Gods & Monsters | Larry Styli...

By sweetcheekshazza

43.9K 2.9K 10.3K

Instrukcje były proste: uwiedź i zniszcz Harry'ego Stylesa. Ani razu nie rozmawiali o możliwości zakochania s... More

Rozdział 1: prologue
Rozdział 2: the boy who merely exists
Rozdział 3: baby carrots
Rozdział 4: socially awkward little diamond
Rozdział 5: I know who you are
Rozdział 7: just copies of one another
Rozdział 8: treasure box filled with all kinds of things
Rozdział 9: more laughter, more smiles, more stars
Rozdział 10: wolf drawn to a butterfly
Rozdział 11: impossible to be mad at people with curly hair
Rozdział 12: someone else
Rozdział 13: can't hear the beating of his heart
Rozdział 14: are you holding my hand?
Rozdział 15: he likes me, too
Rozdział 16: pinkies linked together
Rozdział 17: we're purple
Rozdział 18: I still love you
Rozdział 19: more trouble than it's worth
Rozdział 20: really fucking terrified
Rozdział 21: this wasn't supposed to happen
Rozdział 22: vague misery
Rozdział 23: he feels alive
Rozdział 24: the universe just may be on our side

Rozdział 6: compared to someone over thrice his age

1.9K 120 610
By sweetcheekshazza

Major Minus – Coldplay

____________________

Another problem added.

- Zgadnij kto?

Długie, ciężkie westchnienie. 

- Kto.

Louis prychnął.

Styles nawet nie podniósł głowy ze swojej książki (znów był na zewnątrz, ale przy innym drzewie - takim, które wychodziło na małą trawiastą równinę, gdzie mała grupka chłopaków grała w piłkę), ale na jego lewym policzku było widoczne drgnięcie - było. Nieważne, czy było spowodowane irytacją, czy była to próba stłumienia uśmiechu, ale Louis lubił myśleć optymistycznie. To był zdecydowanie stłumiony uśmiech.

- Jesteś bardzo zabawny.

To sprawiło, że ​​Styles podniósł głowę. Louis zauważył, że ​​dzisiaj nie miał słuchawek. Rzadki widok. 

- Powiedziałeś mi, żebym zgadł "kto". Więc powiedziałem "kto".

Och wow.

Louis prychnął z rozbawieniem. 

- Dziękuję za szczegółowy opis twojego procesu myślowego - odparł i to wystarczyło, aby Styles uśmiechnął się lekko i wzruszył ramionami.

- Nie ma problemu - powiedział i przewrócił stronę swojej książki. Tak schludnie.

Kręcąc głową (ten dzieciak to naprawdę było coś), Louis wskazał na ziemię obok niego. 

- Czy mogę?

- Jasne - mruknął Styles, skupiając się na czytanym przez niego tekstem. Wydawał się być trochę rozproszony, bardziej zajęty studiowaniem tekstu niż studiowaniem Louisa.

Co nigdy nie było dobre.

- Więc jak się dzisiaj masz? - zapytał Louis, mając nadzieję na zwrócenie jego uwagi. Gdyby tylko udało mu się jakoś zdobyć jego książkę i wrzucić ją do stawu...

Liam pokochałby to. Teraz mógł sobie to wyobrazić: "Cześć, Liam. Dzisiaj wrzuciłem książkę Stylesa do stawu. Odciągnąłem go od nauki dla ciebie. Czy możemy teraz uprawiać seks, czy mogę dostać teraz twoje pieniądze, czy mogę cię teraz wykorzystać?" "Och tak, oczywiście, pieprzmy się."

Na tę myśl stłumił parsknięcie.

Styles znów wzruszył ramionami. 

- Myślę, że dobrze. - Pauza. - Miło jest być na zewnątrz. Lepiej niż w klasach. 

- Czy dlatego ciągle cię tu znajduję, a nie w twoim małym zakątku w bibliotece? Zacząłem myśleć, że po prostu próbujesz mnie unikać. - Louis uśmiechnął się, opierając łokcie na kolanach. Zadbał o to, by założyć dzisiaj swoje najlepsze dżinsy - aka jedyne bez ogromnych rozdarć na kolanach i pośladkach. Były też stosunkowo czyste. Te w połączeniu z jego t-shirtem z Jimem Morrisonem i kurtką dżinsową oficjalnie wystawiały Louisa na starania o najatrakcyjniejszego bezdomnego w jego grupie wiekowej. Może nawet we wszystkich grupach wiekowych.

Chodzi o to, że Louis wiedział, że dzisiaj wyglądał dobrze. I miał zamiar wykorzystać to na swoją korzyść. Włosy miał już ułożone w "cinnamon swirl" - wcześniej tego dnia Zayn wskazał leniwym palcem na czubek jego głowy i powiedział: - Wyglądasz, jakbyś miał tam gniazdo.

Och, Zayn.

- Nie powiedziałem, że nie próbuję cię unikać - odparł Styles, ale jego usta wykrzywiły się z rozbawieniem.

Louis poczuł się trochę bardziej komfortowo.

Styles wyglądał tak samo jak zwykle - w białej koszulce, obcisłych dżinsach i nieskazitelnych białych Conversach - a jego włosy były nieco bardziej kręcone niż jest to w zwyczaju, ale wyglądał na wypoczętego. I bardzo ostrożnego. W dłoni trzymał zakreślacz, którego używał okazjonalnie, stopniowo kreśląc linie fluorescencyjnej żółci. Raz na jakiś czas jego oczy kierowały się na trawę przed nim, gdzie bawili się chłopcy.

Louis uważnie go obserwował. Słowa Liama ​​dalej krążyły w jego umyśle.

"...niektórzy mówią, że dołączy do zespołu piłki nożnej. Ludzie myślą, że będzie chciał zostać kapitanem."

- Podoba ci się piłka nożna? - zapytał, unosząc jeden kącik ust. 

- Lubię piłkę. - Styles kiwnął głową. - Ale jestem w tym okropny.

Skromny, prawdopodobnie. To, że Styles chodził jak świeżo urodzona żyrafa, nie oznaczało, że ​​nie mógł biegać i kopać piłki. To pewnie wszystko na pokaz. Jest pewnie mistrzem manipulacji.

- Więc pewnie zamierzasz spróbować dostać się do zespołu - powiedział od niechcenia Louis i uniósł dłoń, by obejrzeć swoje paznokcie. 

- Spróbować? - powtórzył, a w jego głosie dało się usłyszeć...rozbawienie? Louis spojrzał na niego, wciąż sztucznie sprawdzając paznokcie. - Po co, żeby mnie odrzucili? Nie, dziękuję. Po prostu pójdę obejrzeć, jak grają. Dobrze czuję się z boku. - Styles zaśmiał się, kręcąc głową, po czym wrócił do swojej książki. Jego włosy latały na wietrze, który niósł ze sobą wyraźny zapach świeżej ziemi. I mokrej trawy. 

Louis uwielbiał ten zapach.

Mógłby się nim cieszyć bardziej, gdyby nie to, co właśnie powiedział Styles, kurwa.

On chce trzymać się z boku? Co?

Ale.

Liam powiedział...

- Co? Nie zamierzasz nawet...spróbować? - zapytał Louis, naprawdę zaskoczony. Jego ręka spadła na trawę, a on odwrócił swoje ciało bardziej w stronę Harry'ego, od czasu do czasu spoglądając na chłopców grających w piłkę. Byli skupieni, czerwoni na policzkach i spoceni. - Nie chcesz zostać kapitanem piłki nożnej i w ogóle? - wymamrotał.

Ups.

Wiedział za dużo.

- Kapitanem?? - Styles zaśmiał się z tego, autentycznie zachwycony i rozbawiony samą perspektywą. - Na jakiej planecie?

Och. To było...interesujące.

