Rozdział XVI

14 3 0
                                    

To zbyt piękne, by było możliwe, myślał ponuro mimo wciąż narastającej ekscytacji. Tak to już z tym szczęściem bywało, że pojawiało się w najmniej spodziewanych momentach, a w chwili kryzysu pryskało jak bańka mydlana. Dlatego Casper, mimo swojego optymizmu, miał obawy, że nie wszystko pójdzie po jego myśli, choć gorąco się o to modlił. Nie do Boga, bo w niego nie wierzył; do tego wystarczały mu jego drewniane, cycate figurki.

Przez pierwsze kilkanaście minut chodzenie za Levittem i jego dwoma towarzyszami nie było specjalnie trudne. Najwyraźniej nikt się nie zorientował, że Cas ich śledził, dlatego wolnym krokiem kluczyli między tłumem, by następnie zniknąć w plątaninie starych ruder. W większości były to pustostany, niedokończone szkielety czy spalone stodoły, toteż zalęgało się tam mnóstwo pospólstwa. Casper czuł odrazę na samą myśl, że będzie musiał wchodzić w to siedlisko brudu i chorób, ale nie miał wyjścia. Ciekawość zżerała go od środka, poza tym nie mógł się doczekać, aż opowie o tych rewelacjach Yorgorenowi. Kto wie, może rudy przyjaciel jakoś by mu to wynagrodził, zwłaszcza że Cas marzył tylko o jednym rodzaju nagrody.

Niestety wkrótce zaczęły się schody. Mężczyźnie zaskakująco trudno było śledzić cele między starymi, zrujnowanymi budynkami, przez co kilka razy tracił ich z oczu. Poza tym w tamtych rejonach panowały pustki, więc Casper musiał zachować jak największą ostrożność. Żaden z niego szpieg i zawsze wolał bezpośrednie starcie, zwłaszcza gdy mógł spojrzeć ofierze w oczy. Dlatego musiał nieźle kombinować, by nikt go nie dojrzał, a zwłaszcza ten wielkolud w połatanym płaszczu, a jednocześnie nadal ich śledzić. Było coraz trudniej i trudniej...

— Kurwa! — zaklął wściekle, rozglądając się po drewnianym labiryncie.

Zgubił ich. Nici z nagrody, pomyślał, zaciskając usta w cienką linię. Jeszcze jakiś czas przeczesywał okolicę, ignorując fakt, że gdziekolwiek ta banda była, pewnie go widziała. Zaglądał do spalonych ruder i przeskakiwał przez zrujnowane murki, ale nikogo nie znalazł. Długo nie mógł odpuścić, ale gdy już przejrzał wszystko, co można zbadać, w końcu się poddał. I tak to, co podsłuchał, było całkiem interesujące...

Poza tym Yorgoren miał rację, pomyślał. Rzeczywiście trzeba pilnować Leavitta.

— Żesz kurwa mać! I co teraz?!

Svanthor krążył po jednej z opustoszałych piwniczek ukrytych pod ruinami. To tam schronienie znajdowali bezdomni oraz demonie dzieci, które wygnano. Spróchniała skrytka nie nadawała się już do zamieszkania, dlatego była pusta, co Svan postanowił wykorzystać. I całe szczęście, że zdążył, bo aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby tamten facet ich tu znalazł.

Kimkolwiek był ten, który ich śledził, nie najlepiej poradził sobie z zadaniem, bo Svan dość szybko wychwycił, że coś jest nie tak. Dyskretnie przekazał wiadomość towarzyszom, a następnie poprowadził ich właśnie tutaj. I gdy już upewnili się, że obcy odszedł, zaczęli panikować.

— Kto to był?! — wrzasnął, nie myśląc nawet o tym, że obcy mógłby go usłyszeć, jeśli nie odszedł za daleko. — Znacie go?!

Svan popatrzył kolejno na Cathielę i Abélarda. Do piwnicy wpadało bardzo słabe światło, więc mężczyzna niedokładnie widział ich twarze. Mimo to z łatwością zauważył, że oboje byli przerażeni. Więc nawet gdy nie zareagowali, zapewne sparaliżowani strachem, Svanthorowi tyle wystarczyło. A więc go znali.

— Kto to? — powtórzył nieco łagodniej.

Ku zdziwieniu Edvarssena, zielonowłosa dziwka aż drżała ze strachu. Zasłoniła usta dłonią i rozglądała się lękliwie po piwnicy, jakby w obawie, że gdzieś tam czyhał ten facet. Jak to możliwe, że jeszcze niedawno pastereczka była taka harda i nieustraszona, a teraz panikowała jak małe dziecko zgubione w tłumie? Czyżby tamten gość stanowił tak duże zagrożenie? Najwyraźniej, zwłaszcza że doktorek też wyglądał na mocno zaniepokojonego.

Teatr NigredoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz