Walc płatka śniegu

By Lisavieta

10.9K 739 270

Florence Le Haut - Francuzka o polskich korzeniach, magnes na problemy. Balet był w każdym jej oddechu, każdy... More

1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
Rozstrzygnięcie konkursu!
15.
16.
17.
18.
19.
20.
21.
22.
23.
24.
25.
26.
27.
28.
29.

14.

391 26 12
By Lisavieta

       Wspierał dłonie o barierkę, pochłaniając oczami Paryż tonący w świetle zapalonych już latarni choć słońce wciąż nie zaszło całkowicie – brakowało mu parunastu minut, by zniknąć. Zaciągnął się powietrzem, które zdawało się pachnieć całkiem inaczej na wysokości widokowego tarasu Wieży Eiffela. Rozalia obok owijała się ciaśniej cieniutkim kardiganem, wyraźnie odczuwając chłód związany z wysokością. Uśmiechnął się do niej przyjaźnie, gdy skrzyżowały się ich spojrzenia.

– Chcesz może marynarkę? – zaproponował, zdejmując wierzchnie okrycie.

– O, tak! Jesteś moim wybawcą i rycerzem, i w ogóle – Ucieszyła się przyjmując ubranie. Tonąc w cieple, którym przesiąkła marynarka, zbliżyła się do barierki. – Lys – Lekko pociągnęła go za rękaw widząc, że znów zapatrzył się na krajobraz miasta. Zwrócił ku niej dwukolorowe oczy.

– Słucham?

– Flo chyba zawsze ma rację – Zaśmiała się białowłosa nawiązując do wcześniejszego ostrzeżenia, że cienki sweterek nie będzie wystarczający na szczycie wieży, jednocześnie ciaśniej owijając pożyczonym okryciem.

Skinął głową z ledwie widocznym uśmiechem. Razem zaczęli iść wzdłuż barierki, pragnąc pochłonąć i zapamiętać jak najwięcej z panoramy miasta świateł. Powolnym slalomem wymijali pozostałych uczestników wycieczki oraz opiekunów, łowiąc jednocześnie jak najwięcej piękna, aż natknęli się na Kastiela robiącego zdjęcie komórką.

– Nie wiedziałam, że aż tak lubisz punkty widokowe – rzuciła wesoło Rozalia, na co Kas przewrócił oczami.

– Matka prosiła o kilka fotek. Co mi szkodzi? – Wzruszył ramionami.

Dołączył do wędrującej dwójki, po drodze robiąc jeszcze dwa zdjęcia. Wysokość wieży sprawiała, że światła Paryża były niemal tak maleńkie, jak gwiazdy na prawie nocnym już niebie rozpiętym ponad miastem miłości. Wcisnąwszy telefon głęboko do kieszeni Kastiel spróbował wyjrzeć na deptak u stóp najwyższej wieży świata, obok niego zatrzymał się Lysander. Ludzie jak mrówki przesuwali się w każdą możliwą stronę. Niektórych podświetlały blado ekrany komórek, inni wędrowali dwójkami spokojnym, lekkim krokiem osób nie pamiętających o źle całego świata.

– Wycieczka! Czas na nas! – odezwał się jeden z nauczycieli.

Nastoletnia masa zaczęła kłębić się i przepychać w drodze na dół. Schody, winda. Trójka gości Le Hautów dostrzegła swoją gospodynię stojącą nieopodal, przyglądającą się w znudzeniu własnym paznokciom, w czarnej skórzanej kurteczce narzuconej na ramiona niby pelerynka.

       Czując rosnącą w przełyku masę powietrza uniosła wierzch dłoni do twarzy, wolną ręką przytrzymując połę kurtki. Ziewnęła, starając się jak zawsze, gdy była w miejscu publicznym, otworzyć usta możliwie jak najmniej.

       Trójka zamierzała odłączyć się już od grupy, gdy nauczyciele zaczęli zganiać ich na powrót w jedno miejsce – psy pasterskie pilnujące, by owce nie wałęsały się gdzie popadnie. Polskie słowa – wystarczająco głośne, by poniosły się ponad gwarem rozmawiających uczniów – zabrzmiały zbyt blisko, by Florence nie drgnęła lekko, nieprzyjemnie zaskoczona. Potrząsnęła nieznacznie głową.

