pokazała jej język, ale rzuciła ostatnie rozbawione spojrzenie Sylwestrowi półleżącemu na schodach i powoli wróciła do siebie. Po chwili trzasnęła ostentacyjnie drzwiami swojego pokoju. To trochę otrzeźwiło Sylwestra, bo natychmiast szeroko otworzył oczy. Posłał Misi zaskoczone spojrzenie i rozchylił lekko usta, ale natychmiast je zamknął, krzywiąc się jednocześnie.

Misia czuła, że trzęsą jej się dłonie — w głowie miała tysiąc myśli na sekundę i nie wiedziała, co powinna zrobić. Dopiero kiedy Sylwester uniósł dłoń i dotknął łuku brwiowego, a potem znów skrzywił, dostrzegłszy krew na palcach, rzuciła się biegiem w stronę kuchni. Żeby wyjąć apteczkę, musiała najpierw wyrzucić z szafki na blat dziesięć innych rzeczy, ale na razie nie przejmowała się bałaganem. Musiała pomóc chłopakowi siedzącemu na jej schodach. Prawie uszkodziła samą siebie, ledwo wyrabiając na zakręcie w drodze powrotnej.

— Nie wstawaj! — krzyknęła.

Sylwester usiadł ciężko z powrotem, wydając z siebie stęknięcie, jakby upuścił sobie na nogę hantle. Misia postawiła apteczkę na stopniu obok głowy chłopaka, a sama przysiadła tuż obok niego, wyciągnąwszy z pudełka wodę utlenioną i gazę. Nadal drżały jej dłonie, poza tym na widok krwi czuła lekkie zawroty głowy, ale musiała zacisnąć zęby. To samo zrobił Sylwester, kiedy przyłożyła gazę do jego brwi. Poczuła jego dłoń na swoim przedramieniu, ale nie pozwoliła mu na to, by odsunął jej dłoń od swojej twarzy.

— Nie chcę ci zrobić krzywdy — powiedziała łagodnie, przyciskając delikatnie do skóry nasiąkający krwią materiał. — Przyszedłeś tu sam, więc teraz siedź spokojnie.

— Misia?

Posłała mu pytające spojrzenie. Nadal trzymał jej rękę, ale teraz po raz pierwszy na nią spojrzał — nie umiała stwierdzić, czy wszystko z nim w porządku, ale wiedziała, że znalazł się tu świadomie. Nie zapukał do pierwszych lepszych drzwi, a zrządzeniem losu te drzwi okazały się otwierać dom Witkowskich. Przyszedł tutaj po pomoc. Nie wiedziała, dlaczego — nigdy nawet nie rozmawiali. Skoro jednak stanął w jej drzwiach, wyglądając tak, jakby zmierzył się z grupą agresywnych kiboli, nie mogła ich zatrzasnąć przed jego nosem.

— Tak? — zapytała, szukając w apteczce czegoś nadającego się na opatrunek.

— Potrzebuję kasy.

Znieruchomiała. Przez chwilę patrzyła na to, co trzymała w dłoniach, a potem przeniosła na niego wzrok. Nie wyglądał już tak upiornie. Przykleiła mu wacik z plastrem do rany na brwi, ale widziała, że chyba nie obejdzie się bez szwów. Mocno oberwał. Możliwe, że nawet nie pięścią, a czymś mocniejszym. Nie uwierzyłaby, że się potknął — nawet jej tego nie wciskał. Po prostu powiedział, że potrzebuje pieniędzy. Obcej osobie. Musiał być zdesperowany, skoro przyszedł tutaj. Bardzo zdesperowany. Teraz to widziała. Zaciskał palce na jej przedramieniu i przewiercał twarz wzrokiem. Krwawił na schodach. Przełknęła z trudem ślinę i przycisnęła gazę do jego dolnej wargi. Znów się skrzywił.

— Jeśli ktoś ci to zrobił, to musisz... musisz iść na policję.

— Potrzebuję kasy, Misia.

Powiedzieli to prawie jednocześnie. Drżał jej głos, on za to brzmiał bardzo pewnie jak na kogoś, kto ledwo mówił. Przymknął powieki i pozwolił Misi ogarnąć jego twarz do końca, ale odnosiła wrażenie, że zbierał się do tego, żeby powtórzyć swoją prośbę trzeci raz. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Teraz dłonie drżały jeszcze mocniej, ale dzielnie starała się pozbyć krwi z jego twarzy. Miała mętlik w głowie. Gdyby przyszedł tu ktokolwiek inny, ktokolwiek znajomy, prawdopodobnie nie miałaby wątpliwości, ale ona nie znała tego chłopaka! Znała jego imię. On znał jej imię, a nawet wiedział, gdzie Misia mieszka, ale nie była głupia — podejrzewała, że ktoś mu to podpowiedział. Czuła się jak koło ratunkowe.

