What's up, Valdez? | Leo x Re...

By calathia

85.6K 5.9K 5.6K

- Teraz przez chwilę możesz stać się półboginią, córką Aresa, na której punkcie oszalał pewien brązowowłosy c... More

I. Rozmowy o miłości w Bunkrze 9
II. Bogowie, potwory i ja
III. Serce nie sługa
IV. Złe sny, eksplozje i pojedynki
V. Córka wojny i zniszczenia
VI. Erosowi chyba odbiło
VII. Plany i komplikacje
VIII. Para idealna
IX. Chłopak pilnie poszukiwany
X. Miłość i inne tajemne mechanizmy
XII. Sekrety serca
XIII. Uwaga na miłość
XIV. Mały wybuch, wielkie kłopoty
XV. Zapisane w gwiazdach
XVI. Definicja uczucia
XVII. Bitwa o jeden pocałunek
XVIII. Piękno pierwszego zakochania
XIX. Odrobina romantyzmu
XX. Nadzieje i niedopowiedzenia
XXI. Noc pełna zapewnień
XXII. W oczekiwaniu na katastrofę
XXIII. Zwiastuny tarapatów

XI. Ryzyko zauroczenia

3.6K 279 228
By calathia

Leo

Jeśli mam być szczery, to nie wiedziałem, jak to się stało. W każdym razie siedziałem sobie w Bunkrze 9 od godziny, pracując nad wynalazkiem. Nie byłoby w tym nic specjalnego, gdyby nie fakt, że dziewczyna, która zaczynała mi się coraz bardziej podobać mi pomagała. I przy okazji ze mną rozmawiała, co nie zdarza się zbyt często u płci pięknej. Mogę to uznać chyba za sukces. Zazwyczaj każą mi spadać po dwóch minutach znajomości.

(T/I) nie kazała mi spadać. To znaczy kilkakrotnie kazała, ale tylko w przypadkach wyjątkowo kiepskich żartów lub niezbyt udanego podrywu. Może jednak nie było tak źle, skoro jak dotąd sobie nie poszła. Niech jeszcze sobie nie idzie, proszę. Tak jak mówiłem, budowaliśmy mechanizm dla Hoodów, gadając o wszystkim i o niczym. Nie wiem nawet, kiedy minęła ta godzina. Córka Aresa siedziała na podłodze obok konstrukcji, ja leżałem pod maszyną. Dosłownie. Leżałem na plecach i kończyłem montowanie silnika nade mną. Przeszliśmy do trudniejszej części zadania, więc (T/I) tylko podawała mi narzędzia. Poprawiałem ustawienie serca machiny, bez tego nie zadziała. Wystawiłem otwartą dłoń do dziewczyny.

– Śrubokręt krzyżakowy – poprosiłem, a półbogini podała mi narzędzie. Zerknąłem na nie w słabym świetle latarki postawionej na podłodze. – To nie jest śrubokręt krzyżakowy.

– Leo, masz kilkanaście rodzajów śrubokrętów. Mógłbyś wyrażać się troszeczkę jaśniej?

– Patrz na końcówki.

– Właśnie byłam w trakcie zastanawiania się, czy to może coś oznaczać.

Uśmiechnąłem się i pokręciłem głową. Uwielbiam ją.

– Nie będzie z ciebie mechanika, (T/I). Chyba że cię podszkolę.

– Jestem świetnym mechanikiem. Beze mnie byś tego nie zbudował.

Przewróciłem oczami.

– Widziałam to, Valdez – powiedziała, podając mi tym razem odpowiedni śrubokręt.

– Możesz mi poświecić latarką na silnik? Teraz muszę widzieć dokładnie, żeby nic nie eksplodowało.

– Coś może eksplodować? – spytała, spoglądając nieufnie na maszynę.

– Myślę, że nie powinno, ale nic nie obiecuję.

