Stan O'War II

By SilverWindDragon

561 42 32

Fanfiction do kreskówki "Wodogrzmoty Małe". UWAGA: spoilery! Każdy, kto nie obejrzał całego serialu, robi w t... More

Ahoj, przygodo!
Zabawa w kotka i myszkę
Kopę lat!
Nie ze mną te numery!
Nie ma to jak podchody
Na rodzinie zawsze można polegać
Nie ma dymu bez ognia
Pines! Pines! Pines!

Uśmiech, proszę!

85 6 16
By SilverWindDragon

Słońce powoli zniżało się na bezchmurnym niebie, zalewając świat w dole morderczym gorącem. Większość turystów i część miejscowych uznała tę pogodę za idealną do wylegiwania się na plaży lub taplania w oceanie. Na ulicach królowały okulary przeciwsłoneczne, czapki z daszkiem bądź lekkie kapelusze, krótkie spodenki i luźne koszulki pozbawione rękawów. Z jednym wyjątkiem.

Ford nie zamierzał się rozstawać ani ze swoim płaszczem, ani z czerwonym golfem. Stana już dawno przestało to dziwić, podobnie jak spojrzenia posyłane im przez innych przechodniów. Sam nie zamierzał dać się usmażyć jak talerz frytek. Ubrał niebieską koszulę na krótki rękaw, we wzorze białych kwiatów oraz jasne spodnie. Oczywiście na szyi połyskiwał złoty łańcuch, a na nadgarstku lśnił zegarek z tego samego materiału.

Niezależnie od ubioru, bracia zgodnie uznali, że w tej temperaturze nie da się egzystować bez smacznego ochłodzenia. Znalezienie lodziarni nie stanowiło wyzwania. Między chodnikiem a plażą ciągnął się cały szereg sklepików z pamiątkami, sprzętem plażowym i przekąskami. Szybko wypatrzyli wśród nich żółtą, drewnianą budkę zakrytą czerwonym dachem, tuż obok stała wysoka na półtora metra plastikowa figurka przedstawiająca wafelek z kolorowymi gałkami lodów. Do lady ustawiła się krótka kolejka turystów. Bracia stanęli na jej końcu. Ford wyciągnął z kieszeni portfel i zaczął odliczać pieniądze.

- Śniło mi się dzisiaj, że byłem czerwoną żabą - zagadnął Stan.

- Byłem przez jakieś dwa miesiące w wymiarze zamieszkanym przez kolorowe, humanoidalne żaby - odpadł Ford, drapiąc się po brodzie.

- Ooo! Widziałeś żabią Tajemniczą Chatę? Nawet miała żabiego Soosa! I taką maszynę, co zamieniała ogromne modliszki w złote figury! - pochwalił się Stan, wyraźnie zadowolony z tych osiągnięć. Ford wywrócił oczami.

- Czy nawet we snach zarabiasz jedynie nielegalnymi sposobami? - spytał brata zaczepnie.

- Hej, jeszcze nie ukradłem tych lodów! - oburzył się Stan, nieco zbyt głośno. Młoda sprzedawczyni w kolorowych fartuchu, która właśnie podawała zamówione porcje rodzinie stojącej przed braćmi, raptownie poderwała głowę. Widok wyszczerzonego Pinesa raczej jej nie uspokoił.

Ford podał pieniądze stojącej za ladą kobiecie, zanim Stan zdążył przejść z żartów do czynów. Na szczęście sprzedawczyni nie zauważyła tęsknego spojrzenia, jakim został obdarzony znikający w kasie banknot. Owinęła papierowymi serwetkami dwa wafelki, wyjęła okrągłą łyżkę i otworzyła lodówkę.

- Jakie będą smaki? - spytała uprzejmie. Portfel zniknął w kieszeni spodni Forda, a na jego miejscu pojawił się oprawiony skórą notes. Kartki przewracały się z prędkością, która nawet na autostradzie gwarantowała niemały mandat.

- Stanley, wybierz pierwszy. - Ford wreszcie zatrzymał się na jednej stronie, by zacząć porównywać jej treść z zawartością lodówki. Stan wzruszył ramionami.

- Czekoladowe i truskawkowe - zdecydował bez dłuższego zastanowienia. Sprzedawczyni nałożyła na wafelek wskazane smaki.

- A pan? - spytała zniecierpliwiona kobieta, podając zamówienie Stanowi.

- Watę cukrową i smerfowe - odpowiedział Ford, wyciągając długopis z zewnętrznej kieszeni płaszcza. Dwie pary oczu wlepiły w niego zdziwione spojrzenia. - Mabel.

