|| Fallin' like the stars ||...

Door Alotropicwanderstars

4.7K 333 195

Rogera sporadycznie spotykają różne trudności w życiu, jednak zawsze potrafi się z nimi uporać. Nowością jest... Meer

Rozdział I | Prolog
Rozdział II | Mint Apocalypse
Rozdział III | Perverted Winter
Rozdział IV | Let's Kiss
Rozdział V | Strawberry Lips
Rozdział VI | Drumsticks of Destruction
Rozdział VII | Are You Going To Take Your Pants Off?
Rozdział IX | Look Up To The Stars
Rozdział X | Get out!
Rozdział XI | You love him!

Rozdział VIII | You Call Me Sweet

426 29 15
Door Alotropicwanderstars

-Ale czemu akurat ja?- jęknąłem do słuchawki rozespanym głosem.

-Bo Fred i John nie raczą odebrać.- odpowiedział Brian. W przeciwieństwie do mnie wydawał się być wyspany i pełen energii,zupełnie jakby nie było wcześnie rano. Nie miałem pojęcia jak to zrobił, że nie czuł zmęczenia. Istniały dwa wytłumaczenia: albo jechał na mocnej czarnej kawie, albo jest jakimś kosmitą, który nie musi spać. To by wyjaśniało, czemu tak fascynuje go kosmos.-Roger, śpisz?- ocknąłem się na te słowa i przetarłem oczy jedną ręką.

-Niestety nie.- burknąłem, próbując dać loczkowi do zrozumienia, żeby mi dał spokój. Byłem padnięty. Jednak z drugiej strony cieszyłem się, że May chciał mnie gdzieś zabrać, co prawda na zebranie jakiejś fundacji, ale to zawsze coś.

-Roggie, proszę.- usłyszałem w słuchawce chyba najbardziej błagalny ton bruneta na jaki go stać. -Te psiaki nas potrzebują. Nie mają domu, ani nikogo na świecie. Mają tylko wolontariuszy, którzy zbierają dla nich pieniądze i szukają dobrych właścicieli.- dobrze wiedziałem, że Brian próbuje wywołać we mnie współczucie dla tych zwierząt i starałem się przed tym obronić, jednak kiedy słuchałem o sytuacji psów ze schroniska poczułem ścisk w klatce piersiowej. Nigdy nie angażowałem się w żaden wolontariat,chociaż zawsze było mi żal tych, dla których były one organizowane. Teraz miałem okazję zrobić coś dobrego, na dodatek u boku Bri, który pewnie byłby ze mnie dumny gdybym poszedł dzisiaj z nim. Byłem niesamowicie zmęczony, nawet nie wiedziałem ile spałem, ale podjąłem ostateczną decyzję.

-Niech ci będzie...- westchnąłem, próbując się delektować ostatnimi chwilami w ciepłym, miękkim łóżku

-Wiedziałem,że mogę na ciebie liczyć.- odpowiedział wyraźnie ucieszony. Mimo iż go nie widziałem mogłem sobie wyobrazić, jego szczery szeroki uśmiech, którego sam byłem powodem. Na tę myśl kąciki moich ust mimowolnie uniosły się w górę. -Będę za dziesięć minut.-usłyszałem po drugiej stronie i mina mi zrzedła.

-Brian,nie zdążę...

-Do zobaczenia!- rzucił na pożegnanie i odłożył słuchawkę. Znając jego pewnie się nie spóźni, więc czy chciałem czy nie musiałem zwlec się z łóżka i jak najszybciej się ogarnąć.

To był najszybszy prysznic, ubranie się, śniadanie i mycie zębów od czasów kiedy zaspałem na zakończenie roku w podstawówce, więc minęło sporo czasu odkąd tak szybko się zbierałem. Śpieszyłem się, ale wiedziałem, że mimo to May będzie musiał poczekać, aż będę gotowy do wyjścia. Była sobota, około siódmej rano. Nie mógł oczekiwać ode mnie zbyt wiele. Jednak nie chciałem zawieść przyjaciela.

Całkowite zebranie się do kupy zajęło mi coś ponad dwadzieścia minut co i tak jest rekordem od czasów szkoły. Zdziwiło mnie tylko, że loczka jeszcze nie ma, chociaż powinien był przyjechać już jakiś czas temu. Może coś go zatrzymało... Korek? Jednak byłem pewien, że niebawem się pojawi, dlatego szybko włożyłem buty i kurtkę i wyszedłem na zewnątrz, żeby tam poczekać na bruneta.