(T/I) schyliła się, podniosła latarkę i skierowała strumień jej światła na mechanizm, kładąc się koło mnie. Czy ktokolwiek myśli, że potrzebna mi była ta latarka? Widziałem doskonale, ale o tym nie musiała wiedzieć.

– Patrzysz na silnik czy na mnie? – zapytała z irytacją, kiedy zauważyła, że oderwałem wzrok od wynalazku.

– Oczywiście, że na silnik – odparłem, uśmiechając się niewinnie. Nie patrzyłem na silnik.

– Zepsujesz to i nas zabijesz – stwierdziła, po czym oparła latarkę o moje ramię, pilnując, żeby świeciła na odpowiednie miejsce. – Radź sobie sam.

– Ej, wracaj – zaprotestowałem, kiedy się odsunęła.

– Nic z tego. Jeśli tam zostanę, to Connor i Travis nie doczekają się tej maszyny.

Westchnąłem z rozczarowaniem i zająłem się silnikiem. (T/I) oparła się plecami o ścianę i obserwowała, jak pracuję.

– Jest za cicho – zauważyłem. – Mów o czymś.

– Co chcesz wiedzieć?

Czy mam u ciebie szanse, pomyślałem.

– Nie mam pojęcia. Chyba wyczerpaliśmy wszystkie możliwe tematy - powiedziałem zamiast tego. – Coś ciekawego działo się wczoraj na ognisku, kiedy poszedłem z Harley'em?

– Tak właściwie to niezbyt. Głównie rozmawiałam z Piper, dzieci Apolla przerzuciły się na muzykę country, Percy założył się ze mną, że znajdzie mi chłopaka w miesiąc, a reszta...

Poderwałem się z ziemi tak szybko, że nie zdążyłem przypomnieć sobie, co mam nad sobą. Rąbnąłem z całej siły głową w spód maszyny. Potem zakląłem i opadłem na podłogę.

– Nic mi nie jest – oświadczyłem, widząc zaniepokojoną minę (T/I), która podeszła sprawdzić, w jakim jestem stanie. – Tylko wstrząs mózgu. Ale to mam od dziecka.

– Wiem, że cierpisz na nadpobudliwość, ale mógłbyś się powstrzymać od gwałtownych ruchów, kiedy coś budujesz. 

– Nieważne. – Machnąłem ręką, a dziewczyna uniosła brwi. – Powtórz to, co mówiłaś wcześniej.

– O muzyce country? – spytała z krzywym uśmiechem.

– Nie, o Percy'm – sprostowałem, jednocześnie upewniając się, że nic nie zniszczyłem przez swoją reakcję.

– Dobra. Prowadziliśmy dość interesującą konwersację o związkach – zaczęła, a ja zdołałem się jakoś wyczołgać spod metalowej konstrukcji. Starałem się nie zwracać uwagi na to, że całe moje ubranie, włosy i twarz są ubrudzone smarem. Nie było to może zbyt pociągające. Chociaż na koszulce i dłoniach (T/I) też dostrzegałem ciemniejsze smugi. Na niej już wszystko wyglądało nieziemsko. – Piper niespodziewanie spytała, czy mam chłopaka. Dowiedzieli się, że nie. I wtedy Percy zaproponował, że jeśli znajdzie mi go w ciągu jednego miesiąca to dostanie ode mnie niebieskie naleśniki. To tak w skrócie. Jackson jest mocno pokręcony.

Na święte kąpielówki Posejdona.

– Mam tylko jedno pytanie – oznajmiłem, mierząc córkę Aresa wzrokiem. – Mianowicie, muszę się zapisać na jakieś przesłuchanie, czy od razu zgłaszać swoją kandydaturę do Percy'ego?

(T/I) przewróciła oczami.

– Myślisz, że to na serio, Valdez? Jakoś dotąd nie udało mi się znaleźć nikogo, więc nie sądzę, żeby Jacksonowi magicznie poszczęściło się w tak krótkim czasie.

Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się intensywnie nad tym, co właśnie powiedziała.

– Masz na myśli to, że... – Zmarszczyłem brwi po raz drugi. – Coś się nie zgadza w moich obliczeniach. Nigdy nie miałaś chłopaka?

Półbogini westchnęła, po czym pokręciła przecząco głową.

– Żaden nie był zainteresowany – przyznała.

– No chyba sobie żarty robisz – wyszeptałem, a (T/I) wzruszyła ramionami. – Gdzie ty żyłaś, zanim Nico cię przyprowadził? Co za idioci. Są niewidomi, czy jak?

Dziewczyna uśmiechnęła się lekko.

– Nieważne – podsumowała (T/I). Wstała, przeciągnęła się i popatrzyła na mnie z góry. Nagle uśmiechnęła się szerzej. – Przynajmniej nie będziesz zazdrosny, jak o Hooda.

Wytrzeszczyłem oczy, ciesząc się w duchu, że się odwróciła i nie jest w stanie zobaczyć mojej miny.

– Nie jestem zazdrosny o Connora – zaprotestowałem, niezbyt przekonującym tonem.

– Oczywiście, przecież wcale nie próbowałeś stosować przemocy fizycznej, kiedy przyszedł do Izby Chorych.

– Ale przynajmniej nie uderzyłem go wazonem – pochwaliłem się.

I wtedy zdałem sobie sprawę, że Percy może spróbować znaleźć jej chłopaka, który nie będzie mną. Może wybrać na przykład syna Hermesa.

– Ale nie lubisz go, prawda? To znaczy... nie podoba ci się?

– Nie, Leo. Nie podoba mi się.

– Co za szczęście. Chociaż spodziewałem się takiej odpowiedzi. Komu normalnemu podobałby się Connor Hood, kiedy zna się Leona Valdeza, prawda?

– Liczysz na to, że wyznam ci teraz miłość? – spytała, siadając na drewnianym stołku i zakładając nogę na nogę.

– Troszeczkę – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

W oczach (T/I) zatańczyły wesołe ogniki, kiedy nachyliła się w moją stronę.

– Może kiedyś.

Moje serce dostało szału. Nie wiem, jak inaczej miałbym to opisać.

– Trzymam cię za słowo, chica. Naprawdę.

– Dobrze, ale nie podpalaj sobie nosa – poprosiła, a ja natychmiast powstrzymałem małą iskierkę, która pojawiła się przed moimi oczami. Twarz półbogini rozjaśnił delikatny uśmiech.

– Ile to jeszcze potrwa? – zapytała, wskazując ruchem głowy na narzędzia.

– Może pół godziny, nie więcej. Początkowo myślałem, że zajmie mi to dłużej, ale...

– Masz dobrego pomocnika – przerwała, z ironią w głosie.

– Nie jesteś dobrym pomocnikiem, ale przyjemniej mi się pracuje, kiedy jesteś obok – wypaliłem bez zastanowienia.

Co ty gadasz, Valdez?

(T/I) uniosła brwi i popatrzyła na mnie z uśmiechem.

– Jasne, geniuszu zła. Zabieraj się do pracy, bo muszę jeszcze dzisiaj zdążyć odwiedzić Harley'a – powiedziała, kiedy zerknąłem na plany.

– Nie jestem pewien, czy powinnaś. Mój brat jest niezrównoważony. Nie wierz we wszystko, co mówi – doradziłem, wracając do konstruowania maszyny.

– Obiecałam przyjść. Poza tym wydaje się być fajny. Przesympatyczny młody człowiek – uznała. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.

– Chyba mamy na myśli dwie różne osoby. Spędź z Harley'em więcej czasu, a wtedy pogadamy. To dziecko wymachuje ostrymi narzędziami na porządku dziennym. I strasznie plotkuje. Nie wyjawiaj mu żadnych sekretów – ostrzegłem poważnym tonem.

I właśnie wtedy usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. (T/I) popatrzyła na mnie, ja popatrzyłem na nią. Dzwonek rozbrzmiał po raz drugi, odbijając się echem w całym Bunkrze 9. Była tylko jedna osoba, która naciskała dwa razy przycisk w ciągu dziesięciu sekund. Piper McLean, nikt inny. Wstałem i podszedłem do drugiego, mniejszego biurka, na którym znajdowała się czarna klawiatura. Odwróciłem się do córki Aresa i uniosłem palec wskazujący do ust. Uśmiechnąłem się i drugą ręką kliknąłem jeden z klawiszy. Rozległ się cichutki szum, po czym dźwięk został włączony.

– ... w ogóle jest. Nie wiem. Zaczekamy, aż Valdez łaskawie uruchomi domofon – powiedziała Piper.

Kiwnąłem ze zrozumieniem głową, a (T/I) zakryła usta ręką, powstrzymując śmiech. Ciekawe, czy córka Afrodyty wiedziała, że doskonale ją słychać. I ciekawe do kogo mówiła.

– Nie przesadzasz, Pipes? – Dobiegł nas drugi głos, męski.

– Jackson? – wyszeptała (T/I), niemal bezgłośnie.

Potwierdziłem, uśmiechając się krzywo. Słuchaliśmy dalej.

– Wysłałam ją po Valdeza, mieli przyjść się ze mną spotkać. Nagle zniknęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Założę się, że Leo jest tutaj. Pozostaje tylko pytanie, gdzie jest (T/I).

– Pięć złotych drachm o to, że jest tam z nim? – zapytał Percy.

– Na jakiej podstawie to wywnioskowałeś, Jackson?

– Nie sądzisz, że Leo dawno by otworzył, albo się odezwał? Jeśli (T/I) jest w środku to oznacza, że jest zajęty – wytłumaczył syn Posejdona, a ja niemal byłem w stanie zobaczyć jak się dwuznacznie uśmiecha. – McLean, to będzie prostsze niż sądziliśmy.

Dobra, koniec podsłuchiwania. Pokazałem córce Aresa gestem, że ma podejść bliżej. (T/I) znalazła się obok mnie chwilę później. Skinęła mi głową, a ja postanowiłem zrezygnować z elementu zaskoczenia dwójki półbogów. Nikt nie musi wiedzieć, że jesteśmy na linii od dłuższego czasu. Nacisnąłem parę przycisków, a z głośników poleciała krótka melodyjka. Dziewczyna położyła sobie rękę na czole. Rozłożyłem ręce. Jakoś trzeba się zaanonsować.

– Czy on się dobrze czuje? – To Piper do Percy'ego.

– Dzień dobry, rezydencja państwa Valdezów. W czym mogę pomóc? – powiedziałem prosto do mikrofonu nad klawiaturą.

(T/I) szturchnęła mnie w bok. Machnąłem dłonią.

– Leo! – zaczęła Piper zdenerwowanym głosem. – Jak miło, że w końcu postanowiłeś z nami pogadać. Otwieraj cholerne drzwi.

– Grzeczniej poproszę.

– Cześć, Valdez! – przywitał się Jackson. – Jest z tobą (T/I)?

Zerknąłem na córkę Aresa z uśmieszkiem na twarzy. Odchrząknąłem znacząco.

– Jest – potwierdziłem.

Zapanowała chwila przedłużającej się w nieskończoność ciszy.

– Pieniążki, McLean – przypomniał Percy.

– Dostaniesz kasę, jeśli jego wysokość Leo Valdez zdecyduje się wreszcie wpuścić swoich przyjaciół do środka.

– Piper, spokojnie. Daj im się chociaż ubrać – poprosił syn Posejdona.

– Jackson! – zawołały jednocześnie (T/I) i Piper. Ja stałem i się uśmiechałem.

– No co? Nic niezwykłego nie powiedziałem – bronił się Percy.

– Dobra, nie będziemy się porozumiewać przez domofon. Włazić – zakomenderowałem, wklikując dość złożoną kombinację klawiszy. Wszystkiemu przyglądała się (T/I).

– Teraz będę mogła się włamać. Właśnie wpisałeś przy mnie kod – uświadomiła mi, nie odrywając wzroku od klawiatury.

– Włamuj się, kiedy chcesz – oświadczyłem.

W pomieszczeniu rozbrzmiał ledwo słyszalny zgrzyt rozsuwanych metalowych drzwi. Nie musieliśmy długo czekać, aż do pokoju weszła podirytowana Piper i uśmiechnięty od ucha do ucha Percy. Córka Afrodyty podparła biodra rękami i zmierzyła nas karcącym spojrzeniem.

– Można dać znać. Martwiłam się, czy coś w lesie was nie dopadło. Nie spodziewałam się, że będziecie siedzieć sobie razem w Bunkrze 9.

– To wymówka, McLean. Wcale nie obchodzi cię, czy coś ich zje, czy nie. Po prostu lubisz się wtrącać i chciałaś zobaczyć, jak wygląda sytuacja – odezwał się Percy, a potem zaczął krążyć po całym pomieszczeniu, przyglądając się otoczeniu. W pewnym momencie się zatrzymał i spojrzał na (T/I). Następnie na mnie. Uśmiechnął się głupio.

– Co tu robiliście przez tyle czasu? – spytał, a później poruszył sugestywnie brwiami.

Piper uniosła oczy ku górze, (T/I) się zaczerwieniła, a ja zacząłem się śmiać.

– Rozmawialiśmy sobie. Leo budował maszynę. To tyle – wyjaśniła córka Aresa.

– No tak, tak. Ja wszystko rozumiem – odparł Percy i namierzył wolne krzesło w kącie. Opadł na nie, wzdychając. – Pozwolicie, że sobie odpocznę. Rzucałem włócznią całe przedpołudnie, a nagle napatoczyła się McLean i kazała mi tu z nią przyjść. – Jackson zmarszczył brwi, przyglądając się pomieszczeniu. – Tu nie było łóżka?

– Jest w moim pokoju. Tym drugim warsztacie. Bardziej prywatnym – powiedziałem, opierając się o biurko i wycierając brudne od smaru dłonie w leżący na blacie ręcznik.

Percy popatrzył na (T/I).

– Zapamiętaj na przyszłość – poradził. Zerknął na maszynę. – Co to? Zresztą, nie tłumacz, Valdez. Jestem za głupi.

– W sumie racja – przyznałem, kiwając głową.

– Ja chcę wiedzieć co to – oznajmiła Piper, przeszywając mnie wkurzonym spojrzeniem kolorowych oczu. – I dlaczego pakujesz się w tę całą akcję z Hoodami. Drew spodziewa się, że mają jakiś plan. A ty oczywiście maczasz w tym palce.

– To tylko jednorazowa pomoc, Pipes. Nie chcę tego ciągnąć. Zbuduję im maszynę, dostarczę i to wszystko. Cała filozofia.

– Mówisz tak, jakbyś nie znał Connora i Travisa – zauważyła McLean. – Będziesz miał kłopoty, Leo. Drew i tak cię nie znosi, pogarszasz swoją sytuację.

(T/I) spojrzała na mnie z niepokojem.

– Teraz już i tak tego nie odkręcę. Będę po prostu od tej chwili uważał, żeby żadne dziecko Afrodyty nie podstawiło mi nogi na schodach.

Piper uśmiechnęła się smutno i pokręciła głową.

– Masz jeszcze dużo pracy? – spytała.

– Na pewno jest trochę do zrobienia – odpowiedziałem, patrząc na mechanizm.

– A gdybyśmy jednak wyciągnęli cię teraz na szermierkę, wyrobisz się przed kolacją?

Westchnąłem z niedowierzaniem.

– Może tak, ale...