- Jej się nie odmawia - zgodził się Stan, kiwając ze zrozumieniem głową. Sprzedawczyni spojrzała najpierw na jednego, potem na drugiego i znów na pierwszego. W końcu wzruszyła ramionami i zaczęła nabierać łyżką różowe lody. Nie jej interes, jakie smaki wybierają klienci. Ważne, by płacili.

W tym czasie Ford odhaczył dwa kwadraciki na długiej liście zapisanej różowym, brokatowym pisakiem. Na górze strony błyszczał napis "SMAKI LODÓW, KTÓRE WUJASZEK FORD MUSI SPRÓBOWAĆ", okraszony krzywymi, kolorowymi rysunkami. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Nie miał pojęcia, kiedy siostrzenica podkradła mu ten notes, ale był dumny z jej dziwacznych gustów smakowych.

Ponieważ Ford nie wyglądał, jakby miał szybko wyciągnąć nos ze swojego tajemniczego zeszyciku, Stan odebrał lody za niego. Bracia, nie mówiąc ani słowa, zgodnie ruszyli wzdłuż nabrzeża.

- Ciekawe, czy faktycznie robią te lody ze smerfów - zastanowił się na głos naukowiec. Schował kajecik do kieszeni płaszcza i wyciągnął inny notes. Jego pierwszą stronę wypełniła lista zakupów.

- Jeśli tak, to smerfy smakują jak guma balonowa - odparł Stan, a widząc poirytowane spojrzenie brata, warknął: - No co?! Ciekną ci!

Ford wywrócił oczami i wykreślił lody z listy. Uważnie przeczytał ją od góry do dołu i upewnił się, że na innych stronach nie zapisał dodatkowych punktów.

- No, to został nam już tylko aparat - oznajmił z zadowoleniem. Z cichym "bam" zamknął notes i schował go razem z długopisem do kieszeni płaszcza.

- Nie widziałem po drodze żadnego sklepu z aparatami - stwierdził Stan między kolejnymi liźnięciami.

- Ja też... - przyznał Ford. Zauważył, jak wzrok brata ucieka na mężczyznę w średnim wieku, który akurat robił zdjęcie dwóm dziewczynkom pozującym na tle morza. - Stanley. Nie.

- Uspokój się, Szóstak. Nawet ja nic nie zgarnę, jak obie ręce mam zajęte - odparł młodszy z Pinesów, wywracając oczami. - Poza tym wygodniej kupić nowy niż usuwać zdjęcia ze starego lub tłumaczyć się Mabel z fotek obcych ludzi.

Ford przez chwilę mierzył brata nieufnym spojrzeniem. Dwie porcje lodów znikały w oczach: jedna za sprawą Stanowego języka, druga z powodu temperatury. W końcu naukowiec jedynie westchnął i odebrał swój wafelek.

***

Znalezienie sklepu z elektroniką zajęło im więcej czasu, niż się spodziewali. Okazało się, że najbliższy takowy znajduje się w galerii handlowej. Dotarcie do niej kosztowało kilkanaście minut gotowania się w komunikacji miejskiej.

Wysoki na siedem pięter budynek na pierwszy rzut oka bardziej przypominał wykwintny hotel niż galerię handlową. Beżowe gzymsy dzieliły jasnoszarą fasadę na cztery poziomy, najwyższy ledwo widoczny z chodnika. Pomiędzy wysokimi, łukowatymi oknami kolejnej kondygnacji wyrzeźbiono białe kolumny. Niżej rozciągał się rząd szyb w prostych, brązowych obramowaniach. Dopiero witryny wychodzących na ulicę sklepów sugerowały właściwe przeznaczenie budowli. Oszklone drzwi w drewnianych ramach, umieszczone w dziesięciometrowym portalu, zdawały się być przeznaczone dla gnomów. W połowie wysokości ozdobnego łuku zawieszono jasną belkę o pozłacanych krawędziach, do której przymocowano czerwony napis "Westfield".

- Przy tym potworze centrum handlowe w Wodogrzmotach to osiedlowy warzywniak - stęknął Stan, usiłując wyobrazić sobie rozmiary budynku ukrytego za zdobioną fasadą. Ford pokiwał głową, w zamyśleniu gładząc palcami podbródek.

