Walc płatka śniegu

Lisavieta által

10.9K 739 270

Florence Le Haut - Francuzka o polskich korzeniach, magnes na problemy. Balet był w każdym jej oddechu, każdy... Több

1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
Rozstrzygnięcie konkursu!
14.
15.
16.
17.
18.
20.
21.
22.
23.
24.
25.
26.
27.
28.
29.

19.

253 21 12
Lisavieta által

       Dom ciotki był ciemny i odpychający – Florence dziwił brak świateł w oknach salonu, zaczęła się przecież wieczorna szarówka. Spodziewałaby się choćby błękitnych połysków ekranu telewizora filtrowanych przez miękkie firanki z mlecznego muślinu.

Wprowadziła auto na podjazd, zgasiła zręcznie silnik – robił się z niej wprawny kierowca; czarny smart zamilkł ale dziewczyna siedząca wewnątrz wciąż nie wysiadała. Opuściła osłonę przeciwsłoneczną, żeby zerknąć w schowane lusterko. Zmierzwiła palcami włosy na skroniach, pozwoliła powiekom nieco opaść, jak gdyby były ciężkie. Zestawu dopełniły lekko skrzywione, wciąż mocno czerwone, usta. Idealna wizja panienki z migreną nakazującą ucieczkę z imprezy by schować się pośród ciszy domu. Mała Francuzeczka nie widziała potrzeby we wprowadzaniu Teresy w ostatnie wydarzenia. Bądź co bądź ciocia była w końcu dziewczyną szkolnego wychowawcy własnej siostrzenicy – opowiedzenie jej czegokolwiek związanego ze szkołą byłoby równoznaczne z płaczliwym skarżeniem się nauczycielowi.

Jedynie ingerencji pedagogicznej Florence do szczęścia brakowało.

       Nie na darmo nastolatka spędziła większość życia ucząc się panować nad ciałem, by nie potrafić w akcie idealnego aktorstwa mrużyć oczy, jakby w bólu, za każdym razem gdy brzęczały klucze, czy to samochodowe, czy od domu. Kto wiedział, czy ciocia nie czytała wiadomości w aplikacji swojego telefonu i, usłyszawszy zdecydowanie zbyt wcześnie podjeżdżający samochód siostrzenicy, nie obserwowała Flo przez okno? Ostrożność granicząca z paranoją pozwalała Florence być wiecznie przygotowaną, wiecznie w obmyślonej roli. Rzadko bywała po prostu sobą – zazwyczaj bywała sobą z dodatkiem; dodatkiem udawanej siły, dodatkiem odegranej niezłomności. Miała skorupkę – jak ślimak – ale w przeciwieństwie do tej ślimaczej, jej skorupa była twarda. Nie mogła zostać zmiażdżona przez byle but nieuważnego człowieka.

Zamknęła za sobą frontowe drzwi, odruchowo przekręciła dwa razy łucznik.

– Ciociu? – zagadnęła przestrzeń, pilnując, by brzmieć na obolałą i zmęczoną.

Trzymając się roli dziewczyny z migreną odwiesiła płaszcz, zzuła powoli tenisówki, nie zapominając o krótkim pogłębieniu krzywizny ust, gdy schylała się ku sznurówkom – na wypadek, gdyby Teresa pojawiła się w progu przedpokoju. Zostawiła torebkę na półce przy drzwiach i w skarpetkach nie sięgających kostek zagłębiła się w czeluść jednorodzinnego domku. Zajrzała do salonu, do kuchni, jeszcze raz nawołując w międzyczasie ciotkę, aż wzrok padł na kartkę przyczepioną magnesem do lodówki – duże, czerwone litery aż błagały o przeczytanie. Kilka kroków, kartka w dłoni: „Hej dzieciaku! Wyszłam z Robertem i nie chciałam ci przeszkadzać telefonami, bo pewnie i tak przed tobą wrócę. Jak nie, to mam nadzieję, że impra była świetna! Buźki!". Ramiona Flo opadły, luźniejsze, a udawana migrena zniknęła z gładkiej znów twarzy. Ba! Pojawił się na niej suchy półuśmieszek zaznaczający, że cynizm Florence nie przepuścił niezamierzonej ironii: ciocia miała nadzieję, że impreza była świetna, chociaż Flo z niej uciekła jeszcze zanim się rozpoczęła.

Mimo wszystko – Francuzka odetchnęła lżej, odnajdując spokój w samotności. Odłożyła notatkę na stół i, wróciwszy do przedpokoju, rozpięła zatrzask torebki. Wyłowiła spomiędzy kilku przedmiotów telefon, żeby wystukać prędko wiadomość adresowaną „ciocia T.", jak zawsze pozbawioną wszelkich polskich znaków i z równą przewidywalnością okraszoną błędami. Językiem systemowym – a więc i językiem klawiatury – w smartfonie Florence wciąż był francuski, nie zapowiadało się więc na zmianę.

„Mam migrene. Jestem w domu. Nie pzejmuj sie. Mozesz zostac u Roberta jak hcesz." – dotknęła pomarańczowego kółka z grafiką koperty skrzyżowanej ze strzałką. Wysłane.

Zerknęła na płaszcz – elegancki, wełniany, z szerokimi otwartymi klapami. Nie będzie potrzebny w najbliższych tygodniach, zgarnęła go więc z wieszaka, wcześniej wetknąwszy torebkę pod pachę, po czym zawędrowała do swojej bezosobowej sypialni. Nim zrobiła cokolwiek innego odwiesiła okrycie na drążek w szafie o przesuwnych drzwiach, wszystkie drobiazgi z torebki odłożyła na miejsce, na koniec chowając samą torebeczkę w płaskim, plecionym koszu wsuniętym pod łóżko, gdzie trzymała buty nieodpowiednie na daną porę roku czy pointy – zarówno te nowe, wciąż jeszcze nie tańczone, jak i te stare, czekające na wywiezienie do Francji.

Zapowiadały się nieprzyjemne dni w szkole – dlatego też Flo czuła, że bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje porządku w swoim kącie tego, dziwnego z jej perspektywy i malutkiego, miasta.

       Osoba z zewnątrz, wiedząc o myślach Flo, postawiona w polskiej sypialni dziewczyny spytałaby: jakiego więcej porządku można chcieć? Bladofioletowe ściany, białe meble, żadnych ramek ze zdjęciami czy bibelotów mogących zbierać kurz. Wszystkie ubrania schowane – a w swoich kryjówkach były posegregowane. Książki szkolne leżały na krawędzi toaletki, grzbietami opierając się o niską komódkę, zaś książki czytane dla rozrywki były równo ustawione na wiszących półkach zamontowanych w wykuszu między szafą a ścianą nośną. Jedyny zielony akcent – mały kaktus – stał na jednej z półek zerkając ku oknu naprzeciw, pod którym stało łóżko. Wąskie, w najprostszej drewnianej oprawie, z nowiutkim materacem świetnej jakości – jedną z niewielu zmian, które wprowadziła ze sobą Florence.

Na pierwszy rzut oka sypialnia wyglądała na pustą i sterylną. Dopiero kiedy zaczynało się przyglądać, widać było kurz pokrywający cieniutką warstwą nieużywane powierzchnie. Całe życie ktoś inny sprzątał za Florence – jej zadaniem było jedynie utrzymanie porządku. Nagi parkiet pozbawiony jakiegokolwiek dywanu sprawiał, że ciotka wciąż nie zauważyła tego wybrakowania we własnej siostrzenicy, która zgarniała dłonią widoczne paprochy czy nici i wrzucała je do kosza zamiast odkurzyć.

Spojrzała na własne odbicie w owalnym lusterku toaletki po czym sięgnęła do jednej z szufladek, gdzie ukrył się płyn do demakijażu wraz z kosmetycznymi płatkami. Ustawiła je równo na blacie, by zaraz znów wrócić wzrokiem do odbicia. Przyglądanie się własnej twarzy, tak bardzo przypominającej nie tak odległe czasy sprzed odejścia matki, miało słodko – gorzki posmak. Florence nie okłamywała się: przyznawała przed samą sobą, że lubiła czerwoną szminkę oraz kobiecy styl, którym się spowijała jak gdyby był jej drugą skórą. Niewiele nauczyła się od matki, ale jak każda mała Francuzka – zdecydowanie nauczyła się zarówno od niej, jak i innych dorosłych kobiet wokół, czym jest francuski szyk.

Ostrożnie poruszyła ustami, jakby na nowo rozprowadzała perfekcyjnie nałożoną szminkę – nawet ponad półroczna przerwa nie odebrała jej umiejętności w tej dziedzinie; jeszcze ostrożniej odgarnęła dwoma palcami niesforne pasmo, zaraz jednak poluzowało się znów, niemal wypadając zza ucha.

Potrząsnęła głową.

       Dość! Nie miała czasu rozpływać się nad głupotami! Zaciskając na nowo szczękę, zła na siebie za idiotycznie sentymentalną opieszałość, sięgnęła po przygotowany kosmetyk, żeby zmyć dodatkowe kolory z twarzy, pozostawić jedynie popielate brwi, naturalnie ciemnobrązowe rzęsy oraz słoneczne pocałunki. Pojawiły się kiedyś po rodzinnych wakacjach na Côte d'Azur* i, dziwnym trafem, zostały już na zawsze. „Ale byłaś za mała, żeby to pamiętać, mon etoile." – mawiał papa z ciepłym uśmiechem.

       Schowała sukienkę, którą zamieniła na body – w talii miało siateczkę, oddzielającą dolną część w jednolitym odcieniu niebieskiego zwanym karaibskim prądem morskim, od pasa materiału, drukowanego w kwiaty przywodzące na myśl malarstwo realistyczne, osłaniającego piersi, wykończonego kolejną siateczką w której skrojone były szerokie ramiączka. Niski kucyk, bez większego ceremoniału, zwinęła w koczek u nasady głowy. Zrezygnowała z rajstop – zakleiła palce specjalną taśmą, wsunęła je w osłonki, by w końcu zamknąć je w uścisku point.

Miała czas; zegarek nie wskazywał nawet osiemnastej.

Niewielkie studio w ciocinym ogrodzie połączone korytarzem z gościnną sypialnią rozjaśniło zarówno światło, jak i muzyka. Florence musiała uporządkować myśli – jaki lepszy sposób na to, niż taniec?


       Dopiero po dwudziestej zdecydowała się skończyć – czy też raczej, zdecydowawszy się na chwilę oddechu, zobaczyła jak późno już było w przyrównaniu do wciąż nienapisanej rozprawki oraz czekającego na przebłysk geniuszu planu na Deborę, i z bólem serca opuściła studio na rzecz rzeczywistości. Z resztą – nieporządnie w pierwszej kolejności zrobiony kok rozpadał się już w stopniu poważnym. Nabożnie niemal zdjęła buty, owinęła je ich własnymi tasiemkami z czułym połyskiem w szarości oczu. Balet był bezpieczną przystanią w której kochała się sama grawitacja, wbrew sobie nakazując nogom tancerek wracać na grunt zgodnie z prawami fizyki. Pointy zostały schowane do pudełka, owinięte luźno bezbarwną, pogniecioną bibułką. Flo wciągnęła na body dresowe spodnie, wcisnęła stopy w ocieplacze. Rozpuściła włosy, żeby związać je w sekundę później w wysoki kucyk – nie mogły przeszkadzać w odrabianiu zadań z języka polskiego.

– Czy cierpienie uszlachetnia? – Przeczytała pierwszą część polecenia na głos, postukując rytmicznie końcówką ołówka o podręcznik. – Rozważ zagadnienie na podstawie cytowanych fragmentów „Dziadów" drezdeńskich Adama Mickiewicza i całości tego dramatu – Dokończyła odchylając się w krześle.

Zerknęła na sufit. Czy cierpienie uszlachetnia?

Komu chce się czytać wywody bandy małolatów? Żaden ze mnie filozof i nie sądzę, żeby jakiś się krył na roczniku – wymruczała pod nosem z przewróceniem oczu, prostując plecy, by skupić się w pełni na zadaniu.

Jak głupie by w jej mniemaniu nie było.

Zaglądała do notatek zrobionych podczas czwartkowej rozmowy z Deborą, zapisywała pod nimi kolejne zdania swoim drobnym pismem o dużych odstępach między słowami chylącymi się na prawo niczym uginane porywistym wiatrem młode brzózki. Przygotowanie było większością sukcesu – według podobnych przekonań przynajmniej żyła i działała, pracując nad rozprawką niemal tak sumiennie jak pracowała nad baletowymi figurami. Drgnęła, czując jak przez sekundę serce zatłukło się w piersi – zaskoczył ją własny telefon, nagle wygrywający pierwsze tony „In bloom". Włożyła ołówek między kartki podręcznika, wolną dłonią sięgając po leżącą przy tafli lustra komórkę.

– Allô?

– Hej Flo! Sorki, że dopiero teraz dzwonię, ale gośćmi musiałam się zająć póki impreza się nie rozkręciła trochę – Zgodnie z zapowiedzią, jaką wyświetlił smartfon, po drugiej stronie linii ćwierkała Rozalia.

– Przestań – rzuciła krótko Florence, rozbawiona z lekka słyszalnie podchmielonym głosem, głównie jednak zwyczajnie ogłupiała. – To twoja impreza, idź się bawić zamiast wydzwaniać do wykolejeńców społecznych.

– Jesteś moim ulubionym wykolejeńcem! – Zachichotała Roza, czując jak w sercu robi się lżej: koleżanka nie brzmiała na wyjątkowo wybitą z jej statystycznego spokoju. – I chciałam cię przeprosić, że cię zmusiłam żebyś została jak się pierwszy raz próbowałaś zmyć. Nie pomyślałam nawet, że ludzie będą aż tyle gadać o sprawie.

– Jak to: aż tyle? – Flo zerknęła na ciemność za oknem marszcząc nieznacznie brew.

– Uch, wyobraź sobie, że jesteś jednym z głównych tematów wieczoru – Westchnięcie. Głos białowłosej zdradzał jedynie współczucie, ani śladu irytacji. – Z tym, że Iris nie przyszła. Pewnie sądziła, że tu jesteś.

– Co to ma do mnie? – Jak przed rozpoczęciem pracy nad zadaniem z języka polskiego Flo odchyliła się w krześle. – Oczywiście poza tym, że zachowała się jak dzieciak i nie przyszła na twoją osiemnastkę z mojego powodu – dodała z prychnięciem nastolatka.

– No, to ma tyle do rzeczy, że Iris jest raczej szczera. Jak ludzie gadają to by naprostowała, wiesz, wyolbrzymienia.

– Czyli mam rozumieć, że oficjalna wersja to „Florence jest szatanem"?

– Ta, coś w ten deseń. Mówią, że w czasie kłótni z Deb się na nią rzuciłaś z łapami i nauczyciele cię od niej ledwo odciągnęli, potem prawie pobiłaś Iris, bo była jedynym z uczniów świadkiem... A! I spiskujesz z Amber.

Francuzeczka milczała. Potrzebowała kilkunastu sekund na przetrawienie wszystkich tych niestworzonych historii.

– Flo?

– Desolée, odpłynęłam – Potrząsnęła głową Florence, jakby obudzona z transu. – Można by pomyśleć, że sam szatan byłby bardziej kompetentny – Skomentowała plotki z nutką rozbawienia.

Tym razem milczenie przedłużyło się po stronie Rozalii.

– Jestem z ciebie dumna, że tak dobrze to wszystko znosisz.

– Zobaczymy jak będzie w poniedziałek, bo... Jak to mówicie? Nie chwal dnia przed zachodem słońca?

– W takim razie wycofuję pochwałę i odpukam w niemalowane drewno – Orzekła białowłosa, głosem o równie dziwnej mieszance wesołości oraz grobowych tonów, jak ten, którym posługiwała się rozmówczyni. – Swoją drogą. Wiesz, że Kas jeszcze nie przyszedł? Gość nie był nigdy ikoną punktualności, ale ludzie, żeby ponad dwie...

– Cicho – nagle zarządziła, przerywając jej, Flo. Brzmiała inaczej.

– Co? Czemu?

– Ktoś wali do drzwi – odparła prędko Florence podnosząc się z krzesła, by wyjrzeć zza drzwi.

Być może ciotka upiła się z Farazowskim i robią teraz wielki raban z powrotu do domu? Z jednej strony: mało prawdopodobne, z drugiej: nie było innego wytłumaczenia.

– Mówi się, że ktoś puka do drzwi.

– Wiem, nie jestem aż taka głupia – sarknęła poirytowanym tonem głosu Francuzka nic nie dostrzegając. – Miałam na myśli, że ktoś literalnie wali do drzwi. Za regularnie, żeby to była ciotka po paru piwach i zdecydowanie za głośno – Ostatnie zdanie wypowiedziała na głos, choć bardziej do siebie, niż w słuchawkę; na miękkich stopach zbliżyła się do okna wybiegającego na frontowy trawnik i ostrożnie odchyliła firankę, skryta pośród ciemności, próbując dostrzec agresywnego gościa u progu domu.

– Otwieraj, cholera, wiem że jesteś w domu!

Światło pobliskiej latarni wyciągnęło jeden tylko szczegół, ale zdecydowanie ważny – na wysokości głowy mężczyzny zajaśniało kilka czerwonych pasm.

– Słyszałam głos, czy mi się wydawało? – Roza przyłączyła się do blondyneczki w niepokoju.

Zamknięta w toalecie na piętrze domu rodziców nerwowo stukała końcami palcami o porcelanową krawędź umywalki.

– To Kastiel. Oddzwonię.

– Nie! – Mimo tego, że właściwie odsunęła już telefon od twarzy, Francuzka dokładnie usłyszała niemal wykrzyczane słowo. Przyłożyła znowu komórkę do ucha czując, jak galopuje serce. Nie był to przyjemny galop.

– Czemu nie? – Niemal wysyczała, kierując się ku drzwiom wejściowym. Nie chciała zdradzić, że rozmawia z Rozą. Kolejny objaw paranoi?

– Włącz głośnomówiący i połóż komę na tej półce w holu, pod wieszakami. Tylko ekranem w dół!

– Bien – zgodziła się bez większego namysłu.

Świadomość Rozalii przysłuchującej się zajściu dodawało Florence otuchy – walenie do drzwi grało na każdym nerwie jej spinającego się w obronnym odruchu ciała. Kolejny raz tego dnia mogła podziękować sobie za lata ćwiczeń podczas których zyskała kontrolę nad swoją mięsno-kostną opoką.

Zapaliła światło w przedpokoju, komórkę zostawiła najpierw zgodnie ze wskazówką koleżanki na półce – potem jednak przełożyła ją pospiesznie do ozdobnego, plecionego koszyczka na drobiazgi. Drgnęła, gdy drzwi zadrżały mocniej pod wpływem wyjątkowo silnego uderzenia.

– Idę już! – oznajmiła nieco uniesionym głosem, pospiesznie zasłaniając telefon kluczami, postrzępioną na jednym rogu apaszką oraz parą ogrodniczych rękawic leżących w koszyczku jak wyściółka ptasiego gniazda od niepamiętnych już czasów.

Oceniła pospiesznie wynik – świetnie! Póki Kas nie wedrze się głębiej do domu, nie ma szansy zobaczyć łącza do świadka ich rozmowy.


       Miał wrażenie, że dobijał się do drzwi całą wieczność zanim usłyszał szczęknięcia przekręcanego zamka typu łucznik. Odstąpił na krok, z niemalże znudzoną miną sięgnął do kieszeni. Uderzył dnem paczki o wierzch dłoni, zębami wyciągnął papierosa najbardziej palącego się do śmierci. Dwa kliknięcia zapalniczki. Zatęchły, ale jakże znajomy, posmak w ustach; lekkie łaskotanie przełyku i pierwszy wypuszczony obłok dymu – dopiero wtedy uniósł spojrzenie na blondynkę.

To, co przekazała mu przez telefon Iris, gdy wychodził już praktycznie na osiemnastkę Rozy, trzymało go na krawędzi wściekłości. Jeden chwiejny krok i świat wokół będzie musiał liczyć się z konsekwencjami niepohamowanego gniewu.

– Istnieje jakiś powód dla tej próby taranowania moich drzwi frontowych? – Florence uniosła kącik ust.

Mógłby przysiąc, że w jej oku zabłyszczał chochlik rozbawienia.

Wzruszył ramionami zaciągając się znów dymem. Wewnątrz czuł już, jak ten półuśmiech zaczyna powoli, jakby w ramach drażnienia się, palcem tykać go z lekka, żeby wpadł wprost w czeluść złości.

– Ty mi powiedz – rzucił nieprzyjemnym tonem, którego Flo nie potrafiła do niczego przyrównać. – Co to za akcja o której gada Iris? – Brwi posunęły nieco w dół, zbliżając się do siebie na zmarszczonym czole.

Zniknął z jej buźki uśmieszek – zastąpił go kamień, kompletny brak wyrazu. Pierwszy raz odkąd znał Florence aktualnie zwrócił uwagę na to, że nie dało się nic z niej wyczytać. „Perfekcyjna aktoreczka, do kurwy nędzy." – skwitował ją w myślach.

– Wybacz, chciałam ci powiedzieć sama i wcześniej, i bez przeinaczeń, które pewnie zaserwowała ci Iris – zaczęła mówić. Zbyt spokojnie, żeby oddech Kastiela nie przyspieszył, jak gdyby organizm zaczął na zapas produkować adrenalinę. Dostrzegł w szarych oczach coś, co można było opisać jednym tylko słowem: „współczucie.". – Chciałam cię przed nią ostrzec, bo wygląda na to, że jej mały cykl zachowań zatoczył koło i cię znowu wykorzysta. Nataniel nie podrywał Debory. Podsłuchał niechcący rozmowę w której zmanipulowała tego gościa, co was...

– Przestań! – Szczeknął w jej stronę Kastiel, wolną dłoń zwijając w pięść. – Myślałem, że to jakieś kretyńskie nieporozumienie, ale nie! – o ile dotąd był na krawędzi, teraz zdecydowanie już z niej spadł. Kontynuował ostrym głosem zza kantów zaciśniętych zębów. – Pleciesz głupoty i łżesz, bo co? Bo odkąd Deb wróciła nie jesteś głównym tematem szkoły?

– Uspokój się i pos...

– Nie będę spokojny i, kurwa, nie będę cię słuchać!

Drżał z gniewu. Pięść aż błagała, by złamać komuś nos; widok beznamiętnej twarzy koleżanki z Francji wręcz obudził w nim ogień – może większy, niż gdyby nie zaczął o nią choć trochę dbać w ostatnich miesiącach. Przyskoczył do niej, wpadając do rozświetlonego przedpokoju jak burza.

Docisnął nastolatkę do ściany – bogowie, dlaczego wciąż była taka spokojna?!

Doprowadzała go do białej gorączki!

Wsadził w usta fajkę, dysząc dymem oraz wściekłością wprost w twarz Florence. Krzywiznę ust z lekka zaburzyło obrzydzenie, gdy niestrzepnięty dotąd papieros oprószył jej odsłonięty obojczyk szarymi drobinami.

– Jak się nie umiesz dopasować – mówił szeptem, dziwnie świszczącym i ostrym, pochylając się nad nią w próbie zastraszenia – to wypierdalaj do swojej żabolandii, baletnico od siedmiu boleści – Skończył, dokładnie zdając sobie sprawę z tego, jak blisko jej policzka znajdował się żar papierosa. Widział jak dociska głowę do ściany za sobą w obawie przed oparzeniem.

Małe zwycięstwo, biorąc pod uwagę, że wciąż niezłomnie utrzymywała z nim wzrokowy kontakt.

Nagle – przenikający ból zgiął go wpół. Florence wywinęła się, strzepując z siebie pospiesznie szluga, który wypadł z jego ust wprost na cienką siateczkę body.


       Nie pozwoliła sobie nawet na pogłębienie skrzywienia ust. Drobne oparzenie pod wypaloną w siateczce dziurą – z tego co czuła, nie powinien nawet pojawić się żaden bąbel. Krótkim, zamiatającym ruchem nogi wyrzuciła peta na chodnik przed domem. Skrzyżowała ręce na piersi, dumna z kopniaka wymierzonego kolanem w krocze napastnika. Nie zamierzała pełnić w niczyim życiu roli laleczki do przerzucania z kąta w kąt.

– Baletnica od siedmiu boleści, powiadasz? – spytała, przyjmując nie swój a jego zwyczajny zblazowany ton i znudzoną minkę. – Ciekawa rzecz z ust chłopca, który durnieje na widok dekoltu byłej – Cmoknęła językiem o zęby, kręcąc powoli głową, jakby chciała powiedzieć: „Spodziewałam się po tobie więcej.". – A teraz zeskrob się z podłogi i wynoś się z posesji zanim wezwę policję.

I kiedy wydawało się, że wygrała potyczkę – Kastiel wstał, wciąż lekko przygięty – zobaczyła płomienie w jego oczach, w sekundę uniósł w powietrze pięść, gotowy wymierzyć cios. Florence przyszykowała się na ból, zacisnęła zęby oraz oczy, jej ciało zadrżało w końcu jak ostatni jesienny listek na nagim już drzewie.


       Opadła plecami na ścianę – poczuła jak nogi zaczynają poddawać się emocjom; plecy powoli posunęły w dół, aż pośladki trafiły na podłogę. Pasmo jasnych włosów, to samo co zawsze, przecięło pobladłą twarz na pół.

– FLORENCE! – wydarł się mocno stłumionym głosem telefon, przykuwając uwagę do koszyczka. Rozalia musiała dobijać się od dłuższego czasu, skoro zdecydowała się krzyczeć w słuchawkę.

– Zaraz, muszę ogarnąć przedpokój – odparła słabo Flo, mimo swoich słów nie ruszając się z miejsca.

Odetchnęła dla spokoju, karcąc się w myślach za to, że jej prywatna traumatofobia zdradziła Kastielowi słabość umysłu. „Bo w sumie mogłaby bardziej współpracować!" - obiło się w przepełnionym szokiem mózgu nim dziewczyna wspięła się na równe nogi. Otrzepała spodnie, jak gdyby to miało jakieś znaczenie, zanim wygrzebała komórkę z kryjówki.

– Na razie jeszcze cię zostawię na głośniku, dobrze? – Nawet Florence zdziwiona była spokojem własnego głosu.

– Jasna cholera, co tam się stało?! – Zamiast odpowiedzi sapnęła przestraszona rozmówczyni.

Flo, zamykając frontowe drzwi, obejrzała się na komórkę.

– Kastiel przydusił mnie do ściany, kopnęłam go w... Męskie okolice – Streściła fragmenty, które nasłuchującej koleżance wcześniej zlały się z pewnością w jeden niepokojący łomot. – Potem, jak mu kazałam sobie iść, próbował mnie uderzyć ale jakby... Zrezygnował? – Wzruszyła ramionami zabierając telefon z półki. – I wyszedł, au revoir – Przeszła do kuchni, gdzie zanurkowała w szafce pod zlewem, gdzie oczywiście stał śmietnik.

– Nie sądziłam, że Kas mógłby coś takiego zrobić osobie, którą polubił.

– Po historii z Natem i Debrą dalej tak sądziłaś? – Flo wynurzyła się z czeluści szafki ściskając szufelkę ze zmiotką w drżących dłoniach.

– No tak, Kas z Natem znali się na zasadzie: cześć na korytarzu, a nie, no wiesz... Jak wy.

– A niby jak my się znaliśmy? – Przewrócenie oczu. Jedynie Rozalia oraz ciotka Teresa w całym tym Kłobucku wiedzą o niej więcej niż: „Francuzka i baletnica.". Flo śmiało mogła powiedzieć, że nie znali się z Kastielem w ogóle. – Zapomnij. Nic mi nie jest, idź się baw z ludźmi – Zabrzmiała niemalże wesoło, zachęcająco.

Chwila ciszy po obu stronach linii.

– Jesteś pewna... ?

– Bah, oui ! – zapewniła koleżankę Florence.

Chwilę później zeskrobywała zmiotką popiół z podłogi w holu – wysypała wszystko do reklamówki znalezionej w kuchni i, z wyjątkową ostrożnością upewniwszy się, że nikogo już nie ma przed domem, zgarnęła ze schodków niemal nie napoczętego papierosa – jego także wrzuciła do foliowej torebki, którą zawiązała na supeł i schowała w bagażniku swojego auta.

Schowała zmiotkę z szufelką – i dom wyglądał, jakby nic się nie stało.

        Dopiero wtedy emocje wieczoru uderzyły w pełni – kiedy, zamknąwszy dom na trzy spusty, znalazła się znów w swojej sypialni. Zaczęła płakać zdejmując z siebie ubrania. Łkanie było intensywniejsze przez krótką chwilę ściągania body. Kiedy wcisnęła zniszczony fragment garderoby pod łóżko usiadła na gołej podłodze, ubrana jedynie w cieliste stringi; podkuliła nogi do piersi pozwalając łzom płynąć. Wkrótce łapała powietrze, wydając dziwnie wysokie dźwięki, nie mogąc wydusić słowa, jakby pojedyncze głoski odbijały się czkawką. Mimo wszystko – próbowała mówić do siebie na głos. Przekonać, że w ciemności za ścianami domu nie czyha na nią zagrożenie; chciała też wierzyć, że wkrótce będzie już we Francji i głupi epizod w Polsce odejdzie w zapomnienie na przestrzeni kilku pracowitych tygodni.

– Wszy-y-ystko-o w po-po-rządku – powtarzała cicho w rodowitym języku matki, jakby francuski mógł rozedrzeć ją do końca prostą mocą tęsknoty za domem.

       Spokój powrócił, gdy zabrakło łez a nos bolał dziwnie, jakby spuchł od wewnątrz – wraz ze spokojem pojawiła się pustka. Kończyny, jakby zmęczone, opadły i nawet oczy nie otworzyły się w pełni, chociaż nie były już sklejone wilgocią. Florence sięgnęła powoli po nocną koszulę schowaną pod poduszką. Wciągnęła ją przez głowę po czym, nie martwiąc się o prysznic, kolację, o nic, wczołgała się pod kołdrę z cichą nadzieją, że noc doda sił.

Sen nie chciał przyjść.

_________________________________

* Côte d'Azur – Lazurowe Wybrzeże

_________________________________

Cześć!

       Jak podobała się część 19.? Akcja powoli się zagęszcza! Co sądzisz, drogi Czytelniku, o tej bardziej emocjonalnej, agresywnej stronie Kasa? A o słabej i bezradnej stronie Florence? :)

Każdy feedback będzie miło widziany!

_________________________________ 

       Piękna, nowa okładka będzie towarzyszyć nam przez kilka kolejnych części i muszę za nią podziękować użytkowniczce Flavvvia - jest utalentowaną młodą dziewczyną o wyśmienitym sposobie na słowa - widać, że urodziła się z niebagatelnym zmysłem estetycznym.

Jeśli ktoś czytający moje teksty jeszcze jej nie zna, szczerze polecam! :D

_________________________________

       I, może nie na poprawę humoru, ale z pewnością na ożywienie nastroju - "In Bloom" Nirvany, utwór inaczej znany jako dzwonek Florence ;)

Olvasás folytatása

You'll Also Like

114K 8.5K 53
Edgar to młody chłopak z toną problemów na głowie. Dla swojej siostry starał się walczyć z chęcią skończenia tego. Niestety pragnienia wzięły górę. ...
13.1K 612 24
Ninjago już jakiś czas temu wstało na nogi po ataku kryształowego władcy. Mieszkańcy świętują i wracają do dawnego życia. Jednak zło nigdy nie śpi, i...
18.3K 583 38
Co, gdy na liście Jacoba Smitha, szefa mafii, pojawi się dość młody policjant? |Rozpoczęcie:10.12.2023r |Koniec:21.04.2024r...
490K 13.7K 109
One shot Harry Potter ( zamówienia zamknięte) * proszę nie zwracać uwagi na wszelakie błędy, gdyż shoty są dopiero w trakcie poprawek *