Walc płatka śniegu

By Lisavieta

10.9K 739 270

Florence Le Haut - Francuzka o polskich korzeniach, magnes na problemy. Balet był w każdym jej oddechu, każdy... More

1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
Rozstrzygnięcie konkursu!
14.
15.
16.
17.
18.
19.
20.
21.
22.
23.
24.
25.
26.
27.
29.

28.

204 17 4
By Lisavieta

       Nina usiadła na ławeczce, z miną a'la karpik patrząc na górę białych włosów. Zerknęła krótko ku Francuzce, widocznie strapiona.

– Długo już tak jest zepsuta?

– Non. Minutę, może dwie.

Góra białych włosów słyszalnie westchnęła. Uniosła się powoli do zwyczajnej siedzącej pozycji, poprawiła fryzurę przeczesując ją palcami. Florence nie do końca podobał się sprytny chochlik tańczący w oczach koleżanki kankana, podobnie jak błądzący na jej ustach uśmieszek. Tak, zdecydowanie pod tą białą kopułą zrodził się jakiś mniej lub bardziej szalony plan – Flo nie była przeciwna samemu faktowi, że plan istniał. Jej całe jestestwo jednakże włączyło każdy ostrzegawczy alarm z prostego powodu: plan był okryty tajemnicą. Jedną z rzeczy, których Florence szczerze się bała, były sytuacje nad którymi nie panowała – a na taką się zapowiadało.

– Flooo – zaczęła przymilnym głosem Roza, na co adresatka z leciutka zacisnęła usta. – Podwieziesz mnie na aftera, prawda? Bo miałam jechać z Leo do niego ale skoro plany się zmieniły to szkoda go ciągać po nocy... Prooooszę. – zatrzepotała rzęsami, jakby celowo irytowała znajomą.

Czerwone usta zacisnęły się na sekundę w wąską kreskę pełną dezaprobaty, zaraz jednak ich właścicielka westchnęła z rezygnacją i skinęła głową.

– Trop bien, podwiozę cię pod warunkiem, że skończysz się w ten sposób uśmiechać – wzdrygnęła się teatralnie na co Roza zachichotała.

– Zgoda! To ja lecę, zadzwonię do miśka póki jeszcze jest przed północą!

Złapała torebkę, wyskoczyła niemalże zza stolika, tak spieszyła się by wykonać telefon. Nie chciała przecież by jej ulubiona mała Francuzeczka zdążyła zmienić zdanie!

– Zobaczysz, nie pożałujesz! – Rzuciła jeszcze i praktycznie rzecz biorąc uciekła w kierunku frontowych drzwi.

– Je regrette déjà (1) – mruknęła odprowadzając znajomą wzrokiem.

Dmuchnęła w pasemko włosów, znów znajdujące się na twarzy. Znajdowało się tam w sumie od dłuższego czasu, jednak dopiero w tamtej chwili zaczęło przeszkadzać.

       Wkrótce do stolika wrócił zespół, parę sekund przed nimi – Rozalia, teraz siedząca w wielkiej ekscytacji, zerkała co jakiś czas w stronę Florence przez cały ponad godzinny występ gwiazd wieczoru. Koło sceny rozstawiło się małe stoisko z towarem związanym z zespołem: koszulki, płyty, przypinki; Kastiel zaopatrzył się przy nim w nowy t-shirt, obowiązkowo oczywiście czarny, z dużym nadrukiem na froncie. Kilkoro ludzi siedzących na schodach przed wiejskim domem, scena iście sielankowa, drukowana białą farbą o różnym natężeniu, dzięki czemu imitowała perfekcyjnie biało-czarne zdjęcie. Nawet Flo musiała przyznać, że jest to naprawdę ładna koszulka promująca zespół. Rzucając Kasowi wyzywające spojrzenie kupiła podobną: szarą, z nadrukiem koloru czarnego;. Kolega oczywiście śmiał się z niej, że go naśladuje, przez co zarobił kuksańca łokciem. Tak zwyczajna w ich relacjach wymiana zdań! Kiedy czerwonowłosy poszedł po kolejne piwo Florence wróciła do stoiska i nabyła dwie płyty. W końcu nie dzieliło ich wiele czasu od Bożego Narodzenia – uznała, że Kas ucieszy się z podobnego świątecznego upominku.


       Zbliżała się pierwsza w nocy – dopijano ostatnie piwa, ostatni zespół już zbierał instrumenty, nawet stoisko z towarem promocyjnym zwinęło podwoje. Większość towarzystwa zdążyła się zaróżowić od alkoholu; jedynie Iguana poprzestał na jednym, nie licząc oczywiście Florence, której najintensywniejszym smakowym przeżyciem wieczoru było zjedzenie miąższu plasterka cytryny. Z rozmów dało się wywnioskować, że to właśnie Igor pełnił rolę kierowcy; Francuzeczka powstrzymała się przed komentarzem. Nie bawiłaby się w przygryzanie języka gdyby i ona była pasażerką vana nie wyglądającego na maszynę pierwszej młodości. Szczerze? Gdyby to ona miała być kierowcą tego konkretnego vana zapewne nie miałaby odwagi wsiąść za kółko bez choćby piwnych pięciu procent w krwiobiegu.

Oczywiście było to winą faktu, że nigdy nie poruszała się wiekowym autem w którego konserwację nie wkładało się większych niż statystyczna zasobów finansowych. Van Iguany był, choć wyglądał na rozklekotany, w całkowicie sprawnym stanie. Przynajmniej tak twierdził mechanik, który podbił mu ostatnie badania techniczne.

