Teatr Nigredo

By Methrylis

1.6K 243 52

Zaczęło się ponad sto lat temu, by swój punkt kulminacyjny znalazło właśnie teraz. W Drognasloe wybucha epid... More

Prolog
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI
Rozdział XXII
Rozdział XXIII
Rozdział XXIV
Rozdział XXV
Rozdział XXVI
Rozdział XXVII
Rozdział XXVIII
Rozdział XXX
Rozdział XXXI
Rozdział XXXII
Rozdział XXXIII
Rozdział XXXIV
Rozdział XXXV
SPIS BOHATERÓW [aktualizowany na bieżąco]
Rozdział XXXVI

Rozdział XXIX

3 2 0
By Methrylis

— I jak ma na imię pana narzeczona?

— Camille.

— Och, Camille! Jak pięknie! Wie pan, moja wnusia ma na imię podobnie, bo Kamilja. To znaczy, właściwie to ona jest wnuczką mojego brata, ale żeśmy ze sobą mocno zżyci, to Kamilcia jakby i moja jest!

Daniel uśmiechnął się lekko na tę paplaninę, westchnąwszy cichutko. Całkowicie zrelaksowany, akurat tam, na skraju lasu, wśród szumu drzew i świergotu ptaków, z łatwością ignorował pokrzykiwania ustawionych wokół strażników oraz charakterystyczny szczęk broni, skupiając się jedynie na dźwiękach natury. I na głosie tej przeuroczej staruszki, z którą siedział właśnie przy jednym stole. Całość z daleka wyglądała jak przyjacielska pogawędka, lecz w rzeczywistości Daniel przesłuchiwał tę starowinkę. Musiał, ponieważ pani Gottyasil była jedną z ostatnich osób, która widziała Shantaema Verth'ana tuż przed zaginięciem. Niska, dość przysadzista, o opalonej, obsypanej pieprzykami i pomazanej zmarszczkami twarzy, pracowała dla naukowca w charakterze gosposi. Odwiedzała go kilka razy w tygodniu, by posprzątać i donieść zapasy pożywienia.

Choć panią Gottyasil już wcześniej przesłuchiwano, wyciągając najważniejsze informacje, Daniel uparł się, że chce tego wszystkiego posłuchać na własne uszy.

— To wielka szkoda i ogromny dramat — lamentowała staruszka — że taki wspaniały człowiek... wspaniały!... nie znalazł sobie nigdy kobiety. Zawsze to lepiej mieć kogoś przy sobie. Albo dzieci nawet! Ale nie... on zawsze samotnik był... no i ta choroba...

— Sętoractwo?

— Taaaaak — wyszeptała gosposia z przejęciem. — Męczył się z nią, bidula, od kilku lat... Chociaż, wie pan co, panie Danielu? Jemu chyba nie było z tą chorobą tak źle. Bo wie pan, on zawsze był samotnik — powtórzyła — to jemu kontakty z innymi nie były potrzebne. Tylko mnie widywał ostatnio... i kilku jakichś tam swoich klientów, ale to rzadko bardzo. No ale mnie nie dotykał, bo i by nie miał po co! A tymi krostami okropnymi tylko przez dotyk można się zarazić. No, a że poza szpetotą nic mu to nie robiło, to zupełnie mu to nie przeszkadzało!

— Mmm... a ci klienci...?

— Ja nic nie wiem, panie Danielu, przepraszam — zaskomlała. — Już mówiłam tamtym panom, że mnie o tym nic nie wiadomo! Na oczy żadnego nie widziałam, a jedynie pan Verth'an czasami mi o nich wspominał. Nie robił z tego tajemnicy. Toć nic dziwnego, że się dzielił swoimi wyrobami! To wspaniały naukowiec. I człowiek też!

Daniel odchylił się w krześle, uważnie lustrując wzrokiem panią Gottyasil. Uśmiechnął się lekko, po czym machinalnie spojrzał na swoje notatki. Nic z nich nie wyczytał, bo i nie musiał: wszystko znał na pamięć.

— Z moich informacji wynika, że pani szef to raczej szemrany typ.

Biedna starowinka wyraźnie się zmieszała, błądząc gdzieś wzrokiem. W końcu nabrała powietrza do płuc i już chciała coś powiedzieć, lecz zrezygnowała. Aż w końcu...