— Musisz... musisz iść do szpitala z tym — powiedziała w końcu, stukając palcem we własną brew. — Bo zaraz zacznie... zacznie znowu krwawić. Widziałam już coś ta...

— Oddam ci — przerwał jej, otwierając oczy. — Oddam ci. Ale potrzebuję teraz kasy.

Westchnęła cicho. Wcale jej nie słuchał. Klęczała obok niego na schodach, poprawiając nerwowo amatorskie opatrunki na jego twarzy. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Zaczęła się bać, bo widziała, że on się bał. Im dłużej leżał, tym bardziej sprawiał wrażenie kogoś, kto zaraz zemdleje. Odnosiła wrażenie, że winowajcą wcale nie było to, że ktoś próbował przestawić mu części twarzy jak na obrazie Picassa.

— Ile? — zapytała cicho.

— Tysiąc. Oddam ci. Naprawdę, Misia, obiecuję, oddam ci. Ale potrzebuję kasy. Teraz.

Zakręciło jej się w głowie. Dla niej to nie było wcale aż tak dużo — zbierała pieniądze na koncie, bo nie lubiła ich wydawać. Nie miała też za bardzo na co, bo wszystkie podręczniki na studia i tak sponsorował ojciec na początku każdego roku. Teraz, kiedy ktoś poprosił ją o taką kwotę, bo chciał pożyczyć — nagle wydało jej się to bardzo dużo. Skąd miała pewność, że Sylwester to zwróci?

Nie miała pewności. Kiedy jednak patrzyła na jego przerażoną twarz, z pełną świadomością, że powinien zgłosić się na oddział ratunkowy, żeby poskładali go lepiej... Nabierała obaw, że jeśli nie pożyczy mu tych pieniędzy, Sylwestrowi stanie się coś gorszego. Zagryzła mocno policzek od środka, a potem wstała ze schodów i odłożyła apteczkę na szafkę przy drzwiach wyjściowych.

— Dobrze, ale ja nie mam takiej kwoty tak przy sobie — powiedziała, starając się opanować drżący głos. — Musisz pójść ze mną do bankomatu ulicę dalej. Dasz radę?

Sylwester uniósł się lekko na łokciach, a potem pokiwał głową. Misia powtórzyła ten gest dosyć bezmyślnie. Widziała Patrycję na szczycie schodów, ale ruchem głowy nakazała jej wrócić do swojego pokoju. Nie miała teraz czasu na to, żeby zajmować się młodszą siostrą — chwyciła płaszcz z wieszaka, wsunęła na stopy pierwsze lepsze buty i otworzyła drzwi. Sylwester jakimś cudem dał radę wstać sam, a potem wyszedł za nią. Dla pewności złapała go za rękę. Miała nadzieję, że nikt ich nie zobaczy.

Nie odzywali się do siebie całą drogę. Misia uparcie odliczała w głowie do jakiejś liczby — sama nie wiedziała jakiej, ale liczyła bardzo szybko. Sylwester szedł obok niej, mocno trzymając jej dłoń w swojej. Widziała, że musiało mu się kręcić w głowie i bała się go zostawić. Chciała wezwać kierowcę i odwieźć chłopaka do szpitala, ale wiedziała, że tego od niej nie chciał. Potrzebował pieniędzy. Nie wnikała, na co. Chyba nie chciała wiedzieć. Po prostu myśl, że miałaby go potem na sumieniu sprawiała, że odstawiała na bok rozważania o tym, jak bardzo uszczupli sobie oszczędności.

Musiała wyjmować pieniądze z konta na dwa razy, bo ojciec zablokował jej jednorazowe duże wypłaty. Od razu dostałby powiadomienie, a tego nie chciała. Cierpliwie wpisywała PIN i wciskała te same kombinacje klawiszy. Sylwester stał oparty o ścianę przed przeszklonymi drzwiami prowadzącymi do oddziału banku — bankomat znajdował się w środku. Misia nie chciała, żeby kamera uchwyciła ją z kimś obcym. Dostawała już paranoi, że bank wyśle nagranie ojcu i będzie musiała się tłumaczyć.

— Oddam ci — powiedział Sylwester, kiedy przekazała mu gotówkę.

Nie powiedział „dziękuję", a po prostu powtórzył to, co powtarzał uparcie na schodach. Schował banknoty do wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. Misia czuła, że zbiera się jej na płacz. Nie wiedziała nawet, w czym brała udział, ale zaczęła bać konsekwencji. Sylwester, mimo że nadal sprawiał wrażenie trochę oderwanego od tego, co się wokół niego działo, dostrzegł to.

— Ej, Misia, spokojnie. Oddam ci. Na serio.

