Fire Kingdom (Markhyuck Nomin)

By NanaArt

14.1K 2.6K 1.4K

Jeszcze rok temu Donghyuck miał uroczego chłopaka, szczęśliwą rodzinę i paczkę przyjaciół. Dzisiaj to wszystk... More

Wprowadzenie
Prolog
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13 part I
Rozdział 13 part II
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16 czI
Rozdział 16 czII
Rozdział 17
Rozdział 18

Rozdział 1

898 146 153
By NanaArt

Autobus zatrzymał się na Leśnym przystanku i Jaemin opuścił go z kilkoma pierwszakami ze swojej Wioski. Poprawił torbę na ramieniu i ruszył tą samą drogą co zawsze, przez las w stronę swojego domu. Przeciskał się między drzewami i na pamięć omijał kamienie, przeszedł przez omszały pień, na którym zdążyli z Donghyuckiem wydeptać ścieżkę. Nie musiał już przeskakiwać płotu, w zeszłym roku założyli tutaj furtkę.

Wszedł na podwórko i natychmiast radosnym beczeniem przywitały go trzy kozy. Lele i Lulu wyrosły na piękne młode kozy, mimo to nadal zdarzało im się psocić, a to zjadły koszyk wypleciony przez Annę, a to zrobiły dziurę w ścianie szopki. Pogłaskał je między rogami i za uszami tak jak lubiły najbardziej i wszedł do domu Niny. Teraz to był w zasadzie dom ich wszystkich, w tym w którym mieszkał on z mamą, zamieszkało starsze małżeństwo Moon.

- Wróciłem. - Rzucił w przestrzeń, chociaż wiedział, że i tak nikogo nie ma w domu i nikt mu nie odpowie. Donghyuck był w Wiosce Dzieci Nieba, a Anna w pracy w tartaku. Rzucił torbę i zaczął przygotowywać obiad. Wstawił mięso z kurczaka do garnka i obrał warzywa, zabrakło mu marchewki, więc wyszedł na ogród, żeby wykopać ją z ogródka. Trzy kozy stały za płotkiem i patrzyły na niego zaciekawione licząc, że warzywa będą dla nich. Kiedy wyrwał trzy satysfakcjonującej wielkości wyprostował się i zobaczył w oknie sąsiedniego domu postać.

- Dzień dobry panie Hyesung! - Zawołał machając, ale mężczyzna zniknął bez słowa zaciągając zasłonę. Jaemin pokręcił głową, nie należeli do najbardziej sympatycznych sąsiadów, zwłaszcza pan Hyesung, praktycznie wcale się do nich nie odzywał i ledwo odpowiadał na „dzień dobry". 

Na szczęście nie przeszkadzały im zwierzęta, nawet kiedy koza Amber zjadła rabatkę pana Erica, ten nie odezwał się ani słowem, Jaemin był pewny że znoszą je bardziej niż Donghyucka, na którego widok prawie pluli. Ogarnęło go poczucie niesprawiedliwości, nie mógł uwierzyć, że Dzieci Lasu potrafią być tak dwulicowe z jednej strony mówiąc, że każda istota ma prawo do życia i należy jej się szacunek, a z drugiej wykluczając Donghyucka tylko ze względu na to jaki się urodził.

 Mieszanka uczuć jakie kotłowały się w Jaeminie nie mogła znaleźć ujścia. Należał do osób, które rzadko dzieliły się ze światem tym co myślą, ale teraz czuł, że w jego głowie dzieje się zbyt dużo. Planował pójść do lasu, aby wśród dzikiej przyrody zapomnieć o ludzkich sprawach i odkryć to co jest naprawdę ważne, kiedy przeszedł przez płot i znalazł się pomiędzy starymi wierzbami, które rosły wzdłuż, chwycił w palce jedną z gałązek, żeby odsunąć ją od twarzy. W tym momencie zakręciło mu się w głowie, a przed oczami pojawiła się wizja. Była ostra i wyraźna, jakby sam Jaemin brał w niej udział, ale kiedy spróbował zrobić krok do przodu okazało się, że nie może, jakby jego stopy wrosły w ziemię niczym korzenie drzewa.

Była wiosna, bo w trawie dookoła ich podwórza poutykane były kwitnące stokrotki, na schodach drewnianej werandy siedziała kobieta, nie widział jej twarzy, bo zasłaniały ją długie brązowe włosy sięgające aż do pasa, miała na sobie lekką sukienkę, a jej dłonie poruszały się szybko tworząc wianek ze stokrotek. Cztery wróbelki skakały dookoła niej przekomarzając się jeden przez drugiego, spychając z drewnianej balustrady i tańcząc dookoła jej bosych stóp. Wtedy na podwórko wszedł mężczyzna był wysoki i szczupły, jego delikatne rysy wskazywały na to, że był Dzieckiem Lasu, jego długie nogi ubrane były w granatowe spodnie z kantem, w nie włożona była beżowa koszula, na piersi lśniła odznaka Ochronny Porządku The Elements, kiedy zobaczył kobietę ściągnął z głowy policyjną czapkę i odgarnął w tył swoje gęste włosy. Ona zbyt zajęta była kończeniem wianka, żeby zauważyć jego przyjście, ale wróbelki odleciały na gałęzie pobliskiego drzewa. Jaemin próbował coś powiedzieć, żeby ją ostrzec że zbliża się Policjant Ochrony Porządku, ale nie mógł otworzyć ust, mógł tylko obserwować.

- Anno! - Mężczyzna zawołał stając w miejscu.

Kobieta uniosła głowę i Jaemin zobaczył jej twarz. 

Kiedy tylko to się stało, upadł za ziemię zamykając oczy. Otworzył je i rozejrzał się dookoła, leżał między dwoma wierzbami w miejscu gdzie przeszedł przez płot. Wstał i podszedł do płotu, ale nie zobaczył tam kobiety, ani policjanta, weranda zrobiła się starsza i kilka desek prosiło się o wymienienie. Złapał go potężny ból głowy, oparł się o płot, żeby się nie przewrócić. Zrzucił to wszystko na zmęczenie.

Wrócił do domu i dokończył zupę. Był bardzo głodny, ale stwierdził, że nie lubi jeść sam. Wziął torbę i poszedł do pokoju, który dzielił z Donghyuckiem. Powinien się uczyć chemii póki nikogo nie było i miał trochę spokoju, ale skończyło się na tym, że otworzył książkę, a jego myśli powędrowały daleko za okno, do lasu, żeby przemykać między gałęziami, liście już prawie opadły, a na zewnątrz szybko robiło się ciemno. Była to ostatnia chwila dla zwierząt, żeby zrobić zapasy na zimę, Jaemin zaczął się zastanawiać, czy niedźwiedzica z dwójką swoich dzieci już jest gotowa do zimowego snu, ostatnio zawędrowała dość blisko ich domu przez co Anna zabroniła im chodzić do lasu.

Anna i Donghyuck wrócili razem, kobieta czekała na chłopka na przystanku. Niestety tak jak się spodziewał Jaemin zdążyli się pokłócić w tej krótkiej drodze do domu. Jego brat cioteczny wyglądał na zmęczonego i poirytowanego, powiedział że nie będzie jadł i zniknął w pokoju. Anna wcale nie wyglądała lepiej, usiadła razem z synem do stołu i zjedli zupę, wymieniając tylko kilka zdań. Potem kobieta usiadła w fotelu i wróciła do dziergania swetra, który zaczęła kilka wieczorów temu. 

Kiedy Jaemin wszedł do pokoju Donghyuck spał na nierozłożonym tapczanie z otwartymi ustami i ciepłym policzkiem przyciśniętym do dłoni. Usiadł na skraju łóżka i przegarnął jego włosy. Następnie ściągnął mu buty i przykrył kocem, nie miał serca go budzić, na pewno nie przed jutrzejszym dniem, który miał być trudny nie tylko dla niego.

***

W sali wypełnionej po brzegi młodymi ludźmi słychać było tylko szuranie ołówków. Mark czytał zadanie po zadaniu i zaznaczał najlepszą odpowiedź. Nigdy nie lubił testów, uważał je za najbardziej niesprawiedliwy sposób sprawdzania wiedzy, no bo jak zaznaczenie małego kwadracika ma się do ilości godzin spędzonych nad książkami. Chciał jak najwięcej swojej wiedzy wylać na papier, żeby już nie zaprzątała jego głowy, ale w małych krateczkach niewiele się mieściło. 

Spojrzał na Jaemina, który siedział w ławce obok. Przygryzał dolną wargę i z determinacją mazał coś na kartce papieru. Mark jeszcze raz spojrzał na zdanie które czytał, żeby sprawdzić czy na pewno dobrze je zrozumiał. Jaemin był jego największym konkurentem, szli łeb w łeb, zdobywając najwyższe stopnie i ilości punktów. 

Mark już nie cieszył się z każdej piątki, za to cienka struna satysfakcji drgała gdzieś wewnątrz jego piersi za każdym razem, kiedy udało mu się wyprzedzić Jaemina o punkt albo dwa. W zasadzie był wdzięczy, Dziecko Lasu motywowało go do ciężkiej pracy. 

Uniósł spojrzenie i zobaczył, że siedzący przed nim Jeno odłożył kartki na bok, odchylając się na krześle bawi się ołówkiem. Lee Jeno był zupełnie różny od nich, uczył się na tyle na ile mógł albo mu się chciało, pisał to co wiedział i nie zaprzątał sobie głowy resztą, kilka razy powtarzał, że dla niego szkoła jest bez sensu, że ilość nieprzydatnych informacji przewyższa ilość tych wartościowych. 

Mimo to nadal chodził do szkoły. W The Elements wszyscy chodzili chociaż obowiązek szklony nigdy ich nie obejmował, a teraz są już dorośli i mogli by pracować, został im ostatni rok i egzaminy, które miały zdecydować o ich przyszłości. Wszyscy prócz Donghyucka... Coś zakuło Marka w piersi, kiedy przypomniał sobie chłopaka z czerwoną czupryną. Odpędził jednak myśli i wrócił do testu.

Kiedy dzwonek zadzwonił, wszyscy wyszli z klasy.

- No dobra, ale co miałeś w piątym Jaemin? - Renjun jak zwykle panikował, dopytując się po egzaminie o odpowiedzi i zamartwiając się, że nie zda.

- Mitoza. - Uśmiechnął się cierpliwie Jaemin.

- To była mejoza. - Pokręcił głową. - Jestem pewny...

- Ja też mam mitozę. - Wtrącił się Mark.

- Ty też? - Jego oczy się powiększyły. - O matko nie zdam! Ciekawe kiedy będzie można poprawić. - powiedział, a jego ramiona opadły.

- Bo ja wiem? - Jeno zarzucił rękę na ramiona Marka, kiedy szli korytarzem do jadalni. - Nie było tak źle.

- Zawsze tak mówisz. - Burknął Renjun. Kiedy weszli do stołówki i zobaczyli, że Chenle i Jisung już siedzą przy ich stoliku.

*

Donghyuck nie mógł się skupić dziś w pracy, co chwila mylił zamówienie, zapomniał wydać reszty i mył trzy razy ten sam talerz. Miał szczęście, że dzisiaj nie było szefa. Patrzy na okrągły zegar wiszący na ścianie i modlił się, żeby wskazówki szybciej się przesuwały. W końcu wybiła szesnasta trzydzieści, zrzucił fartuch i prawie wybiegł bez pożegnania. Wjechał windą na górę i już za chwilę stał przy drzwiach do mieszkania Marka. Niecierpliwie wdusił dzwonek i czekał przestępując z nogi na nogę.

- O! Donghyuck, co za miała niespodzianka. Wejdź. 

 W drzwiach pojawił się wysoki i przystojny brat Marka - Johnny. Miał na sobie biały sweter i brązowe spodnie i wyglądał zbyt dobrze jak dla Donghyucka. Przegarnął swoje lśniące włosy i z ciepłym uśmiechem patrzył na gościa.

- Nie. - Pokręcił głową. - Jest Mark? - Zapytał zerkając w głąb mieszkania.

- Jeszcze nie wrócił ze szkoły. Chcesz na niego poczekać? - Zapytał z lekko zmartwioną miną.

- Jak to nie wrócił? - Ściągnął brwi w grymasie. - Nie możemy się spóźnić...

- Spóźnić? - Johnny przekrzywił głowę, a po chwili uderzył się dłonią w czoło. - Aaa, to dziś. Jestem pewny, że zaraz będzie, wiesz że Mark o niczym nie zapomina. - Położył mu dłoń na ramieniu w przyjaznym geście i wprowadził do środka.

- Oby. - Westchnął nerwowo, wchodząc do jasnego salonu i usiadł na podwieszonym do sufitu fotelu, który przypominał huśtawkę.

- Zrobić ci herbaty? - Zapytał gospodarz.

- Nie. - Pokręcił głową, stukając nerwowo palcami w kolano.

- Ja wolisz. - Uśmiechnął się znów siadając na przeciwko niego i trzymając w dłoniach kubek z ciepłym napojem. - Jak w pracy? Słyszałem, że twój szef potrafi zajść za skórę.

Donghyuck wywrócił oczami, Johnny zawsze był miły i dobrze wychowany, więc kultura nakazywała mu zabawiać gościa rozmową, ale on nie miał na to nastroju, chciał tylko, żeby Mark już przyjechał.

- Jak to szef. - Wzruszył ramionami.

- Racja. - Zaśmiał się Johnny. - Mark całe dnie spędza w garażu, od kiedy dostał samochód, ciągle coś przy nim grzebie.

- Yhmm... - Spojrzał na wyświetlacz telefonu, żeby sprawdzić godzinę.

- Donghyuck, jeśli chcesz to ja mogę cię zawieść.

Dziecko Ognia podniosło głowę, nie wiedząc co powiedzieć, propozycja zaskoczyła go i w jakiś sposób rozczuliła, bo Johnny wiedząc jak ważne jest dla niego to spotkanie, zaproponował że zawiezie go tam, chociaż Donghyuck nigdy nawet nie był dla niego miły. Ciągle pamiętał mu krzywdę, którą wyrządził Markowi z Wendy. Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, kiedy drzwi trzasnęły i w progu pojawił się zziajany Mark. Dziecko Ognia poderwało się na nogi i podeszło do niego.

- Spóźnimy się. - Powiedział z wyrzutem.

- Nie ma mowy. - Mark chwycił go za rękę i razem pobiegli do windy.

Nie zwolnili nawet, kiedy znaleźli się na niższym piętrze i weszli do garażu. Właściwie było to jedno z dwóch pomieszczeń, które składały się na garaż państwa Lee, w drugiej części znajdował się warsztat z niezliczoną ilością wynalazków Marka, tutaj był tylko samochód.

Nie był to najnowszy model, jednak bardzo zadbany. Czerwony lakier połyskiwał jakby jeszcze wczoraj Mark polerował go przez kilka godzin, podobnie było z felgami, kiedy Donghyuck pierwszy raz zobaczył samochód miał on mdły zielony kolor i łyse opony.

Mark wsiadł na miejscu kierowcy, a siedzenie skrzypnęło ostrzegawczo. Dziecko Ognia usiadło obok i wzięło głęboki oddech, wiedząc co się za chwilę stanie. Mark wcisnął guzik i drzwi od garażu zaczęły się zamykać, zraz potem coś szarpnęło wnętrznościami chłopaka, a oni wraz z autem zaczęli spadać w dół. Donghyuck zacisnął dłonie na popękanej skórze siedzenia. W końcu ciemność się rozstąpiła i Mark odpalił samochód, byli już na parterze i po chwili opuścili mury drugiej wieży. Wyjechali na szeroką drogę, prowadzącą do Wioski Dzieci Morza, a o tej godzinie nie było dużego ruchu, mimo to Donghyuck ciągle zerkał na telefon, żeby sprawdzić godzinę.

- Zapnij pasy. – Upomniał go Mark.

Dziecko Ognia chociaż zdenerwowane nie zapomniało wywrócić oczami, zanim sięgnęło po czarne paski. Mark majstrował przy aucie w każdej wolnej chwili, dlatego za każdym razem kiedy tu wsiadał coś go zaskakiwało, tym razem były to pasy bezpieczeństwa. Zamiast jednego czarnego paska, przypinanego do zapięcia z lewej strony znalazł cztery. Były grube i wyrastały z zza siedzenia tuż nad jego ramionami, a dwa pozostałe na wysokości jego talii. Spinane były jedną wielką klamrą w dole brzucha. Spojrzał z niedowierzaniem na Marka.

- Ty tak poważnie?

- Wytrzymają nacisk nawet do 2,5 tony i są odporne na ogień. – Rzucił krótkie spojrzenie na czerwoną czuprynę i ciemną karnację Donghyucka.

- Sprawdzimy? – Uniósł sugestywnie brew.

Mark jednak go zignorował i skupiony na drodze ciągnął dalej.

- Planuję dodać jeszcze dwa paski na dole...

- Czekaj, nie próbujesz mnie porwać prawda? O panie... Ty chcesz mnie porwać, nie bez powodu są ognioodporne – Dramatycznie złapał się za pierś.

- Możesz je odpiąć jednym szybkim ruchem. – Westchnął, ale na jego buzi zabłądził uśmiech.

- Wiesz, są inne sposoby, żeby mnie unieruchomić. – Donghyuck zniżył głos i przysunął się do ucha kierowcy. – Na przykład kajdanki.

Mark wciągnął głośno powietrze i rzucił chłopakowi szybkie oburzone spojrzenie spotykając się ze zmrużonymi oczami i błyszczącymi w uśmiechu zębami drugiego.

- Hyuck ja prowadzę!

- To nie moja wina, że masz kosmate myśli. – Wzruszył ramionami i zamrugał gęsto, dodając trochę niewinności do swojej aparycji. Droczenie się z Markiem, było jego ulubioną rzeczą pod słońcem.

Bez problemu wjechali do Wioski Dzieci Morza, gdzie droga nieco się zwęziła. Wjechali na most, później kolejny, aż w końcu znaleźli się pod promem, który miał ich zabrać do celu.

Mark zaparkował na promie tuż koło burty i wyłączył silnik. Zostało jeszcze kilka minut do odpłynięcia, ale Donghyuckowi wydawało się, że wszystkie samochody już są.

Ruszyli i trochę zakołysało. Otworzył okno i wystawił dłoń, przymknął powieki, kiedy siła wiatru napierała na jego palce nie pozwalając się im zamknąć w pięść, pozwolił żeby napierające masy powietrza wygięły jego nadgarstek. Patrzył zamyślony jak bezwładna jest jego dłoń wobec żywiołu.

Kiedy tylko prom dobił do brzegu wyspy ludzie wyszli z samochodów, żeby wyjść na ląd. Nie było mowy, żeby wjechać na wyspę samochodem.

- Chcesz, żebym poszedł z tobą? - Zapytał Mark, jak każdego miesiąca i odpowiedź zawsze była ta sama.

- Poczekaj tutaj, to nie potrwa długo. - Wziął głębszy oddech i wyszedł z auta, zimne morskie powietrze szarpnęło jego ubraniem i dotknęło skóry swoim zimnym językiem. Podszedł do ubranego na czarno funkcjonariusza i dał się przeszukać.

- Jakieś niedozwolone przedmioty? - Zapytał mężczyzna beznamiętnym tonem.

- Żadnych. - Odpowiedział zgodnie z prawdą.

- Czysty. - Powiedział do kolegi w budce, a ten otworzył przed chłopakiem szlaban. Wyspa była kamienista, nie rosły na niej żadne większe drzewa. Donghyuck zaczął wspinać się po betonowych schodach wzdłuż ściany, przed nim szedł mężczyzna z małą dziewczynką na ręku. Dziecko miało zapuchnięte od płaczu oczy, pewnie dlatego, że musiało zostawić swoją lalkę na promie. 

Wszyscy szli schodami w odstępach, nikt ze sobą nie rozmawiał, chociaż wszyscy szli do niebieskiej żeliwnej bramy białego gmachu, który był jedynym budynkiem na wyspie, w jednym celu. Grupa liczyła około dziesięciu osób, Donghyuck znał niektórych z widzenia, zatrzymali się wszyscy pod bramą i czekali. Strażnik w porcie powinien już dać znać, że tu są. W końcu brama zaczęła się otwierać, powoli i z chrzęstem jakby żeliwne zawiasy dawały im ostatnie ostrzeżenie.

 Weszli do budynku, który od środka również pomalowany był na biało. Mimo to nie było tu czysto i sterylnie, ściany były pełne bruzd łuszczącej się pod spodem farby, a płytki po których szli oszpecone były długimi i głębokimi pęknięciami. Kobieta w szarym mundurze, bez słowa zaczęła prowadzić ich korytarzem. W końcu zatrzymali się przy metalowych drzwiach, wtedy obróciła się w ich stronę.

- Każdy musi podpisać regulamin. - Rzuciła wskazując mały drewniany stolik z plikiem druków. Donghyuck znał procedurę bardzo dobrze, nie musiał po raz kolejny czytać szarego druku, który wyblakł od ilość kserowanych kopii. Złożył podpis i oddał kartkę kobiecie. Reszta zrobiła podobnie.

- Przypominam o zakazie wnoszenia jakichkolwiek przedmiotów, jeśli czegoś potrzebujecie należy podnieść rękę, a wtedy podejdę. - Wyklepała formułkę i otworzyła drzwi. Donghyuck wszedł pierwszy do sali. Pomieszczenie było przytulne, dużo bardziej niż korytarz, czy brama wejściowa, kolor ścian był z palety żółci, w pomieszczeniu stało kilka okrągłych stoliczków, był kącik z pluszakami i kredki do rysowania dla dzieci i gdyby nie kraty w oknach, chłopak mógłby uwierzyć, że to naprawdę przyjemne miejsce.

Donghyuck rozejrzał się po pomieszczeniu, nie żeby zapamiętać jego szczegóły, a żeby znaleźć konkretną osobę. Była tam. Siedziała przy stoliku pod ścianą. Jej ciemne włosy odgarnięte były za uszy, a usta rozciągały się w znajomym uśmiechu. Donghyuck zmusił się, żeby do niej nie podbiec, wiedział że strażnicy nie lubią gwałtownych ruchów. Podszedł więc do kobiety, a ona wstała. Patrzyli na siebie przez chwilę, jakby starali się zapamiętać każdy szczegół.

- Chyba znów urosłeś. - Powiedziała kobieta otwierając ramiona.

- Cześć mamo. - Przytulił się do kobiety, a w jego gardle urosła gula. Tak było co miesiąc od dwóch lat, myślał że kiedyś się przyzwyczai do widoku swojej matki w więziennym ubraniu, ale za każdym razem rozrywało mu to serce.

*

Jaemin i Renjun siedzieli pod drzewem, na boisku nie było dużo osób, kiedy tylko robiło się na zewnątrz zimno, wszyscy chowali się do środka. Mimo, że Jaemin chodził do szkoły w Mieście już trzeci rok, to nadal potrzebował więcej świeżego powietrza niż inni. Patrzył jak ciemne chmury przesuwają się po niebie i słuchał rozmowy trójki dziewczyn, które stały oparte za drzewem.

- Mówię ci, że spojrzał na mnie. – Powtarzała po raz kolejny dziewczyna z pierwszej klasy.

-Taa, jasne. – Odpowiedziała kpiąco jej koleżanka.

- Nie chcę cię dołować, ale widziałam go wczoraj na parkingu z jakąś dziewczyną.

- To była jego siostra idiotko. Idziemy dziś popatrzeć na trening koszykówki?

- Ja odpadam, Marka nie ma w szkole.

Renjun i Jaemin spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Od kiedy stali się najstarszym rocznikiem ich koledzy tylko podskoczyli w rankingu popularności. Średnio połowa pierwszaków wzdychała do Jeno, a druga do Marka.

- Cześć Jaemin, spodziewałam się, że cię tu znajdę. – Chłopak uśmiechnął się słysząc lekko rozmarzony i nieobecny ton.

- Cześć Jane.

Siostra Jeno usiadła koło Jaemina odgarniając długie jasne włosy z twarzy. Mimo ciemnego mundurka, nadal wyglądała eterycznie z bladą twarzą, zamyślonym spojrzeniem i książkami przyciśniętymi do piersi.

- Renjun. – Skinęła głową drugiemu chłopakowi.

- Cześć Jane. – Odpowiedział lekko się rumieniąc, na co Jaemin uniósł pytając brwi, ale nie skomentował tego na głos.

- Szukałaś mnie w jakimś konkretnym celu? – Zapytał uprzejmym tonem.

- Nie. – Pokręciła głową. – Po prostu wiedziałam, że tu będziesz.

Otworzyła książkę i zaczęła czytać.

- O czym jest ta? – Zapytał Jaemin, uważając za urocze to jak dziewczyna zupełnie ich zignorowała. Odkąd znał Jane ta zawsze chodziła z nosem w książkach, pochłonięta przez gorące romanse, mrożące krew w żyłach kryminały i bajeczne fantasy.

- Chłopak jest chory na bardzo rzadką chorobę i jego mama nie pozwala mu wychodzić z domu. – Jej głos uniósł się o oktawę, a mgła jakby opadła z oczu. – Ale do jego domu przychodzi wolontariusz. - Opowiadała żywo gestykulując.

- Czekaj, niech zgadnę. – Zatrzymał ją Jaemin. – Łamie dla niego zasady, pozwala mu wyjść z domu i zakochują się w sobie?

- Tak! – Zawołała podekscytowana. – Ten chłopak przypomina mi ciebie. – Powiedziała patrząc na niego z iskierkami w oczach.

Renjun chrząknął jakby zakrztusił się własną śliną, a Jaemin tylko uśmiechnął się w odpowiedzi. Jane mówiła tak o każdym bohaterze w swojej książce, zawsze na kartach książki znalazł się ktoś, kto przypominał jej Jaemina, więc zdążył się do tego przyzwyczaić.

Kiedy chłopak odwrócił wzrok zobaczył trójkę ludzi zbliżających się w ich stronę. Chenle chował się za ramieniem Jeno i rzucał oburzone spojrzenia w stronę Jisunga.

- Jane! Co tu robisz? – Jeno stanął nad nią podpierając się pod boki. Zapadłą cisza, wszyscy patrzyli po sobie, ale Jane nadal czytała, kiedy już chwila wydawała się nie do zniesienia dziewczyna doczytała do końca strony i uniosła spojrzenie na brata.

- Czytam. – Powiedziała i znów wróciła do książki.

- To idź to czytelni. – Burknął.

- Daj spokój Jeno. – Odezwał się Jaemin, próbując uniknąć kłótni między rodzeństwem. – Przecież wy też tolerujecie mojego młodszego braciszka.

Wszyscy zaśmiali się, przypominając sobie Donghyucka i atmosfera się rozluźniła, a Jane obdarzyła chłopaka spojrzeniem pełnym podziwu.

- Jesteś zupełnie jak z książki. – Powiedział cicho i chociaż Jaemin ją słyszał udawał, że ominęły go te słowa, w końcu po nich dziewczyna i tak od razu wróciła do czytania.

- Renjun! Jisung ma jakiegoś obleśnego robaka! – Chenel usiadł koło Dziecka Lasu z Miasta i nadal łypał na swojego przyjaciela.

- To nie jest prawdziwy robak. – Powiedział bez większych emocji siadając przed nimi.

- Mark lub Donghyuck się odzywali? – Zapytał Jeno trochę ciszej, żeby nie przeszkadzać kłócącym się.

- Jeszcze nie. – Jaemin spojrzał na telefon. – Powinni właśnie dobijać do brzegu. – Westchnął i poczuł jak coś ściska jego pierś. Jeno widząc to położył mu rękę na ramieniu w geście wsparcia. Jaemin chciał coś powiedzieć, ale wtedy Jisung zabrał mu z dłoni telefon.

- To jest mój Robak. – Powiedział wysyłając wiadomość ze swojego telefonu na telefon Jaemina, a później otworzył swojego laptopa.

- Odbierz wiadomość. – Rzucił telefon Jaeminowi. Chłopak zrobił jak mu kazał, a po chwili nie mógł już nic zrobić z telefonem. Wyglądało to jakby jakaś niewidzialna dłoni działała za niego.

- To jest program, który napisałem, teraz mogę zrobić wszystko na twoim telefonie. – Powiedział Jisung wskazując na komputer. Jak na zawołanie na telefon Jaemina pstryknął fleshem robiąc mu zdjęcie, a później otworzył galerię i zaczął przerabiać zdjęcie.

- To trochę upiorne. – Powiedział Jeno patrząc na samo obsługujący się telefon.

- Po co ci to? – Zapytał Renjun.

- Wprowadziłem Robaka do wszystkich elektronicznych sprzętów w domu i teraz mogę włączać zmywarkę z mojego pokoju, włączyć siostrze bajkę na telewizorze.

- Wiesz, że od tego jest pilot? – Wywrócił oczami Chenle.

- Jak nim sterujesz? Przez Internet? – Renjun wyglądał na zaintrygowanego.

- Nie, to by było bez sensu. Zhakowałem satelitę.

- Co?! – Zawołali jednocześnie Jeno i Jaemin.

- Rządową? Przecież to nielegalne. - Renjun pokręcił głową.

- I tak jej nie używali, jest zbyt wysunięta w stronę Miasta i muru, ale wystarczyło ją skalibrować. – Jisung wyglądał jakby naprawdę był z siebie zadowolony.

- Bardzo fajnie, ale mogę już odzyskać władzę nad swoim telefonem? – Zapytał Jaemin.

- Tak, jasne. – Powiedział szybko chłopak i po chwili telefon Jaemina zgasł.

- Nie mogłeś wymyślić jakiejś ładniejszej nazwy? – Burknął Chenle przysuwając się do przyjaciela.

- Albo wychodzić z pokoju? – Dodał Jeno.

- I nie łamać prawa. – Odezwał się Renjun.

- Tęsknię za Markiem. – Westchnął ciężko Jisung. 

_____________
Jakieś teorie dotyczące tego co zobaczył Jaemin? 
Całusy,
Nana Xx 


Continue Reading

You'll Also Like

1.5K 236 11
Piękna, ale nieśmiała i skryta księżniczka Krety, Ariadna, prowadzi dość smutne życie z rodzicami, którzy chyba tak naprawdę nie kochają ani swoich d...
1.9K 124 8
Oneshoty konkursowe :D 1. Wracając do Cork - #1. MIEJSCE! w konkursie "Obrazy słowem malowane" w akcji #pisarskiwattpad 2. Życie po Cork - opowiadani...
419 64 14
„Jestem Wszechświat. Wasza matka, siostra, brat, ojciec, przyjaciel, wróg. Jestem wszystkim i niczym, stworzycielem i niszczycielem, obrońcą i atakuj...
28.9K 940 10
𝐎𝐧𝐞𝐒𝐡𝐨𝐭𝐲 𝐳 𝐚𝐧𝐢𝐦𝐞 𝐊𝐢𝐦𝐞𝐭𝐬𝐮 𝐧𝐨 𝐘𝐚𝐢𝐛𝐚/𝐃𝐞𝐦𝐨𝐧 𝐒𝐥𝐚𝐲𝐞𝐫 Corver by: @An-tan_