— Ooooj, ja wiem — jęknęła zbolałym głosem — że jego przeszłość taka mętna... ale to dobry człek! — zawołała żywiołowo, gwałtownie pochylając się ku Danielowi. — Dobry! Nigdy o mnie żadnego złego słowa nie powiedział! Nigdy źle nie traktował! Gdy co źle zrobiłam, to uprzejmie uwagę zwrócił, a jak co, to nawet pochwalił! O, na przykład, jak mu ta zupa grzybowa ostatnio smakowała, to... oj — staruszka znowu posmutniała — tęsknię ja za nim. Wie pan, panie Danielu? Bo to dobry człek był!

Pokiwał uprzejmie głową, podziękował za poświęcony czas, po czym wstał od stołu i odszedł kawałek dalej, by westchnąć ze zmęczeniem. Jeden z wojaków generała, który wcześniej przesłuchiwał staruszkę, miał rację: nic przydatnego nie dało się z niej wycisnąć. Potwierdziła jedynie, że Verth'an dalej handlował, no i wyjawiła, że naukowiec chorował na sętoractwo: dolegliwość polegającą na wyskakiwaniu dużych, fioletowawych krost, które szybko pękały, wydobywając z siebie okropnie cuchnącą wydzielinę. Łatwo można było się nią zarazić, bo wystarczył tylko chwilowy kontakt ze skórą. Ale poza szpetotą i smrodem, sętoractwo w niczym nie dokuczało, więc ta informacja nie dawała zbyt wielu tropów.

Z braku zajęć, postanowił przespacerować się wokół obozu. Niedawno wrócił z wyprawy poza oznaczone tereny chatki, lecz pobieżne oględziny niewiele dały. Daniel potrzebował na to znacznie więcej czasu i mniej rozpraszających go żołnierzy, lecz o samotnej wyprawie nie było mowy. Generał Harijav wyraźnie pokazywał, że ufa tylko swoim ludziom, więc nakazał pilnowania zarówno szpiega, jak i Ezarela, a także tylko swoim podwładnym wyznaczał tak odpowiedzialne zadania jak patrole. „Obcym ze Straży" zostawiał tylko to, co niezbędne, a także, bardzo niechętnie, informował ich o wszystkich postępach w sprawie. Zapewne gdyby nie fakt, że Folke mu to rozkazał, wszystko trzymałby dla siebie, przeświadczony o samowystarczalności swojego oddziału.

Cóż, jak na razie rzeczywiście czuł się dość bezużyteczny. Pani Gottyasil była na razie jedynym świadkiem, do którego dotarli, a teren wokół domku został już dokładnie przeszukany. Dlatego Jeleń zaczynał się lekko niecierpliwić; pragnął jak najszybciej przystąpić do najważniejszego zadania, czyli poszukiwania Shantaema Verth'ana. Niestety, bez dostatecznych śladów i wskazówek mieli związane ręce i póki Ezarel nie znajdzie w biblioteczce czegoś przydatnego, będą musieli tu siedzieć. Z tą myślą Daniel uznał, że powinien odwiedzić swojego towarzysza: a nuż od czasu ich ostatniego spotkania odkrył coś nowego.

Wszedłszy po cichu do zakurzonego pomieszczenia, szpieg ujrzał doskonale znany sobie widok: alchemika zakopanego w stosach ksiąg. Siedział za biurkiem praktycznie całe dnie, co rusz coś znajdując, zapisując, podkreślając i rozszyfrowując. Jednak wtedy alchemik całkowicie się wyciszał i mocno ograniczał swoje przemądrzałe, ociekające sarkazmem powiedzonka, dlatego Daniel dużo bardziej wolał ten szał badawczy.

Ale coś się zmieniło. Zwykle Ezarel po prostu przeglądał kolejne tomy i zapisywał notatki. Lecz w tamtym momencie wyglądał tak, jakby szukał czegoś konkretnego: marszcząc czoło, przeskakiwał z jednego woluminu do drugiego, mamrocząc coś pod nosem. Zdawał się w ogóle nie dostrzegać obecności szpiega, który stał w drzwiach już od dobrych kilku minut. Jednak ciekawość zżerała Jelenia od środka, dlatego w końcu postanowił się odezwać.