— Nie chcę mieć cię na sumieniu — odpowiedziała z lekką rozpaczą, nim zdążyła się ugryźć w język. — Pójdziesz do szpitala? Albo gdzieś? Boże, po prostu uważaj na siebie, dobrze? Nie umrzesz nigdzie po drodze?

Miała ochotę zacisnąć mocno powieki i zapaść pod ziemię. Wypłynęło z niej wszystko to, co gromadziła w głowie od czasu, kiedy zjawił się w jej domu. Sylwester zmarszczył jedną brew. Drugiej chyba nie mógł albo nie chciał ryzykować. Zrobił krok w jej stronę, a Misia była tym tak zaskoczona, że aż zapomniała się odsunąć. Uniosła na niego wzrok i drgnęła, czując jego dłoń na ramieniu.

— Uratowałaś mi życie, słońce. Gdybym umarł gdzieś po drodze, to na pewno nie z twojej winy, rozumiemy się? Oddam ci ten hajs, obiecuję.

Nie oddał. Poszedł w drugą stronę niż ta, z której przyszli, a Misia dopiero wtedy dostrzegła, że utykał lekko na lewą nogę.

Nie oddał.

W każdym razie — nie miał takiego zamiaru. Jakimś cudem Misia doskonale o tym wiedziała nawet wtedy, kiedy wróciła do domu. Patrycja siedziała na blacie kuchennym, obok bałaganu i czekała na wyjaśnienia. Zjadła jej jabłko i rzuciła ogryzek na pobrudzone notatki. To oznaczało, że Misia nie miała tysiąca, a teraz również spokoju.

*

15 października 2011

Nie miała narzeczonego. Miała dwadzieścia jeden lat i nie miała narzeczonego — okazało się to największą przeszkodą w drodze do sukcesu. Nie dlatego, bo bardzo chciała wyjść za mąż. Prawdę mówiąc, najchętniej wcale by tego nie robiła. Lubiła swoje nazwisko i lubiła niezależność. O ile niezależnością można nazwać życie na koszt bogatych rodziców oraz tworzenie planów uwzględniających wykorzystanie ich pieniędzy na otwarcie własnej kancelarii adwokackiej. Ojciec stawiał sprawę nadzwyczaj jasno, mówiąc, że najpierw narzeczony, potem kancelaria.

Misia zazwyczaj nie brała tego gadania na poważnie. Raczej zbywała je, przytakując wciąż tak samo i wracając myślami do zagadnień przeglądanych przed obiadem czy kolacją — bo zazwyczaj tylko przy stole w jadalni widywała się z ojcem. Wykorzystywał te momenty jak tylko mógł, przypominając córce o tykającym zegarze i o tym, że wypadałoby już przyprowadzać chłopców na ważne imprezy. Puszczała mimo uszu jego słowa, gdy dodawał, że w innym przypadku na pewno nie będzie miał problemu, by kogoś jej znaleźć.

Aż do tamtego października. Wtedy nie mogła już ojca zwyczajnie zignorować.

Bankiet inwestorów — czy kimkolwiek byli ważni panowie w drogich garniturach dyskutujący w grupkach na sali bankietowej hotelu Sheraton — był dla ojca bardzo ważnym wydarzeniem. Jeśli pokazano się na nim odpowiednio dobrze, zapowiadało to owocny rok dla stanu konta, a na pewno dla stanu interesów. Andrzej Witkowski jednocześnie piastował urząd przewodniczącego rady miasta, ale to nie przeszkadzało mu w poszerzaniu kontaktów jak to tylko możliwe — na bankiecie musiał więc pokazać się z najlepszej strony. Dotyczyło to również jego rodziny. Misia nie mogła więc przyjść sama i stać jak kołek przez kolejne kilka godzin męki.

Mogła zabrać na bankiet Kacpra. Kacper miał porządnych rodziców — mama pracowała w służbie zdrowia, a tata w jakiejś firmie w biurowcu na Oliwie. Misia nie wiedziała jednak jak mu to zaproponować, by nie pomyślał sobie za wiele. Łączyła ich głównie Karolina, ponieważ poznała ich ze sobą na pierwszym roku. Najpierw usiadła z Misią na wykładzie z historii prawa, potem na jakichś ćwiczeniach z Kacprem, a na następnej przerwie w bufecie pili kawę we trójkę. Misia jednak musiała szczerze przyznać, że chętniej zabrałaby już ze sobą Karolinę, ale tego zrobić nie mogła — ojciec dostałby zawału. Odpadali więc bliżsi znajomi ze studiów.

Poza studiami miała jedną przyjaciółkę — Tosię oraz wielu znajomych poznanych przez lata edukacji. Problem polegał na tym, że kontakt z nimi — oprócz Tosi, oczywiście — ograniczał się do wysyłania sobie życzeń urodzinowych lub świątecznych. Nie mogła nagle wyskoczyć z propozycją udawania narzeczonego. Lub narzeczonej. Ta druga opcja pozostawała ostatecznością, z domieszką ryzyka, że ojciec wybuchnie i jego mózg rozbryźnie na ściany sali bankietowej. Należało więc znaleźć kandydata płci męskiej.