       Jeannette miała rację, gdy mówiła przy obiedzie, że mózg ich małej blondyneczki zaczyna się gotować ze stresu związanego z jej chorym perfekcjonizmem. Flo próbowała skupić uwagę, przywołać ostrość umysłu sprzed tygodnia. Odetchnęła głębiej i spojrzała w kierunku gromady Polaków instruowanych przez ich opiekunów w sprawie wylotu. Nie mogła jednakże powstrzymać się przed wspomnieniem poprzedniego dnia – jak podczas parady nie potrafiła powściągnąć emocji, okazując swoją ekscytację, zmieszanie, uśmiechy. Pilnowanie ciała oraz umysłu przez niemalże całą dobę, z kilkugodzinnymi przerwami na sen, było wyczerpujące nawet dla niej – śmieszne to i żałosne, że potrzebowała Jean by zauważyć zmianę w swoim zachowaniu. Głównie było to jednak zawstydzające. Florence nie lubiła, gdy myśli, zachowania wymykały się spod kontroli. Uważała to za najprostszą drogę do katastrofy. Wsunęła dłonie w tylne kieszenie jeansów łapiąc spojrzenie zbliżającego się wraz z pozostałą dwójką gości Kastiela, kiedy nauczyciele w końcu wypuścili ich ze swoich nudnych, belferskich łap.

– Skóra? Kopiujesz mnie, dziewczynko? – rzucił złośliwostką, zachęcając, by przyjęła wyzwanie do kolejnej rozmowy polegającej na wzajemnym sobie dogryzaniu.

– Płaska, w skórze, na całe szczęście nie ruda – odparła z bladym półuśmiechem.

– Ale mi dowaliłaś. Się w życiu nie pozbieram – odgryzł się przyjacielskim komentarzem.

Musiała być zmęczona, skoro jej odzywki nie miały w sobie zwyczajnego polotu.

– Pora iść – Skinęła na gości głową, odwracając się napięcie w kierunku swojego domu.

Nieznajoma nuta w jej głosie sprawiła, że Rozalia wymieniła zdziwione spojrzenia z Lysandrem, gdy oddawała mu marynarkę – na poziomie chodnika kardigan wystarczał. Wzruszywszy ramionami na porzuconą już u samego startu rozmówkę Kas wsadził ręce w kieszenie kurtki, ruszając razem z pozostałą dwójką za idącą wpół kroku przed nimi Florence. Roza przyspieszyła, zrównując z gospodynią.

– Ej, coś nie tak? – spytała przyciszonym głosem, uśmiechając się przyjaźnie.

– Oczywiście, że nie – odparła Francuzka z niemalże zbyt idealną swobodą.

– Wiesz, że możesz mi powiedzieć, jakby coś się działo?

Skinęła tylko głową.

Dziękowała w duchu Jeannette: jej południowa uwaga pozwoliła zmobilizować się, spiąć dupę na jeszcze tę krótką połowę dnia. Znała tych ludzi zbyt krótko, by nie pilnować przy nich każdego słowa – wolała, jak ostryga, zgnić wewnątrz własnej skorupy, niż pokazać swoje glutowate, delikatne wnętrze. Każda osoba mogła okazać się niewarta zaufania: rozpuścić plotki, sprzedać informacje, opluć, zdeptać. Milczała przez resztę drogi do domu – Kastiel, nie licząc kilku zdawkowych odpowiedzi na pytania Lysa, milczał również; to białowłosa podtrzymywała przymierającą co chwila konwersację. Zanim dotarli do rezydencji ona również pozwoliła odłączyć rozmowę od respiratora, zmęczona po ostatnim dniu wycieczki.


       Nie zobaczyła się z nimi nawet przy śniadaniu – pożegnała ich wieczorem, mówiąc, że zobaczą się najwcześniej w połowie września. Nie zdziwili się nawet zbytnio, gdy z półuśmieszkiem wytłumaczyła: „Och, siedemnastego jest premiera musicalu, której nie chcę przegapić!".

       Zbliżał się koniec zajęć baletowych tego dnia i po raz kolejny baletmistrzyni, przyglądając się ćwiczącym uczniom, podeszła do Florence, by końcem swojej laseczki docisnąć jej stopę do podłogi. Rzuciła jej spojrzenie spod z lekka zmarszczonych brwi, niby karcące, ale także zdziwione. Najlepsza spośród wszystkich uczniów szkoły baletowej nagle popełniała głupie, kardynalne błędy – skrzywiona stopa, niewystarczająco wyprostowane plecy, przygięte kolano. Nie wiedziała, że Flo zapomniała tamtego dnia swojej siateczki na włosy. Jeannette uratowała ją swoją zapasową siatką przed popełnieniem faux pas względem wymaganego na zajęciach dress code. Trójca przyjaciółek przebierała się w towarzystwie innych dziewcząt po zajęciach; wyławiająca z włosów wsuwki Lou przysiadła na ławeczce koło Florence siedzącej sztywno ze szczelnie zamkniętymi oczami. Rudowłosa Jean, wciągnąwszy na siebie spodnie z cienkiego materiału w subtelną kratkę naznaczoną cieniutkimi niczym włos liniami, w staniku, z bluzką w dłoni, podeszła do przyjaciółek.

Flo, o ile wczoraj mózg ci się zaczynał gotować, dzisiaj jest już ugotowany na twardo – stwierdziła przeciągając mgiełkę szyfonu przez głowę.

Jesteś pewna, że nie chcesz jechać z nami do spa w ten weekend? – spytała zmartwiona Lou, kładąc dłoń na ramieniu blondyneczki, która na ten prosty dotyk ocknęła się, zatrzepotała rzęsami jakby wyrwana z transu.

Potrząsnęła głową.

Jestem pewna. Nie potrzebuję relaksu, potrzebuję wziąć się w garść – Brzmiała na zmęczoną gdy, odpowiadając, podnosiła się z ławki.

Skoro tak twierdzisz – mruknęła Jean wymieniając z Lou zmartwione spojrzenia.

Ostatnio, gdy Flo zachowywała się podobnie, w jakiś czas później okazało się, że ma depresję. Obie obawiały się nawrotu choroby dużo bardziej niż sama Florence. Pamiętały jak wtedy wyglądała: jej zwyczajna bladość zdawała się mieć szaro-żółtawy odcień a ogromne łóżko, najbardziej przyciągający uwagę element sypialni ich blondyneczki, zmieniło się na jakiś czas w barłóg, z którego przyjaciółka wytaczała się ciężko tylko, gdy zmuszało ją do tego ciało chcące skorzystać z toalety.

W takim razie mam pomysł – Uśmiechnęła się lekko Lou, zwracając na siebie uwagę obu przyjaciółek. – Chodzę na jogę...

Wiemy o tym – uniosła kącik ust Jean związując nienaturalną, farbowaną rudość swoich włosów w niski kucyk.

Oj, nie przerywaj! – Żachnęła się brunetka wrzucając do swojej baletowej torby garść wsuwek. Właśnie dlatego zawsze je gubiła. Spojrzała na Florence. – Przez naszą wycieczkę do spa nie mogę iść na zajęcia, więc może pójdziesz za mnie? W sensie: może tego ci potrzeba?

Flo, powoli ściągając z koczka siatkę pożyczoną od Jean, zastanawiała się przez kilka chwil nad propozycją. Wzruszyła w końcu ramionami odwzajemniając lekko uśmiech przyjaciółki.

Nie zaszkodzi spróbować – stwierdziła, oddając siatkę rudowłosej.

Przyniosę ci jutro swój karnet – zapowiedziała Lou ucieszona, że Flo współpracuje. – Zajęcia są w sobotę wieczorem. Grupa średnio-zaawansowana. Nie będziesz mieć problemu, tylko rób to, co wszyscy inni dookoła – Mówiła odrobinę za szybko i trochę za dużo, jakby w obawie, że zwyczajny upór blondynki ma tego dnia po prostu opóźniony zapłon.

A jakby co, to dzwoń do Clovisa. Jestem pewna, że z przyjemnością cię rozplącze – Jean, wtrąciwszy się z szerokim uśmiechem, puściła w kierunku blondynki znaczące oczko.

Bardzo zabawne – Przewróciła oczami Flo, uwalniając włosy od okowów swoich własnych wsuwek. W przeciwieństwie do czarnych wsuwek Lou, ona musiała używać tych w odcieniu złota, by nie były zanadto widoczne pośród jasnych włosów.

Właśnie! Mówiąc o Clovisie! Jak tam, już go poinformowałaś, że jutro idzie z tobą na przyjęcie? – kontynuowała dręczenie przyjaciółki Jeannette.

Nie – rzuciła suchą odpowiedzią Flo, zbierając rozpuszczone włosy w luźny węzeł u nasady karku. – Idę sama.

Jesteś pewna? My obie mamy z kim iść, więc... – Skrzywiła się leciutko Lou, sugerując tym samym, że ich blondi pewnie często będzie zostawać samotnie przy stoliku, gdy one będą tańczyć.

Przestań, Lou – Machnęła ręką Jean. – Przecież wiesz, że to nie przeszkadza naszej ruda zbliżyła się do Florence, ujęła jej policzki w dłonie niczym dziwna ciotka okazująca czułość bratanicy – ulubionej mizantropce – Dokończyła, modulując głos na nadmiernie przesłodzony.

Odsunąwszy się od blondynki chichotała bezgłośnie, jej pierś unosiła się nierównomiernie a szeroki uśmiech sięgał szarych oczu – Flo uśmiechnęła się również, kręcąc głową, względnie rozbawiona. Jedynie Lou wydawała się wciąż niepokoić.

Nie wiem, jak możesz lubić być sama – stwierdziła z westchnięciem.

A ja nie wiem, jak możesz się zakochiwać w co drugim chłopaku – odparowała w imieniu Florence rudowłosa.