Louis gapił się, patrząc na otwarty śmiech Harry'ego, który ręką z zakreślaczem wyciągnął kosmyki włosów ze swoich oczu i wsadził je za ucho. 

- Poza tym jestem tu nowy - kontynuował Styles, trochę się uspokajając. Ale jego uśmiech dalej tam był. Słowa nie wydawały się wpływać na niego ani w żaden sposób go obciążać. - Ludzie w zespole pracowali nad tym tytułem od lat... - Jak Liam. - Nie wydaje mi się, żebym miał prawo po prostu tu przyjść i odebrać coś takiego. Nawet jeśli byłbym chociaż w połowie przyzwoity lub miałbym jakąkolwiek koordynację ruchową. 

Drobny uśmiech spoczął na twarzy Louisa. Jakąkolwiek koordynację ruchową? Uroczy.

Ale. Nie.

Louis odwrócił wzrok, tłumiąc rozbawienie i usuwając uśmiech.

Nie chciał teraz wpatrywać się w przenikliwe, uczciwe oczy Stylesa. Nie czuł się za dobrze - nie powinien był tyle pić ostatniej nocy. Powinienem był zjeść lepsze śniadanie dziś rano.

Zamiast tego wpatrywał się w książkę na kolanach Stylesa. Leżała delikatnie między jego udami. Trzymał ją ostrożnie w swoich dużych rękach. Oprócz podkreśleń pisakiem była wyraźnie zadbana - bez dziur, plam i wygiętych stron. Bez postrzępionego grzbietu. Delikatnie zadbana.

- Jesteś taki miły, Harry - powiedział Louis delikatnym tonem. Tak naprawdę nie chciał ich wypowiedzieć - po prostu wyszły mu z ust.

Kurwa.

Umiał kontrolować swoje słowa. Umiał. Musiał tylko...bardziej się skupić.

Harry zmarszczył czoło w odpowiedzi, a Louis czuł na sobie jego spojrzenie. 

- Myślę, że jestem dosyć normalny - powiedział zaskoczony.

- Nie - Louis natychmiast zaprzeczył, kręcąc głową i przesuwając spojrzenie na swoje własne kolana. Dziwne czarne uczucie otarło się o jego świadomość. Myślał o Liamie, jego ciemnych oczach i pełzających słowach. Myślał o wszystkich dupkach, którzy nigdy nie ułatwiali mu niczego, chyba że ssał ich kutasy lub dawał im trawkę lub wódkę po obniżonej cenie. Myślał o sobie. "Właściwie to nie jest normalne" - pomyślał.

To wcale nie było normalne.

Zawsze było najtrudniej z niewinnymi. Zawsze. Zawsze było ciężko z dobrymi.

A Styles mógł być nawet najlepszy z nich wszystkich.

Ugh.

Czując się w niewytłumaczalny sposób pusty i po prostu...brudny, Louis wsunął rękę do kieszeni na piersi swojej dżinsowej kurtki. Chciał papierosa. Lub dziesięć. Nie miał dzisiaj czasu na to sentymentalne pierdolenie.

Tak szybko, jak tylko potrafiły poruszać się jego małe palce, Louis wepchnął pierwszego papierosa, ignorując wlepione w niego gałki oczne obserwujące go z lekkim niepokojem. 

Nawiasem mówiąc, wspomniane gałki oczne miały dziś piękny odcień jadeitu. Ponieważ było trochę pochmurno, one też były pochmurne. Louis zdecydował, że oczy Stylesa były oficjalnie zielone, a czasem zmieniały się, by dopasować się do nieba. Jak małe oczy pogodynki.

Ale to nie miało znaczenia.

Z papierosem między zębami zaczynał sprawdzać każdą kieszeń w poszukiwaniu zapalniczki. Lub zapałek. A nawet szkła, jeśli czasy były ciężkie.

Prawdopodobnie wyglądał jakby był niezrównoważony, trochę jak szaleniec, ale nie obchodziło go to, kurwa, ponieważ czuł się jak dziwny paranoik z kacem i czuł, że jego ciało wkrótce rozbije się o skały, jeśli nie dostarczy jakiejś pieprzonej nikotyny do swojego systemu.

Chciał papierosa. Chciał zapalniczkę. Poklepał się po tyłku i...ach, tak. Tu jest.

- Palisz? - zapytał Styles.

- Więcej niż oddycham - skomentował Louis pod nosem, sięgając po zapalniczkę i unosząc biodra.

- Obrzydliwe.

Louis prychnął i pokręcił głową z rozbawieniem, zanim jego palce w końcu otarły się o zimny metal. Sukces.

Wyciągnął ją, zapalił, objął płomień dłonią i pociągnął go w kierunku smukłego patyka zwisającego między jego spierzchniętymi wargami. Było wystarczająco wietrznie, że zadanie stało się żmudne. Pieprzona natura. Denerwujące.

- Dlaczego to robisz? - zapytał Styles ciekawy. - Nie mogę znaleźć ani jednej dobrej rzeczy z tym związanej. - Zmarszczył nos jak małe zwierzę. Był jak mały kotek z tych filmów na YouTube.

- Bo mogę... Jestem seksowny jak cholera, kiedy palę. - Louis się uśmiechnął, w końcu zapalając papierosa. Oddychał niemal maniakalnie, gdy poczuł przypływ krwi do głowy i natychmiastowy spokój. Włożył zapalniczkę do kieszeni i popatrzył na Harry'ego zmrużonymi, zadowolonymi z siebie oczami, a jego wąskie wargi powoli uwolniły smugi dymu.

Wkrótce jednak wybuchnął śmiechem, gdy zauważył wyraz ironicznego rozbawienia na twarzy Harry'ego.

- You're really something else - powiedział Harry, kręcąc głową. - Jak możesz tak mówić?

- Co? To prawda, czyż nie? - Harry zmarszczył brwi. 

- Ale nie dla wszystkich. To tylko twoja opinia. Jak możesz być tak ślepo pewny siebie?

- Ponieważ tak zostałem wychowany. - Louis uśmiechnął się bez wahania i mrugnął do niego, zanim ponownie zaciągnął się papierosem, długo, powoli i pewnie. 

Styles nie zareagował, tylko pokręcił głową i wrócił do swojej książki ze skupionym wzrokiem i z zamkniętymi ustami. 

Louis nienawidził tej książki.

- Naprawdę za dużo się uczysz - wymamrotał, biorąc kolejnego bucha. 

- Za dużo palisz - pojawiła się natychmiastowa odpowiedź.

Stał się o wiele odważniejszy. Ale Louis nie mógł się powstrzymać od śmiechu z zaskoczenia.

- Po raz pierwszy widzisz, jak palę! - zaprotestował, prostując się, aby mógł trącić kostkę Harry'ego czubkiem swojego brudnego buta.

- I to już za dużo. - Styles nie patrzył w górę, ale się uśmiechał. Louis też się uśmiechnął. 

- Taki bezczelny - mruknął, ale powiedział to z większym uznaniem niż cokolwiek innego, ponieważ przynajmniej Styles był zabawny, przynajmniej był sprytny. Nie tak tępy, jak się początkowo wydawało.

Jeśli ta mała misja miała być długim i żmudnym procesem, Louis wolałby przynajmniej częściowo się nią cieszyć.

Styles zaśmiał się, krótko i cicho, a dźwięk był prawie zaraźliwy. Każdy śmiech wydawał się niewielkim uderzeniem sukcesu. Małym krokiem bliżej.

- Ale naprawdę muszę się uczyć - mruknął w końcu, łącząc słowa z przepraszającym uśmiechem. - Już ci mówiłem. Muszę się bardziej postarać. Pamiętasz?

Louis prychnął. Och tak, pamięta. 

- Tak, ale po co?