Kandydaturę Sylwestra podsunął Misi Klawisz. W tym czasie byli z Antoniną na etapie kłócenia się o bzdury, ale przychodził do Michaliny na wydział wypytać, czy Tosia sobie przypadkiem nikogo nie znalazła albo czy o nim mówiła. Zazwyczaj Misia miała już gotową formułkę od przyjaciółki, ale tym razem postanowiła powiedzieć prawdę. Luźna uwaga Piotrka o tym, że Sylwek będzie musiał się zgodzić, skoro jest dłużnikiem, wydawała się znakiem z góry. To, że złamała obietnicę daną Tosi, Misia zostawiła na później. Miała do zrobienia research, a do bankietu pozostał tydzień.

Jeszcze kilka dni po tamtej wizycie w jej domu, Misia zastanawiała się, czy z Sylwestrem wszystko w porządku. Potem jednak zobaczyła go kilka razy całego i zdrowego na kampusie, kiedy — całkiem przypadkiem — przechodziła akurat koło wydziału historii. Przestała więc zaprzątać sobie nim głowę, naiwnie licząc, że sam zgłosi się, by zwrócić pieniądze. Oczywiście, nie zrobił tego, a Michalinie głupio było łazić za nim i przypominać o długu. Mogła pozwolić sobie na to, by tego nie robić, a akurat teraz cieszyła się, że tak długo to ignorowała. Mogła dać Sylwestrowi propozycję nie do odrzucenia.

Nie był wymarzonym kandydatem. Porzucił w tym roku studiowanie archeologii na rzecz kierunku, którego nazwy Misia nie umiała zapamiętać — a pamięć miała dobrą. W każdym razie, zmienił wydział na ten sąsiadujący z wydziałem prawa, tym samym ułatwiając Michalinie zabawę w detektywa. Korzystając z tego, że nazwisko ojca pozwalało jej na dostęp do wielu informacji, sprawdziła o wiele więcej. Dowiedziała się, że Sylwester mieszkał z bratem w mieszkaniu na Kolberga, a jego matka wynajmowała dwa pokoje z kobietą zajmującą się wróżeniem z dłoni. Poza tym pracowała też w urzędzie miasta, więc Misia liczyła, że to doda jakieś punkty Sylwestrowi. I tak musiała wymyślić mu życiorys, ale to postanowiła zostawić.

Sylwester nie zgodził się na ten jeden wieczór od razu. Musiała wyciągnąć kartę „wisisz mi tysiąc złotych" na samym początku, by nie musieć go błagać. Nie miał wyboru i wiedziała, że to mu przeszkadza — pomyślała wtedy, że wolała go ledwo kontaktującego, bo przynajmniej był dla niej milszy. Musiała jednak zacisnąć zęby. Napisała mu wszystko to, co „powinien o sobie wiedzieć" i podkreśliła kolorami najważniejsze.

Był Sylwestrem Strzemeckim, ambitnym chłopakiem z biednej rodziny. Ani słowa o ojcu-archeologu znanym z tego, że biegał nago po Sopocie. O matce pozwalała powiedzieć tylko, że pracuje w zarządzie zieleni — nic o koleżance-wróżce. Brata mógł śmiało pominąć — Misia nie uważała, by ojca interesował barman z własnym mieszkaniem. Zapewne podejrzewałby, że Michał Strzemecki to diler narkotyków. Liczyło się, by Sylwester wypadł chociaż miło i obawiała się, że musiałaby go sprać na kwaśne jabłko, by to osiągnąć. Prysł czar sprzed roku oraz ten osiągnięty zamroczeniem ciosem w szczękę. Sylwester był nieznośnym gnojkiem, ale jak wielkim — Misia miała się dopiero przekonać.

*

— Znasz się na zegarku?

Musiała zmrużyć oczy, gdy w odpowiedzi na jej chłodne słowa Sylwester rozświetlił ciemność ogniem zapalniczki. Uśmiechnął się krzywo, widząc jej piorunujące spojrzenie. Marzła za hotelem od piętnastu minut. Nie przewidziała, że październikowy wieczór zaatakuje ich mrozem — na zieloną sukienkę odebraną tego ranka z butiku w Gdańsku narzuciła tylko cienką kurtkę. Spodziewała się natomiast, że Sylwester nie będzie punktualny i pluła sobie w brodę, że wymyśliła to wszystko ze świadomością porażki. Nie wiedziała już, co jest gorsze — wizja wściekłości ojca czy ojca próbującego wcisnąć jej jakiegoś syna kolegi-prawnika. Z dwojga złego, Sylwester chociaż zrobił na niej pierwsze wrażenie. Drugiego nie musiał.

— Korki.

Zazgrzytała zębami. Nie miał samochodu i prawdopodobnie przyszedł tu na piechotę — tego była pewna. Zastanawiała się tylko, czy robił to specjalnie, by pokazać, jak bardzo mu nie zależy i gdzieś ma, że jest jej winny tysiąc złotych. Chciała mu wypomnieć, że inaczej się zachowywał, kiedy próbowała go poskładać na schodach u siebie w domu, ale uznała, że musi pokazać, że jest mądrzejsza. Ponad to. Sprytniejsza. Rozsądniejsza. Dojrzalsza. Pokazać, że ma wszystko pod kontrolą.

Poprawiła kołnierz kurtki i odchrząknęła cicho. Bardzo służbowo. Zamierzała teraz wydawać polecenia.

— Dobra, nieważne. Zaoferuj mi ramię i prowadź mnie miarowym tempem. I staraj się nie chodzić jak małpa, proszę cię.

Nie widziała go, ale wiedziała, że wywrócił oczami. Na pewno prychnął. To nie było wycie wiatru. Postanowiła go zignorować. Cierpliwie poczekała, aż zrobi to, o co go poprosiła. Potem mogli wyjść na sztuczne światło lamp, a tym samym otwartą przestrzeń, gdzie wiatr przybrał na sile. Zadrżała lekko i instynktownie przysunęła się do Sylwestra. Wiedziała, że zmierzył ją spojrzeniem, ale to też zignorowała. Nie miała siły, żeby się z nim kłócić.

Matka znalazła zieloną sukienkę i uznała, że będzie idealnie wyglądać na jej córce — nie wzięła jedynie pod uwagę, że Michalina może mieć do niej za szerokie biodra. Przez ostatnie tygodnie sukienka przeszła serię poprawek, a Misia zdecydowanie zbyt wiele razy została ukłuta igłą. Teraz jednak mogła podziwiać się w lustrze i nawet nie czuła się tak źle. Poza tym, że musiała wciągać brzuch, a cienki materiał wcale nie chronił przed październikowym zimnem. Była w stanie to znieść. Wzrok Sylwestra nie pomagał, ale wizja przeżycia — och, tak, to było bardzo motywujące.

Odwzajemniła oceniające spojrzenie i strzepnęła niewidzialny pyłek z jego ramienia. Kazała się Sylwestrowi porządnie ubrać — nie zamierzała fundować mu też garnituru. Wbrew sobie musiała przyznać, że chłopak nawet się postarał. Nie wyglądał jak marzenie, ale to, co na siebie zarzucił podtrzymywało sztuczny urok z domówki na Wrzeszczu.

— Wiesz co, gdyby mój ojciec nie był moim ojcem, może nawet dałby się nabrać, że to Hugo Boss — mruknęła. — Ile zapłaciłeś Michałowi, żeby ci go pożyczył?

— Nic. Prawdę mówiąc, to on jeszcze nie wie — odparł beztrosko, uśmiechając się do niej z rozbawieniem. Pogłębiło się, kiedy spojrzała na niego z oburzeniem.

— Jesteś okropnym, niereformowalnym...

— ... twoim narzeczonym na jeden wieczór, Misia. Uśmiechnij się, bo wyglądasz jakbyś miała czterdzieści lat, a nie dwadzieścia dwa.

— Dwadzieścia jeden — burknęła bez przekonania, ale stanęli przed hotelem, dlatego przywołała na twarz uśmiech.

W ciągu ostatniego tygodnia rozmawiali tak wiele, że zdążyła zapomnieć, że przez ostatni rok praktycznie nie utrzymywali kontaktu — poza momentem, kiedy uciekła przed nim z samochodu, a potem wyjęła dla niego z bankomatu tysiąc złotych, bo prawie umarł na schodach. Miała wrażenie, że uprzykrzał jej życie o wiele dłużej, zwłaszcza gdy tak się spoufalał. Poprawiła sukienkę, wzięła głęboki wdech i pociągnęła Sylwestra za rękę do drzwi hotelu Sheraton. Należało rozpocząć przedstawienie.

Kiedy zostawili swoje rzeczy w lobby, przed wejściem na salę bankietową, Misia poczuła się niemal naga. Sukienka miała cienkie ramiączka, a matka uparła się, że jej córka powinna spiąć włosy — nadal nie była pogodzona z blondem na jej głowie. Sylwester chyba przez ten kolor miał ją za głupią, skoro beztrosko spoglądał na biust hostessy. Misia zacisnęła mocno zęby, a potem z porównywalną siłą wbiła paznokcie w dłoń Sylwestra. Wytrzeszczył na nią oczy.