Stałem cały zmarznięty, co chwilę nerwowo zerkając na zegarek. Minuty upływały jedna po drugiej, a Brian nadal się nie pojawił. Zaczynałem się niepokoić, bo jedną z wielu dobrych cech loczka była punktualność. Zastanawiając się dlaczego dojazd tutaj tak długo mu zajmuje starałem się przybrać taką pozycję, żeby tracić jak najmniej ciepła, bo mimo iż śnieg już stopniał, były przymrozki. Wybiła 7:40, kiedy zza zakrętu wyjechał samochód,który od razu rozpoznałem. Cierpliwie czekałem aż zatrzyma się przy chodniku, starając się opanować emocje, które się we mnie wezbrały.

-Obyś miał dobrą wymówkę!- naskoczyłem na przyjaciela, od razu po wejściu do samochodu. Ten w odpowiedzi zaśmiał się cicho, co wzbudziło we mnie jeszcze większą frustrację.

-Jeszcze nie raz dzisiaj ci dupa zmarznie, więc potraktuj to jak trening.-odpowiedział, wciąż będąc w wyśmienitym humorze. Podziwiałem Briana, że mimo iż nakrzyczałem na niego nawet się z nim nie witając, on potraktował to normalnie i nie był na mnie zły ani się nie dąsał. Albo po prostu dobrze ukrywał uczucia, to coś coi mnie by się przydało... Cały mój gniew zniknął jak ręką odjął.

-Bri, nie wkurza cię, że czasem się na ciebie wydzieram bez powodu?- zapytałem niepewnie.

-Przecież miałeś powód...-  zaczął - Spóźniłem się i jeśli mam być szczery to specjalnie. Myślałem, że i tak będę musiał na ciebie czekać. Przepraszam, Roggie.- wyznał i spojrzał na mnie jak zbity pies. Normalnie bym się wściekł słysząc taką wiadomość, ale teraz i tak już gryzły mnie wyrzuty sumienia.

-Patrz na drogę, jełopie.- rzuciłem, żeby rozluźnić trochę atmosferę,na co May zachichotał. Jego śmiech był chyba najpiękniejszym dźwiękiem jaki miałem okazję słyszeć.

-Dojechaliśmy...-i faktycznie samochód zatrzymał się na parkingu, przed dość obskurnym budynkiem. Wokół było pusto, spodziewałem się większej liczby ludzi i aut. Zacząłem mieć wątpliwości, czy faktycznie zrobię coś dobrego, czy tylko zmarnuję dzień. -Najpierw będzie coś na wzór odprawy, przydzielą nam zadania.

~~~

Ja i Brian mieliśmy zostać w schronisku i zachęcać ludzi, którzy wkrótce mieli się tu zjawić do zaadoptowania pupila. Lepsze to niż stanie z puszką na rynku albo w centrum handlowym – można wtedy zmarznąć. Tu przynajmniej było się gdzie schronić przed zimnem, chociaż i tak temperatura podniosła się już o kilka stopni. Naszym zadaniem było przekonać jak najwięcej osób do zabrania pieska i zapewnienia mu miłości i dobrej opieki. Nie znałem tych psów, nawet nie wiedziałem, że to schronisko się tu znajduje, ale May był już obeznany w tych sprawach, więc pewnie to on odwali prawie całą robotę, a mi pozostanie robienie maślanych oczu do innych. Z każdą chwilą pojawiało się coraz więcej rodzin z dziećmi,które chciały zobaczyć i może zabrać do domu zwierzaka. Swoją drogą to smutne, że trzeba organizować tego typu eventy, żeby ktoś zainteresował się losem tych biednych istot.

-Jesteście w stanie wykąpać kilka psów?- usłyszałem za nami głos, kiedy już miałem pytać Bri co dokładnie teraz będziemy robić. Odwróciliśmy się równocześnie, żeby zobaczyć autora pytania.-Roger? Brian?

-Mary!- wyszczerzył się May na widok starej znajomej, żeby chwilę potem zamknąć ją w uścisku. Nie wiedzieć czemu nagle poczułem się niepewnie. -Co ty tu robisz?- zapytał loczek, a blondynka zbliżyła się do mnie,żeby mnie również przytulić. Objąłem ją delikatnie i sztywno, jakby była co najmniej najeżona ostrymi kolcami.

Jakie trzeba mieć szczęście, żeby spotkać Mary Austin we własnej osobie w schronisku dla zwierząt. To nie tak, że jej nie lubiłem, znałem Mary najdłużej z całego zespołu i mógłbym o niej wiele powiedzieć, ale najważniejsze jest to, że jest bardzo specyficzną osobą. Jest miła, uprzejma i inteligentna, ale czasem po prostu nie da się jej zrozumieć. Zupełnie jakby wyprzedzała swoje czasy. Jednak miała w sobie coś co przyciągało ludzi, do tego stopnia, że nawet po burzliwym związku i rozstaniu z Freddiem nadal wszyscy pozostawaliśmy przyjaciółmi. Ale dzisiaj nie byłem przygotowany jej spotkać. Właściwie rzadko widzimy się na trzeźwo, bo główną przyczyną naszych spotkań były imprezy organizowane przez Mercurego i myślę, że nie miałbym nic przeciwko gdybym nie nastawiał się na spędzenie całego dnia z Brianem. Nie byłem zły ani smutny, nie potrafię nawet określić tych dziwnych emocji. Po prostu poczułem nieprzyjemny ścisk w klatce piersiowej.

-Roggie, co ty na to?- z zamyślenia wyrwał mnie głos loczka -Wykąpiemy parę piesków.- ponownie zwrócił się do Mary, nie czekając na moją odpowiedź. Uśmiechnąłem się lekko, żeby dać im znać, że nie mam nic przeciwko.

-Świetnie.-wyszczerzyła się blondynka -A jak wam się układa w związku?

-Nie jesteśmy razem!- krzyknąłem odrobinę za głośno, bo kilka głów odwróciło się w naszą stronę. Natychmiast poczułem, jak krew napływa mi to głowy. Kątem oka zobaczyłem, że May również oblał się szkarłatnym rumieńcem. Oboje się zmieszaliśmy i nie bardzo wiedziałem co teraz zrobić.

-Czyli to jeszcze nic oficjalnego?- spojrzała na nas trochę jakby zawiedziona? Ale momentalnie znowu się rozpromieniła -Freddie mówił, że coraz bardziej się do siebie zbliżacie, podobno się całowaliście.-mówiła to z ekscytacją w głosie.

-Znasz Freddiego, Mary...- przerwał jej brutalnie loczek, wciąż będąc czerwonym jak burak. -Lubi czasem podkolorować niektóre rzeczy.-uśmiechnął się przepraszająco, czując, że sprawia blondynce zawód swoimi słowami.

-Między nami nic nie ma.- skwitowałem krótko, chcąc jak najszybciej skończyć ten ciężki temat. Rzuciłem szybkie spojrzenie Brianowi,ale on szybko odwrócił wzrok. Wydawał się czymś przygnębiony, a jego oczy się przeszkliły. Powiedziałem coś nie tak?

-Mówcie co chcecie, ja wiem swoje.- powiedziała Mary lekko drwiącym tonem i mrugnęła porozumiewawczo. -Roger, myślę, że jesteś na dole...

Poczułem nagły przypływ gniewu. Co jej do tego?!  Ale nie zdążyłem nawet zareagować, bo nagle poczułem mocne uderzenie w plecy. Runąłem na ziemię jak długi. Uświadomiłem sobie co się stało dopiero gdy poczułem coś mokrego i ciepłego na twarzy. Podniosłem się do pozycji siedzącej i ściągnąłem z siebie tego, który mnie zaatakował od tyłu. Był to młody, ale już wyrośnięty golden retriever, który najwyraźniej komuś zwiał. Kiedy zobaczyłem jego przyjacielską mordkę cała złość na Mary zniknęła jak ręką odjął. Odsunąłem go od siebie, żeby uniemożliwić mu dalsze lizanie mnie po twarzy.