– Dobra, jest problem – rzucił Iguana, gdy spakowali większość sprzętu. – Leo podwoził Lysa i Rozę, ta? I jest jeszcze Nina. No, to z taką ilością ludu cały sprzęt się nie zmieści.

– Ja jadę z Flo – wtrąciła Rozalia rozcierając dłonie w ochronie przed grudniowym zimnem.

– Florence? Dasz radę zabrać kogoś jeszcze?

Francuzeczka pokręciła przecząco głową.

– Gówniak jest dwuosobowy – mruknął Kastiel wskazując czerwoną czupryną smarta koleżanki.

– Jestem pewna, że zmieści się część sprzętu – skontrowała chłodno blondynka.

Ludzie powiedli wzrokiem po niespakowanych instrumentach i dedykowanych im akcesoriach – większość z nich należała do Kastiela, który zawsze naciskał, by jego gitara była pakowana ostatnia. Chuchał na nią i dmuchał jak na najkruchszą, antyczną porcelanę.

– Podwozisz Rozę. Nie ma mowy, żebym zostawił gitarę w jej towarzystwie bez opieki – uniósł kącik ust, mając dziwnie dobry nastrój.

Oczy Rozalii zabłyszczały, jakby jej dotychczasowy plan aktualnie natrafił na szansę wskoczenia na kolejny poziom geniuszu.

– To ty jedź z gitarą z Flo a ja pojadę z resztą!

Chłopak wsunął dłonie do kieszeni, spojrzał ku Francuzeczce – wzruszyła ramionami, skinęła głową. Westchnął, jak gdyby przesiądnięcie się z przepełnionego vana do wyludnionego dwuosobowego autka było największym życiowym bólem. Wzruszył ramionami niczym lustrzane odbicie po czym zebrał swoje rzeczy. Na ten widok Flo ruszyła ku swojemu samochodowi, on ruszył zaraz za nią. Wpakowali doń sprzęt chłopaka, parę kroków, zaczęli wsiadać.

– Nie znam drogi do Niny – oznajmiła, przekładając coś dużego, czemu Kastiel się nawet nie próbował przyjrzeć, na półkę ponad bagażnikiem.

– Po prostu jedź jak do mnie. Jest moją sąsiadką.

Rozsiedli się w swoich fotelach, oświetleni wciąż sufitowym światełkiem. Florence, przekręcając kluczyk w stacyjce, uśmiechnęła się kącikiem ust i zerknęła na swojego pasażera, nagle zalanego półmrokiem.

– Nie wiem jak stąd dojechać do ciebie.

– Po prostu jedź za nimi, desko – wyszczerzył zęby w wesołym uśmiechu.

– Pasy – upomniała go z przewróceniem oczu.

– Ta-jest mademoiselle! – odparł prawie radośnie, bez szemrania zapinając pas.
Kas był nietypowo gadatliwy, skłonny do wesołości i zgodny. Ach, magia promili! Zerknął na nią, lekko kręcącą w rozbawieniu głową, uniósł brew.

– Co? – W normalnej sytuacji byłby skrzywiony. Ale nie teraz. Teraz był prawie że uśmiechnięty.

– Tu es presque charmant quand tu es saoul!(2) – zaśmiała się krótko, dopilnowując drobiazgów ważnych przed wyruszeniem z miejsca postojowego.

– Jak mnie chcesz obrażać to rób to po polsku – zawtórował jej w śmiechu, targając przyjacielsko blond czuprynę.

– W takim razie dobrze, że cię nie obraziłam! – Odpowiedziała, wznawiając śmiech i w tym śmiechu usiłując uchylić się przed jego ciepłą dłonią.

– To co powiedziałaś?

– Do samej trumny się nie dowiesz.

– Aaaggch, kochasz mnie torturować! – Teatralnie położył dłoń na sercu, jak gdyby przeszyła go na wylot strzała.

– Tak jakbyś pozostawał dłużny! – Potrząsnęła głową, rozbawiona, ruszając za szarym vanem nadjedzonym rdzą.

– Wiesz, że to z ciebie wyciągnę?

– Nie zabronię ci marzyć, mon chou. (3)


       Okna w domu Kastiela były ciemne, chociaż van dojechał do Niny już dobre dziesięć minut wcześniej. Nie było więc szansy usprawiedliwić braku Kasa na imprezie. Lysander lekko zmarszczył brwi, zmartwiony. Zapikał telefon Rozy: „Lys zapomniał komy, ta? Przegapiliśmy zakręt, pojechaliśmy naokoło, karaluchy nas capły na kontrolę. Decha ich czaruje.".

– Policja ich zatrzymała – poinformowała znajomych białowłosa unosząc wzrok znad ekranu telefonu.

– Już trenują na świąteczne łapanie pijanych kierowców, hę? – zasugerował Iguana z tryumfalnym uśmiechem rzucając na stół strita po czym zgarnął wszystkie cukierki leżące pośrodku blatu jako zakład danej rundy.

– Może po prostu Flo jechała za szybko? – odezwała się Nina, nieśmiertelnie słodka i przyklejona do boku Marcina skupionego na tasowaniu zebranych kart.

– Bez szans – odparła Rozalia odkładając komórkę na bok. – Igor, skończę twój łut szczęścia! – Wyszczerzyła ząbki i skinęła głową Marcinowi, by i ją włączył do rozdania.

– Jasne, jasne – odpowiedział chłopak rozpakowując jednego z cukierków ze swojej puli po czym wrzucił go do ust z szerokim uśmiechem, jakby dla podkreślenia, że spodziewa się ich wygrać jeszcze dużo więcej. – Lys, dosiadasz się?