- Istnieje niezerowe prawdopodobieństwo, że rozdzielimy się w tłumie. Na szczęście jestem doskonale przygotowany na taką sytuację! - wykrzyknął Stanford, uśmiechając się szeroko. Z jednej z niezliczonych kieszeni swojego płaszcza wyciągnął błękitnoszare, prostokątne urządzenie wielkości dłoni. Z jednej krawędzi ustrojstwa wystawało kilka cienkich drucików, kolejną pokrywały okrągłe przyciski, natomiast powierzchnię największej ściany stanowiła idealnie biała, gładka warstwa grubości kilku milimetrów. Naukowiec wcisnął kilka guzików, a biel pociemniała w jasną szarość poprzecinaną żółtymi liniami. W ich centrum świeciły się dwie kropki, jedna czerwona, druga zielona. Ford podał bratu przedmiot, wyciągając jeszcze jeden. - Namierzacz! Zielony punkt to ty, a czerwony to ja. Postaraj się go nie uszkodzić, mam tylko dwa, a w tym wymiarze nie ma większości potrzebnych części. Jeśli się rozdzielimy, bez najmniejszego problemu odnajdziemy się z powrotem!

- Nie możemy po prostu spotkać się tutaj? - spytał z zażenowaniem Stan, masując dłonią czoło. Czemu Ford zawsze musiał wszystko komplikować? 

- Nie, to byłoby zbyt proste! - odkrzyknął mu brat, już ruszając w stronę wejścia. Drugi Pines mruknął coś niewyraźnie pod nosem, wepchnął kujońskie urządzenie do kieszeni i podążył za bliźniakiem. 

Jakimś cudem udało im się wepchnąć do środka, nie tracąc siebie nawzajem z oczu. Znaleźli skrawek przestrzeni, przez który nie przedzierało się średnio dwadzieścia zakupoholików na sekundę i rozejrzeli się dookoła.

Wnętrze aż kipiało od bieli. Każde piętro podpierały okrągłe kolumny, szklane barierki zwieńczono złotymi poręczami. Posadzkę wyłożono kwadratowymi, szarymi płytami.  Liczne restauracje i kawiarnie wystawiły krzesła i stoły, wśród których teraz nie dało się wypatrzyć wolnego miejsca. Za wypucowanymi na błysk szybami prezentowały się kolorowe wystawy, pełne modnie ubranych manekinów, najnowszych zabawek czy wyszukanej biżuterii. Zauważając to ostatnie, Ford upewnił się, że Stanek nigdzie nie zniknął.

- Musimy znaleźć C'Thulhu, zanim dopadną nas puchate króliczki - stwierdził na głos, usiłując wypatrzyć w tym tłumie jakieś zielone macki. W panującym hałasie tylko Stanek usłyszał jego słowa.

- Ford, kiedy ostatnio byłeś w centrum handlowym? - spytał, czując, że już zna odpowiedź. Naukowiec potarł palcami brodę i spojrzał w sufit, dokonując w myślach skomplikowanych obliczeń.

- Nie tak dawno, może z dwanaście lat temu... - stwierdził w końcu.

- Nawet nie będę pytał - mruknął pod nosem Stanek. - Zamiast szukać tych zajęcy, lepiej znajdź jakąś mapę.

Wykonanie tego zadania nie było łatwe, ale bracia w końcu znaleźli wywieszony w gablocie plan galerii. Wyłuskanie odpowiedniego sklepu z listy, długiej na kilkaset pozycji, przypominało szukanie igły w stogu siana. Wyznaczenie trasy okazało się dziecinnie prostym zadaniem, lecz samo przejście na miejsce zajęło dobry kwadrans.

- Niesamowite, jak technologia rozwinęła się przez te trzydzieści lat! - wykrzyknął Ford, kiedy wreszcie przekroczyli próg sklepu. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, ciągnęły się niewysokie, metalowe regały, na których w równych odstępach prezentowały się sprzęty każdego rodzaju. Kilku przechodniów spojrzało zdziwionych w jego kierunku, ale Stan jedynie wywrócił oczami.

- Pamiętasz, po co tu jesteśmy, Szóstak? - burknął. Naukowiec zbył pytanie machnięciem dłoni.

- Tak tak, tylko rzucę okiem... - obiecał, usiłując pochłonąć wzrokiem wszystkie telewizory, tablety, laptopy i smartfony. Część z nich wyglądała jak wynalazki Fidleforda, tylko dużo nowocześniejsze, natomiast reszta... nawet McGucket nie mógł na to wpaść.

Dotarcie do aparatów zajęło im kolejny kwadrans. Tym razem problemem nie był ani tłum, ani ogromne rozmiary sklepu, tylko Ford, który musiał koniecznie się przyjrzeć każdemu zauważonemu urządzeniu. Odciąganie brata od kolejnych ustrojstw było prawie tak trudne jak odbieranie Mabel pilota, kiedy znalazła w telewizji swoją ulubioną kreskówkę o przerośniętej gwiazdce.