-Skąd się tu wziąłeś, kolego?- pfff, głupie pytanie... Skąd pies w schronisku dla psów? Pogładziłem go po złotej, błyszczącej sierści, na co od radośnie zamerdał ogonem i położył się brzuchem do góry. -Chcesz się bawić?-zacząłem go drapać na co on zabawnie zaczął poruszać łapą jakby chciał się podrapać.

-Przypomina trochę ciebie, Roggie.- powiedział Brian, chyba nie zdając sobie sprawy z tego, że na głos, bo w momencie się zarumienił. Mary energicznie zaczęła kiwać głową, a ja tylko się zaśmiałem. -Jest taki wesoły i miły i przyjacielski.- próbował wybrnąć May. Kucnął przy nas i również zaczął głaskać psiaka. -I taki uroczy...- loczek chyba zapomniał, że wciąż porównuje mnie do goldena. Mimowolnie oblałem się szkarłatnym rumieńcem, kiedy uświadomiłem sobie, że Bri właśnie powiedział, że jestem uroczy, chociaż pewnie zrobił to nieświadomie. -Jaki jesteś śliczny!- zapiszczał jak nastolatka i zaczął bawić się z psem bardziej energicznie. Nigdy nie widziałem bruneta w stanie takiego szczęścia. Odsunąłem się trochę, żeby popatrzeć z boku na tą scenę. Miło było widzieć Briana szczęśliwego... Bezwiednie zacząłem się szczerzyć i już prawie zapomniałem, że Mary też tu jest kiedy...

-Dlaczego nie wzięłam aparatu!- zawyła rozpaczliwie blondynka, jednak uśmiech nie znikał jej z twarzy. -Jesteście razem tacy słodcy! Freddie o wszystkim się dowie!- ponownie nie zdążyłem zareagować, bo znowu ktoś niespodziewanie przerwał.

-Mamo, zobacz jaki miły piesek!- krzyknęła dziewczynka, która pojawiła się znikąd. -Zabierzmy go do domu, proszę!- spojrzała błagalnym wzrokiem na mamę, która trzymała ją za rękę. Zwierzak zmierzył nowych ludzi wzrokiem i radośnie pobiegł w ich stronę, zostawiając nas wciąż siedzących na podłodze. Zatrzymał się przed dziewczynką nie wskakując na nią, jak na mnie i dał jej się pogłaskać.

-Chyba cię polubił.- stwierdziła kobieta posyłając córce miły uśmiech.

-To naprawdę dobry pies.- powiedział Brian wstając i podchodząc do rodziny. Podążyłem jego śladem. -Pomogę paniom załatwić wszystkie formal...

-A jak ma na imię?- po raz kolejny przerwała dziewczynka, całkowicie wybijając loczka. Nie wiedzieliśmy jak ma na imię, ani właściwie dlaczego nie jest w boksie.

-Roger?- brunet spojrzał na mnie pytająco, z nadzieją, że w jakiś sposób dowiedziałem się jak wabi się golden. Wzruszyłem tylko ramionami. Nie mogłem pomóc w tej kwestii.

-Lubię cię, Roger.- powiedziała dziewczynka, kompletnie mnie dezorientując. Dopiero kiedy zaczęła głaskać psa zorientowałem się, że mówiła do niego. Czyli jednak pomogłem...

Żałowałem, że sam nie mogłem adoptować tego psiaka, ale nie stworzyłbym dla niego dobrego domu. Nie miałem wystarczająco czasu i pieniędzy, żeby opiekować się psem. A poza tym został już nazwany moim imieniem i czułbym się dziwnie wołając go. Zatęskniłem za nim mimo iż wiedziałem, że u tej rodziny będzie mu dobrze.

-To dobrzy ludzie, Roggie.- powiedział Brian, kiedy patrzyliśmy jak kobieta z dziewczynką zabierają Rogera do samochodu. -Będzie u nich szczęśliwy. I to moi sąsiedzi, będziesz mógł go czasem zobaczyć jak wpadniesz do mnie.- ucieszyłem się na te słowa. Na pewno kiedyś go odwiedzę.

-Zabierzmy się do roboty.- powiedziałem i posłałem brunetowi szeroki uśmiech.

~~~~~

1908 słów

Tym razem rozdział Marsa ;D serdecznie pozdrawiamy użytkownika Seixall, za wierne czytanie i komentowanie każdej części, naprawdę to doceniamy <3

do następnego!

Mars & Saturn

Ga verder met lezen

Dit interesseert je vast

54.2K 4K 35
Spin-off dylogii układ ARES HERMAN Trzydziestosześcioletni Ares Herman poszedł w ślady ojca, Victora Hermana i założył własną firmę graficzną. Jego ż...
239K 7.8K 45
Współczesna opowieść o kopciuszku, w której książę okazał się być diabłem. On był samotnikiem, socjopatą i mordercą. Ona była tylko służącą w jego do...
37.7K 1.5K 16
„Jesień w Boulder City przynosi nie tylko zmieniające się liście, ale także powrót nielegalnych wyścigów samochodowych. Dla 17-letniej Grace, sztuka...
78.1K 8.2K 27
👔Damon Lauder był jednym z najbardziej znanych lekarzy w mieście, często prowadził wykłady, a na oddziałach przerażał studentów i budził w nich resp...