Jasnowłosy mężczyzna w zamyśleniu przesunął wzrokiem po partii pokera po czym wzruszył niemal niewidocznie ramionami i przysunął sobie krzesło.

– Niech będzie.


       Od telefonu oderwał go dźwięk otwierających się drzwi od strony kierowcy. Zerknął na blondyneczkę za którą stał uśmiechnięty policjant, najwidoczniej oczarowany całą tą aurą przyjaznej uległości jaką wdziała Florence kiedy tylko zjechała na pobocze jak gdyby była ulubionym płaszczykiem, nie gierką na rzecz autorytetu.

– Kas, pamiętasz jak ustalałeś z ciocią, że jesteś dzisiaj wieczór za mnie odpowiedzialny? – gładkim głosem przekazała mu kłamstwo na co skinął głową, jakby rzeczywiście pamiętał. – Pan policjant chciałby zobaczyć twój dowód osobisty, żeby się upewnić czy jesteś pełnoletni.

Kastiel, znajdując się w tym błogim stanie podpicia, gdzie trzeźwa inteligencja wciąż jest obecna ale wszystkie trzeźwe obawy, troski oraz natrętne nieprzyjemne myśli rozpłynęły się w procentach, uśmiechnął się jedynie szelmowsko, posłusznie wyciągając z kieszeni kurtki portfel. Podał koleżance dokument, ona zaś przekazała go oficerowi. Mężczyzna przyjrzał się dowodowi, spojrzał na Kastiela a jego uśmiech zrobił się jeszcze szerszy gdy oddawał prostokąt plastiku uprzejmej blondynce wraz z wcześniej przeglądanymi dokumentami dotyczącymi auta oraz samej Francuzki.

– Wszystko jest w jak najlepszym porządku – stwierdził wesoło. Widać było, że jest funkcjonariuszem z powołania. – Możecie jechać, szerokiej drogi.

– Panu również, monsieur – odparła przymilnie Flo. – Dziękuję. I życzę bezpiecznego wieczoru.

Odczekawszy parę chwil aż policjant nieco się oddali blondynka wsiadła do auta, bez słowa podała całą masę dokumentów pasażerowi. Ten, bez gadania, schował swój dowód, potem wrzucił resztę do schowka na rękawiczki. Kątem oka spojrzał na Florence, co zdała się w jednej chwili stracić nie tylko wcześniejszą maskę słodyczy ale też energię.

– Co tak zwiędłaś?

Przesunęła dłonią po włosach, od czoła ku zagłówkowi fotela, zgarniając swój popielato-złocisty blond z twarzy. Westchnęła ciężko.

– Nie słyszałeś? – skrzywiła się, widocznie zmęczona. Nawet na niego nie patrzyła, przygotowując się do wznowienia drogi. – Jestem nieletnia, nie mogę sama być o tej porze na zewnątrz. Jeśli mnie samą złapią to zgarną gdzieś, nie zrozumiałam dokładnie dokąd.

– E, mała szansa. A nawet jeśli to ciotka po ciebie podjedzie i już.

– W tym właśnie problem – mruknęła, ramiona zaokrągliły się, jakby przytłoczone realnym ciężarem. – Nie wiem jak wygląda sytuacja prawna ciotki jako mojego opiekuna. Jestem praktycznie pewna, że papa wszystkiego dopilnował ale – westchnęła znów, tym razem głębiej. Pasy zapięte, silnik pobudzony do życia. – Nikt mnie nie informował w tej sprawie, żadnych papierów też nie widziałam. Jeśli papa nie przypilnował... Będę musiała czekać aż po mnie przyjedzie. Bo na matkę raczej nie mam co liczyć.

– Ty aktualnie masz matkę? – parsknął krótkim śmiechem młody mężczyzna jej śladem zapinając pas bezpieczeństwa.

– Powinieneś mniej się zrywać z biologii.

– Ha, zabawne – odparł wesoło ale i z przewróceniem oczu. – Pierwsze słyszę żebyś coś mówiła o matce. Myślałem, że jest martwa czy coś.

– Równie dobrze mogłaby być. Wracając do meritum. Może zamiast cię podwozić do domu pojedziemy do cioci i przenocujesz? – Zaproponowała bez przekonania.

– Pomysł niby dobry ale jest jedno ale: Demon.

Nie skorzystał nawet z okazji, żeby się podroczyć a Florence nawet tego nie zauważyła! Co też znużenie i alkohol potrafią z ludźmi zrobić!

– Merde. (4)

Nawet jej przekleństwa nie miały w sobie energii. Niby nie zacisnęła ust jednak oko Kasa, dziwnie czułe od jakiejś godziny na znak wszelkich, najdrobniejszych choćby zmian na bladej twarzy francuskiej przyjaciółki, dostrzegło spinające się mięśnie na krawędzi szczęki. Znał Flo wystarczająco by wiedzieć, że nie chciała ryzykować ale wydawało jej się, że nie ma wyboru.

– Po prostu chodź na aftera a potem się kimniesz u mnie.

– To... Byłaby świetna opcja, gdyby nie fragment z uczestnictwem w przyjęciu Niny. Nie mogłabym po prostu zostać u ciebie w domu?

– Nie ma mowy. Jak Nina się dowie, że jesteś u mnie, to cała impra się zwali do mojej chaty. A impreza Niny zwalająca się do mojej chaty zawsze oznacza jakiś rozpierdol w stylu obrzyganej pościeli w sypialni starych czy rozwalonej umywalki w kiblu na parterze. Nope.

Znów przebiegł przez twarzyczkę Flo cień skrzywienia. Pozostała milcząca, ważąc swoje opcje.