Widocznie miała świetny nastrój – nie mogła się przecież martwić na zapas o swoją blondyneczkę zwłaszcza, że ta nie była tak dziwnie otępiała i niewrażliwa na żarciki jak wtedy, na niedługo przed diagnozą. Uznała, że Flo jest po prostu rozkojarzona. Po piątkowych zajęciach oraz przyjęciu będzie miała dwa pełne dni niemalże całkowitej samotności, żeby zregenerować siły – Jeannette szczerze wierzyła, że w poniedziałek ich złośnica wróci w całej swojej okazałości, być może nawet złośliwsza niż kiedykolwiek.


       Mdliło go a im gorzej się czuł, tym bardziej był wściekły. Za jakie grzechy musiał siedzieć między Amber a Rozalią? Nie żeby miał coś przeciwko Rozie – tolerował ją. Ba! Nawet trochę lubił! Była jednakże zbyt energetyczna – gadała za dużo, gdy po drugiej jego stronie Amber zdawała się być bliska ślinienia się przez sam fakt, że siedziała tuż obok. Lot z Paryża do Warszawy nie mógł stać się ani odrobinę gorszy. Nawet samolotowe żarcie nie pogorszyło nastroju Kastiela zielonego na twarzy, skrzywionego wrogo, co chwila wypuszczającego z ust powietrze jakby spodziewał się, że za sekundę puści pawia. Wielokolorowego. Koniecznie na Amber.

Roza przeciągnęła się rozkosznie w fotelu obok, zerknęła na niego z uśmiechem. Odpowiedział spojrzeniem szarych, przymrużonych oczu zwieńczonych zmarszczonym czołem.

– Będę tęsknić za prywatnym basenem – obwieściła uśmiechając się jeszcze szerzej.

Główna głowa Hydry Aliny zamachnęła się dumnie włosami, strzeliła zielonymi tęczówkami na białowłosą po drugiej stronie Kastiela a zieleń zamigotała przez chwilę protekcjonalnie.

– To oczywiste, że taka prostaczka będzie najbardziej tęsknić za basenem – prychnęła szyderczo blondynka.

– Serio musisz się odzywać? – westchnęła Roza, zapadając głębiej w siedzenie.

– Uch, dlaczego do mnie mówisz? – Skrzyżowała ręce Amber zwracając się ku białowłosej z miną rozpieszczonej do granic możliwości księżniczki obrzydzonej widokiem bezdomnego nie pierwszej czystości.

– Może dlatego, że mogę, królewno – Zmarszczyła czółko Rozalia a jej usta zasznurowały się w wąską kreskę.

Kas siedzący między nimi zakrył ręką oczy i przygryzł język, przełykając swój jęk męczennika, nim ten zdążył uciec na świat.

– Nie, nie możesz – odpowiedziała pogardliwie Amber. – Najlepiej przestań w ogóle oddychać – Machnęła w kierunku Rozalii ręką jakby odsyłała służbę z powrotem do kuchni.

– Słuchaj, ty mała...

– Obie się zamknijcie, do kurwy nędzy – wtrącił swoje trzy grosze Kas, nie pozwalając koleżance dokończyć.

Roza spojrzała na niego i, mimo tego, że krew zaczynała się w niej gotować, odetchnęła głębiej z zamiarem posłuchania kolegi. Nie było potrzeby kłócić się z ćwierćmózgą panną przez resztę lotu.

– Och, Kastiel! Dziękuję, że mnie bronisz! – Ćwierkanie Amber, która złapała go nagle za ramię, poirytowało czerwonowłosego jeszcze bardziej.

Wyrwał rękę spomiędzy jej dłoni.

– Zostaw mnie – Niemalże szczeknął w jej stronę z agresją w oczach.

– Och, ty! – zachichotała blondyneczka nawijając na palec pasmo włosów.

Najwidoczniej uznała tę groźbę śmierci malującą się na jego twarzy za bardzo subtelny flirt. Pewnie zgrywał niedostępnego, jak zawsze! Poza tym: nie zaprzeczył, że jej bronił – to musi być miłość! Rozalia, pełnym współczucia gestem, poklepała go leciutko po ramieniu. Wyburczał coś niekoherentnego, usiłując rozsiąść się wygodniej i grzebiąc naraz w kieszeni.

Potrzebował słuchawek, żeby dożyć godziny lądowania w Polsce.


       Florence siedziała w kawiarni przy stoliku dla dwojga z otwartą książką oraz pękatą filiżanką podwójnej Americany. Próbowała czytać – „Świat według Garpa" Irvinga był jedną z jej ulubionych powieści – ale litery składające się na polskie słowa zlewały się w jeden kompletnie bezsensowny bełkot. Wlepiała co jakiś czas wzrok w naznaczone czernią zdania, by po chwili łapać się na tym, że aktualnie nie ma pojęcia co czyta. Unosiła wtedy głowę. Śledziła wzrokiem ludzi przesuwających się po chodnikach i ulicy po drugiej stronie ozdobnej, żeliwnej barierki wyznaczającej obszar tarasu. Sięgnęła ponownie po filiżankę pozwalając sobie na trzymanie jej oburącz – mieściło się w niej przecież niemal pół litra płynu, znaczące gabaryty.

Ktoś panią* wystawił do wiatru? – nieznajomy damski głos był zbyt blisko, za bardzo niespodziewany. Flo drgnęła – na szczęście wystarczająco nieznacznie, by ciemny płyn jedynie zawirował w ceramicznym naczyniu.

Zlokalizowała właścicielkę głosu – dziewczyna z ciemnymi włosami siedziała przy sąsiednim stoliku, bliżej kawiarni. Światło dzienne wyciągało fioletowy połysk z czerni przerzuconego przez ramię wysokiego kucyka przeciętego kilkoma drobnymi warkoczykami weń wplecionymi. Zerkała na Florence znad telefonu z zaciekawieniem. Niebieski połysk ekranu odbił się chłodem w szarości tęczówek, wydobył z nich także zielone pierścienie przytulające się do ich zewnętrznych krawędzi.

Nie, dlaczego? – odparła Flo, po cichu wdzięczna nieznajomej za tę zaczepkę.

Mogła w końcu przestać udawać, że aktualnie czyta.

Rozgląda się pani, jakby na kogoś czekała – Wzruszyła nieznacznie ramionami, uśmiechnęła się lekko pełnymi ustami wskazującymi, podobnie jak złocisto-orzechowy odcień skóry, na pochodzenie najpewniej związane z rejonami Hiszpanii lub Portugalii.

Czekam, aż wróci mi rozum, ale się na to nie zapowiada – Uniosła kącik ust Flo przewracając naraz oczami. – A pani? – Zakończyła grzecznościowo pytaniem.

Przy jej stopach ozdobionych ładnymi, skórzanymi sandałami na obcasie, leżała ciemna torba sportowa – podobna, chociaż o wiele jaśniejsza, leżała przy krześle blondyneczki. Nieznajoma zablokowała telefon.

Ja czekam tylko, aż rozum wróci mojemu tacie! – Zaśmiała się serdecznie chowając komórkę do torby. Widząc uniesione sceptycznie brwi blondynki potrząsnęła wesoło głową. – Jestem po zajęciach z harfy, ale przed zajęciami z flamenco. Tata szczerze wierzy, że zajęcia z harfy są aż tak długie.

Proszę mi wybaczyć, ale nie do końca rozumiem – Wyprostowała się w krześle Flo.

Zamknęła mimo wszystko książkę – ledwie zdążyła ją napocząć, nie bawiła się więc w zakładki. Zrozumiała z tekstu tyle, że równie dobrze mogła zacząć czytać od nowa.

Nieznajoma sięgnęła po swoją filiżankę a uśmiech na jej twarzy nieco zbladł.

Tata nie pozwala mi tańczyć – stwierdziła, zezując na blondynkę znad swojej kawy.

To idiotyczne – odparła Florence zanim zdążyła pomyśleć, co ostatnio zdarzyło jej się lata temu. Ze trzy lata.

W pełni się zgadzam – Młoda kobieta nie wydawała się być obrażona. Wręcz przeciwnie – odstawiwszy filiżankę na spodeczek przechyliła się w krześle wyciągając rękę ku Flo. – Cassandra Maisonneuve, ale może mi pani mówić Cass.

Florence Le Haut – odparła blondynka ściskając jej dłoń. – Albo po prostu Flo. A więc Cass Maisonneuve i harfa? Zdaje się, że bywałam na twoich koncertach. Jesteś dobra – Florence skinęła głową z uznaniem, unosząc do ust gigantyczną filiżankę.

Dziękuję, po prostu Flo, jak zgaduję: córeczko Le Hautów od zimowego skandalu?

Nie jesteś najbardziej subtelną z osób, prawda? – Próbowała uśmiechnąć się przez ledwie widoczny grymas, który przywołało na jej bladą buźkę wspomnienie matki.

Ty też, zdaje się – Zaśmiała się Cassandra.

Punkt dla ciebie – odparła z krótkim, jakby rozbawionym, wytchnieniem powietrza przez nos. – Więc, o co chodzi z tym flamenco? – zagaiła, sugerując kontynuację rozmowy. Gestem dłoni zaprosiła nowo poznaną dziewczynę do swojego stolika.

Cass przestawiła na stolik Florence swoją kawę po czym zgarnęła z ziemi torbę i, usadowiwszy się w wolnym krześle, ułożyła ją u swoich stóp.

Nie ma tak, że tylko ja się spowiadam. O co chodzi z tym twoim czekaniem na rozum? – Przechyliła nieznacznie głowę, szczerze zaciekawiona.