— Mógłbyś chociaż udawać, że podziwiasz plakietkę, a nie cycki, Strzemecki — wycedziła, podtrzymując sztuczny uśmiech.

Udał, że wcale jej nie usłyszał — widziała jednak, że się wzdrygnął i odwrócił wzrok od dziewczyny uśmiechającej się do nich miło. Michalina miała ochotę z impetem wsadzić jej głowę między kieliszki z szampanem, ale wiedziała, że to głowa Sylwestra powinna tam wylądować. Niestety, miał tego wieczoru immunitet, bo powinna udawać, że tego kretyna kocha. Zaczęła żałować, że pożyczyła mu pieniądze i zmarnowała na niego ułamek zawartości apteczki — może wtedy głos rozsądku podpowiedziałby jej spokojnego Kacpra.

Nie lubiła sali Sheratonu. Złoty i czerwony kojarzył jej się ze zbędnym przepychem, do tego zawsze w tak wielkiej przestrzeni ojciec upychał niemalże samych mężczyzn — czarne garnitury tworzyły morze, w których tonęły wrzucone gdzieniegdzie kolorowe suknie. Michalina czuła się jak zielona łódka porzucona na otwartych wodach, w środku burzy. Zwłaszcza gdy dostrzegła głowę swojej matki w tłumie. To oznaczało tylko jedno — ojciec już przyjechał. A ona wcale nie była na to gotowa. Nie powiedziała Sylwestrowi wszystkiego, nie przypomniała najważniejszego. Musiała działać! Musiała się ratować!

Zacisnęła mocniej palce na dłoni Sylwestra, a potem gwałtownie go puściła.

— Idź po jakieś przekąski, a ja... ja muszę na chwilę gdzieś pójść — powiedziała, posyłając mu na wszelki wypadek jeszcze ostrzegawcze spojrzenie.

Wzruszył ramionami. Prosił się o to, by zrobić mu krzywdę. Wiedziała, że to nierozsądne koncentrować wszystkie nerwy na Sylwestrze, ale nie potrafiła nic na to poradzić. Z wiekiem robiła się coraz bardziej drażliwa, a także nabierała cech matki — uciążliwie przywódczych, których nie dało się niczym stłumić. Szkoda, że Sylwester był tak na nie odporny, że musiała go temperować tym żałosnym argumentem bycia dłużnikiem.

Michalina przepchnęła się między gośćmi, przepraszając każdego uroczym głosem i posyłając równie uroczy uśmiech. Miała nadzieję, że działało chociaż na nich, bo matka od razu się skrzywiła i powiedziała:

— Wyglądasz jak strach na wróble.

— Sama kazałaś mi spiąć włosy.

— Cóż, w mojej głowie wyglądało to lepiej niż na twojej głowie, dziecko. Chciałaś czegoś? Gdzie twój partner? Przyszłaś sama? Miśka...

— Nie przyszłam sama — powiedziała szybko Misia, starając się utrzymać pewność w głosie. Z trudem. — Mój... partner... sprawdza ofertę baru z przekąskami.

Matka posłała Michalinie wymowne spojrzenie. Była piękna i mogła sobie pozwolić na ocenianie — blisko pięćdziesiątki wyglądała na mniej zmęczoną życiem niż jej córka. Tego wieczoru jednak wydawała się równie nerwowa. Ojciec musiał mieć zły humor. Misia poczuła, jak robi jej się niedobrze. Jak miała naprawić Sylwestra w pięć minut?

— Lepiej, żeby się ojcu spodobał. Tylko mówię, Miśka. Powiem mu, że już jesteś. Czy sama chcesz?

— Nie, nie. — Misia pokręciła gwałtownie głową. — Powiedz. Idę do... do mojego partnera.

Nie mogła z siebie wydusić jego imienia. Miała wrażenie, że ją to zdradzi. Matka posłała jej dziwne spojrzenie, ale kiwnęła głową. Misia szybko uciekła w stronę miejsca, w którym zostawiła Sylwestra. Z dłońmi w kieszeniach spodni, przeglądał ofertę baru z przekąskami tak, jak mu kazała — kartonowe koreczki i drogi szampan. Widziała, że mu się to nie podoba. Nie miała czasu, by liczyć się z jego uczuciami. Musiał natychmiast stać się czarujący! Emanować pieniędzmi! Manierami! Czymkolwiek! Cholera jasna, dosłownie czymkolwiek, co nie cuchnęło archeologią i zszywaniem łuku brwiowego!

Stanęła obok niego i odchrząknęła. Od razu zwrócił na nią uwagę. Najpierw spojrzał na nią bez żadnych emocji. Dopiero drugie spojrzenie musiało go trochę otrzeźwić, bo aż zmarszczył brwi ze zdziwienia.

— Stało się coś?

— Mój ojciec tu jest — powiedziała od razu, jakby rzucała odpowiedź w teleturnieju.