— Coś znalazłeś? — spytał bez ogródek.

Spodziewał się standardowego lodowatego spojrzenia, lecz tym razem elf nawet nie podniósł wzroku, nadal w pełni skupiony na treści ksiąg. Danielowi przemknęło przez myśl, że może alchemik był tak zajęty swoim zadaniem, że nawet go nie usłyszał, więc powinien przyjść później. Jednak nie zdążył się nawet odwrócić, gdy, ku wielkiemu zaskoczeniu, otrzymał odpowiedź.

— Nie wiem... chyba tak — mamrotał, lekko roztargniony. — Ale... cholera.

Nagle Ezarel się wyprostował, gniewnie odrzucił od siebie jakieś zabazgrane kartki, po czym chwycił dość cienką książeczkę i spiesznym krokiem podszedł do szpiega.

— Patrz.

Jeleń przyjrzał się zawartości i znalazł tam wyraźnie zakreślone jedno słowo.

— Rozevound? — odczytał, uważnie przyglądając się nazwisku. — Kto to?

— NIE WIEM — ryknął z wyraźną irytacją, zatrzaskując książkę i chowając ją pod pachę. — To nazwisko pojawia się w kilku zapiskach Verth'ana. Albo inicjały A.R., ale podejrzewam, że chodzi o tę samą osobę: gdzieniegdzie zgadzały się konteksty.

Ezarel znowu zmarszczył gniewnie brwi, nadymając się jak mała rybka, po czym wrócił do biurka, ciężko opadając na krzesło. Daniel był pewien, że zanurzy się w kolejnych zapiskach, lecz zamiast tego położył łokcie na blacie, splótł dłonie i ułożył na nich brodę, głęboko nad czymś dumając.

— Możliwe, że to jakiś klient — zauważył szpieg. — Ta gosposia, z którą przed chwilą rozmawiałem, wyraźnie dała mi do zrozumienia, że Verth'an spotykał się z wieloma osobami, z którymi handlował. Ale nie wyjeżdżał — dodał pospiesznie, traktując to jako istotną informację. — Nigdy nie ruszał się z terenów swojej chatki, a klientów przyjmował tutaj albo gdzieś w okolicy.

— Folke mu nie pozwalał — prychnął gniewnie.

— Nie wiem. Ale...

— To nie klient — parsknął Ezarel, znowu zrywając się z miejsca. Wyraźnie coś go nosiło. — Albo i klient — mruknął po chwili — ale jakiś wyjątkowy. Bo żaden inny nie pojawia się w zapiskach tak często. Poza tym, kurwa!, ja kojarzę skądś to nazwisko!

Tym Ezarel go zaskoczył. Daniel zmrużył podejrzliwie oczy, wpatrując się w swojego kompana.

— Skąd?

— A żebym to ja wiedział — jęknął ze zmęczeniem. — Po prostu zdaje mi się, że gdzieś je już słyszałem. Może raz albo dwa, ale jednak. Brzmi jakoś tak... ach... przecież możliwe też, że to zbieżność nazwisk... albo słyszałem o jakimś Rovenghardzie czy innym...

To było dość dziwne, ale dopiero wtedy Daniel spojrzał na Ezarela jak na żywą osobę, a nie jak na szalonego, zautomatyzowanego naukowca. Zmęczony, z potarganymi niebieskimi włosami i ciemnymi worami pod oczami, oparł się smętnie o jedną z półek, na moment przymykając powieki. Jeleń nie miał pojęcia, ile elf mógł tu siedzieć i pracować, ale faktem było, że nieczęsto widział, jak alchemik cokolwiek jadł albo opuścił bibliotekę, by się przespać. Pracował na najwyższych obrotach, choć szpieg podejrzewał, że Ez robił to bardziej dla własnej satysfakcji niż dla dobra zadania.

— Nic już nie wiem — jęknął lekko łamiącym się głosem.

Daniel domyślał się, że ten chwilowy kryzys zaraz mu przejdzie, dlatego nawet nie drgnął.

— Wyślij list do Kwatery — zaproponował. — Może oni...

— Już to zrobiłem.

— Ach.

Nagle Ezarel zerwał się do pionu i znowu zaczął krążyć po pokoju. Jeleń westchnął ukradkowo: przestawał już nadążać za tymi elfowymi zmianami nastroju.

— Potrzeba mi więcej informacji o tych klientach — zarządził władczym tonem, wskazując na Daniela palcem, choć nawet na niego nie patrzył. — Dowiedz się o nich jak najwięcej, a najlepiej wyskrob skądś jakieś nazwisko. Jedno już masz. ROZEVOUND — wycedził — zapamiętaj sobie! Jak jesteś szpiegiem, to pewnie masz jakieś swoje metody na zapamiętywanie i wyciąganie informacji. To ich użyj! Byle skutecznie. O wszystkim masz mnie informować... najpierw mnie — zaznaczył, miażdżąc go wzrokiem — żeby ci się czasem nie pomyliło i byś z tym najpierw nie poszedł do generała. To ja tu jestem twoim szefem, a nie...

— Nevra jest moim szefem — zauważył swobodnym tonem, powoli czując się lekko zmęczony tą przemądrzałą paplaniną.

Tak jak się spodziewał, Ezarel najpierw gwałtownie przerwał, po czym spojrzał na niego jak na obrzydliwego robala, którego pragnie zmiażdżyć butem. Zapowietrzył się lekko, wyraźnie szykując się do jakiejś ostrej odpowiedzi, lecz w ostatniej chwili zrezygnował i błyskawicznie odzyskał równowagę.

Choć wyraźnie był wściekły. I to jak diabli.

— Jak na szpiega, twoje umiejętności obserwacji są raczej marne — wycedził — skoro nie zauważyłeś, że Nevry tu nie ma­. Pojechałeś tu ze mną. Jako moja pomoc. Więc proszę cię pierwszy ostatni raz, byś nie mylił więcej stanowisk i rang.

Daniel uśmiechnął się pod nosem, ledwie zauważalnie kiwając głową. Nie miał pojęcia, co siedziało w głowie alchemika, ale podejrzewał, że nie chodziło tu tylko o słynną elfią dumę. Wprawdzie słyszał, że Ezarel to raczej dupek święcie przekonany o swej świetności, lecz arystokratyczne wychowanie pewnie zrobiło swoje, dlatego Jeleń specjalnie się temu nie dziwił. Mimo to miał wrażenie, że chodziło o coś jeszcze.

O coś, co aktywowało się na tej wyspie.

Wzruszając lekko ramionami, poczekał chwilę, aż Ezarel dostatecznie się uspokoi. Nie chciał wyprowadzić go z równowagi, ale widocznie robił to bezwiednie i działał na uczonego jak płachta na byka. Jednak sprawy, o których rozmawiali, były o tyle ważne, że wymagały burzy mózgów. Mózgów oczyszczonych ze wszelkich nerwów i gotowych do wysuwania genialnych wniosków.

— Coś jeszcze? — mruknął Ezarel, wracając do rozwalonych na biurku ksiąg.

— Nic szczególnego. Verth'an to odludek, wyłażący ze swojej nory tylko po to, by handlować. Najprawdopodobniej tym, co wytwarzał ze Składników, które u siebie miał. Świadczą o tym chociażby znalezione Śniączki, które, jak sam stwierdziłeś, musiały powstać nie dalej jak rok temu. Nigdy nie wyjeżdżał za daleko... taa — mruknął pospiesznie, napotkawszy znaczące spojrzenie Ezarela — pewnie dlatego, że Folke wolał trzymać rękę na pulsie. Siedział w domu i z nikim nie utrzymywał bliższych kontaktów, głównie przez sętoractwo, na które cierpiał od kilku lat.

Oparł się nonszalancko o framugę, dumając nad tym, co jeszcze zdołają odkryć i kiedy wreszcie wyruszą na właściwe poszukiwania. Od razu zastanowił go ten Rozevound; Ezarel miał rację z tym, że często powtarzające się nazwisko musiało oznaczać coś ważnego. Może to on go zabił? Albo wręcz przeciwnie, był kimś bliskim? Cóż, ktokolwiek to był, musieli go odszukać.

— Co to za konteksty? — zapytał znienacka. — Te, o których wspominałeś przy Rozevoundzie.

Wyglądało na to, że także elf pogrążył się we własnych myślach, bo nagle podniósł głowę, patrząc na Daniela z cieniem niezrozumienia w oczach. Dopiero po chwili się otrząsnął i poprawił w krześle.

— Nie było tam nic konkretnego — burknął, najwyraźniej niezbyt zadowolony z tych wyników. — Można z tego wywnioskować tylko tyle, że obaj się znali i czasami widywali. Jedno spotkanie jest nawet zaplanowane i raz Verth'an użył pełnego nazwiska, a raz, już w innym notesie, tylko inicjałów. Ale ogólnie wszystko się zgadzało. Przybliżona data, bo nie nakreślił jej dokładnie, a nawet miejsce. Thva Thalore.

Daniel zmarszczył brwi, próbując przypomnieć sobie tę nazwę.

— To chyba gdzieś na wschód? Północny wschód? Gdzieś przy miastach portowych...

— Dokładnie tam. To jedna z większych osad rybackich. Właściwie to już miasto. Tam mieli się spotkać: Verth'an i Rozevound oraz Verth'an i A.R. Wątpię, by to był jakiś zbieg okoliczności.

— Słabe środki ostrożności, co? Skoro raz daje same inicjały, a raz...

Ezarel wzruszył ramionami, wyraźnie nie wiedząc, co o tym myśleć. Także Daniel nie miał na razie więcej do powiedzenia, lecz zauważył, że jego towarzysz momentalnie zatopił się we własnych myślach. Musiał na coś wpaść, choć zapewne to coś, zamiast dostarczyć mu jakichkolwiek odpowiedzi, zadało tylko kolejne pytania.

— Co jest? — spytał w końcu, będąc wielce ciekawy tego, co krążyło Ezarelowi po głowie.

— Ta choroba... — mruknął, nadal głęboko zamyślony. Oparłszy brodę o prawą dłoń, wpatrywał się pustym wzrokiem w przestrzeń. — Sętoractwo. Nieczęsto się na to choruje.

Daniel wzruszył ramionami, zastanawiając się nad tym zagadnieniem.

— No może. Ale, z drugiej strony, to też nic nadzwyczajnego. Więc chyba nie jest aż taka rzadka.

— Czemu jej nie wyleczył?

Daniel zmarszczył brwi, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć. Najpierw pomyślał, że może alchemik sobie z niego kpił. Jednak minę miał ponurą i zamyśloną, przez co wyglądał tak, jakby mówił poważnie. Jednak Jeleniowi aż wierzyć się nie chciało, że sam szef Straży Absyntu posiadał tak dziurawą wiedzę na ten dość powszechny temat. Dlatego postanowił wyprowadzić elfa z błędu, choć domyślał się, że skończy się tylko kolejnym wybuchem gniewu.

— Sętoractwo jest nieuleczalnie — odparł powoli, nadal nie będąc pewnym, czy Ezarel nie robił sobie z niego żartów.

Tak jak się tego spodziewał, Ezarel znowu wyglądał tak, jakby chciał czymś w niego rzucić. Na moment zrobił się lekko purpurowy ze złości, wybałuszając oczy, po czym z cichym świstem wypuścił powietrze z płuc, uśmiechając się z niedowierzaniem.

— Naprawdę beznadziejny z ciebie szpieg — syknął równie złośliwie, co złowrogo. — Powinieneś czym prędzej zaktualizować informacje. Sętoractwo od bodaj dwóch latach już jest uleczalne. Ale mało się o tym mówi, i to z dwóch powodów. Raz — zaczął wyliczać, świdrując Daniela wzrokiem — że skuteczność nie jest jeszcze dokładnie potwierdzona i wskazuje na około siedemdziesiąt procent. A dwa, że to cholernie, ale to cholernie drogie.

Jeleń z pokorą pokiwał głową, wdzięczny za to wyjaśnienie. Rzeczywiście nie miał pojęcia o tych najnowszych badaniach i nie wątpił, że Ezarel był w tym temacie na bieżąco. Dlatego też nie zamierzał się kłócić.

— Więc czemu uważasz, że Verth'an powinien się z tego wyleczyć?