Zobaczyła jak blondynka naprzeciw zapowietrza się na chwilę, po czym wypuszcza powoli oddech – wyglądała jakby tym głębokim odetchnięciem dawała sobie czas na odnalezienie w miarę sensownych słów. Spuściła szare, nagle dużo twardsze, oczy na własną kawę, koniuszkiem palca przesunęła po krawędzi filiżanki a jej twarz spoważniała.

Przyjaciółka zwróciła mi uwagę, że zachowuję się bardziej – uniosła wzrok na Cass jak gdyby ta miała podrzucić odpowiednie słowo – miękko niż zwykle; że jestem roztargniona.

I co w związku z tym? – Uniosła brwi Cassandra popijając kawę.

Nie potrafiła zrozumieć problemu dopiero co poznanej dziewczyny – każdy przecież miał chwile w których nie potrafił się skoncentrować. Jej własne chwile tego typu zazwyczaj przechodziły, gdy przestawała się, o ironio, na nich koncentrować.

Blondynka otworzyła usta. Zamknęła je zaraz, jak rybka usiłująca pochwycić pełen tlenu oddech wody łapiąca jedynie suchość powietrza. Wzrok dziewczyny zaraz umknął na bok, szczęka zacisnęła się na parę sekund.

Zaczęłam się mylić. Podstawowe błędy, które robią początkujący – Wyznała przyciszonym głosem, w którym brzmiała złość, przeważona jednak przez wstyd.

O? – Zdziwiła się uprzejmie Cass, pochylając leciutko w kierunku rozmówczyni, usiłując zachęcić ją do dalszego mówienia. Miała ochotę dowiedzieć się w czym konkretnie były to błędy: malarstwo? Programowanie?

Taniec?

Spotkały się dwie pary oczu. Mierzyły się krótko spojrzeniami aż Flo westchnęła.

Tańczę w balecie. Zaczęłam robić idiotyczne błędy – skwitowała samą siebie przez zaciśnięte zęby, pospiesznie unosząc kawę do ust, by nie pozwolić złości przetoczyć się przez gardło, przelać przez wargi, tłuc od wewnątrz w szkło okien duszy.

Zaczęłaś się mylić przed czy po tym, jak koleżanka ci zwróciła uwagę?

Wybacz ale teraz znowu twoja kolej na spowiedź – Uśmiechnęła się leciutko, ze złośliwością Florence, odstawiając filiżankę na spodek.

Cichy śmiech Cassandry nie zwrócił niczyjej uwagi – poza uwagą Flo, oczywiście, która uniosła do pary drugi kącik ust.

Sprawiedliwie – stwierdziła Cass po czym, chcąc chyba przetrzymać nową znajomą w niepewności, upiła długi łyk kawy. – Wybacz, musiałam nawilżyć gardło – rzuciła głupim usprawiedliwieniem dla własnej opieszałości gdy wycichł brzęk porcelany.

Rozmówczyni tylko przewróciła oczami, rozbawiona do stopnia wymagającego reakcji, na tyle jednak słabo, by reakcja ta nie była wokalna.

Uwielbiam taniec dzięki mamie, mama nie żyje, tata zakazał mi tańczyć, chodzę na zajęcia po kryjomu – Streściła dotąd wyznaną już historię, uzupełniając ją o bolesne szczegóły. Nie pozwoliła jednak twarzy długo pozostawać bez uśmiechu. – Wiesz, bo tata chce żebym była damą, ale nie jak współczesna dama, która wie jak się zachować ale robi w sumie co chce, tylko damą jak z średniowiecza w Niemczech. W stylu: „Nie będziesz tańczyć, bo to dla hołoty, wracaj do czytania Biblii.".

Florence kląsknęła językiem spuszczając na chwilę głowę, chłonąc informacje – ciekawa istota, z tej Cass. Tak szybko dzielić się aż tak personalnymi informacjami? Może, tak samo jak Flo, miała wrażenie, że obcemu może powiedzieć więcej bez ryzyka przyszłego kontaktu?

Blondynka powoli pokiwała głową.

Też mam doświadczenie z niekompetencją rodzica – odparła z kamienną twarzą.

Przez chwilę obie rozpoznały w oczach tej drugiej to, co widywały we własnych lustrach: wzrok bogatej półsieroty, której ludzie zazdrościli pieniędzy bez zrozumienia, że oddałaby nadmiar tych euro, byle rodzina była cała, normalna, kochająca.

Niekompetencja rodzica – powtórzyła w cichym zamyśleniu Cass przerywając ich, dziwnie wygodną i naturalną, ciszę. Przygryzła wargę, zmarszczyła na chwilkę czoło, zaraz jednak uniosła oczy, widocznie usiłując rozjaśnić je wymuszoną radością, ku twarzy Florence. – Więc! – powiedziała z uśmiechem, obejmując oburącz swoją filiżankę. – Zaczęłaś się mylić przed czy po uwadze przyjaciółki? – Wróciła z perfekcyjnie odegraną swobodą do swojego poprzedniego pytania.