– Super, wychodzimy. Percy, ruszaj tyłek i w drogę – rozkazała McLean, ciągnąc Jacksona za ramię.

– Litości – wyszeptał syn Posejdona, ale jakoś zdołał podnieść się z krzesła. – Będziesz mi płacić odszkodowanie za uszczerbek na zdrowiu. I tak w ogóle, to gdzie moje drachmy?

– Jason ci zapłaci, ja jestem bankrutem.

Oboje wyszli z warsztatu. Popatrzyłem na (T/I).

– Nie przeszkadza ci, że nie umiem posługiwać się mieczem?

– Nie będzie z ciebie wojownika, Valdez. Chyba że cię podszkolę – odparła z uśmiechem. Ruszyła w stronę drzwi, więc do niej dołączyłem.

– Jason chciał mnie kiedyś nauczyć walki na miecze – powiedziałem, a (T/I) spojrzała na mnie z zainteresowaniem.

– I jak ci poszło?

– Prawie odciąłem sobie rękę.

– Wypadek przy pracy, na pewno...

– Jeszcze zanim weszliśmy na arenę.

– To już gorzej.

– Nie każdy rodzi się dzieckiem boga wojny, jasne? Niektórzy muszą zaczynać od początku...

– Uważaj na skrzynkę – ostrzegła półbogini.

– Że co? – zadałem pytanie i potknąłem się o skrzynkę z narzędziami leżącą na środku korytarza. (T/I) przytrzymała mnie za ramię. – Co za debil to tu położył?

– Prawdopodobnie ty, Leo.

– Faktycznie.

Wyszliśmy z Bunkra 9, a drzwi wejściowe automatycznie się za nami zamknęły. Percy, który szedł przodem razem z Piper co chwilę odwracał się w naszą stronę, po czym mówił coś cicho do córki Afrodyty.

– Chyba dziś mu się pogorszyło – oznajmiłem, obserwując dziwne zachowanie półboga.

– Cieszę się, że nie tylko ja to zauważyłam.

Zostaliśmy z tyłu za dwójką półbogów, którzy narzucili szybkie tempo. Wkrótce widać było już arenę do ćwiczeń na głównym placu. Przełknąłem ślinę.

– Jesteś pewna, że robienie z siebie pośmiewiska jest tego warte?

– Nie zrobisz z siebie pośmiewiska, Valdez – zaprotestowała, jednocześnie biorąc mnie pod ramię. Tego warte było wszystko, dobra? – Bo idziesz ze mną. Jeśli ktoś krzywo na ciebie spojrzy to ciachnę go mieczem, zrozumiano?

– Jak najbardziej. – Moje policzki zapłonęły najbardziej żywym odcieniem czerwieni.

Coś mi się wydaje, że (T/I) lubi mnie bardziej, niż się do tego przyznaje.

– Mam nadzieję, że nic sobie nie zrobisz. Na wszelki wypadek powiedz mi, czy posiadasz polisę ubezpieczeniową.

– Postaram się uważać. Poza tym, to ty za mnie odpowiadasz.

– Tylko częściowo – uściśliła, zerkając na mnie kątem oka.

Także na nią popatrzyłem. I dostrzegłem na jej policzku cienką, czarną smugę. Musiała się ubrudzić gdzieś w warsztacie, ale dopiero teraz zwróciłem na to uwagę.

– Mam coś na twarzy? – spytała z rozbawieniem, krzyżując nasze spojrzenia.

Wyciągnąłem rękę i najdelikatniej jak potrafiłem przeciągnąłem po zabrudzeniu kciukiem, żeby je zmazać. Zniknęło od razu, ale mój palec zatrzymał się przy kąciku jej ust.

– Już nie – odparłem cicho, a (T/I) opuściła wzrok. Odsunąłem dłoń.

– Hej, gołąbeczki! – wrzasnął Percy, machając mieczem w powietrzu. On i Piper stali już przy stole z narzędziami walki. – Ile mamy czekać? Całować się będziecie później, na razie powywijamy śmiercionośną bronią!

– Chodź – powiedziała (T/I), ciągnąc mnie w kierunku areny. Nadal powstrzymywały mnie wewnętrzne hamulce przeciwko szermierce. Nic nie poradzę, taki los.

– To nie jest bezpieczne – stwierdziłem, kiedy dziewczyna przeskoczyła przez barierkę i podbiegła do Percy'ego i Piper. – Zabije mnie na śmierć. Nie mogę podczas walki sobie po prostu wystrzelić ogniem?

Wdrapałem się na niewysoką barierkę i wylądowałem z drugiej strony, już na arenie. Rozejrzałem się wokół. Oprócz nas było jeszcze dwóch nastolatków pojedynkujących się po lewej stronie areny. Prawdopodobnie synowie Apolla. I jedna z córek Aresa, ćwicząca pojedynczo ciosy mieczem. Dookoła areny całe mnóstwo półbogów kręciło się po obozie, wykonując codzienne zajęcia. Wszyscy będziecie świadkami mego upadku. Podszedłem bliżej, do przyjaciół.

– Już się nie wycofasz – powiedziała Piper, zanim zdążyłem otworzyć usta.

Oficjalnie to Jackson uczy szermierki, ale nawet on nie jest w stanie wpoić mi podstaw walki bronią. Stanąłem sobie koło (T/I), opierając rękę o stół. Dziewczyna przebierała między mieczami, szukając odpowiednich.

– Biorąc pod uwagę twój poziom zaawansowania, powinnaś ćwiczyć z Percy'm.

– Ale ćwiczę z tobą, bo tak mi się podoba. I chcę cię czegoś nauczyć – wyjaśniła i spojrzała z uśmiechem w kierunku Jacksona i McLean. Syn Posejdona zaczął się śmiać, kiedy Piper wyjątkowo niecelnie wyprowadziła cięcie. Przestał się śmiać, gdy dziabnęła go czubkiem ostrza w nogę. Córka Afrodyty odwróciła się w naszą stronę.

– Kocham szermierkę! – zawołała, a Percy przewrócił oczami, trzymając się za łydkę.

(T/I) podniosła dwa miecze, najprostsze, jakie były i najlżejsze. Zwykła, minimalistyczna rękojeść i długie ostrze. Podała mi jeden i obrzuciła wzrokiem arenę w poszukiwaniu skrawka wolnego miejsca. Wskazała ręką kawałek przestrzeni na środku. Westchnąłem i ruszyłem jej śladem. Ustawiliśmy się naprzeciwko siebie.

– Postaram się wyłączyć wszystkie aresowe supermoce – obiecała, unosząc miecz do góry. Patrzyła na mnie z wyczekiwaniem.

– No co? – spytałem z dezorientacją.

– Na co czekasz?

– A co mam robić?

– Atakować. Nie martw się, zbiję cios. Chodzi tylko o to, żebyś umiał się zamachnąć i uderzyć. Dawaj.

Podniosłem miecz do góry, wziąłem krótki rozmach i ciąłem ostrzem przed siebie. Stal zazgrzytała o stal. Córka Aresa skrzyżowała swoją broń z moją.

– To aż takie straszne?

– Nie, ale...

– Jeszcze raz – postanowiła (T/I) i powtórnie uniosła broń.

Okazało się, że idzie mi całkiem dobrze. To znaczy, jak na kogoś, komu partner do walki daje fory. Przynajmniej nie odciąłem sobie żadnej kończyny.

– Valdez! Jestem pod wrażeniem, jak dotąd się nie przewróciłeś – pochwalił Percy, kiedy zbliżył się do nas razem z Piper.

– Bo (T/I) nie chce go zabić. Gdyby walczyli naprawdę, leżałby już na ziemi. Przepraszam, Leo. Bez urazy. Jesteś fantastyczny. – Piper wymieniła się mieczami z córką Aresa. – Zamiana. Ćwiczysz z Percy'm. Miej coś z życia.

– Zaraz wracam – oznajmiła półbogini, zwracając się do mnie z uśmiechem.

(T/I) i Jackson odeszli na bok. Sekundę potem zaczęli wirować w serii niezliczonych ataków, cięć i uników. Percy'ego dziewczyna już nie oszczędzała. Jej oczy jaśniały słabą poświatą czerwieni.

– Patrz i ucz się, Valdez. Patrz i ucz się – odezwała się Piper. – Jeśli chcesz jej zaimponować, to powinieneś się bardziej przyłożyć.

– Kto powiedział, że chce komukolwiek zaimponować? – zapytałem, kręcąc głową i na chwilę odrywając wzrok od sceny walki.

– Zakochani ludzie nie potrafią kłamać – westchnęła Piper i wycelowała we mnie swoje ostrze. – En garde, kochanieńki.

McLean walczyła na serio. I właśnie dlatego prawie odcięła mi ucho. Prawie.

Byłem zajęty odpieraniem ataków brązowowłosej dziewczyny, przez co nie miałem pojęcia, że (T/I) i Percy zakończyli pojedynek. A teraz córka Aresa stała za mną. Piper odetchnęła głęboko i opuściła miecz, zostawiając nas samych. Prawdopodobnie poszła podroczyć się z Jacksonem. Odwróciłem się, żeby zobaczyć uśmiechniętą (T/I).

– Robisz postępy. Małe, ale jednak – powiedziała, wyciągając prawą rękę w moim kierunku. – Gratuluję. Musimy kiedyś powtórzyć lekcję. Nauczę cię piruetu.

– Nie mogę się doczekać – przyznałem, wymieniając z nią profesjonalny uścisk dłoni. (T/I) pierwsza go przerwała.

A zaraz później mnie przytuliła. Przytuliła mnie.

Oczywiście zanim Leo Valdez się zorientował, było już po wszystkim. Stałem nieruchomo, uśmiechając się jak idiota.

– Lecę na herbatkę do Harley'a – wyszeptała konspiracyjnie. Popatrzyła na mnie z zaniepokojeniem. – Valdez, oddychasz?

– Pewnie – potwierdziłem.

– Powodzenia w budowaniu maszyny.

– Dziękuję – odparłem cicho. (T/I) odwróciła się na pięcie i przeskoczyła przez barierkę. Zmierzała energicznym krokiem w stronę Domku Hefajstosa. Odwróciła się przez ramię, a kiedy zobaczyła, że nadal na nią patrzę, uśmiechnęła się szeroko. I przepięknie.

Nie wiem, kto postawił ją na mojej drodze. Zeus? Eros? Mojry? Wszyscy bogowie razem wzięci? Nie mam bladego pojęcia. W każdym razie, chciałem bardzo podziękować losowi. Odwdzięczę się następnym razem, kiedy Olimp będzie w niebezpieczeństwie. 

Continue Reading

You'll Also Like

9.2K 437 20
Ninjago już jakiś czas temu wstało na nogi po ataku kryształowego władcy. Mieszkańcy świętują i wracają do dawnego życia. Jednak zło nigdy nie śpi, i...
609K 1.9K 31
Oneshots 18+!! Nic, co tu zawarte, nie jest prawdziwe Pojawiają się lesbian, ale gay raczej nie. Czytasz na własną odpowiedzialność. Zapraszam.
18.5K 1K 41
Faktem było to, że Synowie Garmadona stanowili prawdziwe niebezpieczeństwo dla Ninjago i jego mieszkańców. Choć Ninja robili wszystko, żeby powstrzym...
5.4K 278 18
Co gdyby to Hailie wychowała się z ojcem a chłopcy z Gabrielą? Co gdyby to oni stracili matkę? Co gdyby Hailie miała córkę w wieku 19 lat? Co gdyby t...