Rozdział II

95 15 5
                                    


Wielka Pani Nocy była ostatnimi dniami wyjątkowo łaskawa i nie sposób było nie docenić jej uderzającego piękna. Nadchodząc, odziała najpiękniejszą ze swoich sukien: długą, w kolorze najciemniejszego ze wszystkich granatów, mieniąca się miliardem jasnych punkcików. Punkciki te migały radośnie, jak gdyby każdy z nich chciał pokazać, że o właśnie jego blask jest najcudowniejszy. Migały więc wesoło i misternie, wnikając w sam głąb serc wszystkich istot. Napawając dumą i optymizmem. Dając do zrozumienia, że gwiazdy to przyszłość, ta bowiem jest równie jasna, co nieosiągalna i tajemnicza.

Gwiazdy migotały. I szeptały. Nevra mógłby przysiąc, że słyszał, jak ich blask iskrzy, choć wiedział, że to jego jak zawsze o tej porze wybujała wyobraźnia.

W o wiele mniej filozoficznym nastroju była jego towarzyszka. Choć cały czas czujnie rozglądała się dookoła, skradając się po lesie bez wydania nawet jednego szelestu, tak co jakiś czas prostowała się gwałtownie, intensywnie wpatrując się w wampira. Zupełnie tak, jakby chciała mu coś powiedzieć i próbowała sobie przypomnieć, co to takiego.

— Hreya na pewno kłamała — wypalała od czasu do czasu, mierząc ponurym spojrzeniem pogrążony w ciemności las. — Poniosła ją fantazja. Pewnie to dlatego, że ostatnio sporo czasu spędza z Chromem.

Nevra stłumił westchnienie, od niechcenia odwracając wzrok.

— Na pewno kłamała — mruknął, wzruszając ramionami. — Ale chyba nie wydaje ci się, że moglibyśmy wrócić teraz do Miiko i powiedzieć jej, że nie chciało nam się obejść terenu do końca, bo nie wierzymy w te bujdy, które opowiada...

— Swoją drogą ciekawe, skąd niby miałyby się brać te błyski? — paplała dalej Karenn, a Nevra wprost nie mógł się powstrzymać przed cichym chichotem — niepoprawne gadulstwo siostry zawsze wprawiało go w rozbawienie. Mimo to raz jeszcze poruszył ramionami, nie znajdując na to pytanie odpowiedzi. Karenn jednak w ogóle na niego nie patrzyła, najwyraźniej odpowiedzi nie oczekując. — Najpierw myślałam, że chodzi jej o jakieś pioruny czy coś podobnego. Już chciałam powiedzieć, że burza to dość powszechne zjawisko i jak będę miała okazję, to jej to wytłumaczę, ale wtedy zaczęła opowiadać, że te błyski... wisiały. W powietrzu. Kilka metrów nad ziemią. Niby jakim sposobem, jak...

— Przecież to tylko Hreya. — Tym razem to Nevra przerwał siostrze. — Dopóki nie zobaczymy, o co mgło jej chodzić, w życiu się w tym nie połapiemy. A na pewno nie zobaczymy, bo przecież...

— Wow! — zawołała Karenn z nutką podziwu, kiedy wokół wampirzycy przefrunęło kilka świetlików. Dziewczyna przez jakiś czas stała niczym zahipnotyzowana, szeroko otwartymi oczami obserwując ten świetlisty taniec wśród drzew. Początkowo świetlików było niewiele: może ze trzy lub cztery. Lecz z czasem zaczęła nalatywać prawdziwa chmara, fruwając wokół Nevry i Karenn. Żadnemu z nich nie wydało się to dziwne. Raczej interesujące i nadzwyczaj piękne, dlatego przez jakiś czas oboje stali w ciszy, z szacunkiem wpatrując się w ten nocny teatr.

To, co zdarzyło się w następnych sekundach, uderzyło w nich jak gwałtowny podmuch lodowatego wiatru. Świetliki bowiem momentalnie zebrały się w jedną wielką chmarę, a następnie popędziły do przodu. Choć rodzeństwo przez parę sekund było sparaliżowane szokiem, tak po chwili drgnęli i rzucili się pędem za świecącymi owadami. Cały czas widzieli w oddali ich światełka, więc teoretycznie trudno było je zgubić, choć Nevra cały czas miał wrażenie, że ten nocny blask coraz bardziej się od nich oddalał.

Wtem właśnie światło zostało uśmiercone. Świetliki jak jeden mąż padły martwe, i to dokładnie w jednym miejscu; wszystkie jak na znak runęły na ziemię niczym kurtyna na zakurzoną scenę. Kiedy Nevra i Karenn dobiegli na miejsce, przykucnęli, przyglądając się martwym owadom. Na ich językach siedziało mnóstwo pytań, jednak nie zdążyli zadać ani jednego.

Teatr NigredoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz