What's up, Valdez? | Leo x Re...

By calathia

85.6K 5.9K 5.6K

- Teraz przez chwilę możesz stać się półboginią, córką Aresa, na której punkcie oszalał pewien brązowowłosy c... More

I. Rozmowy o miłości w Bunkrze 9
II. Bogowie, potwory i ja
III. Serce nie sługa
IV. Złe sny, eksplozje i pojedynki
V. Córka wojny i zniszczenia
VI. Erosowi chyba odbiło
VII. Plany i komplikacje
VIII. Para idealna
IX. Chłopak pilnie poszukiwany
X. Miłość i inne tajemne mechanizmy
XI. Ryzyko zauroczenia
XII. Sekrety serca
XIII. Uwaga na miłość
XIV. Mały wybuch, wielkie kłopoty
XV. Zapisane w gwiazdach
XVI. Definicja uczucia
XVIII. Piękno pierwszego zakochania
XIX. Odrobina romantyzmu
XX. Nadzieje i niedopowiedzenia
XXI. Noc pełna zapewnień
XXII. W oczekiwaniu na katastrofę
XXIII. Zwiastuny tarapatów

XVII. Bitwa o jeden pocałunek

3K 238 327
By calathia

Leo

Trwające już parę dobrych chwil milczenie, panujące w Domku 9 po wygłoszonym przeze mnie wykładzie, dotyczącym naszej strategii bitewnej, przerwał Will Solace. Wyprostowałem się na krześle, w oczekiwaniu na słowa uznania od grupowego domku Apolla. Coś w stylu "Leo, ty naprawdę jesteś geniuszem". Ewentualnie "Twój intelekt wprawił nas w zakłopotanie i dlatego wszyscy siedzimy w bezruchu, z niedowierzaniem na twarzach". Nie obraziłbym się też za "To zaszczyt być z tobą w drużynie."

Will oparł się ręką o ścianę, zmierzył mnie wzrokiem i odkaszlnął, zapewne układając odpowiednią wypowiedź w głowie.

– Jesteś powalony, Valdez.

Odpowiedział mu pomruk aprobaty zebranych w domku Hefajstosa obozowiczów. Rozłożyłem szeroko ręce, nie dowierzając własnym uszom.

– Halo, ludzie – zaprotestowałem. – Staram się jak mogę. Układam plan, który może zapewnić nam zwycięstwo.

– To na serio nie ma prawa się udać. Mam parę uwag i są to kwestie...

– Kwestie, bez których ta koncepcja nie miałaby sensu. Wiem, o co ci chodzi, Will, ale naprawdę wszystko przemyślałem.

– Mi tam się bardzo strategia podoba – wtrącił Harley, który siedział na górnym posłaniu piętrowego łóżka i machał nogami w powietrzu. Uśmiechnął się szeroko. – Zostałem uwzględniony, i to jak. Będzie czadowo.

– Właśnie, pierwsza sprawa – powiedział Solace. – Harley.

Opadłem na oparcie drewnianego krzesła i założyłem ręce na piersi.

– Wątpisz w Harley'a? – spytałem poważnie. – Przemyśl swoją odpowiedź kilka razy.

– Nie chodzi o to, czy wątpię w jego umiejętności, czy też nie. – Przysunął sobie krzesło do stolika i usiadł naprzeciwko mnie, splatając dłonie przed sobą. – To jeszcze dziecko. Bez urazy, Harley, ale...

– Proszę nie nazywać mnie dzieckiem. Nie życzę sobie tego.

– Widzisz, nie życzy sobie tego – zaznaczyłem z lekkim uśmiechem.

– To nie są żarty. Nie walczymy tylko z dziećmi Aresa, ale też z dziećmi Ateny. A one zdecydowanie głupie nie są. Szczególnie Chase.

– Annabeth wykorzystuje wszystkie słabości przeciwnika, żeby wynieść z tego jak najwięcej korzyści. A w tym przypadku chyba wiemy, jakie są założenia dotyczące mojej roli w bitwie o sztandar. Uznała, że moim słabym punktem będzie...

– Niskie IQ? – podsunął Harley. Udawał, że nie widzi spojrzenia, jakie mu rzuciłem.

– Dowcip ci się ostatnio wyostrzył, młody – zauważyłem, natomiast mój brat jedynie wzruszył ramionami.

– Jego słabym punktem – odezwała się Nyssa, przysiadając na krawędzi stolika – jest to, że przestaje używać czegoś takiego jak mózg, kiedy widzi na horyzoncie pewną dziewczynę. Półboginię, która jest córką Aresa i Annabeth na pewno wyśle ją po sztandar, ponieważ jest przekonana, że jakakolwiek linia obrony, którą Valdez sobie przygotuje, upadnie w starciu z urokiem osobistym (T/I). On momentalnie przy niej głupieje.

Przez pomieszczenie przetoczyły się zbiorowe gwizdy i wiwaty.

– Dyskretnie, niezwykle dyskretnie, Nyssa.

– Wyjaśniłam to w możliwie najprostszy sposób. Poza tym, wszyscy wiedzą o twoich miłosnych podbojach. Uwierz mi, dzięki Jacksonowi cały Obóz Herosów czeka na twój następny ruch.

– Czekaj, jak to dzięki Jacksonowi? – zapytałem, kiedy wstała i uniosła brwi z szerokim uśmiechem. – Dlaczego nie raczysz mi odpowiedzieć?

– Och, to nic wielkiego. Po prostu ludzie gadają to i owo o relacji pomiędzy tobą a (T/I).

Jasnowłosa dziewczyna od Apolla, którą kojarzyłem tylko z widzenia spytała, czy może z rodzeństwem zagrać i zaśpiewać na naszym ślubie.

– Kochani, zboczyliśmy z tematu, zapuszczamy się na kręte ścieżki obozowych romansów! – wykrzyknął Will, próbując uciszyć wszechobecne szepty i komentarze. – Mieliśmy dyskutować o taktyce. Czemu nikt mnie nie słucha...

– Nyssa, poczekaj – zatrzymałem ją, a ona przykucnęła i oparła się ramieniem o poręcz mojego krzesła. – Nie wiesz przypadkiem, czy te plotki Percy'ego dotarły może do (T/I)?

Solace położył sobie rękę na czole ze zbolałą miną.

– Święty Zeusie, no to mamy naradę wojenną...

– Ty z nią spędzasz więcej czasu, co mam ci powiedzieć? Wczoraj po akcji z braćmi Hood zniknęliście, więc jedynie teraz może coś usłyszeć od obozowiczów. Ale zapewniam cię, że takie rzeczy bardzo rzadko docierają do samych zainteresowanych. Wszyscy wiedzą, tylko nie wy – wytłumaczyła, poklepując mnie po ramieniu. – Jak ci tam idzie, tak w ogóle? Mamy jakieś postępy?

– Idą wieczorem na randkę! – krzyknął Harley z uśmiechem.

Will zacisnął usta w wąską kreskę, unosząc brwi, gdy obecne dzieci Hefajstosa i Apolla po raz drugi wzniosły aprobujące zawołanie.

– Stary, nic nie mówiłeś! Dlaczego Harley wie, a ja nie? Tak traktujesz siostrę? – Nyssa zadała pytanie z wyrzutem i spojrzała na mnie wyczekująco.

– Harley wie wszystko. Nie róbmy z tego wielkiej sprawy, po prostu się dzisiaj spotykamy...

– No ale gdzie ją zabierasz? Gadaj, Valdez. Wszyscy jesteśmy ciekawi.

– Zarumienił się chłopak! – zawołał któryś z synów Apolla.

– Dobra, uspokójcie się już, wracamy do strategii – zarządziłem głosem nieznoszącym sprzeciwu, próbując ponownie skupić się na celu naszego spotkania. – Chcę wam to w miarę rozrysować na kartkach i przypomnieć, kto za co jest odpowiedzialny. Tak jak już mówiłem, najważniejsze jest granie na czas. Musimy to zapewnić Harley'owi, bo inaczej plan nie wypali. Później zejdę do warsztatu, żeby przygotować młodemu sprzęt. I sobie zresztą też. Zdajemy się na dwie pułapki i nasze niezawodne głupie szczęście.

– Czy takie niezawodne, to się dopiero okaże – skomentował Will, bez większej nadziei w głosie.

Jego pesymizm zaczynał mi się trochę udzielać, kiedy wszyscy dawno już rozeszli się z Domku 9, a ja, Harley i Nyssa pracowaliśmy w warsztacie.

– Zaczynam mieć wątpliwości – przyznałem, przerywając na chwilę spawanie i odsuwając okulary ochronne na czoło. – Zaczynam mieć ogromne wątpliwości.

Nyssa podniosła wzrok znad kawałku metalu trzymanego w dłoniach. Pomagała Harley'owi przy przydzielonym zadaniu. Mój brat natomiast zdawał się nie słyszeć moich słów, całkowicie pochłonięty pracą.

– Teraz się z ciebie taka panikara zrobiła, Valdez? Nie martw się, (T/I) się nie pogniewa. Chyba. Bitwa o sztandar jest o tyle specyficzna, że prawie wszystko jest dozwolone. Oprócz zabijania siebie nawzajem, rzecz jasna. Myślę, że twoja ukochana byłaby bardziej wkurzona, gdybyś tak po prostu pozwolił im wygrać.

– Zdaję sobie z tego sprawę, ale i tak dziwnie się czuję. Poza tym, nie wiem, czy wszystko się uda – odparłem, przenosząc wzrok na Harley'a. – Młody?

– Słucham – powiedział ośmiolatek, poprawiając ostatnie szczegóły przy swoich częściach.

– Na pewno czujesz się na siłach, żeby w tym uczestniczyć? Jeśli nie, to spróbujemy...

– Beze mnie nie macie szans, głupku – oświadczył, jedną rękę opierając na biodrze, drugą unosząc śrubokręt. – Jestem najważniejszą personą w tym planie.

– Oczywiście, oczywiście – potwierdziłem, kiwając głową. – Nigdy tego nie kwestionowałem.

– Nie próbuj – zaznaczył Harley, dokonując ostatnich poprawek z drobną pomocą siostry. – Skończyłeś?

– Daj mi swoją część – poprosiłem, a chłopczyk podał mi kilka niepozornych elementów. Skinąłem na Nyssę, która podeszła do jednego z metalowych regałów. – Powinna być na samym dole, w tym czarnym pudle po prawej.

– Zaraz znajdę. Będzie się trochę wyróżniała. Skąd ty ją wytrzasnąłeś, jeśli mogę wiedzieć?

– Hoodowie mają ich pełno. Pożyczyłem sobie na wieczne nieoddanie.

Ponownie założyłem okulary i wziąłem się za, tym razem ostateczne, zespawanie wszystkiego w jedną całość. Nyssa wyciągnęła z pudełka zwiniętą, połyskującą złotym blaskiem linę.

– Odporna na ostrza – szepnęła, kiwając głową z podziwem.

– Normalnie przecięłaby ją byle sztyletem. I po sprawie. A tak damy naszemu walecznemu zdobywcy cenny czas.

– Zostałem walecznym zdobywcą, Nyssa – podkreślił Harley z zadowoleniem.

– Tak, jesteśmy tego świadomi.

Podrzuciłem gotową, srebrną kulę w powietrzu i przyjrzałem jej się z uwagą. Zerknąłem na Harley'a.

– Jeśli to zgubisz, to dostaniesz szlaban na telenowele.

– Nie zgubię! – zapewnił półbóg, kładąc rękę na sercu. – Słowo.

– Wiesz jak to uruchomić?

– Valdez, wciska się przycisk i rzuca.

– Upewniałem się – wyjaśniłem, wręczając mu wynalazek. Nyssa rzuciła mi linę. Zwinięta mieściła się do kieszeni, co umożliwiało wniesienie jej na teren lasu bez niepożądanych spojrzeń. Była cieniutka, więc tym samym łatwa do zakamuflowania.

– Tata byłby dumny. Oryginalnie jego pomysł. Misternie wykonany mechanizm – pochwaliła, przyglądając się, jak Harley także chowa srebrny przedmiot do kieszeni. – Obudowa też niczego sobie, młody.

– To tylko imitacja jego siatki – zaprotestowałem, wycierając ubrudzone podczas pracy ręce.

– Valdez, zrobiłeś to w dwie godziny. I zapewniam cię, że nieźle.

Zbyłem jej stwierdzenie machnięciem dłoni, na co westchnęła z irytacją.

– Wyluzuj, co najwyżej przegramy, ale nowością to raczej nie będzie.

– To nasza tradycja – poparł ją Harley. – Spokojnie, nasi kompani przyjmą porażkę ze spokojem, jeśli się nie uda. Tak jak robią to od dawna.

– Wiesz, fajnie byłoby coś zmienić, znudził mi się ten sam scenariusz przy każdej bitwie, w której bierzemy udział... – Na górze rozbrzmiało pukanie do drzwi wejściowych. Wymieniłem spojrzenia z rodzeństwem i wzruszyłem ramionami. – Pójdę zobaczyć, kto to.

Wspiąłem się szybko po schodkach z warsztatu i podszedłem do wejścia. Otworzyłem drzwi, żeby zobaczyć stojącego w progach Domku Hefajstosa jedynego obecnego w obozie syna Posejdona. Odchrząknąłem wymownie i oparłem się ramieniem o framugę, zastawiając mu drogę do środka.

– Cześć, Leo – przywitał się Percy, po czym przyjrzał mi się uważnie i zmarszczył brwi. Podrapał się po głowie ze skupioną miną. – Dlaczego patrzysz na mnie, jakbym rąbnął ci ulubioną wiertarkę? Próbuję sobie przypomnieć, co zrobiłem.

– Mogę wiedzieć, w jakim celu rozpowiadasz po obozie domniemania o moim życiu prywatnym?

Jackson otworzył buzię, zastanowił się chwilę, a potem na jego twarzy pojawiło się zrozumienie. Uniósł ręce w obronnym geście i zaśmiał się cicho.

– Chłopie, już myślałem, że chodzi o coś poważnego.

– Aha, czyli uważasz, że to nic takiego? – spytałem z uniesionymi brwiami. – Nudzi ci się ostatnio, Percy?

– Oj, no to przez przypadek było – wyjaśnił zielonooki półbóg. – Plotkowaliśmy sobie trochę z Grace'em i pewnie ktoś coś podsłuchał. Dobra, ewentualnie osobiście komuś powiedziałem, ale...

Nie odzywałem się ani słowem, spoglądając na niego ze zrezygnowaniem.

– Możliwe, że coś mi się wymsknęło przy Hoodach. Oni akurat specjalnie zaszokowani nie byli. I przy Katie Gardner. Tu już sobie pogadaliśmy.

Staliśmy z Percy'm kilkanaście sekund w absolutnym milczeniu. Syn Posejdona przyglądał się z zainteresowaniem swoim butom.

– Przypomnij mi, dlaczego się przyjaźnimy – powiedziałem w końcu, a Jackson uśmiechnął się niepewnie.

– Nie podpalisz mi domku, prawda?

– Jeszcze się nad tym zastanowię – uznałem, a wtedy spod mojego ramienia wyłoniła się głowa Harley'a, który przyszedł zobaczyć, z kim rozmawiam.

– Cześć, Percy – przywitał się, przybijając z chłopakiem żółwika.

– Zależy, czy mówiłeś coś (T/I) albo czy ona usłyszała cokolwiek od osób trzecich – zaznaczyłem, a Jackson pokręcił powoli głową.

– Dlaczego on może rozmawiać ze znajomymi o twoich miłosnych perypetiach, a mi zabraniasz? – oburzył się nagle Harley.

– Jemu też zabraniam! – przypomniałem. – Po prostu Percy ma to gdzieś.

– To czemu ja też nie mogę mieć tego gdzieś?

Wzniosłem oczy ku niebu, prosząc olimpijskich bogów o odrobinę cierpliwości. Zapytałem Percy'ego o cel jego przyjścia do Domku 9.

– Chejron kazał mi cię przyprowadzić. Zostało jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia bitwy, ale musicie umieścić z doktorkiem sztandar w wybranym punkcie.

Krótka droga na miejsce spotkania z Chejronem i Solace'em minęła mi głównie na odmawianiu Percy'emu wyjawiania jakichkolwiek szczegółów taktycznych z obawy przed możliwością wygadania się półboga przed dziewczyną.

– Wcale nie poleciałbym od razu do Annabeth – zaprotestował, urażony. – Nie rozumiem, dlaczego nie darzysz mnie zaufaniem.

Ledwo stłumiłem parsknięcie śmiechem.

– Nie mam podstaw, Percy. Absolutnie.

Niedaleko obrzeży lasu Chejron prowadził rozmowę z Willem, który podtrzymywał oparty o ziemię sztandar z niebieską flagą. Nico di Angelo stał ze skrzyżowanymi ramionami obok swojego chłopaka, nie spuszczając z niego wzroku. Solace w pewnym momencie odwrócił się do syna Hadesa i obdarzył go promiennym uśmiechem. Nico ledwo dostrzegalnie go odwzajemnił.

– Di Angelo się uśmiecha! Dzisiaj wszystko jest możliwe! – zawołał Percy, kiedy do nich podeszliśmy.

– Zamilcz – poprosił Nico, patrząc na niego spode łba.

– Tylko tyle? Dziś jesteś wyjątkowo miły, uznamy twój szampański nastrój za dobry omen – stwierdziłem, biorąc od Willa sztandar i przekładając go sobie przez ramię.

– Clarisse i Annabeth już poszły – poinformował nas centaur. – Proszę, żebyście w miarę jak najszybciej uporali się ze sztandarem i wrócili na rozpoczęcie.

– Komu kibicujesz, Chejronie? – spytał Percy poufnym tonem.

– Jestem bezstronny. Niech wygrają lepsi – odparł.

Poprawiłem sztandar i już ruszałem w stronę lasu, kiedy Jackson mnie zatrzymał.

– Będziesz miał może czas po bitwie? Żeby się spotkać pod areną do szermierki.

– Wątpię. Mam jeszcze coś do zrobienia. A dlaczego pytasz?

Nico di Angelo westchnął przeciągle, zachowując kamienny wyraz twarzy.

– Kreatywność nie jest twoją mocną stroną, Percy. To samo tyczy się McLean. Nic lepszego nie wpadło wam do głowy od tamtego czasu?

– Och, jeśli ty masz lepsze propozycje, di Angelo, to serdecznie zapraszamy do konspiracji – odpowiedział syn Posejdona z irytacją.

Wymieniłem z Chejronem i Willem zakłopotane spojrzenie.

– Pójdę sprawdzić, jak trzyma się Pan D. – zaproponował szybko Chejron.

– Idziemy z Solace'em załatwić miejsce na sztandar – oznajmiłem. – Will, zmywamy się.

Po upływie jakichś dziesięciu minut było po wszystkim: sztandar został wbity w ziemię na środku niewielkiej polanki, otoczonej z prawie wszystkich stron leśną gęstwiną. Syn Apolla przyglądał się, jak ukrywam pod warstwą liści rekwizyt, który miał zapewnić nam dodatkowy czas i szansę na uniknięcie przegranej.

– To tak prymitywne, że aż genialne – stwierdził Solace, podchodząc bliżej i zaglądając mi przez ramię.

– Tylko przypadkiem mi na to teraz nie wleź. Błagam.

Will prewencyjnie przeszedł na drugi koniec polany.

– Sprawdzę tylko, czy jest dobrze przymocowane na drzewie i możemy wracać – stwierdziłem, wstając i upewniając się, że wszystko w porządku z drugiej strony. Pokazałem uniesiony w górę kciuk Solace'owi.

I tak oto znaleźliśmy się na rozpoczęciu bitwy o sztandar. A raczej czekaniu na rozpoczęcie bitwy o sztandar, gdyż Chejron i Pan D. spóźniali się już piętnaście minut. Siedziałem po turecku na trawie między Willem i Harley'em, naprzeciwko mając Percy'ego i Hoodów, którzy przyszli chwilę wcześniej.

– Tamten pewnie dalej próbuje przemieniać wodę w wino w piwnicy Wielkiego Domu – westchnął Connor, wymownie na nas zerkając. – Myślałem, że wbijemy się z Travisem akurat po przemowach. Zaczniemy to dzisiaj czy nie?

– Dawno już nie widziałem Pana D. – zauważył Will.

– Wydaje mi się, jakby niedobór alkoholu ostatnio bardziej mu szkodził.

– Dziwisz się facetowi? – spytał Travis, a Connor pokręcił głową ze współczuciem.

– Przerąbane. 

Ich konwersacja o problemach zdrowotnych greckiego boga jakoś niespecjalnie mnie interesowała, ponieważ zająłem się podziwianiem krajobrazu, przy okazji wypatrując (T/I). Odszukałem ją wzrokiem niemal od razu. Stała obok Annabeth i Clarisse, ale te wydawały się tak pochłonięte dyskusją o szczegółach taktycznych, że na nic innego nie zwracały uwagi. Córka Aresa odeszła kawałek dalej, po czym dostrzegła, że na nią patrzę. Posłała mi swój przepiękny uśmiech, a ja usiłowałem nie stracić przytomności.

– Wpadłem na przegenialny pomysł – oświadczył cicho Harley, stukając mnie palcem w ramię, żeby zwrócić moją uwagę. – Załóż się z (T/I), że jeśli my wygramy, to ty ją pocałujesz, a jeśli oni wygrają, to ona pocałuje ciebie. Obie sytuacje będą korzystne. Teraz to wymyśliłem. Główka pracuje. – Półbóg tym razem postukał się w skroń, obrazując mi siłę swojego umysłu.

– Harley, ty to masz łeb – powiedziałem ironicznie, mierzwiąc mu włosy. – Zaskakujesz mnie swoją przemyślnością.

– Nie słuchasz się mnie i później żałujesz. Zawsze to powtarzam i zawsze mam rację.

Byłem tak zajęty sprzeczaniem się z bratem, że nawet nie zauważyłem, jak Connor zawołał (T/I), żeby dołączyła do naszego zgromadzenia. Dotarło to do mnie dopiero, kiedy dziewczyna zajmowała miejsce koło Hooda.

– O, cześć, konwersujemy o... – zaczął Harley, ale zasłoniłem mu usta dłonią.

– Nie.

– Powinno już się chyba zacząć, prawda? – zapytała córka Aresa, opierając się ramionami o ziemię i obrzucając zaniepokojonym spojrzeniem uciszonego Harley'a.

– Nasz drogi Dionizos jeszcze nie dotarł – odparł Travis.

(T/I) odwróciła się w jego stronę z szeroko otwartymi oczami.

– Ten Dionizos? Macie w obozie prawdziwego...

– Boga imprezy – dokończył Connor, dokonując prezentacji swoich tanecznych ruchów.

Półbogini zaśmiała się cicho, kręcąc głową. Jackson patrzył na mnie z uniesionymi brwiami i ustami ułożonymi w dzióbek. Udawałem, że tego nie widzę.

– No to jak, strategia bezbłędna? Gotowa na bijatykę? – spytał Hood z uśmiechem.

– Czy bezbłędna, tego nie wiem. A na bijatykę zawsze i wszędzie – odpowiedziała (T/I).

– Valdez, dlaczego masz taką naburmuszoną minę? – zapytał Percy. – Czyżbyś...

– Idą – poinformował nas Will, wskazując na zbliżających się Chejrona i Pana D.

Wszyscy podnieśliśmy się z pozycji siedzących. Chejron ustawił się odrobinę z boku, robiąc towarzyszącemu mu mężczyźnie miejsce na środku. Pan D. ze znudzoną miną zsunął na nos czarne, przeciwsłoneczne okulary i zmierzył nas wzrokiem.

– Kazano mi przyjść – zaczął i popatrzył na centaura z wyrzutem. – I niestety przyszedłem. Będziemy oficjalnie zaczynać bitwę o sztandar...

Ktoś podszedł do mnie od tyłu i objął mnie ramieniem.

– Powodzenia, Valdez – szepnęła mi (T/I) do ucha. Odwróciłem się do niej z delikatnym uśmiechem na twarzy.

– ... i tak dalej, i tak dalej. Co się będę nad tematem rozwodził, jak wszyscy wszystko wiedzą – kontynuował Pan D. Zmrużył oczy na widok Percy'ego, kręcącego się obok przygotowanego podestu z bronią i zbrojami. – Johnson! Peter Johnson. Proszę mi tam nic nie kombinować.

– Percy Jackson! – poprawił go syn Posejdona.

– Na zdrowie – mruknął Dionizos i uniósł w górę róg. – Wybierzcie broń i ochraniacze według uznania. Na mój znak ruszycie na swoje pozycje.

Dzieci Apolla rzuciły się na łuki i kołczany ze strzałami. Solace patrzył z przerażeniem na broń, jaką wybiera towarzystwo od Aresa. Clarisse posłała mi pełen pogardy uśmiech, kiedy szybko zabierałem z podestu pierwszy lepszy miecz.

– Umiesz w ogóle utrzymać broń w ręce, Valdez?

– Nie twoja sprawa, moja droga.

– Jeszcze raz powiesz do mnie...

– Przepraszam. – (T/I) wepchnęła się pomiędzy mnie i wściekłą La Rue oraz zaczęła intensywnie zastanawiać się nad tym, który miecz powinna wybrać. – Piękny dzień na sprzeczkę, Clarisse, ale wydaje mi się, że będzie też na to czas w innym terminie.

Grupowa Domku Aresa chwyciła maczugę z kolcami i warknęła jeszcze pod nosem, żebym uważał na słowa, zanim odeszła.

– Ty też nie możesz się choć raz powstrzymać, nie? – spytała (T/I). – Beze mnie czarno widzę twoją przyszłość...

– To jakaś sugestia, (T/N)? – zadałem pytanie, nachylając się w jej stronę i w tym samym czasie poprawiając zapięcie metalowej zbroi na torsie. – Propozycja? Wiesz, powinnaś jeszcze wykazać trochę cierpliwości, na pierścionek zaręczynowy muszę uzbierać.

Córka Aresa zerknęła na mnie przez ramię i uniosła brwi.

– Pospieszcie się, zaraz zaczynamy... – przemówił donośnym głosem Chejron, ale nawet nie skończył zdania. Pan D. machnął ręką i zadął w róg.

Harley wystartował równo z pierwszymi dźwiękami rogu i to z taką prędkością, że niemalże od razu zniknął nam z oczu. Posłałem wymowne spojrzenie biegnącemu koło mnie Solace'owi.

– Dobra, może miałeś rację – przyznał Will, kiedy zagłębialiśmy się w las. Nie zdążyłem nawet mrugnąć, a wyciągnął z czarnego kołczanu na plecach strzałę, naciągnął ją na łuk i obracając się do tyłu wystrzelił, trafiając w stopę chłopaka od Aresa, który deptał nam po piętach.

– Stary! – zawołałem z podziwem.

– Strzelam tak od trzeciego roku życia.

– Zapomniałem, że tytuł syna kolesia od łucznictwa zobowiązuje.

Chwilę później dotarliśmy do sztandaru. Córka Apolla, Lea, czekała na mnie i Willa, a flaga powiewała nad jej głową.

– Uważaj – przypomniałem Solace'owi, gdy zbliżaliśmy się do sztandaru. Ostrożnie ominęliśmy wskazane przeze mnie miejsce. Lea trzymała kurczowo łuk i rozglądała się wokół. Podeszliśmy bliżej. – Schowajcie się gdzieś z boku i interweniujcie tylko wtedy, gdyby nie była sama. Potem idźcie pomóc reszcie i proszę, przypilnujcie, żeby nikt się tu nie dostał, bo w przeciwnym wypadku będę musiał walczyć. Z dzieckiem Ateny lub Aresa. Skończy się to wyjątkowo nieciekawie.

Will uśmiechnął się blado, także przyglądając się z nieufnością otoczeniu, a Lea skinęła ze zrozumieniem głową. Rozdzielili się i zajęli pozycje po dwóch stronach polany, ukryci i gotowi w razie potrzeby mi pomóc.

Oparłem się nonszalancko o sztandar ramieniem i przybrałem na twarz maskę obojętności. Pozostało mi czekać na (T/I) i odegrać swoją rolę.

Oczekiwanie wydawało się ciągnąć w nieskończoność, tym bardziej, że docierały tutaj odgłosy walki z oddali. Wolałbym, żeby dwójka półbogów ruszyła naszej drużynie na pomoc, ale bez stuprocentowej pewności, że córka Aresa przyjdzie sama nie mogliśmy ryzykować sztandarem.

W końcu, tak jak przypuszczałem, nasza trójka przestała być jedynymi obecnymi osobami w pobliżu. Odwróciłem głowę, żeby popatrzeć na (T/I) (T/N) z ledwo dającym się pohamować uśmiechem na ustach. Półbogini dzierżyła przed sobą miecz w obu rękach. Zawiesiła wzrok za mną, na sztandarze za moimi plecami, a potem przeniosła go na mnie.

– Co tam, Valdez? – spytała, prostując się, a następnie robiąc kilka kroków przed siebie.

Na moje oko wystarczyło jeszcze jakieś pięć.

– Nic pasjonującego. Po prostu sobie stoję – odparłem. – Pilnuję, żeby nikt nie gwizdnął nam sztandaru i takie tam.

Odepchnąłem się delikatnie od sztandaru i stanąłem centralnie przed nim.

Cztery kroki.

– A co tam u ciebie? – zapytałem, przeczesując ręką włosy i patrząc na nią z miłym uśmiechem.

– Będę próbowała gwizdnąć wam sztandar i takie tam.

Dwa.

– Och, myślałem, że po prostu przyszłaś ze mną pogadać, ale taki powód również rozumiem – powiedziałem, sam dla niepoznaki przesuwając się do przodu. – Obawiam się jednak, że nie będę mógł na to pozwolić.

– Napra... – urwała, kiedy nadepnęła na zasłoniętą przez liście linkę. Ta zawinęła się wokół jej kostki i pociągnęła ją w górę. W efekcie (T/I) była unieruchomiona, zwisała do góry nogami z lekko połyskującym sznurkiem owiniętym wokół nogi.

No cóż, zero.

– Leo! Czy z tobą jest wszystko w porządku? – zawołała rozeźlona, patrząc na mnie z wyrzutem. – Chyba sobie żartujesz.

Znikąd wytrzasnęła sztylet i zabrała się do przecinania więzów.

– To raczej bezcelowe działanie – oznajmiłem, widząc, jak nie może poradzić sobie z liną. – Jest odporna na ostrza. Serio. Gdyby nie była, to raczej nie miałoby sensu. Mogę uwolnić cię tylko odwiązując z drugiej strony.

– Więc to zrób! – krzyknęła, wskazując na mnie błyszczącym sztyletem.

– Skarbie, tak jakby jesteśmy w trakcie bitwy o sztandar. Mam cię uwolnić, żebyś mi wkopała i odeszła ze sztandarem w stronę zachodzącego słońca?

Schowała sztylet, założyła ręce na piersi i wpatrywała się we mnie ze zdenerwowaną miną. Starałem się ukryć uśmiech, wynikający z faktu, że komicznie wyglądało to do góry nogami. Jej włosy opadały na dół, a twarz znajdowała się na tym samym poziomie co moja.

– Bardzo śmieszne, Valdez. Tak w ogóle można? Chcę zobaczyć regulamin.

– Wolałabyś, żebym walczył z tobą na twoich zasadach? Wtedy nie miałbym nawet cienia szansy.

Will przebiegł przez polanę, pomachał mi i dołączył do Lei po drugiej stronie. Skinąłem im głową, więc Solace razem z siostrą udali się na miejsce walki.

– Oni poszli po nasz sztandar? – spytała (T/I).

– Po wasz sztandar poszedł Harley – uświadomiłem ją, a córka Aresa otworzyła usta ze zdumieniem.

– Nie przypuszczałam, że na to wpadniesz – zaśmiała się. – Tak szczerze, to też bym go wysłała.

– Nie jesteś już wkurzona? – upewniłem się z nadzieją w głosie.

– Jestem. Bardzo niekulturalnie jest pozwolić komuś wisieć do góry nogami i to jeszcze przez nie wiadomo ile czasu.

– Jak młody się spręży, to nie potrwa to długo.

– Nie no, pewnie. Co mi tam. Przecież to nic takiego.

– Byłabyś w lepszym humorze, gdybym pozwolił ci się zamordować podczas walki na miecze?

– Nigdy jeszcze nie miałam takiej ochoty kopnąć cię w piszczel. Nie odzywaj się do mnie.

Odwróciła ostentacyjnie wzrok, a ja przygryzłem wargę, powstrzymując śmiech.

– Pozwolę ci na kopniak w piszczel, zgoda? Wtedy rozładujesz cały gniew i nie będziesz musiała być na mnie obrażona.

– Po dogłębnym przemyśleniu twojej propozycji decyduję się ją przyjąć. 

Uśmiechnąłem się szeroko, nawet nie zauważając, jak blisko podszedłem. I nie zdając sobie sprawy, że usilnie wędruję wzrokiem po jej twarzy, cały czas wracając do ust. (T/I) jednak to dostrzegła.

– Wiesz, że... – zaczęła cicho, ale nie dane było jej rozwinąć myśli. Naszych uszu dobiegł głośny okrzyk wojenny, jeden nieprzerwany dźwięk, którego źródło przybliżało się z każdą kolejną sekundą.

Popatrzyliśmy na siebie z (T/I) jednocześnie.

– Harley.

Siostra Willa wyłoniła się zza drzew z szeroko otwartymi oczami, z trudnością łapiąc oddech.

– Dzieciak biegnie z drugiego końca lasu ze sztandarem – wysapała. – Powiedz mi tylko, Valdez, skąd wyście go wzięli.

– Harley jest jedyny w swoim rodzaju – zapewniłem ją poważnym tonem, po czym wyminąłem Leę, zostawiając ją samą na polanie z (T/I). Nie odszedłem daleko, zaledwie parę metrów, a sylwetka Harley'a już majaczyła na horyzoncie. Trzymał w obu rękach sztandar i wymijał półbogów na swojej drodze. Troszeczkę za dobrze mu jednak szło. Byłem niemal pewien, że coś jest na rzeczy, kiedy Clarisse, która próbowała zastąpić mu drogę, po prostu się przewróciła. Uniosłem brwi. Po czym przypomniałem sobie, jak opowiadał mi o swoich konszachtach z leśnymi driadami. Wszystko jasne. Harley ma wrodzony dar przekonywania.

Westchnąłem ciężko. Okrzyk wojenny nie ustawał.

– Dajesz, młody, dajesz! – krzyknąłem, gdy był już niemal przede mną i odsunąłem się na bok, żeby czasem mnie nie staranował.

– PĘDZĘ! – wrzasnął i przebiegł obok mnie w mgnieniu oka.

– Tak, widzę.

Ruszyłem z powrotem na polanę i obserwowałem z dumnym uśmiechem jak podbiega do naszego sztandaru i wbija obok sztandar drużyny przeciwnej z czerwoną flagą.

– Mamy to! – zawołałem ze śmiechem do półbogów, którzy zaczęli podchodzić do polany. Solace, który przed chwilą się pojawił, zdawał się nie wiedzieć, co się dzieje. Złapał się za głowę i trwał nieruchomo przez parę sekund z wzrokiem utkwionym w dwóch sztandarach.

– O jasna dupa – odezwał się Harley, głosem zdartym od okrzyku. Opadł na kolana i rozłożył ręce, wskazując na swoje dzieło. – Jestem niesamowity.

– Zdecydowanie jesteś! – zawołałem i wymieniłem z bratem uszczęśliwione spojrzenie. Odwróciłem się do nadchodzących dzieci Aresa oraz Ateny i pokazałem na siebie palcem. – To mój brat, tak dla jasności.

Annabeth Chase oparła się o pobliski pień i pokręciła głową z niedowierzaniem. Napotkałem jej wzrok i wzruszyłem ramionami. Naszego zwycięstwa mało kto się spodziewał. (T/I) odchrząknęła znacząco, więc podszedłem do niej i wyciągnąłem przed siebie ręce, a później skinąłem na Willa. Otrząsnął się z amoku i podszedł do drzewa, zajmując się liną. Zajęło mu to trochę, ale w końcu więzy się poluzowały, a uwolniona córka Aresa opadła na moje ramiona. Przytrzymała się mojej szyi dla stabilizacji, a ja uśmiechnąłem się lekko i usiłowałem przywołać do porządku zaczynający iskrzyć czubek nosa.

– Por favor – wyszeptałem jej do ucha.

Uśmiechnęła się i spuściła nieśmiało oczy. Postawiłem ją delikatnie na ziemi, a ona poprawiła wymykający się na twarz kosmyk włosów, po czym kopnęła mnie z całej siły w nogę.

– Cholera, kobieto! To nie było na poważnie. Żartowałem – jęknąłem, trzymając się za bolącą nogę. Dziękowałem bogom, że wszyscy obozowicze byli zaabsorbowani wygraną naszych domków, bo minę miałem zapewne epicką. – Cholera.

– Jeszcze raz wywiniesz mi taki numer, Valdez – zagroziła, opierając ręce na biodrach. – Następnym razem ty będziesz na moim miejscu.

– To była konieczność! – wykrzyknąłem na swoją obronę. – Nie miałem wyboru.

(T/I) spojrzała na mnie z politowaniem.

– Patrzysz na to z tej perspektywy, bo umiesz machać mieczem. Ja musiałem sobie poradzić inaczej – wyjaśniłem, rozmasowując pulsujące bólem miejsce.

– Powiedzmy, że ci wybaczę. Kopniak unormował nasze relacje – stwierdziła, uśmiechając się ledwo dostrzegalnie.

– Co chciałaś mi powiedzieć, zanim Harley wywołał ogólne zamieszanie? – zmieniłem temat, przypominając sobie, że zaczynała coś wtedy mówić. Miałem wrażenie, jakby było to coś istotnego i nie wiedziałem nawet, dlaczego przyszło mi to do głowy.

– Co? – spytała zdezorientowana, patrząc wszędzie, tylko nie na mnie. – Ach, tak, już chyba zapomniałam. Nic takiego, w każdym razie. Standardowe głupoty.

– Nigdy nie mówisz głupot, ja jestem w tym o wiele lepszy – zaprotestowałem ze śmiechem, po czym lepiej jej się przyjrzałem. Wyglądała na zestresowaną, a ja nie za bardzo wiedziałem, co powiedziałem nie tak. Zareagowała co najmniej dziwnie. – Wszystko w porządku?

– Pewnie – potwierdziła, zdobywając się na niezbyt przekonujący uśmiech. – Pójdę pogratulować Harley'owi.

– Nie wiem, czy się do niego dostaniesz. – Wskazałem głową na mojego brata, którego parę osób od Hefajstosa i Apolla niosło na rękach, niczym bohatera narodowego. Harley czuł się jak ryba w wodzie i przesyłał całusy w powietrzu na prawo i lewo. Reszta podążała za nimi z radosnym wiwatem na ustach. Dzieci Aresa i Ateny nadal był w większości zaskoczone przegraną, ewentualnie poddenerwowane. Cała gromada udała się poinformować Chejrona o wyniku rozgrywki. – Ale możesz pogratulować mnie.

Obdarzyłem ją szelmowskim uśmiechem. Uniosła głowę i popatrzyła mi wreszcie w oczy. Marzyłem w tamtej chwili, by jakakolwiek odległość pomiędzy nami przestała istnieć.

Córka boga wojny przeszła obok mnie, muskając przy okazji moją dłoń swoją. Miałem nadzieję, że z moich palców nie zaczęły buchać płomienie. (T/I) zatrzymała się i odwróciła przez ramię.

– Powiedz mi lepiej, o której godzinie mam przyjść pod Domek Hefajstosa – poprosiła po chwili ciszy.

– Będę o dwudziestej... – odparłem z uśmiechem, którego nie byłem w stanie się pozbyć, kiedy na nią patrzyłem.

– Więc przyjdę o dwudziestej – dokończyła i skinęła głową, znikając między zielonymi krzewami.

Stałem jeszcze przez kilka sekund w tym samym miejscu. Nie będę raczej w stanie zająć niczym myśli do godziny dwudziestej dzisiejszego ciepłego, czerwcowego wieczoru. Na spotkanie jednak jestem w stanie poczekać parę godzin. 

Na nią w końcu czekałem cały ten czas.

Continue Reading

You'll Also Like

18.1K 1K 41
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...
15.3K 1.1K 27
Pomimo, że Vees byli dla ciebie jak rodzina (niektórzy) jako bliska przyjaciółka samej księżniczki piekła postanawiasz pomóc jej w prowadzeniu hotelu...
71.9K 2.5K 43
Haillie nie jest jedyną siostrą Monet, jest jeszcze jej bliźniaczka Mellody. Haillie wychowywana przez mamę, a Mellody no cóż przez babcie. Jak myś...
5.2K 326 19
Uczeń z problemami i świeżo upieczony nauczyciel oraz opcja pomocy. Tylko czy pomoc w tym przypadku ma tylko jedno znaczenie. Oni widzą kilka znaczeń...