– Aż tak cię boli impreza z plebsem? – wyszczerzył zęby Kas, rozsiadając się w pasażerskim fotelu najwygodniej jak tylko się dało.

Flo dmuchnęła w pasmo włosów, które zdążyło opaść na twarz po czym zwyczajnie pokręciła przecząco głową nie odrywając spojrzenia od drogi i jednostajnych plam światła latarni na asfalcie.

– Więc...?

– Mon dieu – kolejne westchnięcie – chcesz całą prawdę czy półprawdę?

– Czuję się odważnie, strzelaj całością.

– Jestem wykończona. O tej porze śpię już od dobrych paru godzin. I... – cmoknęła językiem o podniebienie, najwidoczniej niechętna, by podzielić się drugą częścią prawdy. – Spędzanie czasu w waszym towarzystwie jest względnie niekomfortowe – zatoczyła ramieniem drobny okrąg, jakby samo przyznanie prawdy było już poza strefą komfortu – potrafię sprawnie konwersować z bogatymi bufonami ale swobodna rozmowa ze zwyczajnymi ludźmi? Zbyt głębokie wody jak na mnie. Plus! To przyjęcie u Niny. Jeśli będę zmuszona spędzić z nią jeszcze choćby kwadrans dostanę cukrzycy.

Jeśli nawet w połowie jej drobnego monologu zaczynało się robić poważnie, na wspominkę o Ninie i cukrzycy Kastiel wybuchnął śmiechem. Pokiwał głową ze zrozumieniem po czym przymrużył nieznacznie jedno oko, zastanawiając się głęboko nad planem działania.

– Dobra, mam pomysł. Garaż mam pusty w sumie. Schowamy gówniaka – klepnął dwa razy plastik nad schowkiem dla zaznaczenia, że chodzi mu o jej autko – w garażu, walniesz w kimę a ja pójdę do Niny.

– To jest – Florence szukała w głowie odpowiedniego słowa opisującego jak bardzo absurdalna była jego propozycja odkąd tylko usłyszała słowo „pomysł". Jednak zaraz jej szczęka się rozluźniła, usta się lekko otworzyły, zdziwione. Zerknęła na pasażera z uznaniem. – To aktualnie dobry pomysł!

– Łał, ten szok w twoim głosie. Serio budujące.


        Małe czarne autko, niemalże jak niepokojący cień w środku zimowej nocy, zatrzymało się z dwoma bocznymi kołami na chodniku przed domem Kastiela. Rozświetlone okna domu po prawej rozjaśnione były Ninowym after-party a z ledwością słyszalne nuty klasycznego rocka sięgały nie tylko palącego przed frontowymi drzwiami szeregówki swojej dziewczyny Marcina ale i wysiadającej ze smarta parki. Demon, puszczony samopas na około-domowe podwórko, rozszczekał się radośnie na widok swojego pana. Kiedy jeszcze zobaczył tę, zazwyczaj w jego psim towarzystwie nerwową ale i łagodną, blond duszyczkę jego ogon zdawał się bardziej powodować całym ogromnym psim cielskiem niż ciało ogonem. Łatwo było dostrzec jak na głośne szczekanie ramiona Flo stają się bardziej kanciaste, sztywne.

– Demon. Cicho – krótka komenda Kastiela uciszyła świetnie wytrenowane zwierzę.

Marcin, nie mogąc zobaczyć co robią przyjezdni przez ścianę wysokich sekwoi rosnących wzdłuż krawędzi działki Kasa, wyszedł powolnym, zrelaksowanym krokiem na chodnik, kiedy usłyszał skrzyp otwierającej się bramy oraz silnik, zdecydowanie nie należący do smarta Francuzki – był zbyt głośny, brzmiał zwyczajnie za staro.

Zobaczył forda 126p parkującego po drugiej stronie ulicy. Za kierownicą siedziała znajoma blondynka, czerwonowłosy zaś zajmował Demona zabawą w przeciąganie liny. Oparł się plecami o murowany słupek płotu, wypuścił z płuc chmurę dymu, szeroko uśmiechnięty.

– Zajęło wam. Czego karaluchy chciały? – zagadał znajomego.

– Jak nas wymijali zobaczyli, że decha ma wgięcie na drzwiach. I że wygląda jak smarkacz. To nam mignęli i – zamiast dokończyć, po swojemu, wzruszył ramionami.

– A, to norma w sumie. Rockowa wigilia, pewnie się spodziewali nieletnich pijanych kierowców – rzucił na co Kas skinął głową. Bębniarz wskazał brodą forda. – Po cholerę wyjechałaś jego furą? – spytał zbliżającą się Flo.

Jego rozmówca również zwrócił głowę ku Florence, nie kojarząc dużego przedmiotu wcześniej przez nią przekładanego z pasażerskiego fotela na półkę ponad bagażnikiem z eleganckim kapeluszem teraz, włożonym nieco na bakier, skrywającym jej blond. Szerokie asymetryczne rondo, kolor perfekcyjnie dobrany pod rozpięty ciemnoczerwony płaszcz; bardziej jaskrawa czerwień marynarki wystawała spod pół płaszczyka, nogi optycznie wydłużone połączeniem czarnej sukienki, czarnych rajstop i czarnych botek na niewysokim obcasie z przezroczystego plastiku zdawały się sięgać nieba. Tak, dopiero tamtego wieczora, dokładnie w tamtej chwili Kastiel zdał sobie sprawę z tego jak bardzo francusko ich szkolna Francuzeczka wyglądała. Może to alkohol sprawił, że na chwilę stracił umiejętność mowy, być może winnym był widok subtelnego uśmieszku jednego kącika czerwonych ust. Uśmieszku, który wcale nie wydawał się być zmęczonym choć jeszcze parę chwil wcześniej cała figura dziewczyny epatowała strudzeniem. Zupełnie jakby potrafiła aktorstwem, bardzo zręcznie, ukryć ślad każdego problemu.

       Florence za to, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak wiele myśli sprowadziła pod kopułę czerwonych włosów, na pytanie Marcina nie straciła pewności siebie ani na sekundę, zaśmiała się tylko złoto-perliście, przerozkosznie.

– Przyjechaliśmy i okazało się, że Demon zgubił pod autem zabawkę – wskazała lekkim ruchem dłoni grubą linkę w dłoni przyjaciela. – Kas chciał wyjechać sam, ale jest podpity. Wolałam nie ryzykować, że zrobi krzywdę psu albo, co gorsza, sobie.

– Ha, rzeczywiście panna poważna z ciebie, że dla ludzkiego i psiego bezpieczeństwa zdecydowałaś się aż zaparkować po drugiej stronie ulicy – Marcin parsknął śmiechem przez śmierdzący dym.

– Nie mogę przeczyć faktom, non? – odparła łagodnie. Po chwili znaczącej pauzy zdecydowała się dodać parę słów. – A teraz, jeśli wybaczysz, mamy z Kastielem drobną sprawę do omówienia.

Marcin pokiwał głową: jemu kompletnie to nie przeszkadzało! Kas rozmasował mostek nosa między palcami.

– Ta, Marcin nie reaguje na podteksty. Patrz i się ucz – poinstruował Flo, po czym zwrócił się do kumpla. – Stary, won mi stąd. Przyjdę jak ogarnę psa i wyro Lysowi.

Marcin skinął znów głową. Uśmiechnął się ku Flo.

– Tak dla zaznaczenia, to ogarniam subtelność. Po prostu nie reaguję – wyszczerzył zęby i odwrócił się, żeby zniknąć.

– Ej, stary – zaczepił Kastiel, krzywiąc się teatralnie, rozmasowując dłoń którą wcześniej tego wieczora rozwalił czyjś nos. – W sumie łapsko mnie za bardzo napieprza, nie jestem w nastroju. Powiedz Lysowi żeby się wpuścił po imprezie. A! I jeśli Nina choćby pomyśli o przeniesieniu się na mój kwadrat to ją w moim imieniu zamorduj.

Bębniarz parsknął krótkim śmiechem, skinął głową i ruszył z powrotem ku afterparty po drodze jeszcze rzucając peta na ziemię; przejechawszy po nim podeszwą trampka znikł z pola widzenia, skryty drzewami, a w parę sekund później uszu dopiero co przybyłej dwójki dobiegł dźwięk zamykających się drzwi.

– Nie boli cię ręka, non? – Dopiero wtedy spytała nastolatka, zerkając ku gospodarzowi.

Uśmiechnął się tylko szelmowsko, zdecydowany nie komentować sytuacji w żaden inny sposób.

– Wiem, że jestem trochę wstawiony, ale będzie szybciej jak zrobimy to na dwóch kierowców – zmienił temat z wesołym chochlikiem w oku.

Dziewczyna skrzywiła się nieznacznie, przebiegając po jego figurze zmartwionym spojrzeniem. Zdawało się, że rzeczywiście nie chciała by coś mu się stało. Była to bardzo odświeżająca świadomość – ludzie zwykle nie traktowali go jak równego sobie; zazwyczaj był tym gorszym lub tym lepszym. Tym, którego towarzystwo martwiło a nie tym o którego się martwiono. Ostatnio kiedy był w oczach jakiejś dziewczyny tym równym skończyło się to Deborą.

Ta, ale Flo daleko do Deb. Albo na odwrót w sumie. Flo to wyższy poziom.". Dlaczego w ogóle myślał w takich kategoriach? Florence skinęła głową na znak, że rzeczywiście, dwóch kierowców szybciej załatwi sprawę.

– Tylko uważaj, d'accord?

– Dobra, dobra, się nie rozczulaj – odparł odbierając od niej klucze forda.

Wsiadł za kółko starego samochodu i ruszył dopiero kiedy smart był już praktycznie w garażu. Gładko zaparkował z powrotem na podjeździe, Florence już zamykała za nim bramę. Wysiadłszy przyjrzał się niepewnemu działaniu przyjaciółki. Musiała robić coś tak prostego po raz pierwszy w życiu, zawyrokował. Odwrócił się i zamknął po prostu garaż całkowicie pewien, że jeśli zaproponuje Flo pomoc ta odmówi.

Gwizdnął na Demona i razem zaczekali przed drzwiami frontowymi na koleżankę.

– Kastiel – zagaiła, wchodząc za nim do domu. – Nie omówiliśmy jak wyjadę stąd rano bez zdradzania mojej obecności.

– Już będzie po imprezie, więc wiesz, whateva. – Zerknął na nią, leciutko skrzywioną najpewniej na myśl o komentarzach, które podobna akcja by spowodowała. Przewrócił oczami. – Jak ci bardzo zależy, to po prostu wyjedziesz zanim kac wszystkich pobudzi – zaproponował ściągając ramoneskę. Odwiesił ją na jeden z haczyków w przedpokoju po czym bez słowa, zupełnie naturalnym gestem, wyjął kapelusz z rąk koleżanki i odłożył na najwyższą półkę, by pies nie miał szansy go dosięgnąć. Podała mu też swój płaszcz – znalazł mu miejsce na sąsiednim haczyku; wełna musnęła czubek jasnej głowy pochylonej podczas zdejmowania butów. Skinął na gościa głową, oboje skierowali się ku schodom na piętro. Drewno jęknęło pod młodym ciężarem mężczyzny, nie odzywając się niemal jednym słówkiem na to piórko stąpające tuż za nim.
– Gdzie chcesz spać? Lys bierze gościnny w takich wypadkach ale jak chcesz to go wykopię na kanapę.

– Nie mogę mu zabrać łóżka, ce serait grossier! (5)

– Dobra... Ogólnie pokój rodziców jest zakazany ale nie piłaś ani nic, więc tam się walniesz, okej?

– Trop bien.

Weszli do jego pokoju. Florence ogarnęła pomieszczenie wzrokiem. Czerwona kanapa, przed nią kanciasty stoliczek kawowy wyglądający jakby był kupiony w Ikei, zaś między nią a oknem niskie podwójne łóżko nad którym znajdowała się półka z książkami. Minimalistyczny wystrój utrzymany w jasnych szarościach, odrobinie czerni i mocnym ale bardzo estetycznym dodatkiem czerwieni.

– Och! – wymsknęło się nastolatce. Kas zerknął na nią z uniesioną brwią, jakby z lekka poirytowany. – Bardzo ładnie urządzona sypialnia – skomplementowała na co mina Kasa złagodniała. O to jej chodziło? Sądził, że będzie to coś w stylu: „Po raz pierwszy jestem w pokoju jakiegoś chłopaka!". Wzruszył ramionami.

– Siadaj, znajdę ci coś do spania – machnął ręką w kierunku wersalki.

Sposób w jaki przycupnęła na jej brzegu, krzyżując nogi w kostkach, ze złączonymi kolanami na których splotła dłonie, wyglądał tak naturalnie w jej wykonaniu. Udając, że wcale nie zauważył szybkości z jaką Flo wyprostowała zaokrąglone zmęczeniem plecy, kiedy tylko znów zwrócił się w jej stronę, rzucił w nią koszulką i szortami pamiętającymi czasy gimnazjum. Zaśmiał się cicho kiedy koszulka przeleciała przez ręce Francuzki a spodenki pacnęły ją w czoło.

– Nie masz czegoś mniej... Syntetycznego? – spytała po chwili zajętej zbieraniem ubrań z miejsc lądowania, gdy tylko przesunęła dłonią po szortach.

Pokręcił głową.

– Jak ci przeszkadzają to śpij w samej koszulce. Na tobie i tak będzie jak kiecka – podpowiedział.

Unikając spojrzenia Kasa zabrała z kanapy przyniesioną jej koszulkę, przytuliła ją, niemalże wstydliwie, do piersi.

– Masz – podał jej paczkę wilgotnych chusteczek do demakijażu. – Łazienka to drzwi naprzeciwko.

– Dlaczego masz chusteczki do demakijażu?

Jak zawsze ciekawska, jak zawsze chcąca widzieć wszystko. Uniosła spojrzenie na Kastiela, którego twarz przyozdabiał wciąż półuśmieszek. Pociągnął lekko za jedno ze swoich czerwonych pasm.

– Maluję się tonerem. Jak kolor jest świeży to złazi na skórę. Mocno czerwone włosy są spoko, mocno czerwone uszy i szyja nie tak bardzo.

Usta Francuzeczki ułożyły się w nieme „Ooo!".

       Nie minęła godzina a Kastiel zdążył wziąć prysznic i wciągnąć na siebie długie szare spodnie z cienkiego dresu. Lubił w nich spać zimowymi wieczorami. Siedział wciąż na kanapie, laptop na kolanach. Zaczął od sprawdzenia e-maila, potem zdecydował się sprawdzić wiadomości ze świata i jakimś cudem wpadł w króliczą norę, co doprowadziła go aż do artykułu o pionierach kryminalistyki. Zerknął znad ekranu w kierunku drzwi.

Był pewien, że usłyszał pukanie, nawet jeśli było ciche i dość niepewne.

– Wejść – rzucił, spodziewając się zobaczyć platynową głowę najlepszego kumpla, wesołego po afterparty. Nawet jeśli byłoby to trochę za wcześnie na koniec imprezy.

Uniósł brwi na widok zaglądającej do środka blondyneczki. Bez makijażu wyglądała na wykończoną, jej włosy w nieładzie, jak gdyby przewracała się z boku na bok przez cały czas odkąd tylko zamknęła za sobą drzwi sypialni jego starszych.

– Mogę wejść? – spytała przyciszonym głosem, jakby fakt, że zapalona była nocna lampka a nie górne światło zobowiązywał do ograniczenia decybeli.

– Jak chcesz – wzruszył ramionami.

Weszła próbując naraz odrzucić włosy samym szarpnięciem głowy. Zamknęła cichutko drzwi, obserwowana sceptycznym spojrzeniem.

– Taka zmęczona byłaś i nie śpisz? – Nie brzmiał na zaniepokojonego ani na zaciekawionego. Nie było w jego głosie nagany ale i brakło w nim jakiegoś ciepła. Ot, zwykły Kastielowy ton.

Przygiął nogi, żeby mogła usiąść bliżej – znów przycupnęła, tym razem jednak zamiast spleść ręce na kolanach przytrzymywała krawędź koszulki, by nie podjechała zbyt wysoko.

– Mam tę... – przymrużyła oczy, pstryknęła palcami, pokręciła głową – insomnia? – dokończyła pytająco angielskim słówkiem z nadzieją, że kolega podrzuci tłumaczenie.

– Bezsenność?

– Oui. Bezsenność. Zwykle biorę leki żeby zasnąć. – Wsunęła się głębiej w siedzisko kanapy, podkulając nogi, ramieniem opierając o miękki materiał tapicerki.

– I ich ze sobą nie masz, bo nie wiedziałaś, że nie wrócisz do ciotki na noc.

Kiwnięcie głową.

Zamknąwszy laptopa przyjrzał się Francuzce dokładniej. Szarość zwykle ostrych, chłodnych oczu zdawała się być matowa a brak korektora pod nimi pozwolił dostrzec cienie. Odezwał się w nim duch opiekuna gotowego obijać nosy za honor przyjaciół oraz, najwidoczniej, troszczyć się o tych samych przyjaciół dobry wypoczynek.

– Co robiłaś żeby zasnąć przed lekami? – spytał odstawiając komputer na stolik.

Uśmiechnęła się blado, wstydliwie uciekła wzrokiem gdzieś w kierunku dywanu.

– Puszczałam cicho kołysanki albo bajki.

– Serio? Bajki? – Kącik ust podjechał ku górze.

– Nie wymagają zaangażowania. Po prostu słuchałam głosu i to uciszało myśli – oparła policzek o szczyt kanapy pozwalając powiekom nieco opaść. – Myślenie to zło kiedy się chce zasnąć.

Przyglądali się sobie wzajemnie w komfortowej, coraz dłużej trwającej ciszy.

– Schudłaś? – zagaił znów rozmowę chłopak, zarzucając rękę na oparcie kanapy.

Zobaczył jak mięśnie wokół wymęczonych oczu nastolatki spięły się na parę chwil dokładnie tak samo jak wtedy gdy poszukiwała odpowiedniego słowa. Pokręciła w końcu głową, przecząc.

– Nie wydaje mi się, non. Dlaczego?

– Ja wiem? Wyglądasz jakoś tak na mniejszą.

– Znajomy artysta twierdzi, że większość przestrzeni, którą zajmuję, stanowi to co chcę pokazać. – Uśmiechnęła się znów, wzruszyła ramionami, zaśmiała cichutko na wspomnienie znajomego. – Mawia też, że jestem malutka i śliczna jak koliber – potrząsnęła głową, rozbawiona. – Ja zawsze mu na to mówię, że na całe szczęście nie mam języka kolibra.

– Czemu na szczęście? – Aktualnie ciekawie było patrzeć na tę Florence bez otoczki. Taką weselszą, bez zwyczajnych kantów spiętych ramion opadających w tamtej chwili miękkim, swobodnym łukiem.

– Język kolibra jest tak długi, że mógłby go owinąć wokół głowy.

– Ej, turban z języka nie brzmi źle – wyszczerzył w jej stronę zęby.

– Fuj! – zachichotała, kręcąc głową, jakby niezamierzenie wyobraziła sobie podobną rzecz i chciała wytrząść ten obraz z mózgu.

– Słuchaj, połóż się – wskazał głową na swoje łóżko. – Puszczę jakiś film, może zaśniesz?

Znów pokiwała głową. Bardzo grzecznie podniosła się z kanapy, wsunęła pod kołdrę podwójnego łóżka i oparła policzek o podłokietnik wersalki za plecami Kastiela znów zapatrzonego w ekran laptopa.
– „Nostalgia Anioła"? – zaproponował, zerkając na blond główkę leżącą praktycznie przy jego boku. – Dramat fantasy o zgwałconej i zamordowanej dziewczynce. Brzmi jak coś co nam podpasuje. – Blond poruszył się jakby na zgodę po czym cofnął na łóżko, pod kołderkę, jak ślimak chowający do skorupki.

Laptop wylądował na stoliku, jasność ekranu mocno zmniejszona tak samo jak głośność. Zgasło światło lampki.

– Suń się, decho.

Flo zerknęła na niego nierozumiejącymi oczami znad krawędzi kołdry. Uniósł brew. Zrozumiała. Poczuła uderzenie ciepła w policzkach, serce zaklekotało w piersi a zmęczenie ustąpiło zażenowaniu.

– No nie myślisz chyba, że będę w swoim pokoju na kanapie spał?

Przesunęła się bliżej krawędzi łóżka.

       Początkowo nie mogła się skupić ani na filmie ani na bezsennych myślach, ani nawet na własnym zmęczeniu, tak rozpraszająca była świadomość drugiego ciała pod tą samą kołdrą znajdującego się za plecami. Senność jednak szybko zaczynała brać górę a to ciepło – nieznajome ciepło niepełne pół metra za nią – zaczynało kołysać nią w nowo odkrytym poczuciu bezpieczeństwa choć nawet jej nie dotknęło.

– Głupi ten film – wymruczała, gdy ruchomy obraz sięgnął półmetka, będąc już jedną nogą za bramą snów. Przewróciła się na plecy zwracając głowę tyłem do ekranu.

– Trochę – zgodził się Kas, ziewając rozdzierająco.

Pochylił się nisko ponad koleżanką i, wcisnąwszy spację, zamknął komputer.

– Kas.

– Hm?

– Ty nie masz koszulki – bąknęła zdziwionym tonem.

– Szybka jesteś – zaśmiał się krótko, cofając rękę znad drobnej figury nastolatki.

Zerknął w bladą twarz. Światło latarni z zewnątrz sprawiło, że rzucał na nią blady cień, jedynie część jej włosów rozsypana na poduszce jaśniała złociście. Wciąż niemal nad nią wisiał, uniósłszy się wcześniej na łokciu żeby sięgnąć laptopa. Ona go nie odpychała, on się nie cofał. Boże, dlaczego miała lekko otwarte usta? Poczuł dwa kobiece palce sunące ostrożnie wzdłuż krawędzi szczęki.

Nie było pewności, kto zainicjował pocałunek. Pierwszy, drugi, wygięła się pod nim – poczuł na piersi materiał koszulki. Odnalazł wolną dłonią cieniutką talię, przycisnął dziewczynę do siebie, nie pozwalając giętkiemu ciału opaść z powrotem na materac. Wspomnienie kwaskowatego posmaku cytryny wciąż było wyczuwalne; goryczka papierosów w niczym nie przeszkadzała. Przyspieszone oddechy zmieszały się, tak blisko siebie były ich twarze nawet gdy rozłączyli usta.

– Miałem ochotę to zrobić tak gdzieś od akcji z paskiem w Paryżu – zaśmiał się cicho, jego głos niższy i bardziej chropowaty niż zazwyczaj.

– W takim razie korzystaj, mon chou, póki nie zaczęłam żałować – odparła, odważniejsza dzięki jego słowom; wsunęła palce w czerwień włosów, przeczesała je dziwiąc się jak bardzo były przyjemne w dotyku.

Zamruczał na podobny gest niczym rozpieszczony kocur. Odnalazł znów usta blondyneczki, chcąc scałować z nich wszystkie słowa każdego języka jaki znała, zostawić ją zarówno bez oddechu jak i oniemiałą. Och, dała mu już palec, więc zamierzał wziąć całą rękę! Może nie tej konkretnej nocy ale wciąż mieli przed sobą całe miesiące. Zamierzał zbadać zarówno jej umysł jak i kształty.

Zasnęli dzieleni wciąż tą samą ilością garderoby a mimo to splątani kończynami w objęciach, co trwały aż po poranny hałas dochodzący z torebki Flo.


       Kastiela obudził dopiero ruch tego drobnego, silnego ciała wyplątującego się z jego rąk. Sekundę później uderzył go agresywny odgłos budzika, którym rozbrzmiewał telefon wyciągnięty z czarnej kopertówki. Skrzywił się nieco, zaraz jednak alarm ucichł. Rozwarł nieco oczy i uśmiechnął lekko na widok niskiej blondynki w pogniecionej koszulce, skąpanej w półmroku zimowego poranka.

– Wracaj – burknął tym swoim Kastielowym głosem, choć minę miał, jak na niego, zdecydowanie bardzo zadowoloną.

– Nie wydaje mi się, by był to dobry pomysł – odpowiedziała chłodno.

Przyjrzał się jej dokładniej, idącej w kierunku drzwi. Kanciaste ramiona, znów wyglądała na potężniejszą niż fizycznie było to możliwe. Nie musiał nawet widzieć twarzy, żeby zgadnąć, że zaczęła żałować. Przewróciwszy oczami wypełzł spod kołdry, przeklinając w duchu skorupkę emocjonalną Francuzki; bo, szczerze, była gorsza niż jego własna.

Zatrzymał się w drzwiach łazienki, które zostawiła otwarte. Oparty ramieniem o framugę, skrzywiony jak środa na piątek, przyglądał się Flo ochlapującej zimną wodą buzię. Złapał ją na przyglądaniu mu się w lustrze nad umywalką.

– Przepraszam – powiedziała spuszczając wzrok. – Nie powinnam była... – westchnęła, odwracając się i opierając dłońmi o brzeg zlewu. – Byłeś pijany. Moje zachowanie było naganne i szczerze trąci molestowaniem sek – przerwał jej nim dotarła do pół słowa.

Objął dłońmi bladą twarz, pocałował aż poczuł jak ugięły się pod nią kolana.

– Mówiłaś coś? – Uniósł sceptycznie brew.

– Och – zająknęła się trzepocząc rzęsami w ogłupieniu. Jasne światło wyciągnęło barwę rumieńców wstępujących na policzki. – Non. Nie, nic – odchrząknęła. – Nie mówiłam. Nic.

Popatrzyli na siebie wzajemnie – oboje zdawali się próbować nie uśmiechać. Nagłe rozbawione pisknięcie dziewczyny, gdy Kastiel podniósł ją, obejmując jedną ręką w talii, drugą przytrzymując poniżej pośladków.

– Wracamy spać, dziewczynko. Jest za wcześnie żeby żyć.


_________________________

(1) Je regrette déjà – Już żałuję
(2) Tu es presque charmant quand tu es saoul! – Jesteś prawie czarujący, kiedy jesteś pijany!
(3) Mon chou – Moje kochanie/ moja słodyczy/ moje ciastko (w sumie ciężko to przetłumaczyć na polski żeby brzmiało po ludzku xD)
(4) Merde – Cholera
(5) ce serait grossier – to byłoby niegrzeczne

Continue Reading

You'll Also Like

299K 6.3K 35
21-letnia Veronica Smith rozpoczyna praktykę jako psycholog w więzieniu, w którym przebywa jeden z najniebezpieczniejszych przestępców w całym USA, L...
66.3K 3.6K 122
Zawsze twierdziliście, że jeden dzień nie może wywrócić czyjegoś życia do góry nogami? No więc się mylicie. Zwyczajne listopadowe popołudnie mogłoby...
8.6K 525 23
Uczeń z problemami i świeżo upieczony nauczyciel oraz opcja pomocy. Tylko czy pomoc w tym przypadku ma tylko jedno znaczenie. Oni widzą kilka znaczeń...
30.7K 2.2K 109
Lavena i Lando od samego początku byli tylko przyjaciółmi. Ale i to się zawsze zmienia, prawda?