Sam wybór aparatu również okazał się nie najłatwiejszym zadaniem, ale w końcu bracia zdecydowali się na niewielkie, srebrne urządzenie. Asystent solennie zapewniał o niesamowitej jakości zdjęć, niebywałej wytrzymałości baterii i niespotykanej nigdzie indziej pojemności pamięci. Cena również była w sam raz.

Powrót do kasy także okazał się syzyfową pracą. Ledwo Stan zdążył odciągnąć brata od jednego urządzenia, tamten zaraz przypadał do kolejnego. Stanley już miał zagrozić kradzieżą aparatu, byle tylko opuścić tą kujońską jaskinię, kiedy to zza alejki wyłoniło się trzech mężczyzn. Byli w różnym wieku, ale łączyła ich podobna postura: szerokie barki i umięśnione ramiona, w żaden sposób nie dało się ich nazwać niskimi. 

Pierwszy, w średnim wieku i o ciemnej karnacji, miał na sobie żółty t-shirt z nadrukiem, z białych adidasów wystawały skarpetki o podobnym odcieniu. Jasne, luźne jeansy, podtrzymywał szeroki, skórzany pas, zwieńczony złotą sprzączką. Krótko przystrzyżone czarne włosy nie przysłaniały prawego ucha, w którym błyszczał mały kolczyk. Na szerokim, opalonym nosie spoczywały okulary przeciwsłoneczne o pozłacanej oprawce, zasłaniając rozglądające się w koło oczy właściciela. 

Idący obok młodszy blondyn odpuścił sobie noszenie identycznych okularów w pomieszczeniu, więc zatknął je za biały podkoszulek, a na ramiona zarzucił luźną koszulę w żółto-czarną kratkę. Resztą ubioru już mniej różnił się od kolegi, też założył jasne jeansy i białe trampki. Znudzonym spojrzeniem błękitnych oczu wodził po regałach i klientach sklepu. Kiedy nieco obrócił głowę, światło lamp odbiło się od złotego kolczyka w kształcie słońca w jego prawym uchu.

Na czele małego pochodu, dwa kroki przed młodszymi dryblasami, szedł najbardziej charakterystyczny z małej grupy. Lekka kurtka z jasnobrązowej skóry opinała szerokie ramiona, okrywając żółtą koszulę o pozłacanych guzikach. Na masywnej piersi spoczywał imponujący, złoty łańcuch, a na lewym nadgarstku błyszczał zegarek z tego samego materiału. Siwe włosy związał na karku, twarz pokrywała sieć zmarszczek, częściowo zasłonięta pokaźnym wąsem, osadzonym tuż pod niemałym nosem. Jednak najbardziej charakterystyczną część wyglądu siedemdziesięciolatka stanowiła czarna opaska, zasłaniająca prawe oko. W drugiej dłoni trzymał niewielkie, drewniane pudełko z otwartym wieczkiem. Idąc, mężczyzna właściwie nie spuszczał wzroku z jego zawartości. Zatrzymał się na wysokości alejki, w której właśnie stali bracia, obrócił się w ich stronę i spojrzał prosto przed siebie.

Jednookie spojrzenie skrzyżowało się ze wzrokiem Stana.

Jorge.

Imię nagle pojawiło się w głowie Pinesa. Mięśnie na twarzy jednookiego drgnęły, delikatnie zmrużył widoczną powiekę. Stan wielokrotnie już został obdarzony podobnymi spojrzeniami. Doskonale wiedział, co zwiastują. Przesunął wzrokiem dalej, udając, że nie rozpoznał mężczyzny.

- Ford! - syknął. Sam ton głosu wystarczył, by przekazać bliźniakowi wiadomość. Naukowiec spojrzał na brata, a potem ukradkiem zerknął na trzech mężczyzn przyglądających im się z drugiego końca alejki. Położył rękę na ramieniu Stanley'a i poprowadził go w stronę kas, nie przerywając swojego naukowego wywodu na temat rozwoju technologii. 

- Znasz ich? - spytał cicho, kiedy już oddalili się od podejrzanej trójki. Stan z zażenowaniem podrapał się po karku. Nienawidził tego już zbyt dobrze zaznajomionego uczucia: wspomnienia czającego się tuż za jego zasięgiem, dającego jedynie strzępki informacji.

- Tego starego - mruknął. Ford pokiwał głową, domyślając się, czemu brat nie mówi nic więcej. Stanął w najkrótszej kolejce do kasy. Stan spojrzał na niego poirytowany. Walcząc z ochotą obejrzenia się za siebie, warknął: - Nie mamy na to czasu!

- Czegokolwiek oni nie chcą, policja na karku nie ułatwi nam zadania! - odparł Stanford, w myślach zaklinając kolejkę, by przesuwała się szybciej. Stan skrzyżował ręce na piersi, nerwowo pukając palcem o ramię. Raz czy dwa wymamrotał jakieś przekleństwo bądź ostrożnie odwracał głowę, zerkając w głąb sklepu. 

Kiedy wreszcie dotarli do kasy, zauważył trzy barczyste postacie wyłaniające się zza regałów. Trącony łokciem Ford podał sprzedawczyni starannie wyliczoną kwotę i opakowanie z aparatem. Ledwo kobieta zdążyła skasować pudełko i przeliczyć pieniądze, a karton już zniknął w kieszeni płaszcza. Nie czekając na paragon, bracia szybkim krokiem wyszli ze sklepu. Tuż za bramkami minęli kolejnych dwóch osiłków. Jeden z nich trzymał w łapie telefon, patrząc na Pinesów spode łba. Tamci, udając, że nic nie widzą, weszli na ruchome schody.

- Idą za nami. Cała piątka - cicho zauważył Ford. - Przypomniałeś sobie coś? Cokolwiek?

Jorge, Rico, normalnie chłopaki na lepszych kumpli w pierdlu trafić nie mogłem!

- Z Jorgem siedziałem w pace - mruknął Stan. Razem z pojedynczym zdaniem powróciło urwane wspomnienie dusznej, prażonej słońcem celi. Na drewnianej ławce siedziało dwóch rosłych, ciemnowłosych mężczyzn w pomarańczowych, więziennych strojach. Przyglądali mu się identycznie z zimnym wyrachowaniem planowanego mordu.

- Przypomniałeś sobie coś więcej? - spytał Ford, nadal nie podnosząc głosu. Z każdą chwilą sytuacja wyglądała coraz gorzej.

- Powiedziałbym ci! - warknął Stanley, z trudem powstrzymując się od krzyku. Stanford podniósł dłoń, stając się uspokoić brata. Wszystkie trybiki w jego mózgu pracowały na najwyższych obrotach, analizując ich położenie ze wszystkich stron.

- Nie damy im rady. Całą broń zostawiliśmy na Stan O'Warze. Nawet jeśli stary nie zaangażuje się w walkę, będzie dwóch na jednego - szybko podsumował fakty, wcale nie przyprawiając brata o lepszy humor.

- No co ty mi powiesz, mózgowcu? - warknął Stan. Zeszli z ruchomych schodów i szybkim krokiem przeszli na kolejne, wiodące na niższy poziom.

- Cokolwiek planują, nie mogą nas zaatakować na oczach tylu ludzi. W tym tłumie łatwo będzie ich zgubić - mówił dalej Ford, ignorując uwagę brata.

- No chyba że szukają jedynego człowieka w mieście, który w czterdziestu stopniach Celsjusza uparł się ubrać długi płaszcz! - wytknął mu Stan. - Będzie łatwiej, jeśli się rozdzielimy.

- To jest ostatnie, co powinniśmy teraz robić! - sprzeciwił się Ford.

- Przyciągasz za dużo uwagi, Szóstak! - odparował Stan, wymownym gestem wskazując na cały wygląd brata. - Sam łatwiej ich zgubię! Wrócę pierwszy na Stan O'Wara, przygotuję go do wypłynięcia i wyciągnę broń. 

- Stanley, to okropny po... - zanim Ford zdążył dokończyć myśl, drugi Pines zszedł z ruchomych schodów, przepychając się między ludźmi zagradzającymi mu drogę i zniknął gdzieś w tłumie. Naukowiec zaklął pod nosem i skierował swoje kroki w przeciwną stronę.

Continue Reading

You'll Also Like

1.5M 72.7K 40
"-Czemu mi nie powiedziałaś! - krzyknął ze złością i ze łzami w oczach. -A co miałam ci powiedzieć? "Cześć, jestem Ruby i umieram"? - zaśmiałam się i...
185K 6K 45
~ Byliśmy głupcami, którzy nadepnęli na cienki lód, myśląc, że mając siebie, mają wszystko. Szkoda, że rozpalając swoje lodowate serca, zapomnieliśmy...
26.6K 1.4K 47
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...
1.3M 13.1K 5
„Bo to my byliśmy gotowi na wszechświat, lecz to wszechświat nie był gotów na nas." 2 część trylogii „Secret" ~17.08.2021r. - 14.02.2024r.~ Dziękuje...