Po – odpowiedziała krótko Flo, wzruszając ramionami.

Aha! – Dziewczyna wskazała na nią palcem, jakby miała zamiar ustrzelić nim problem, którego sedno odkryła. Rozmówczyni uniosła pytająco brwi. – Skupiłaś się za bardzo na jej komentarzu i teraz nie możesz myśleć o niczym innym, dlatego się mylisz! Magia autosugestii! – uniosła rękę imitując gest upuszczanego mikrofonu.

Nie sądzę, żeby odkrycie przyczyny mogło rozwiązać problem, kiedy jest już w tym stadium – mruknęła nieprzekonana Florence, niemal łapczywie wciągając w siebie dwa duże łyki kawy zbyt bliskiej temperatury poniżej letniej, by się jej to podobało.

Ale w tym pomoże. Skrótem: skupiasz się na tym, że się nie możesz skupić. Musisz zająć mózg czymś innym – Według Cass było to tak nieskomplikowane! Tak banalne, że Florence obrzuciła ją uważnie spojrzeniem, jakby aktualnie miała rację. Cassandra wzięła milczenie blondynki za zachętę do dalszego mówienia. – Koleżanka kiedyś, jak nie mogłam się skupić przed egzaminami, podpowiedziała mi żebym puszczała sobie w czasie nauki ścieżki dźwiękowe z gier. Że niby są skomponowane tak, żeby podtrzymać koncentrację gracza – Mimo widocznego w lekkim uniesieniu brwi sceptycyzmu blondynka słuchała uważnie. – Na twoim miejscu zapętliłabym sobie taki soundtrack i, ja wiem? Może kupiłabym jeden z tych zestawów dla dziewczynek do robienia biżuterii i spróbowała zrobić jak najmniej obciachową bransoletkę? – Zaśmiała się odrzucając nieznacznie głowę w tył, przysłaniając wdzięcznie usta dłonią.

To, aktualnie, całkiem niezły pomysł – stwierdziła po kilku chwilach namysłu Florence, dopijając swoją letnią już kawę.

W tym czasie Cassandra wyłowiła z torby komórkę. Jej oczy przez krótką sekundę zrobiły się duże ze zdziwienia.

Boże, ale ten czas mija! Muszę lecieć na taniec! – Jednym haustem dokończyła kawę podrywając się z krzesła.

Leć. Powodzenia – Skinęła na pożegnanie głową Florence, ukradkiem rozglądając się za kelnerką.

Tobie też! – odparła z uśmiechem czarnowłosa narzucając na ramię torbę.

Flo odprowadziła wzrokiem figurę w oliwkowej sukience wybiegającą z tarasu między ludzi, po czym, słysząc jak kelner zbiera porcelanę z jej stolika, zamówiła kolejną kawę.


       Udało mu się przeżyć. Kastiel nie był pewien, czy fakt, że wciąż oddycha jest mniejszym czy większym cudem niż to, że nie zabił Amber klejącej się do niego przy każdej okazji. Wymęczony nudnościami zasnął w połowie lotu skrzywiony, jakby ktoś wlał mu do gardła ocet wymieszany z ziołowym pieprzem, przez co w Warszawie toczył się za resztą wycieczki powłócząc nogami, jedynie w połowie świadomie akceptując wieść przekazaną mu przez Rozę: „Nasz bagaż z automatu przerzucili na linię do następnego lotu. Miło, nie?". Spojrzał na nią, zblazowany, gotowy zasnąć i zrzygać się naraz. Otrząsnął się nieco gdy zobaczył za plecami koleżanki truchtającą ku niemu rudowłosą kobietę w mundurku stewardessy. Tylko jedna osoba na całym świecie uśmiechała się na jego widok z tak niepohamowaną, promienną radością.

– Kassy! – Kobieta napadła na niego z uściskami.

Jęknął przeciągle z boleścią – wciąż nie czuł się najlepiej a jego własna, prywatna matka właśnie usiłowała wydusić z niego ten obiad bez smaku, który wcisnął w siebie podczas lotu wbrew wszelkim alarmom jakie odpalił jego instynkt samozachowawczy.

– Mamo – mruknął, usiłując uwolnić się z objęć.

Odsunęła go od siebie na długość swoich rąk, z dłońmi na jego ramionach. Cała w uśmiechach obejrzała dokładnie swojego syna, od stóp do głów, jakby chciała wchłonąć w pamięć każdy, najdrobniejszy szczegół. Nie było w tym nic dziwnego – nie widywali się szczególnie często. Był od niej wyższy przynajmniej dziesięć centymetrów i, aktualnie, zielonkawy na twarzy.