— Nie, naprawdę? Nie spodziewałbym się. — Wywrócił oczami.

Nie miała nawet siły pomyśleć o tym, że ma ochotę wybić mu zęby. Z nerwów rozbolała ją głowa.

— Nie rozumiesz — wydusiła. — Muszę cię mu przedstawić.

— No to przedstaw.

— Niedobrze mi — stwierdziła, poprawiając sukienkę.

Przez chwilę jeszcze próbowała naprawić swój wygląd, ale po chwili stwierdziła, że to nie ona musi świecić. To on musi! Podeszła bliżej i zaczęła przygładzać mu włosy do czaszki, by przestały tak odstawiać — zapamiętała je jako o wiele krótsze, a nie taką szopę! Poza tym, ileż on miał pyłków na tej marynarce! Czy nie znał czegoś takiego jak rolka zbierająca wszelkie paprochy kilkoma ruchami? Żył w oborze? W szopie? Spał z kurami, wstawał z kogutem? Co za kretyn! Jak mogła go tu przyprowadzić? I jeszcze zaczął się nagle uśmiechać... Wcale tym nie pomagał — na pewno nie jej.

— Co się tak szczerzysz? — warknęła, majstrując przy kieszeni jego marynarki, ale podskoczyła, kiedy usłyszała za plecami głos własnego ojca:

— Nie przedstawisz mi swojego chłopaka?

Zamarła z dłonią na piersi Sylwestra. Zatkało ją. Nie wiedziała, jak się oddycha, jak mruga, co mówi. Spojrzała z rozpaczą na twarz swojego partnera. Odwzajemnił to spojrzenie, a potem delikatnie ujął jej rękę i pomógł Michalinie odwrócić w stronę ojca. Andrzej Witkowski nie wyglądał na zadowolonego. Nie starał się nawet być uprzejmym. Popijał whisky i patrzył na Sylwestra tak, jakby siłą wzroku umiał go stamtąd wyprowadzić. Misia wiedziała, że przegrali. Zależało od nich tylko to, jak wiele godności straci ona, jeśli ojciec ich stąd wyrzuci. Zacisnęła mocno palce na dłoni Sylwestra. Odwzajemnił ten uścisk, a potem puścił, by objąć ją lekko w pasie.

— To jest... to jest...

Zapomniała jego imienia. Zapomniała jego imienia. Zapomniała jego imienia!

— ... Sylwester — podpowiedział uprzejmie. — To jest Sylwester. Znaczy, to ja, ja jestem Sylwester. Ha ha!

Michalina wiedziała, że uciekło z niej życie. Nie zdążyła go nawet złapać. Uciekło i pogalopowało w stronę molo w momencie, gdy Sylwester wydał z siebie ten śmiech prowadzącego teleturniej. Nie miała już ochoty go zabić. Miała ochotę zabić siebie, a potem prześladować Sylwestra jako duch.

— Tak, Sylwester — przytaknęła głupio. — Sylwester... tak, on studiuje... ował... studiował archeologię, a teraz studiuje... studiuje...

— ... stosunki międzynarodowe...

— ... międzynarodowe, tak... na UG, jak ja, znaczy ja nie na tym wydziale, tylko innym wydziale, tak...

— Michalina — przerwał ojciec, wyraźnie zniecierpliwiony. — Dostałaś udaru, czy próbujesz mnie zdenerwować? Kto to jest? Po co go przyprowadziłaś?

Michalina wydała z siebie stłumiony jęk. Wiele razy widziała ojca zdenerwowanego — nie! wkurwionego, poważnie wkurwionego — ale nigdy aż tak. Na skroń wyszła mu żyła, a szklankę w dłoni dzierżył tak mocno, że niechybnie miała dziś pęknąć pod naciskiem jego palców. Michalina czekała tylko na trzask szkła, ledwo oddychając. Skoro już zaczęła, musiała dokończyć.

— Bo go... ja go... go... kocham — odparła drżącym głosem, ale wyprostowała się i przybliżyła do Sylwestra, próbując zabrzmieć bardziej wiarygodnie. — Tato, nie mógłbyś...

— Przestań — syknął. — Robisz mi wstyd przed...

— Ale ja też Michalinkę kocham — wtrącił Sylwester.

Zamarła po raz kolejny, tym razem na skraju omdlenia, gdy poczuła jego dłoń na swoim biodrze. Złapał ją tak, jak wyobrażałaby sobie, że złapałby w klubie dziewczynę, którą chciałby poderwać mocno już pijany. A może nawet nie. Nie znała go! Wiedziała, co robi jego brat, jego matka, nawet jego zaginiony ojciec!, ale nie on. Nie on. On był dla niej zagadką. I właśnie odkrył kawałek siebie. Ten kawałek, którego nie chciała znać.