- Jeśli chcę odnieść sukces, muszę na to zapracować. Już to omówiliśmy! - Styles westchnął, ale uśmiech wciąż gościł na jego ustach.

- Odnieść sukces, jak? - Louis naciskał. Strącił trochę popiołu z papierosa, gotowy zachować wszystkie słowa Stylesa w pustym folderze z napisem "Na później" w jego mózgu. Każde słowo się liczyło.

- Dobre oceny - odpowiedział Styles z łatwością. Poruszył się, upuścił zakreślacz i podniósł go. -Dobra pozycja. Wiesz, wszystkie typowe rzeczy.

- Ale dlaczego? - Louis naciskał jeszcze bardziej, znudzony. (Świat edukacji i statusu akademickiego nigdy nie miał dla niego szczególnego sensu. To tylko bzdury i faworyzowanie.) - Po co? Po co męczyć się na jakąś głupią literkę?

Styles zastanawiał się nad tym, podniósł wzrok ze strony i spojrzał przed siebie. Zagryzł dolną wargę, a jego palce delikatnie tańczyły na papierze, opuszki palców ocierały się o tusz na kartce.

- Nie wiem - powiedział w końcu powoli, głęboko. - Chyba dlatego, że nie robię tego tylko dla literki? Ale dla mojej rodziny? - Podrapał się po karku, zastanawiając się nad kolejnymi słowami. Louis strzepnął popiół z papierosa, lekko marszcząc brwi, gdy próbował skoncentrować się na delikatnych słowach Stylesa. - Próbuję się skupić, ciężko pracować i sprawić, że moja rodzina będzie ze mnie dumna. To wszystko, co jest dla mnie ważne. Nie wiem.

- I doskonałe oceny z testów i esejów czyni ich dumnymi? - zapytał Louis, trochę zbyt dosadnie i cierpko. 

Był dupkiem. Co miał zrobić.

Ale Styles nie wydawał się obrażony. Po prostu zatroskany. Odwrócił się, by spojrzeć na Louisa. 

- Cóż, tak. Moja mama jest nauczycielką - ceni wykształcenie. Ceni mnie. Nigdy nie wywierałaby na mnie nacisku ani nic... - Styles natychmiast dodał, a Louis zacisnął usta. - Po prostu...no cóż. Moja siostra ma zaburzenia lękowe. Trudniej jest jej utrzymać pracę i czasem nawet pójść do szkoły. I nie mamy tyle pieniędzy. Więc po prostu nie wiem, lubię myśleć, że to będzie wystarczające, aby się nimi zająć. 

Drogi, kurwa, boże.

Oczywiście, ten dzieciak musiał być pierdolonym świętym.

Louis wdychał coraz więcej dymu, próbując udusić puste części siebie dymem i czując skrzyżowanie podrażnienia z...zazdrością narastającą z każdym oddechem.

Mały, pierdolony święty, który uwielbia pomagać ludziom.

Minęło kilka chwil ciszy.

Styles kontynuował czytanie. Louis kontynuował palenie.

- Na co się uczysz? - zapytał w końcu Louis, a jego głos był nieco chrapliwy. Za dużo dymu.

Styles natychmiast się uśmiechnął, podnosząc wzrok znad książki.

- Chcę być lekarzem - powiedział z przekonaniem. - Więc Pre-Med. Mama uwielbia ten pomysł. 

- Okej. Ale czy ty też tego chcesz? - zapytał Louis, unosząc brew z wilgotnym papierosem (a raczej jego resztką) między dwoma palcami. 

Oczy Stylesa trochę przygasły. Tylko trochę, ale Louis to zauważył.

W końcu odpowiedział, ale jego pewność siebie była stłumiona, a głos cichszy niż przedtem. 

- Tak jak powiedziałem, Louis. Chcę się nimi zaopiekować.

Zaopiekować się nimi.

Coś gorącego i niewygodnego przeszyło Louisa.

Nie chciał już palić. Agresywnie wyciągnął papierosa, wbijając go w wilgotną ziemię i splątane źdźbła trawy. I tak już prawie go nie było.

Zapach, który unosił się w powietrzu - popiół papierosów zmieszany z ziemią - sprawił, że ​​Louisowi chciało się rzygać. Ten pieprzony zapach.

- A to ci nie przeszkadza? - naciskał ostro. - Że to ty musisz za nie wszystko robić? Że to wszystko spoczywa na twoich barkach? Nawet jeśli jesteś młody i o to nie prosiłeś? 

Dlaczego czuł się taki zirytowany?

Ale Styles wzruszył ramionami, zupełnie niewzruszony, jego koszulka w kolorze nieskazitelnego białego i czysta jak w reklamie prania. 

- Nie za bardzo. Gemma - moja siostra - nie ma absolutnie pojęcia, co chce zrobić ze swoim życiem i...chyba odkąd zostałem obdarzony poglądami na moje życie i możliwościami, które mi dano, po prostu chcę robić, co mogę. - Jego ręce opadły na trawę, chwytając luźno pasma. Jego spojrzenie było dalekie i zamyślone, gdy patrzył na samolot przed nimi. - Nie przeszkadza mi pomysł bycia lekarzem i opieką nad ludźmi. Zwłaszcza jeśli sprawi, że Gemma i mama będą w jakiś sposób szczęśliwe. Kocham je, wiesz? Są wszystkim, co mam. 

Są wszystkim, co mam. 

- Ale czy to sprawia, że ​​jesteś szczęśliwy? - zapytał Louis. 

Brzmiał agresywnie. Nie chciał brzmieć agresywnie. To było po prostu...frustrujące.

Styles przeniósł wzrok na Louisa, nefrytowe, jasnozielone oczy. Jego cała twarz składała się tylko z delikatnych ust, dużych oczu oraz gładkiej skóry. Brzoskwiniowy puch, który lśnił w złotym świetle słonecznym. 

- Ich szczęście mnie uszczęśliwia.

- Czy twoje szczęście cię uszczęśliwia? - Harry zmarszczył czoło. 

- One są moim szczęściem.

Patrzyli się na siebie wyzywającym wzrokiem.

Louisa zacisnął szczękę. 

- Tak, okej. Ale musisz też znaleźć własne. Takie, które jest odrębne od wszystkich innych. Musisz zachować pewne rzeczy dla siebie, szczeniaku. Popełniasz poważny pieprzony błąd, jeśli uważasz, że twoje szczęście może zależeć od innych.

I, kurwa.

Louis prawdopodobnie powinien zamknąć swój jebany ryj. To nie była część planu. Wygłaszanie kazań Harry'emu Stylesowi nie sprzyjało jego uwodzeniu.

Po prostu...

Harry był takim przeciwieństwem Louisa, prawda? Harry Styles był tak bardzo, zupełnie inny niż Louis, że było to prawie fascynujące. A raczej prawie frustrujące. 

Louis nie był pewien, czy podoba mu się sposób, w jaki to na niego wpływało.

Ale Styles nie wydawał się być specjalnie wkurzony lub urażony szczerymi słowami Louisa. Jego czoło i usta raczej się rozluźniły. Położył zakreślacz na trawie, nie odwracając wzroku od Louisa, oczy Stylesa przesuwały się po jego twarzy, jakby czytał jeden z tych swoich cholernych podręczników. Louis znowu nie był pewien, czy podoba mu się sposób, w jaki się przez to czuł.

- Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób - w końcu wymamrotał. Wciąż gapiąc się na Louisa. - Nigdy tak naprawdę...nie patrzyłem na to z tej strony.

Louis kaszlnął, odwracając wzrok od tego, który był skierowany wprost na niego. Czasami patrzenie na Stylesa było za dużym wysiłkiem. 

- No tak. Tak ja o tym myślę.

- Więc czym jest twoje szczęście? - zapytał Styles bardzo cicho, bardzo delikatnie.