– Urosłeś! – zaświergotała.

– Nie urosłem. Po prostu masz słabą pamięć – Spróbował unieść kącik ust mimo złego samopoczucia.

Zaśmiała się stając na palcach, żeby odgarnąć z twarzy syna część czerwonych pasm.

– Mamooo – wyburczał niemalże szeptem chcąc przywołać ją do porządku. Miał reputację do utrzymania!

– No już, już! Nie gniewaj się – Zachichotała jego mama znając humorki swojego synusia-Kastielusia.

Wbrew temu, że jej inicjały były kopią wafelka w czekoladzie popularnego w okolicach roku dwutysięcznego, rozwinięty zestaw „WW" nie brzmiał najgorzej: Waleria Waszkowska.

– Będę pracować na waszym locie do Szczecina – poinformowała ciepło czerwonowłosego, poprawiając ułożenie kołnierza jego kurtki. – Jak będę miała wolną chwilkę pogadamy sobie, co? Opowiesz o Paryżu.

Kas złapał matkę pod rękę i odciągnął na bok z całą delikatnością, na jaką było go w tamtej chwili stać. Uniosła pytająco brwi podpierając się jedną ręką pod biodro, potrząsnęła leciutko głową dla podkreślenia, że czeka na wytłumaczenie o co konkretnie chodzi synowi.

– Okej, opowiem ci, zdjęcia też mam ale mama, błagam! Błagam! Zrób wszystko, żebym nie musiał siedzieć znowu przy Amber, chyba że chcesz mieć na pokładzie krwawą łaźnię.

– Amber? – Zmrużyła jedno oko, przeszukując pamięć. – Ta mała dziewczyneczka, której naprawiłeś lalkę w przedszkolu?

– Tak, ta. Tyle, że teraz jest cycatym bólem dupy – Przesunął dłonią po twarzy, widocznie sfrustrowany ostatnimi godzinami spędzonymi na dzieleniu prawego podłokietnika z blond głową Hydry. – Gdyby porównać jej IQ z inteligencją buta, byłoby to obraźliwe dla każdego klapka Kubota tego świata.

Waleria zasłoniła dłonią usta usiłując nie wybuchnąć gromkim śmiechem. Wiedziała, że to byłoby niepedagogiczne – ale w jej oczach połyskiwały pełne rozbawienia chochliki.

– Nieładnie tak mówić o koleżankach – Spróbowała go upomnieć, jednak jej zduszony przez powstrzymywanie śmiechu głos jedynie sprawił, że Kas wyszczerzył zęby na sekundę.

– To nie moja koleżanka. Wątpię, że w ogóle jest człowiekiem. Bardziej przypomina bezzębną piranię w designerskich szmatach.

– Dobra, dobra – Zaczęła chichotać w dłoń. Zdecydowanie była jego matką. – Zobaczę, co da się zrobić.

______________________

* Cass i Flo na początku mówią do siebie per Pani ze względu na to, że we Francji do obcych osób mówi się, póki nie przejdzie się na "ty", jako vous, czyli w liczbie mnogiej. Uznałam, że używanie "pani" po polsku będzie brzmiało w tekście naturalniej. Jeśli, Drogi Czytelniku, uznajesz to za mylące - daj znać w komentarzach, rozważę używanie liczby mnogiej w przyszłości.

____________________

Wybaczcie spóźnienie - jedna z postaci konkursowych idealnie pasowała mi do tej części, więc musiałam przepisać praktycznie całą czternastkę :)
Postacią konkursową, która pojawiła się w tekście jest Cassandra Sofia Maisonneuve autorstwa Jenny21456.
Jerza, wybacz wszystkie dodatkowe pytania, którymi Cię męczyłam - chciałam lepiej poznać Cass :) Jak podoba Ci się scena z nią?

Drogi Czytelniku, co sądzisz o części 14.? Masz może jakieś uwagi? Co sądzisz o Kastielu, którego kreuję?
Do przeczytania! :D

Continue Reading

You'll Also Like

63.3K 1.3K 60
jest to opowieść o tym jak Hailie trafia do braci jak ma 3 latka.Vincent opiekuje się nią jak córką,nawet kazał Willowi zająć się pracą.jeśli chcesz...
45.3K 1.9K 38
Szybko możemy kogoś znielubić, ale ... równie szybko możemy kogoś polubić, prawda?
71K 3K 58
Zmieniony przez śmierć ojca Nicola postanawia zadebiutować w Reprezentacji Polski, co było marzeniem pana Krzysztofa. Zbuntowany młody dorosły w prze...
24.7K 2K 20
Draco kocha syna ponad wszystko. Dlatego, kiedy była żona planuje odebrać mu dziecko, Draco zwraca się o pomoc do ostatniej osoby, o której by pomyśl...