— Nie dotykaj mojej córki.

Ojciec też nie chciał. Odstawił szklankę i Misia przez chwilę była pewna, że znokautuje Sylwestra na oczach tych wszystkich inwestorów, czy kim byli. Nie obchodziło jej to. Instynktownie przesunęła się, by zasłonić chłopaka własnym ciałem. Złapała go jednocześnie za rękę, ale nie była tego zbyt świadoma — wiedziała, że wciąż czuła na sobie jego dotyk. Palił tak, jak paliłoby wejście w ogień.

— Tato, przestań!

— Michalina...

Ostrzegawcza nuta w głosie Andrzeja sprawiła, że Michalina poczuła, jak włoski jeżą się jej na karku. Ciało znów zareagowało instynktownie — zasłoniła Sylwestra jeszcze bardziej, teraz praktycznie robiąc mu za tarczę. Nie mogła pozwolić, by ojciec stracił panowanie nad sobą, a czuła się tak, jakby mogła zapobiec katastrofie, stając między nimi. Jednocześnie chciała jednak zniknąć.

— Tato, nie możesz... Robisz scenę — wydusiła z siebie.

— Nie robię sceny — zaprzeczył ojciec, kręcąc powoli głową. — Zrobię scenę, jeśli natychmiast stąd nie wyjdziecie. Możesz wrócić sama albo wcale. Rozumiesz? Sama albo wcale.

Przełknęła ślinę. Wiedziała, że ojciec nie żartuje. Nigdy nie żartował. Tym razem przesadziła, ignorując jego ostrzeżenia — stanęła w miejscu, z którego mogła się wydostać na dwa sposoby. Przegrana albo przegrana, ale z szansą na odzyskanie resztek godności. Widziała to w oczach własnego ojca. Nie gardził nią — był dogłębnie rozczarowany. To bolało dwa razy bardziej.

Zacisnęła mocno palce na dłoni Sylwestra i zaczęła go ciągnąć w stronę wyjścia. Dopiero wtedy zorientowała się, że w tej części sali, w której odegrali scenę rodem z telenoweli, zapadła cisza. Cisza zaczynała również piec w skórę, niczym zawód ojca i dotyk Sylwestra. Misia musiała wydostać się na mroźne, październikowe powietrze i nie obchodziło ją, że nie ma kurtki.

Wyszli na zewnątrz, a tam wzięła od razu trzy głębokie wdechy. Zapiekły w gardło. Trzęsła się, ale nie z zimna — z nerwów, które od razu wyrzuciły łzy na jej policzki. Nie mogła już oddychać jak przed chwilą. Brała płytkie oddechy, chciała zerwać z siebie skórę, by tak nie swędziała, by w ogóle zniknąć. Niestety, Sylwester brutalnie sprowadził ją na ziemię.

— Rany, ale dramat.

Odwróciła się gwałtownie w jego stronę. Wyjął z kieszeni marynarki papierosa i przez chwilę bawił nim, przerzucając między palcami. Na twarzy miał uśmieszek pełen niedowierzania. Z czego on się cieszył? Z tego, że zniszczył jej życie? Z tego, że był kretynem? Z tego, że był po prostu — najzwyczajniej w świecie — złośliwym chujem, któremu powinna pozwolić umrzeć gdzieś na trawniku sopockiego osiedla?

Nie zamierzała nic do niego mówić. Nie zamierzała odezwać się ani słowem. Zrobiła dwa kroki do przodu i odwzajemniła ten uśmiech. Posłał jej trochę zdziwione spojrzenie, ale pokręcił z rozbawieniem głową. Wykorzystała ten moment. Uniosła dłoń i z całej siły uderzyła go w twarz.

— Rany, ale dramat — powtórzyła nienaturalnie piskliwym, wzburzonym głosem. — Rany, ale dramat! RANY, ALE DRAMAT!

Sylwester trzymał się za policzek, a ona wrzeszczała.

Zachowywała się jak dzikuska i miała do tego pełne prawo. Przez niego była teraz nieszczęśliwa. Najbardziej nieszczęśliwa na świecie.

Continue Reading

You'll Also Like

29.4K 2.4K 125
Czarek odkąd został Adoptowany przez Anne i Wiktora bardzo się zmienił. Tutaj będę pisać różne opowieści z ich życia prywatnego. (nie inspiruje się z...
1.8K 197 14
Eurowizję oglądam od 2014 roku i zawsze czekam na nią z niecierpliwością. Choć z czasem mój entuzjazm nieco opadł, nadal jest to dla mnie ciekawe wyd...
14.6K 58 5
°bez bxb i gxg!! °szybkie shoty °18+
102K 453 6
Kira idze to nowej pracy, gdy poznaje szefa, okazuje się że ten jest młody i przystojny. Potrafi być arogancki Ale jest gorący i często napalony w to...