- Och, nie bądź głupi, szczeniaku. Takie śmiecie jak ja nie zasługują na szczęście! - Zaśmiał się. - Ale mam ładny uśmiech, który sprawia, że ​​jestem szczęśliwy. To się liczy? - Uśmiechnął się.

Styles nie odwzajemnił uśmiechu.

Kolejne uczucie przeszyło Louisa, ale zignorował je i kaszlnął jeszcze raz, tylko po to, by przerwać gęstą ciszę, która zaczęła nieco zasłaniać atmosferę. 

- W każdym razie - powiedział beznamiętnie, gardło mu zaschło, ale z całym wysiłkiem profesjonalisty musiał odzyskać kontrolę nad sytuacją. - Dobrze, że się na nich nie obraziłeś. Mam na myśli twoją rodzinę. Za wytyczenie ci drogi, którą nie chciałeś podążać. 

Słowa wywołały u niego pewien obraz. Wspomnienie.

Jednak musiał odzyskać kontrolę. Więc odepchnął je.

I nagle Styles uśmiechnął się, tylko trochę. 

- Podoba mi się - odparł. - Droga, którą nie chciałeś podążać... - powtórzył cicho.

Nastąpiła krótka cisza wypełniona stałym, szybkim rytmem pulsu Louisa. Uśmiechnął się lekko.

- Nie wiem - kontynuował Styles. - Nie jest idealnie, nie. Ale widzę to tak: albo pracuję dla ludzi, których naprawdę kocham, albo marnuję energię na wszystkie rzeczy, które mają o wiele mniejsze znaczenie na tym świecie. Rzeczy, z którymi tak naprawdę nie za bardzo się zgadzam.

Z jakiegoś powodu to uderzyło Louisa.

Może dlatego, że Styles tak łatwo o tym mówił. Może dlatego, że brzmiał, jakby naprawdę w to wierzył. Może to dlatego, że słowa drapały gardło, skórę głowy i mózg Louisa.

Lub. Może to maleńkie, rozmyte wspomnienia, które obecnie napierały na barykadę jego czaszki. Drobne, rozmyte wspomnienia bardzo ciemnej nocy. Louis zostawiający pięć śpiących dziewczynek i jedną mamę. 

O tym, że Louis nigdy się nie żegna i odchodzi, ponieważ nie lubił nosić ciężaru na ramionach. Ponieważ Louis nie uważał, że warto. Ponieważ Louis postanowił marnować energię na wszystkie rzeczy, które mają o wiele mniejsze znaczenie na tym świecie.

Ponieważ chciał żyć. Ale może to właśnie on po prostu istniał.

Ponownie przełknął ślinę i tym razem było to trochę trudniejsze.

Styles wpatrywał się w niego. Był tak nieświadomy pieprzonej lawiny, która właśnie uderzyła w Louisa. Był taki nieświadomy, niewinny i piękny w swojej małej białej koszulce z wąskimi, gładkimi ramionami i cudownymi kręconymi włosami i bardzo ładnymi zębami. Tymi dużymi oczami, które patrzyły teraz na Louisa bardziej z ciekawości niż ze znużenia.

Louis otworzył usta, by odpowiedzieć. Musiał coś powiedzieć. Chciał po części wyciągnąć rękę i przycisnąć palce do najbliższej części Stylesa, aby sprawdzić, czy jest prawdziwy. Dla pewności. W razie czego. Aby upewnić się, że Louis nie wariuje. Tylko po to, aby upewnić się, że Harry nie był tylko wytworem wyobraźni Louisa - tylko halucynacją, która drwi z Louisa, która rzuca wszystkie jego porażki i niedociągnięcia w jego twarz.

Nie wiedział, co chciał powiedzieć, ale musiał coś powiedzieć, ponieważ nie lubił sposobu, w jaki się czuł...

Ale nagle jego telefon zawibrował.

To Liam.

'Jeśli chodzi o dzisiaj, Styles jest pierwszą osobą od jedenastu lat, która uzyskała doskonały wynik na egzaminie z matematyki u Mosley. Tylko przypominam.'

Ach.

Louis zamknął usta i odchrząknął, chowając telefon z powrotem do kieszeni.

Musiał odzyskać kontrolę. To było niedorzeczne.

Kiedy stał się taki miękki?

- Hej, chcesz iść na spacer czy coś takiego? - zaoferował bez żadnego przejścia lub wyjaśnienia. Jego głos wydawał się wypełniony zbyt dużą ilością powietrza. Uśmiechnął się pokaźnie. - Moje nogi zdrętwiały. I jest piękna pogoda.

Styles mrugnął zaskoczony. Było cicho przez chwilę.

- Nie, dziękuję. Powinienem się uczyć. Czy już o tym nie rozmawialiśmy? - Uśmiechnął się.

Louis przewrócił oczami, nie czuł się winny. Zepchnął to wszystko na bok. Odzyskiwał kontrolę. Miał to w garści. Był seksowny i sprytny i nigdy się nie gubił. 

- Och, przestań. Pomogę ci uczyć się podczas spaceru. Użyjemy fiszek - czy to właśnie robią dzieci w tych czasach? Czy teraz są już tylko iPady?

Na szczęście Styles zachichotał, a powietrze między nimi wydawało się cudownie lżejsze. 

- Wolę prawdziwe książki. Nie lubię czytać z ekranu. Lubię trzymać tekst w dłoniach, wiesz?

- Też lubię trzymać rzeczy w dłoniach. - Louis uśmiechnął się lubieżnie, ładnie mrugając oczami. Dużo lepiej. 

Styles wybuchnął czerwienią i śmiechem, dwie jednoczesne eksplozje. 

- O mój boże. - Tylko tyle był w stanie wydusić i sprawił, że ​​uśmiech Louisa zmienił się w prawdziwą rozrywkę. - Co jest z tobą nie tak? - Jego słowa były przerywane chichotami.

Ujmujący.

- Jestem gównem. - Zaśmiał się Louis. - Prawdziwym gównem.

Z jakiegoś powodu sprawił, że ​​Styles śmiał się jeszcze głośniej, mimo że nie było to wcale takie śmieszne. Ale Louis zawsze lubił ludzi, którzy uważali go za zabawnego, więc uśmiechnął się dumnie, czując niewytłumaczalną potrzebę kontynuowania, aby sprawdzić, czy Styles może śmiać się jeszcze bardziej.

Ale nie zrobił tego. Ponieważ musiał się skupić. Ale potem Styles się odezwał. 

- Nie sądzę, żebyś był gównem. - Uśmiechnął się, uciszając śmiech. - Jeśli to pomoże.

Louis uśmiechnął się. 

- Pomaga. - Zamilkł na chwilę. - Dziękuję. - A potem nagle uśmiechnął się szeroko, uświadamiając coś sobie. - Poczekaj, czekaj. Czy ty mnie właśnie pochwaliłeś? Mnie?? - powtórzył.

Styles przewrócił oczami, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech ogrzewany przez światło słoneczne i cienie liści. Patrzył, jak chłopcy grali w piłkę, opierając się na dłoniach spoczywających w ziemi.

- Nic nie mówię - mruknął cicho, uśmiechając się jeszcze szerzej.

Sukces.

Przez chwilę panowała cisza.

- Ale teraz tak na serio. Naprawdę powinniśmy iść na spacer.

Styles znów się zaśmiał, widocznie zachwycony.

To było nawet miłe. Louis nigdy nie widział, żeby się tak śmiał. Tak naprawdę to ani razu nie widział żeby się śmiał, nawet żeby udawał, że się śmieje, prychał lub cokolwiek innego, kiedy go szpiegował.

Szpiegowanie. Ta myśl sprawiła, że ​​Louis lekko zmarszczył brwi. Nie było to niczym zaskakującym - wiedział, po co tu jest i jakie miał plany wobec tego dzieciaka - ale wciąż było to trochę zaskakujące. Nie mógł wyjaśnić, dlaczego.

