To zbyt piękne, by było możliwe, myślał ponuro mimo wciąż narastającej ekscytacji. Tak to już z tym szczęściem bywało, że pojawiało się w najmniej spodziewanych momentach, a w chwili kryzysu pryskało jak bańka mydlana. Dlatego Casper, mimo swojego optymizmu, miał obawy, że nie wszystko pójdzie po jego myśli, choć gorąco się o to modlił. Nie do Boga, bo w niego nie wierzył; do tego wystarczały mu jego drewniane, cycate figurki.
Przez pierwsze kilkanaście minut chodzenie za Levittem i jego dwoma towarzyszami nie było specjalnie trudne. Najwyraźniej nikt się nie zorientował, że Cas ich śledził, dlatego wolnym krokiem kluczyli między tłumem, by następnie zniknąć w plątaninie starych ruder. W większości były to pustostany, niedokończone szkielety czy spalone stodoły, toteż zalęgało się tam mnóstwo pospólstwa. Casper czuł odrazę na samą myśl, że będzie musiał wchodzić w to siedlisko brudu i chorób, ale nie miał wyjścia. Ciekawość zżerała go od środka, poza tym nie mógł się doczekać, aż opowie o tych rewelacjach Yorgorenowi. Kto wie, może rudy przyjaciel jakoś by mu to wynagrodził, zwłaszcza że Cas marzył tylko o jednym rodzaju nagrody.
Niestety wkrótce zaczęły się schody. Mężczyźnie zaskakująco trudno było śledzić cele między starymi, zrujnowanymi budynkami, przez co kilka razy tracił ich z oczu. Poza tym w tamtych rejonach panowały pustki, więc Casper musiał zachować jak największą ostrożność. Żaden z niego szpieg i zawsze wolał bezpośrednie starcie, zwłaszcza gdy mógł spojrzeć ofierze w oczy. Dlatego musiał nieźle kombinować, by nikt go nie dojrzał, a zwłaszcza ten wielkolud w połatanym płaszczu, a jednocześnie nadal ich śledzić. Było coraz trudniej i trudniej...
— Kurwa! — zaklął wściekle, rozglądając się po drewnianym labiryncie.
Zgubił ich. Nici z nagrody, pomyślał, zaciskając usta w cienką linię. Jeszcze jakiś czas przeczesywał okolicę, ignorując fakt, że gdziekolwiek ta banda była, pewnie go widziała. Zaglądał do spalonych ruder i przeskakiwał przez zrujnowane murki, ale nikogo nie znalazł. Długo nie mógł odpuścić, ale gdy już przejrzał wszystko, co można zbadać, w końcu się poddał. I tak to, co podsłuchał, było całkiem interesujące...
Poza tym Yorgoren miał rację, pomyślał. Rzeczywiście trzeba pilnować Leavitta.
— Żesz kurwa mać! I co teraz?!
Svanthor krążył po jednej z opustoszałych piwniczek ukrytych pod ruinami. To tam schronienie znajdowali bezdomni oraz demonie dzieci, które wygnano. Spróchniała skrytka nie nadawała się już do zamieszkania, dlatego była pusta, co Svan postanowił wykorzystać. I całe szczęście, że zdążył, bo aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby tamten facet ich tu znalazł.
Kimkolwiek był ten, który ich śledził, nie najlepiej poradził sobie z zadaniem, bo Svan dość szybko wychwycił, że coś jest nie tak. Dyskretnie przekazał wiadomość towarzyszom, a następnie poprowadził ich właśnie tutaj. I gdy już upewnili się, że obcy odszedł, zaczęli panikować.
— Kto to był?! — wrzasnął, nie myśląc nawet o tym, że obcy mógłby go usłyszeć, jeśli nie odszedł za daleko. — Znacie go?!
Svan popatrzył kolejno na Cathielę i Abélarda. Do piwnicy wpadało bardzo słabe światło, więc mężczyzna niedokładnie widział ich twarze. Mimo to z łatwością zauważył, że oboje byli przerażeni. Więc nawet gdy nie zareagowali, zapewne sparaliżowani strachem, Svanthorowi tyle wystarczyło. A więc go znali.
— Kto to? — powtórzył nieco łagodniej.
Ku zdziwieniu Edvarssena, zielonowłosa dziwka aż drżała ze strachu. Zasłoniła usta dłonią i rozglądała się lękliwie po piwnicy, jakby w obawie, że gdzieś tam czyhał ten facet. Jak to możliwe, że jeszcze niedawno pastereczka była taka harda i nieustraszona, a teraz panikowała jak małe dziecko zgubione w tłumie? Czyżby tamten gość stanowił tak duże zagrożenie? Najwyraźniej, zwłaszcza że doktorek też wyglądał na mocno zaniepokojonego.
CZYTASZ
Teatr Nigredo
FantasyZaczęło się ponad sto lat temu, by swój punkt kulminacyjny znalazło właśnie teraz. W Drognasloe wybucha epidemia nigdy dotąd niespotykanej choroby. Śmierć z rozkoszą przemierza kolejne szpitale i ulice, napawając się paniką przerażonej ludności. Na...