Rozdział XXIX

3 2 0
                                    

— I jak ma na imię pana narzeczona?

— Camille.

— Och, Camille! Jak pięknie! Wie pan, moja wnusia ma na imię podobnie, bo Kamilja. To znaczy, właściwie to ona jest wnuczką mojego brata, ale żeśmy ze sobą mocno zżyci, to Kamilcia jakby i moja jest!

Daniel uśmiechnął się lekko na tę paplaninę, westchnąwszy cichutko. Całkowicie zrelaksowany, akurat tam, na skraju lasu, wśród szumu drzew i świergotu ptaków, z łatwością ignorował pokrzykiwania ustawionych wokół strażników oraz charakterystyczny szczęk broni, skupiając się jedynie na dźwiękach natury. I na głosie tej przeuroczej staruszki, z którą siedział właśnie przy jednym stole. Całość z daleka wyglądała jak przyjacielska pogawędka, lecz w rzeczywistości Daniel przesłuchiwał tę starowinkę. Musiał, ponieważ pani Gottyasil była jedną z ostatnich osób, która widziała Shantaema Verth'ana tuż przed zaginięciem. Niska, dość przysadzista, o opalonej, obsypanej pieprzykami i pomazanej zmarszczkami twarzy, pracowała dla naukowca w charakterze gosposi. Odwiedzała go kilka razy w tygodniu, by posprzątać i donieść zapasy pożywienia.

Choć panią Gottyasil już wcześniej przesłuchiwano, wyciągając najważniejsze informacje, Daniel uparł się, że chce tego wszystkiego posłuchać na własne uszy.

— To wielka szkoda i ogromny dramat — lamentowała staruszka — że taki wspaniały człowiek... wspaniały!... nie znalazł sobie nigdy kobiety. Zawsze to lepiej mieć kogoś przy sobie. Albo dzieci nawet! Ale nie... on zawsze samotnik był... no i ta choroba...

— Sętoractwo?

— Taaaaak — wyszeptała gosposia z przejęciem. — Męczył się z nią, bidula, od kilku lat... Chociaż, wie pan co, panie Danielu? Jemu chyba nie było z tą chorobą tak źle. Bo wie pan, on zawsze był samotnik — powtórzyła — to jemu kontakty z innymi nie były potrzebne. Tylko mnie widywał ostatnio... i kilku jakichś tam swoich klientów, ale to rzadko bardzo. No ale mnie nie dotykał, bo i by nie miał po co! A tymi krostami okropnymi tylko przez dotyk można się zarazić. No, a że poza szpetotą nic mu to nie robiło, to zupełnie mu to nie przeszkadzało!

— Mmm... a ci klienci...?

— Ja nic nie wiem, panie Danielu, przepraszam — zaskomlała. — Już mówiłam tamtym panom, że mnie o tym nic nie wiadomo! Na oczy żadnego nie widziałam, a jedynie pan Verth'an czasami mi o nich wspominał. Nie robił z tego tajemnicy. Toć nic dziwnego, że się dzielił swoimi wyrobami! To wspaniały naukowiec. I człowiek też!

Daniel odchylił się w krześle, uważnie lustrując wzrokiem panią Gottyasil. Uśmiechnął się lekko, po czym machinalnie spojrzał na swoje notatki. Nic z nich nie wyczytał, bo i nie musiał: wszystko znał na pamięć.

— Z moich informacji wynika, że pani szef to raczej szemrany typ.

Biedna starowinka wyraźnie się zmieszała, błądząc gdzieś wzrokiem. W końcu nabrała powietrza do płuc i już chciała coś powiedzieć, lecz zrezygnowała. Aż w końcu...

— Ooooj, ja wiem — jęknęła zbolałym głosem — że jego przeszłość taka mętna... ale to dobry człek! — zawołała żywiołowo, gwałtownie pochylając się ku Danielowi. — Dobry! Nigdy o mnie żadnego złego słowa nie powiedział! Nigdy źle nie traktował! Gdy co źle zrobiłam, to uprzejmie uwagę zwrócił, a jak co, to nawet pochwalił! O, na przykład, jak mu ta zupa grzybowa ostatnio smakowała, to... oj — staruszka znowu posmutniała — tęsknię ja za nim. Wie pan, panie Danielu? Bo to dobry człek był!

Pokiwał uprzejmie głową, podziękował za poświęcony czas, po czym wstał od stołu i odszedł kawałek dalej, by westchnąć ze zmęczeniem. Jeden z wojaków generała, który wcześniej przesłuchiwał staruszkę, miał rację: nic przydatnego nie dało się z niej wycisnąć. Potwierdziła jedynie, że Verth'an dalej handlował, no i wyjawiła, że naukowiec chorował na sętoractwo: dolegliwość polegającą na wyskakiwaniu dużych, fioletowawych krost, które szybko pękały, wydobywając z siebie okropnie cuchnącą wydzielinę. Łatwo można było się nią zarazić, bo wystarczył tylko chwilowy kontakt ze skórą. Ale poza szpetotą i smrodem, sętoractwo w niczym nie dokuczało, więc ta informacja nie dawała zbyt wielu tropów.

Teatr NigredoWhere stories live. Discover now