- Nauka jest nudna - upierał się Louis, odsuwając wcześniejsze myśli, gdy patrzył, jak Styles z rozbawieniem kręcił głową, podnosząc ponownie zakreślacz. - Chodzenie jest fajne. Czy wiesz, że to jest dobre dla twojego mózgu? Według badań, dziewięć na dziesięć osób częściej zdają egzaminy, jeśli chodzą na regularne spacery. Udowodniony fakt. 

- Nie, nie jest. - Styles się uśmiechnął, ciesząc się z żartu. Był niestrzeżony, całkowicie otwarty w zachowaniu, wyrazie i reakcjach. Dobrze.

- No dobrze. Nie idź ze mną.

Cisza.

- A może pójdziemy na kawę? Czy herbatę? Wszyscy wiedzą, że herbata to pokarm dla mózgu. 

Styles znów się zaśmiał, jeszcze głośniej.

- Nie poddajesz się, prawda?

- Nope! - Louis odpowiedział wesoło. - No chodź. Ja stawiam. Zaopiekuję się tobą.

Brwi Stylesa wystrzeliły w powietrze.

- Nie w ten sposób. - Louis westchnął, przewracając oczami. Cholera. - Mam na myśli tylko jako przyjaciele. Nie próbuję już zabrać cię na randkę, nie martw się. Nie jestem ślepy. Wiem, kiedy ktoś nie jest zainteresowany - powiedział to z łatwością, ale nadal odczuwał niewielki dyskomfort, że wszystko może pójść nie tak.

Może był nawet trochę spanikowany perspektywą spieprzenia tej sprawy. Ale chyba jedynym sposobem, by usidlić Harry'ego było najpierw zostanie przyjaciółmi. 

Niepokojące było jednak to, że Styles nie zareagował.

- Zbyt agresywnie? - zapytał, marszcząc brwi.

Styles już na niego nie patrzył. Patrzył na swój podręcznik leżący na jego kolanach, przygryzając wargę i potrząsając głową.

- Nie, to nie to - powiedział cicho, a potem na wpół uśmiechnął się, popatrzył na Louisa i znowu odwrócił wzrok.

Potem nic.

Okej. Świetnie. Po raz kolejny pierdolony raz Louis nie wiedział, co się dzieje.

Czy sprzedają instrukcje obsługi Harry'ego Stylesa?

- Właściwie - powiedział w końcu i spojrzał na zegarek. Zmarszczył brwi, nieco za bardzo jak dla Louisa. Nie miał absolutnego pojęcia, co zrobił źle. - Niedługo mam pracę. Rozmawialiśmy dłużej, niż się spodziewałem. 

- Och.

- Ta.

- Przepraszam - powiedział Louis nieco zawstydzony. Co było dziwne. To nie było dla niego regularne uczucie.

- Nie, w porządku. To tak samo moja wina jak twoja. - Harry wciąż nie patrzył na Louisa.

Wina. Tak. 

- Więc... - Louis ciągnął dalej, próbując pomóc mu zebrać rozrzucone na trawie materiały. Podawał mu zabłąkane ołówki, notatnik, kawałek papieru. Harry brał każdy przedmiot z lekkim uśmiechem. - Praca, tak? To tajemnicze miejsce, do którego się wybierasz? Gdzie to może być?

Styles pokazał prawdziwy uśmiech. Był mały i próbował go ukryć, ale tam był.

- Nadal chcesz wiedzieć? - zapytał Styles z rozbawieniem. Podniósł torbę, wstał i założył ją na szerokie ramię. Trochę się skrzywił, ale zakrył grymas uśmiechem.

Hm. Czy był ranny? Słaby? Louis zastanawiał się.

- To znaczy. Uwielbiam nasze codzienne rozmowy na łonie natury, nie zrozum mnie źle. - Louis uśmiechnął się, wstając na nogi. - Ale myślę, że nadszedł czas na zmianę scenerii, nie uważasz? - Styles pokręcił głową.

- Muszę pójść do pracy, Louis. Przepraszam.

Cholera.

- Z pewnością mogę cię tam śledzić? To urocze, prawda? Mogę być jak twój mały bezpański piesek!

Styles znowu się zaśmiał. Na szczęście, kurwa.

- Cóż, z pewnością nie mogę się ciebie pozbyć, więc chyba tak.

- Uznam to za komplement. - Louis pociągnął nosem i poczuł uśmiech Harry'ego, zanim go zobaczył. Był czule rozbawiony, choć trochę rozdrażniony. Tak jak Louis przewidział. - Wiesz, może być fajnie. Możesz mnie nazwać i w ogóle! Jestem cały twój. - Po tym, w towarzystwie diabelskiego uśmiechu, Louis zrobił krok do tyłu, wyciągnął ręce i ofiarował się na srebrnym talerzu. Uniósł brwi, a Styles obserwował go z torbą przewieszoną przez jedno ramię, śmiejąc się pod nosem, rozbawiony i trochę nieśmiały.

Potem zaczął iść bez słowa.

- Więc jak mnie nazwiesz? - zapytał, mrugając rzęsami, gdy dorównał kroku Stylesowi. 

- Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Louis?

Jak genialnie.

Louis przewrócił oczami. 

- To się nie liczy. Mówisz to tylko dlatego, bo to moje imię.

Styles znów wzruszył ramionami, ale wyglądał na nieco bardziej zamyślonego

- Nie wiem...Ben?

Co.

- Ben - powtórzył Louis. Zmrużył oczy. - Próbujesz mnie obrazić, czy...?

Style zaśmiał się, wciąż wpatrując się w dal. 

- Nie! Naprawdę wyglądasz jak Ben. Jak...Ben Kenobi. Trochę. Raczej.

Louis zatrzymał się w połowie kroku.

- Obi-Wan Kenobi? - stwierdził przerażony. - Z Gwiezdnych Wojen?

- Tak. - Harry kiwnął głową, ale powstrzymał się od uśmiechu, spowalniając kroku. Odwrócił się do Louisa, który nie poruszał się, wciąż zamrożony w szoku.

- Harry - powiedział cicho. - On ma siedemdziesiąt lat.

- Cóż, tak. Ale jest mądry i potężny. I szlachetny! 

- Podobnie jak Yoda. Chcesz mi powiedzieć, że wyglądam także jak on?

Harry śmiał się tak głośno, że właściwie przestał oddychać. Louis czuł, jak jego policzki drgnęły, tworząc uśmiech, ale postanowił, że nie będzie się, kurwa, uśmiechał po tym, jak został porównany do kogoś trzykrotnie starszego, dziękuję bardzo.

- Nie, nie jesteś Yodą. Nie masz aż tak wielu zmarszczek. - Harry zaśmiał się, a jego oczy błyszczały w świetle, były pełne rozbawienia. - ...Jeszcze.

- Jeszcze?! - krzyknął Louis. Pozory zebranej postawy zniknęły z jego twarzy, pozostawiając tylko...cóż. Coś co można było nazwać „osłupieniem". - Co insynuujesz, szczeniaku?!

- Cóż, palisz! - Styles dalej się śmiał.

Louisowi opadła szczęka.

Co. Za. Mały. Gówniarz.  

Był rozdarty między śmiechem a pobiciem tego dzieciaka.

Zamiast tego zdecydował się zamknąć usta i potrząsnąć głową, kładąc dłonie na biodrach. Okej. Musiał się ogarnąć. Musiał zachować kontrolę.

Mimo to uśmiechnął się lekko. Co za mały gówniak.

- Nie często ktoś pozostawia mnie oniemiałego, Harry Stylesie - powiedział z rozbawieniem, wpatrując się uważnie, gdy Harry pochylił głowę i błysnął dumnym uśmiechem. - Ale sprawiłeś, że zaniemówiłem przez twoje obelgi, bezczelność i niepozorne loki.

- Niepozorne loki?

- Och tak - mruknął Louis i znów zaczął iść, choćby po to, by podejść do Stylesa, stanąć na palcach i pociągnąć za kosmyki jego włosów. - Bardzo lubię twoje loki.

Oczekiwał, że zostanie odtrącony, ale Styles po prostu się zarumienił, uśmiechnął się i przechylając głowę z ciekawością, patrzył na Louisa.

- To tylko włosy - wymamrotał zaskoczony.

- Och, mój drogi chłopcze, to nigdy nie są tylko włosy - odparł Louis dramatycznie.

Kolejny rumieniec, kolejny przypływ sukcesu.

Louis miał sytuację pod kontrolą. 

Ale nagle.

- Pójdę już do pracy - cicho wymamrotał Styles.

Odwrócił się i zaczął odchodzić.

Czekaj. Co?

Czy Louis nie miał z nim pójść...?

- Bez bezpańskiego pieska? - zawołał za nim zaskoczony, jego ręka wciąż była zawieszona w powietrzu w miejscu, w którym łapał włosy Stylesa.

- Nie dzisiaj - zawołał z powrotem chłopiec, nie odwracając się, a Louis obserwował go

- Do zobaczenia jutro, Styles! - krzyknął po chwili, czując się trochę zagubionym.

Ale z powrotem otrzymał jedynie machnięcie ręką.

Hm. 

Nie dzisiaj.

Cóż, przynajmniej złożył mu obietnicę. 

Louis westchnął i odwrócił się. Jego ręce były wciąż ciepłe od miejsca, w którym dotknęły włosów Harry'ego.

____________________

Było późno. Było tak późno. A Louis był zmęczony, cholernie zmęczony, a do zamknięcia pubu zostały jeszcze trzy godziny. Pewnie tak wygląda piekło.

Westchnął, ryjąc scyzorykiem w drewnianym blacie. Pierwszą rzeczą, którą zrobił Louis, kiedy go tu zatrudniono, było wyrzeźbienie jego małej mantry: "To live is the rarest thing in the world. Most people exist, that is all." na ladzie, ponieważ w tamtym momencie swojego życia przechodził fazę. Pisał to wszędzie. Na opuszczonych budynkach farbą w sprayu, na miękkich powierzchniach nożem, na gładkich powierzchniach markerem i wszędzie indziej za pomocą długopisu. Czuł się wtedy jak zbuntowany poeta.

W obecnych czasach Louis był zbyt leniwy, by robić więcej niż poprawiać swoje wcześniejsze namiętne deklaracje. Więc po prostu rył scyzorykiem, obserwując, jak litery wyostrzają się i rozjaśniają, gdy brudne wióry odrywały się i odsłaniały świeższe kawałki. Raz na jakiś czas ktoś podchodził i poprosił o piwo lub drinka. To było łatwe i nudne, a Louis potrzebował nowej pracy.

Dziś nie grał nawet zespół. Tylko jakaś piłka nożna w telewizji, którą miał w dupie.

Chciałby, żeby ktoś tu był, żeby odwrócił jego uwagę. Ktokolwiek. Cholera, żałował, że nie pracowała tu chociażby jeszcze jedna osoba. Ale nie. Anthony musiał wcześniej wyjść, ponieważ szedł na kolację ze swoją dziewczyną i jej rodzicami? Czy jakoś tak. Więc był tylko Louis. Sam. Znudzony. Zmęczony. 

Czy nie byłoby śmiesznie, gdyby Harry odwiedził go teraz?

Uśmiechnął się lekko na tę myśl, nieco mocniej wbijając scyzoryk. Czy to nie byłoby po prostu... Cóż. To byłoby przydatne jak kurwa. I zabawne. Styles był zabawne, Louis nie mógł zaprzeczyć. Może był cichy i trudny do odczytania, niewytłumaczalnie uwielbiany i bystry, ale tak trudno było go rozszyfrować pod pewnymi względami. Trudno to wyjaśnić. 

Ale był słodki. Naprawdę ładny.

Byłoby zabawnie, gdyby się tu pojawił. Louis powiedział mu nawet, gdzie pracował. Naprawdę, co powstrzymywało go przed przyjściem? Wyraźnie lubił Louisa, choćby odrobinę. Kurwa, prawdopodobnie więcej niż odrobinę, bądźmy szczerzy. Poza tym, gdyby rzeczywiście się pojawił, Louis mógłby zrobić coś pożytecznego ze swoim czasem zamiast poprawiać wyryty napis na jakimś gównianym blacie. Mógł rozwinąć ich relację. Być może wystarczająco daleko, aby to wszystko skończyć do następnego tygodnia.

Pfft. Gdyby tylko mógł.

Głośny ryk dobiegł z małej grupy pijaków skulonych w kącie, wszyscy zwróceni ku telewizorowi jak małe preriowe pieski. Ich kufle były podniesione w powietrze, gdy oni klaskali i klepali się po plecach. Dobra robota. Dobry wynik, dobra gra.

Louis przewrócił oczami.

Byłoby po prostu zabawnie, gdyby pojawił się tu Harry. Prawda? Byłoby.

A potem drzwi się otworzyły.

Louis prawie się zesrał, natychmiast upuszczając scyzoryk, ledwo omijając swoją stopę. Ale nie zwrócił na to uwagi i zamiast tego szybko podniósł głowę...

I. Aha. Cóż. To był Zayn. I Liam.

Co... było prawie tak samo dziwne, jak gdyby Styles rzeczywiście się tu pojawił.

- Patrzcie kto to! - powiedział Louis zaskoczony, gdy weszli do środka. Zayn wyglądał na uwięzionego między paranoją a fascynacją, jego dłonie były schowane głęboko w kieszeniach workowatych czarnych dżinsów, a stopy wepchane w sandały, które niepewnie posuwały się naprzód. Z niepokojem spojrzał na grupę mężczyzn oglądających mecz. Jego koszulka była czarna i ilustrowała każdą fazę cyklu księżyca. Fajna koszulka. Zayn miał najfajniejsze koszulki.

Liam wyglądał jednak morderczo. Jego oczy były ciemne, bałagan włosów na głowie, a usta wykrzywione w grymasie. Wyglądał, jakby właśnie zwinął się z łóżka, ubrany w dużą koszulkę piłkarską, spodenki dresowe i Nike'i bez sznurówek. Ktoś nie w humorze.

- Miło was widzieć, chłopaki? - powiedział raczej pytającym tonem, unosząc brew. Spoglądał od jednego do drugiego.

Liam założył ręce i odwrócił wzrok. On wydął, kurwa, usta. Jak dziecko.

- Jest zły - wyjaśnił Zayn, wskazując kciukiem w stronę Liama. Mrugnął do Louisa. - Czy mogę prosić o coś do picia?

Louis uśmiechnął się, kiwając głową.

Najlepsze w Zaynie było to, że po około półtora piwa stawał się pijany. Potem zaczynał mówić o alternatywnych rzeczywistościach, emocjach i miłości oraz o wszystkich powodach, dla których trójkąty są najbardziej duchowo oświecającym kształtem. Louis uwielbiał dostarczać Zaynowi alkohol.

- Proszę bardzo. - Uśmiechnął się, napełniając czystą szklanką Smithwick'em. - Pij.

Zayn uśmiechnął się jak dziecko w sklepie ze słodyczami, ściskając kufel między dwiema dłońmi i opadając na stołek barowy.

- Dzięki, stary. - Kiwnął głową w stronę Louisa. - Lepiej daj je też Liamowi - dodał po chwili, biorąc obfity łyk. Pianka pojawiła się na jego wargach, jednak jej nie wytarł. - Jest naprawdę zdenerwowany. Alice Horan próbuje poprowadzić galę charytatywną jego mamy. Wiesz tą wielką, którą organizujemy co roku?

Louis kiwnął głową. Pewnie. Whatever.

- Wydaje mi się, że jej syn niedługo z nią zamieszka. Więc chce zorganizować galę, żeby mogła go przedstawić wszystkim.

- Bardziej żeby się nim popisać - wypluł Liam, wciąż krzyżując ramiona i wciąż wpatrując się w nicość. - Ona jest pieprzoną cipą. To wydarzenie mojej rodziny. Miałem je prowadzić. Pierwszy raz w życiu. Pierdolić ją, szczerze. - Odwrócił się plecami do nich.

Bardzo dramatyczne.

- Okej - odparł Louis, bez wrażenia. Patrzył, jak Zayn kończył kufel z niepokojącą prędkością. Na pewno odczuje to wkrótce. - Cóż. To...niefortunne. Organizacje charytatywne są po prostu takie fajne. 

- Spierdalaj. - Liam spiorunował go wzrokiem, odwracając się.

- Szkocka z lodem? - Louis zaoferował z nikczemnym uśmiechem.

Nie minęło dużo czasu zanim Liam ustąpił.

- Okej. - Westchnął, przewracając oczami i zajmując miejsce obok Zayna, który zaczął się lekko kołysać. Wyciągnął szklankę z ręki Louisa, tak szybko jak została napełniona i przełknął całą jej zawartość jednym ruchem, gdy dwaj pozostali patrzyli rozbawieni.

- Wszystko w porządku, Liam - pocieszał Liama Zayn, klepiąc go po przedramieniu. - W każdym razie byłbyś lepszym prowadzącym. Jej zęby są dziwne. A ty masz ładne zęby. 

Louis nie mógł się powstrzymać od uśmiechu, tym bardziej, że Zayn mówił to tak poważnie. W jego melasowych oczach nie było śladu humoru.

- Nadal będę prowadzącym! - Liam nalegał, wyglądając na niemal przerażonego swoją rozpaczą. Taki rozpieszczony. Nie był przyzwyczajony do tego, że coś mu nie wychodzi. - Ona jeszcze, kurwa, nie wygrała. Nie, jeśli mama ma coś do powiedzenia na ten temat.

- Albo mój ojciec - zgodził się w zamyśleniu Zayn, chrupiąc kostki lodu. Jego oczy były trochę niewyraźne, gdy podnosił szklankę do kontroli. - Nie pozwoli jej się tym zająć. Może być dość przerażający. 

- Tak, może - powtórzył Louis.

Pamiętał jeden raz, kiedy zjawił się w ich mieszkaniu o trzeciej nad ranem, oszołomiony. W windzie przywitał go ojciec Zayna - to było jak spotkanie z Hadesem u bram zaświatów. Louis nigdy nie naciskał przycisku tak szybko, jak tej nocy. A kiedy drzwi się otworzyły, wybiegł z windy.

- Mówiłeś, że jej syn niedługo z nią zamieszka? - Louis kontynuował, wewnętrznie drżąc na wspomnienie. - Będzie fajnie. Więcej konkurencji dla ciebie w twojej cennej szkole, co? - Uśmiechnął się, poruszając brwiami, na co Liam zbladł jeszcze bardziej.

Zayn piorunował Louisa wzrokiem, opierając łokcie na blacie z wyraźnym ciężarem. Wyglądał jak czarny irys, zwiędły, piękny i opadający. Kwiat bez ogrodu. 

- Hej - skrytykował, niskim i cichym głosem. Rozczarowany kwiat. - Nie bądź wredny. To nie fajne. Liam jest teraz podatny na zranienie.

- Nie jestem podatny na zranienie - wtrącił Liam. Jego bałagan na głowie zwiędnął jeszcze bardziej. Może on też był kwiatem. Muchołówką?

Ale Zayn nie usłyszał, zamiast tego złączył swoją karmelową dłoń z Liamem pocieszająco, bez mrugnięcia okiem. Zdecydowanie odczuł już wpływ alkohol.

Oto oni, dwaj faceci, rażąco trzymający się za ręce przy barze w naprawdę gównianym pubie pełnym starych, wściekłych mężczyzn.

Nie najlepszy pomysł. Ale to był Zayn.

- Trzymasz moją pieprzoną rękę? - Liam syknął, próbując rozłączyć ich dłonie, ale Zayn musiał mieć pewny uścisk, ponieważ pozostały mocno splecione i nieruchome, a jego duże oczy mrugały, oglądając sufit.

- Tak - powiedział po prostu. Każde słowo było wolne, a na jego ustach pojawił się leniwy uśmiech. - Jesteś moim bratem. To nie jest dziwne.

- Jesteś bardzo dziwny, zapewniam cię. - Louis zaśmiał się, podnosząc szmatkę i wycierając zabłąkane krople alkoholu. 

Świadomy bezowocności swoich prób, Liam wydął usta jeszcze bardziej, pozwalając swojej ręce spocząć w dłoni Zayna. Jednak jego policzki płonęły czerwienią, a jego oczy od czasu do czasu krążyły wokół ich splecionych dłoni, czujne.

Tak było z Liamem. Czy miało to coś wspólnego z homoseksualizmem? Tak. Może dlatego, że jego rodzice byli do dupy. Może to dlatego, że był Złotym Chłopcem w swojej szkole i może nawet miał stabilną dziewczynę, ale Louis nie był tego pewien. Ale tak czy inaczej, Liam nikomu nie powiedział o swojej orientacji seksualnej. To była kolejna rzecz, o której się nie mówiło.

- Nie martwię się o jej głupiego syna - mruknął w końcu Liam, gdy Zayn nadal intensywnie studiował sufit bez widocznego powodu. Taka kosmiczna kula, z tego Zayna. - Moje źródła mówią, że jest nieszkodliwy. Po prostu denerwujący. I głupi.

- Twoje źródła? - Louis zakpił z rozbawieniem i rzucił brudną szmatką w twarz Liama.

- Pierdol się! - wybełkotał czerwony jak burak, rzucając szmatkę na ziemię.

Nie do końca tak jak Styles, gdy się rumienił, prawda?

- Tak czy siak. Nie martwię się o niego. Martwię się tylko o to, jak zachowa się ta krowa Horan i jak będzie się nim afiszować. - Liam zatrzymał się, zamarzł w miejscu.

Okej.

Louis uniósł brew, czekając.

W końcu Zayn oderwał wzrok od sufitu, odwracając się, by spojrzeć na Liama ​​z prawdziwym zmieszaniem. Dziś miał gładkie policzki - ogolił się. Louis nadal nie zdecydował, czy wyglądał lepiej z zarostem czy bez. Zayn był jedną z tych osób - zawsze idealny do wyruchania.

- Wszystko w porządku, Li? - zapytał Zayn, ściskając go za rękę. - Czy wszedłeś w inny wymiar? (Dla Zayna było to ważne pytanie.)

Ale Liam wyglądał, jakby właśnie odkrył Boże Narodzenie. Jak Jack Skellington.

- Czekaj. Czekaj, kurwa - powiedział, a jego uśmiech zalśnił niemal maniakalnie, gdy uniósł ręce do góry. 

- Czekamy - odparł niecierpliwie Louis.

Zayn tylko patrzył.

Ale Liam wciąż się nie poruszał, wpatrując się w dal.

Aż do momentu, gdy zwrócił wzrok na Louisa.

Spojrzenie, które mu rzucił, było...co najmniej niepokojące. Tak jakby Louis miał wszystkie odpowiedzi, których Liam kiedykolwiek szukał. Jakby był kluczem, który mógłby otworzyć każde zamknięte drzwi we wszechświecie. Liam patrzył na niego z chciwością.

Louis poruszył się pod jego spojrzeniem. Nie czuł się komfortowo. Nie łatwo było go onieśmielić, jeśli w ogóle. Ale oczy Liama ​​rozbłyskiwały prymitywną surowością, z którą nawet Louis nie był tak dobrze zaznajomiony.

- Eee - zaczął, niepewny, co powiedzieć. - Mogę ci pomóc?

- Tak, możesz. - Liam się uśmiechnął, powoli, złośliwie, trująco.

Świetnie. 

Zayn wyciągnął rękę z dłoni Liama, odwracając się do niego z ciekawością. 

- Liam? - zapytał. Podniósł palec i puknął go w ramię.

Liam zignorował to.

- Tak, Niall Horan jest idiotą - powiedział, ledwo ponad szeptem, a jego oczy błyszczały. - Ale chcesz wiedzieć, kim jeszcze jest? Według każdej osoby, która dała mi na niego jakieś brudy? 

- Uch. Irlandczykiem? - Louis zaoferował.

Liam był tak szczęśliwy, że nawet nie przewrócił oczami.

- Nie. - Uśmiechnął się i mruknął. - Jest gejem.

- Okej, dobrze dla niego? - powiedział Louis zdezorientowany. Dokąd to zmierza...?

- I nikt o tym nie wie.

- Czy wszyscy są tutaj gejami? - Louis uśmiechnął się, spotykając oczy Liama.

Zabłysnęły przez chwilę, zanim kontynuował. 

- Alice nie wie. Jest bardzo wierną, religijną Irlandką. Nienawidzi samego pomysłu, że jej syn mógłby być niedoskonały lub homoseksualny. - Uśmiechnął się, pokazując zęby.

Co?

- Co to ma wspólnego ze mną? - zapytał Louis powoli, marszcząc brwi. Lepiej żeby nie...

Zayn wyglądał na trochę zdenerwowanego. Przesunął swój stołek centymetr dalej od Liama i owinął ochronnie ramiona wokół swojego małego, szczupłego brzucha. 

- No cóż, Louis - zaczął Liam chłodno, a jego uśmiech nabierał pewności siebie. - Nienawidzę Alice Horan. Syn przyjeżdża z nią zamieszkać. Alice Horan nie chce skandalu w swojej rodzinie, a zwłaszcza takich, które dotyczą jej cennego, ukochanego jedynego dziecka, którym stara się pochwalić z dumą i radością. Fakt, że ​​jej syn jest w rzeczywistości homoseksualnym mężczyzną, zniszczyłby ją. 

Louis zacisnął zęby. Nie

- Liam...

- Uciekłaby z przerażenia, gdyby jej syn ruchał innego chłopca. A co dopiero kogoś takiego jak ty.

Louis zacisnął usta, a ciepło spłynęło po jego ciele. Niedobre ciepło. Zatrzymał się, zanim odparł: - Oczywiście.

- A co najważniejsze - kontynuował Liam, niezrażony. - Jeśli ci się uda, będzie to cicha sprawa. Nie powie pieprzonej duszy. Wszystko zostanie uciszone i zamiecione pod dywan. Kto wie, może nawet cię przekupi, Tommo. A nasz drugi mały podbój nigdy o tym nie usłyszy. 

- Harry - poprawił Louis, zanim zdał sobie z tego sprawę. Co było...głupie.

- Co?

- Harry - powtórzył Louis, czując się trochę głupio. Wzruszył ramionami i odwrócił wzrok. - Harry nigdy o tym nie usłyszy.

Liam zmarszczył brwi. 

- Eee. Okej? Nieważne. Chodzi o to żebyś to zrobił, Louis. Zrób to, a dostaniesz mnie na zawsze, dobrze? Obiecuję. Będę cały twój. I wszystko, co mam - twoje.

Powiedział to tak szczerze i tak...od niechcenia, że ​​nawet brwi Zayna wystrzeliły w powietrze, nie mówiąc już o Louisie.

Liam dosłownie postanowił się oddać za małą przysługę. A jednak mówił o tym bez żadnej ciężkości, myśli ani wahania. Po prostu szczere, ciężkie słowa rzucone na stół. W jakiś sposób sprawił, że ​​wydawały się takie puste.

Trochę zabawne. Ilekroć Styles był szczery z Louisem, wydawał się bardziej prawdziwy i autentyczny. Ale z Liamem wszystko wydawało się puste i ciemne, jak przepaść. Zabawne.

Po sekundzie czy dwóch Louis odchrząknął, opierając ręce o bok baru. 

- Czy nie taka była pierwotna oferta? - zapytał Louis.

- Nigdy nie obiecałem, co będzie się z tym wiązać. - Liam uśmiechnął się. - Obiecałem ci tylko seks.

Czekaj, co?

Louis zmarszczył brwi. 

- Nie chodzę za Stylesem tylko dla seksu, Li. Nie taki był uklad.

- Więc przeleć też tego dzieciaka Horana. I jestem cały twój - powiedział to z taką łatwością. Prawie znudzony.

Zayn milczał, jego głowa zwisała nisko. Bawił się rąbkiem koszulki z kolanami zaciśniętymi razem, stopami podciągniętymi i zaplątanymi w nogi stołka barowego.

- Nie mogę zrobić obu rzeczy - powiedział Louis, stanowczo potrząsając głową. Chwycił kolejną szmatkę, przerzucając ją przez ramię i wyprostował się na maksymalną wysokość. - Nie ma mowy. Nie zrobię obu rzeczy. Sam Styles jest wystarczająco trudny. 

- Boisz się? Nie możesz sobie z tym poradzić? Stałeś się słabszy? 

- Liam... - Zayn w końcu zaprotestował, podnosząc głowę. Wyglądał na naprawdę zdenerwowanego, jakby był smutny lub jakby ktoś go zawiódł, ale Liam odsunął go na bok.

- To wszystko, co masz, Louis - powiedział Liam mocnym tonem. - To jedyna rzecz, w której jesteś dobry, stary. Przepraszam za bycie dupkiem. Ale to prawda. Dokonaj więc własnego wyboru. A jeśli nie jesteś jeszcze wystarczająco dobry, aby odnieść sukces dwukrotnie w tej jedynej rzeczy, w której jesteś dobry... Co ci pozostaje? 

Zayn zmarszczył brwi tak mocno, że wyglądało to, jakby ktoś narysował linie na jego twarzy permanentnym markerem.

Louis czuł coś podobnego, ale w środku. Nie okazywał niczego na zewnątrz. Nie zamierzał dać mu z tego satysfakcji. Ale usłyszał jego słowa. I czuł je. I wiedział, jak to wszystko działa. Wiedział, że Liam miał rację.

Kurwa.

Jak on do cholery sobie z tym poradzi?

- Tak - powiedział w końcu. - W porządku. Zrobię to.

Podali sobie ręce nad barem, a Liam uśmiechnął się szeroko, jakby cały świat był teraz na swoim miejscu.

Louis nie uśmiechnął się z powrotem.

Continue Reading

You'll Also Like

10.6K 1.3K 16
Wreszcie nadchodzą upragnione wakacje. Niestety plany Andreasa zostają pokrzyżowane przez rodziców, którzy postanawiają wysłać go na całe dwa miesiąc...
5.2K 149 32
Zmęczona swoim życiem 21-letnia Summer pragnie choć na chwilę odpocząć od świata show-biznesu. Pewnego dnia otrzymuje telefon: "Będziesz pracować z O...
11.7K 852 6
AU, w którym Louis jest byłym aktorem z Royal Shakespeare Company, pragnącym powrócić na szczyt, Harry - artystą znanym z szeroko pojętego teatru eks...
21.2K 1.4K 38
Edgar ma 15 lat, zmaga sie z problemami rodzinnymi jak i prywatnymi, do tego sie jeszcze wyprowadza z domu w którym mieszkał cale swoje życie, ma też...