— A czemu nie? — parsknął, choć w tym krótkim śmiechu wyraźnie rozbrzmiewała irytacja. — Co miałby do stracenia? Sam powiedziałeś, że choroba mu nie przeszkadzała. Ale kto normalny chciałby zostawić sobie śmierdzące krosty porozsiewane na całym ciele? No i kasa też nie jest problemem — w końcu miał przy sobie Folkego, który spełniał wszystkie jego zachcianki... oczywiście w ramach rozsądku. Ale podobno Verth'an nie był zbyt wymagający. Więc... — Ezarel ułożył się powoli na oparciu krzesła, uważnie i podejrzanie uprzejmie spoglądając na szpiega. — Więc dlaczego nie skorzystał z szansy? Skoro znaleziono lekarstwo? A na pewno o tym wiedział. To uczony, poza tym Folke informował go o wszystkim; ja, na ten przykład, nie chciałbym pracować z jeleniem obsypanym pękającymi krostami.

Ignorując ten delikatny przytyk, pokiwał w zamyśleniu głową, tym samym przyznając Ezarelowi rację. Skoro Verth'an miał środki i możliwości, dlaczego z nich nie skorzystał? Był aż tak aspołeczny, że wolał trzymać tę chorobę przy sobie, odstraszając tym samym innych przybyszy?

Na chwilę w bibliotece zapadła cisza. Zarówno Ezarel, jak i Daniel pogrążyli się we własnych myślach, dumając nad tym, czego się dowiedzieli oraz czego im jeszcze brakowało.

Wtem na zewnątrz rozległ się wrzask generała. Dźwięk trąb przeszył powietrze, jeżąc włos na karku i natychmiast nawołując do działania. Szpieg i alchemik najpierw spojrzeli na siebie zszokowani, po czym rzucili się w stronę wyjścia, biegnąc w stronę obozu. Jednak gdy rozejrzeli się dookoła, szybko zrozumieli, że chyba nie działo się nic złego, a dość przerażające dźwięki były trochę przesadzone. Wprawdzie przy głównym namiocie panowało spore poruszenie i generał Harijav wykrzykiwał jakieś rozkazy, ale nic poza tym. Jednak coś musiało się stać, dlatego obaj pobiegli w stronę dowódcy.

— Co się dzieje? — spytał ze zdziwieniem Ezarel, wciąż rozglądając się dookoła.

— Najprawdopodobniej ktoś podjął próbę włamania się do obozu — odparł lodowato. — Zachodni patrol doniósł o podejrzanych sygnałach, po czym natychmiast przystąpił do przeszukiwania okolicznego terenu. Znaleźli tam ślady świadczące o tym, że niedawno ktoś musiał się tam zapuszczać. To około pół kilometra stąd, lecz nie możemy ignorować żadnego sygnału.

— Zgłaszam gotowość do wyruszenia na poszukiwania, generale — wyrecytował Daniel tonem nieznoszącym sprzeciwu. — Jako szpieg Kwatery Głównej mam zarówno prawo, jak i obowiązek uczestniczyć w tego typu wyprawach.

Generał zmierzył go nieprzychylnym spojrzeniem, lecz Ezarel szybko odwdzięczył mu się równie lodowatym gestem, wyraźnie dając tym samym znać, żeby nawet nie próbował dyskutować. Harijav naburmuszył się lekko, ale ostatecznie kiwnął głową, wskazując ręką na formujący się oddział przy jednym z namiotów. Nie oglądając się za siebie, Daniel natychmiast ruszył w tamtą stronę.

Na pierwsze ślady natknęli się zaledwie kilkadziesiąt metrów od granicy obozu. Danielowi wystarczyło szybkie zerknięcie na wydeptaną ziemię, by zrozumieć, że nie był to żaden wyszkolony szpieg, a jedynie jakiś niespełna rozumu wścibski idiota. Jednak nie mogli lekceważyć żadnego zagrożenia, dlatego należało odnaleźć żartownisia i odpowiednio go ukarać. Lecz wyglądało na to, że mieli przed sobą dość łatwe zadanie, bo znajdowanie tropów przychodziło im wyjątkowo szybko. Przy jednym z drzew aż roiło się od śladów, dlatego Jeleń przykucnął i uważnie się im przyjrzał. Wyglądało na to, że ktoś dość długo krążył w tym jednym miejscu, zapewne podglądając. Bardzo łatwo było wywnioskować, że stała tu tylko jedna osoba; dodatkowo sam odcisk buta dostarczał kilku informacji. Jelenia od razu zastanowił fakt, że ktokolwiek tu węszył, w ogóle nie przejął się zacieraniem śladów. To właśnie dzięki temu zauważył, że odcisk buta był mały, lecz dość szeroki. Musiał więc należeć do osoby dorosłej, najprawdopodobniej do niskiego mężczyzny. Porównując lewy i prawy ślad, dało się zauważyć, że prawy mocniej wbijał się w ziemię, więc ten, którego ścigali, zapewne utykał. To wszystko dawało nadzieje na prędkie schwytanie cwaniaczka, choć szpieg brał też pod uwagę możliwość ustawionej na nich pułapki. Dlatego Jeleń miał maksymalnie wyostrzone zmysły, nie chcąc przegapić ani jednego szczegółu.

Kroki urwały się przy niewielkim, płytkim strumyku, natomiast po drugiej stronie nie widać było już żadnych śladów. Załoga szybko orzekła, że ścigany zapewne wszedł do wody i uciekał tą drogą, dlatego postanowiono się rozdzielić i przeszukać rzeczkę wzdłuż, a także ścieżki prowadzące w głąb lasu. Daniel wraz z kilkoma wojakami poszli w prawo, mając nadzieję wreszcie znaleźć tego cwaniaczka.

Tak jak Jeleń podejrzewał, poszukiwania nie trwały długo i po zaledwie kilkunastu minutach rozległ się dźwięk trąb nakazujący powrót do obozu. Sygnał tym samym ogłaszał odnalezienie podglądacza, co by znaczyło, że to nie żadna zmyślna pułapka, tylko jakiś głupawy gap.

Gdy dotarli na miejsce, natychmiast zaprowadzono go do namiotu generała. Wysoki, zielono-szary, otoczony był żołnierzami; tylko trzech strzegło wejścia, a reszta po prostu starała się cokolwiek podsłuchać. Wyglądało to mało profesjonalnie, lecz Daniel niczego innego się po nich nie spodziewał. Nie zdziwił się też, gdy natychmiast wpuszczono go do środka, co mimo wszystko przyjął z lekką ulgą.

Od razu uderzyło w niego duszne, słodkawe powietrze, dlatego mimowolnie odkaszlnął, mrużąc oczy. Nienawidził ciasnych pomieszczeń i choć nie uważał tego za chorobę, wolał ich zwyczajnie unikać, więc już przy wejściu zaczynał marzyć o przedarciu się przez te nagrzane, materiałowe ścianki. Westchnął cichutko, rozglądając się dookoła. Po tym dumnym, przekonanym o swojej wyższości generale spodziewał się odrobiny luksusu. Zdziwił się więc lekko, gdy w środku zastał jedynie materac z kilkoma kocami, broń i niski, składany stolik, na którym rozłożono mapy i notatki.

Lecz nie to było najważniejsze, ale to, co znajdowało się na środku. Na niewielkim, drewnianym krześle siedział ich uciekinier. Stworzenie wyglądało przedziwnie i Daniel musiał przyznać, że jeszcze nigdy nie widział czegoś podobnego. Niziutkie, choć dosyć pulchne, przypominało zapuszczone, dawno zapomniane bóstwo. Jego twarz wyglądała niczym wyrzeźbiona z najdroższego marmuru, pozbawiona choćby najdrobniejszej zmarszczki czy pieprzyka. Cerę miał jasną i gładką, nos idealnie prosty, a malinowe usta pełne i doskonale skrojone, wykrzywione w delikatnym uśmiechu. Reszta jednak nie prezentowała się tak zjawiskowo: całe ciało, łącznie z głową, pokrywało krótkie, choć gęste, ciemne włosie. Gdzieniegdzie wystawały z niego długie, leniwie wijące się czułka; te dłuższe miały na czubku coś na kształt pawiego oka, które od czasu do czasu mrugało. Daniel zauważył, że poniektóre czułka wystawały mu z nóg czy z pleców, na co stwór stworzył odpowiednie otwory.

Zarośnięty anioł wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego. Niezbyt przejęty zebranymi wokół niego ludźmi gotowymi wymierzyć mu srogą karę, obserwował ich z ciekawością zmieszaną z wyraźną kpiną. Z daleka sprawiał wrażenie osoby panującej nad zaistniałą sytuacją, choć przecież pozostawał więźniem. Daniel momentalne napiął mięśnie: coś mu podpowiadało, że stworzenie wcale nie było tak głupie, jak na początku przypuszczali.

Jakiś czas nikt z zebranych nie ważył się odezwać. Szpieg wcale się temu nie dziwił: nie miał pojęcia, skąd to się brało, lecz gdy tylko spojrzenie stwora prześlizgiwało się po nim, coś związywało mu język, przez co nie potrafił wydobyć z siebie ani słowa. I to nie z powodu jakiegoś rodzaju klątwy, lecz przez jakąś dziwną niepewność i może nawet lęk, który wywoływał ten potworek.

I jego oczy. Duże. Całkowicie białe, pozbawione źrenic.

W końcu generał wraz ze strażnikami zbliżyli się do więźnia, celując w niego bronią. Ezarel, wyraźnie spięty, natychmiast odskoczył do tyłu, ani na moment nie odrywając spojrzenia od stworzenia. Stworzenia, które cały czas upiornie się uśmiechało.

— Kim jesteś? — zapytał w końcu elf. Daniel był pod wrażeniem: mimo nerwów, jakie zapewne go zjadały, pewnie operował głosem, w którym dało się nawet usłyszeć wrogie tony.

Potwór leciutko drgnął, po czym bardzo powoli odwrócił głowę ku alchemikowi i szeroko się uśmiechnął, wyraźnie ukazując swoje spiczaste, ostre jak brzytwa zęby. Ten teoretycznie niewinny gest natychmiast wywołał spore poruszenie: generał i jego podwładni jeszcze bardziej zbliżyli miecze, przez co jeden gwałtowny ruch kosztowałby stwora śmiercią, natomiast Ezarel zjeżył się wyraźnie, a jego pewność siebie momentalnie wyparowała.

Temu także Daniel się wcale nie dziwił. On sam czuł się wyjątkowo nieswojo w pobliżu tego włochatego czegoś.

Stwór jeszcze przez chwilę patrzył na elfa tak, jakby tylko czekał na dogodny moment, by na niego skoczyć i wbić mu swoje zęby w szyję. Aż w końcu bardzo powoli odwrócił głowę, spoglądając na resztę towarzystwa. Daniel zastanawiał się nawet, czy to stworzenie ich rozumiało i czy potrafiło mówić ich językiem, lecz już po chwili samo rozwiało te wątpliwości.

Gdy przemówił, blady strach oblał szpiega, rozlewając się lodowatym strumieniem po całym ciele. Zesztywniały i gotowy do ataku, kątem oka spostrzegł, że wszyscy w środku zareagowali podobnie. Lecz nie chodziło o to, co powiedział, a o jego głos. Gładki, dźwięczny, głęboki i opanowany. Z jakichś niezrozumiałych przyczyn, wprost przerażający.

— A więc to prawda — wypowiedział spokojnie z upiornym uśmiechem. — Wreszcie Shantaem Verth'an zdechł. 

Continue Reading

You'll Also Like

1M 64.5K 199
Tłumaczenie PL Magia daje to, czego dusza zapragnie... przynajmniej w to zawsze wierzył Wielki Arcymag Charlotte Eleanor. Uratowała świat przed "Nies...
46.3K 3.4K 55
Deku to 16-sto letnia omega żyjąca w świecie 5 królestw. Królestwo z którego pochodzi deku jest na 4 pozycji pod względem siły więc by zapewnić sobie...
6.9K 2K 43
Jedyne w Polsce miejsce, gdzie szkoleni są guślarze i wiedźmy. Tutaj uczą się walczyć z demonami, pracują nad swoją sprawnością fizyczną, warzą eliks...
4.4K 233 28
-Co się z tobą stało?- zawołałem.- Zmieniłeś się. -Nie zmieniłem się- warknął.- Pokazałem tylko moją prawdziwą twarz. Niby wszystko było idealnie, al...