Sentymentalna bzdura | JUŻ W...

By KorpoLudka

1.1M 26K 4.9K

Veronica Cross ma dwadzieścia trzy lata, charakter niekompatybilny z jakąkolwiek uczciwą pracą i spory proble... More

2. Zaniepokojona
3. Zdesperowana
4. Ostrożna
5. Osaczona
6. Zirytowana
7. Zdziwiona
8. Zagubiona
9. Swobodna
10. Okłamana
11. Bezbronna
12. Zdenerwowana
13. Oszołomiona
Bzdurka zostanie wydana :)
Okładka!
PREMIERA WALENTYNKI 2020 :)
Ruszyła przedsprzedaż!
Mam książki! <3
PREMIERA!
Bzdurka na LC :)

1. Niedopasowana

64.2K 2.2K 557
By KorpoLudka


– Nudzisz się aż tak bardzo, Veronica? Zaraz mogę ci znaleźć jakieś zajęcie.

Niechętnie oderwałam się od pracy i spojrzałam przez ramię na Bucka, mojego bezpośredniego przełożonego. Od dwóch tygodni, odkąd moja poprzednia szefowa, całkiem sympatyczna Valerie, poszła na macierzyński. Buck przez ten czas strasznie zaczął się rządzić.

Zmierzyłam go uważnym spojrzeniem od stóp do głów. Zapomniałam o łysinie. Pojawiała się powoli na czubku głowy. Za to świetnie uchwyciłam za ciasną koszulę i krzywe nogi. To przez te nogi miałam wrażenie, że Buck chodził jak kaczka. Tak też przedstawiłam go na moim wiekopomnym dziele, wykonanym firmowym długopisem na firmowym papierze toaletowym.

To w zasadzie był komiks o przygodach Bucka–kaczki. Każdy kawałek papieru toaletowego mieścił w sobie jedną scenkę. Opracowywałam to od samego rana i powoli kończyły mi się pomysły, co chyba znaczyło, że nie było sensu tego wszystkiego przedłużać.

– Nie, dziękuję – odparłam, po czym uśmiechnęłam się wesoło do Bucka. – Ja już sobie chyba pójdę.

– Słucham?

Rzuciłam długopis na stertę niewykorzystanego papieru toaletowego, po czym wyciągnęłam spomiędzy papierów, którymi miałam zajmować się od rana, jeden dokument w dwóch kopiach. Wypowiedzenie wydrukowałam jeszcze w piątek.

– Chyba nie myślisz, że ci to podpiszę – prychnął Buck, przejrzawszy pobieżnie pismo. – Trzymiesięczna odprawa? Dziewczyno, pracujesz tu dziesięć tygodni! Nikt na to nie pójdzie.

– Oj, myślę, że jednak pójdzie – odparłam słodko. – Bo inaczej będą je wręczać tobie. Za to, co robiłeś po godzinach z sekretarką Valerie.

Nadaremnie próbowałam sobie przypomnieć, jak ta dziewczyna miała na imię. Pamiętałam tylko blond włosy i piskliwy głos. Ach, nieważne. Chyba ważniejsze, że właśnie ratowałam ją przed lepkimi paluchami Bucka, nie?

Annie z sąsiedniego boksu zaczęła przyglądać nam się z zaciekawieniem, dlatego Buck pochylił nieco głowę i przybliżył się, posyłając mi wkurzone spojrzenie.

– Co ty właściwie insynuujesz, co? Nie wiem, w co chcesz mnie wplątać, ale ci się to nie uda. Ktoś naopowiadał ci bzdur!

– Masz rację. – Skinęłam głową. – To musiał być ktoś z ochrony. W końcu od kogo innego dostałabym płytę z nagraniem waszych, hmm... specyficznych nadgodzin?

Po raz pierwszy w spojrzeniu Bucka dostrzegłam lekką panikę. Nic dziwnego, gdybym to ja była dyrektorem średniego szczebla i obracała po godzinach dwudziestoletnią sekretarkę, też bym panikowała. Może i nie było to zakazane, ale i tak z awansem w najbliższym czasie mógłby się pożegnać. Z premią świąteczną pewnie też.

– Nie wierzę, że masz jakiekolwiek nagranie – syknął wreszcie. – A nawet jeśli, nie ośmielisz się.

– Chcesz się założyć? – Uśmiechnęłam się figlarnie. – A może po prostu zaraz powiem to na głos i zobaczymy, czy mi uwierzą?

Moje wypowiedzenie z hukiem wylądowało na biurku. Po chwili Buck złożył zamaszysty podpis na obydwu kopiach.

– Wynoś się – syknął. – Żebym cię tu więcej nie widział.

– Jasne – odparłam beztrosko, wyciągnęłam torbę i zaczęłam pakować do niej papier toaletowy. Również ten, którego nie zdążyłam jeszcze zapisać. I moją kopię wypowiedzenia. – Ale lepiej daj sobie spokój z sekretarką Valerie. Młoda jest, to pewnie jeszcze nie wie, że w ten sposób do niczego nie dojdzie.

Buck chwycił mnie za ramię, gdy już chciałam wyjść. Syknęłam i wyrwałam mu je, zanim zdążył mocniej zacisnąć na mnie palce.

– Lepiej mnie nie dotykaj – poradziłam. – Trenowałam krav magę.

Nie żartowałam. Pięć lat.

To była pierwsza rzecz, którą zrobiłam po przyjeździe do Londynu. Zapisanie się na lekcje krav magi.

Już po chwili pożałowałam, że się tak uniosłam. Moje problemy wyłaziły ze mnie wszystkimi szparami, które nadaremnie starałam się pozapychać. Wystarczył jeden niespodziewany dotyk jakiegoś dupka i nie byłam w stanie się kontrolować.

– Oczywiście, Królowo Śniegu – odparł z przekąsem, unosząc dłonie do góry. Zmarszczyłam brwi.

– Co powiedziałeś?

– Słyszałaś mnie. – Wzruszył ramionami, na jego mopsowatej twarzy zobaczyłam wyraźnie zadowolenie. To pewnie dlatego, że wyprowadził mnie z równowagi i było to po mnie widać. – Przecież wiesz, że wszyscy tu cię tak nazywają, nie? Ilu facetom dałaś kosza w ciągu tych dziesięciu tygodni, Veronica? Zgodnie uznaliśmy, że coś jest z tobą nie tak.

Zarzuciłam torbę na ramię, wzięłam do ręki kurtkę, a potem zgarnęłam jeszcze z biurka zszywacz i dwa długopisy. Nikt nie będzie za nimi tęsknił, prawda?

– Wiesz co, Buck? Pieprz się – rzuciłam, wyminęłam go i ruszyłam w stronę wind. Po chwili odwróciłam się jeszcze i dodałam głośno: – Tylko nie z sekretarką Valerie!

Zręcznie wyminęłam kilka boksów, zza których patrzyły na mnie zdziwione spojrzenia ludzi, których nie zdążyłam poznać, po czym wypadłam wreszcie na korytarz i wdusiłam przycisk ściągający windę. Niepotrzebnie dałam się sprowokować i wciągnąć w dyskusję. Sama nie rozumiałam, dlaczego to zrobiłam. Miałam już przecież duże doświadczenie w opuszczaniu pracy i radzeniu sobie z takimi bałwanami jak Buck. W ciągu pięciu lat mojej pracy w Londynie zdążyłam już chyba obejść wszystkie możliwe korporacje.

Wiedziałam, że i z tej pracy prędzej czy później mnie wywalą, postanowiłam więc im to ułatwić. Jasne, może to była wina mojego stosunku do pracy albo raczej jego braku. Nie integrowałam się. Nie śmiałam z żartów przełożonych. Nie chodziłam na firmowe imprezy. W zasadzie nawet z porządną pracą było u mnie krucho, bo to wszystko mnie śmiertelnie nudziło. Zdecydowanie nie nadawałam się do roli korposzczura.

Zanim wyszłam na ulicę, narzuciłam na siebie kurtkę, a z torby wyciągnęłam czapkę i rękawiczki. Chociaż na święta pogoda była jak późną wiosną, już w styczniu śnieg zaatakował z całej siły, zamieniając Londyn w stolicę Królowej Śniegu. Nomen omen. Zerknęłam na zegarek, gdy w końcu opuściłam budynek i znalazłam się na ruchliwej, zatłoczonej ulicy. Pierwsza. Idealna godzina, by pójść od razu do Cromwell's.

W barze ciągle brakowało pracowników i szef wielokrotnie jęczał, czy nie mogłabym przejść na pełen etat. Nie mogłam, bo w ciągu dnia pracowałam w korporacji. Voila. Przynajmniej jeden problem rozwiązany.

Wyciągnęłam z torby komórkę i zerknęłam na wyświetlacz. Za to inny problem ciągle domagał się mojej uwagi.

Mama znowu dzwoniła. To było już trzecie nieodebrane połączenie tego dnia. Pewnie dlatego byłam taka nerwowa, zadecydowałam w końcu. Każdy by był, gdyby matka po miesiącu milczenia dzwoniła trzy razy w ciągu jednego dnia.

Oczywiście, nie odebrałam. Nie byłam masochistką. Zamiast tego schowałam komórkę i pognałam do metra, mając nadzieję, że mama może w końcu da sobie spokój. Wprawdzie znając jej charakter, było to mało prawdopodobne, ale kto bronił mi pomarzyć?

Cromwell's mieścił się przy Eccleston Square, w jednej z tamtejszych kamienic. Był to jeden z tych typowych londyńskich pubów, które zawsze urzekały mnie swoim wyglądem. Mieścił się na narożniku, z drzwiami wyjściowymi dokładnie pomiędzy dwoma ścianami; na tle jasnej elewacji budynku wyróżniał się fasadą z ciemnego drewna i czarną, niedużą markizą, co było tym bardziej widoczne zimą, przy leżącym na chodnikach kontrastującym z czernią śniegu; nad pubem rosło zielone pnącze, obecnie również przykryte warstwą śniegu. Jedna z tablic zachęcających do wejścia do środka krzyczała: NAJLEPSZE MIEJSCOWE JEDZENIE W LONDYNIE!

Nie wiedziałam, czy to była prawda. Sama nigdy niczego w Cromwell's nie jadłam.

Całkiem lubiłam to miejsce. Dużo mniej lubiłam jego właściciela, dusigrosza, który najchętniej zatrudniłby mnie na cały etat, płacąc dalej za pół. Musiałam coś z tym zrobić. Miałam wprawdzie trochę oszczędności, no i ten idiotyczny fundusz od rodziców, ale wcale nie chciałam z tego korzystać. Pięć lat temu powiedziałam sobie, że utrzymam się sama w Londynie, i chociaż obecnie nie było mi wcale łatwiej niż wtedy, póki co mi się udawało.

Powitał mnie Danny, nasz drugi barman. Na mój widok spojrzał na zegarek, a potem zagwizdał.

– Wow, dziewczyno. Powiedziałbym, że miałaś dzisiaj wolne, ale sądząc po twoim stroju, idziesz prosto ze swojej pracy w biznesie pogrzebowym. Wywalili cię?

Dla Danny'ego wszystko, co wiązało się z założeniem garnituru lub, w przypadku kobiety, eleganckiego kostiumu, było biznesem pogrzebowym. Nic dziwnego, w końcu sam Danny był zupełnie inny – wiecznie wyluzowany, żyjący z byle czego. Nawet jego wygląd mówił to za niego: ciemne włosy związane w kucyk, obszarpane dżinsy, byle jaki T–shirt. Danny, esencja Cromwell's.

– Sama się zwolniłam – przyznałam, podchodząc do lady i opierając się o nią. – Myślisz, że mogę pogadać o tym ze starym? Weźmie mnie na cały etat?

– Weźmie, słoneczko, ale nie dzisiaj. – Danny poważnie pokręcił głową. – Stary jest wściekły, lepiej się do niego w ogóle nie odzywaj. Daisy zrezygnowała, a teraz nie może ściągnąć Myrny z urlopu i wygląda na to, że nie będzie komu dzisiaj obsługiwać sali. To znaczy, zostaje oczywiście Zoe, ale sama sobie przecież nie poradzi.

Wzruszyłam ramionami. Nie widziałam problemu.

– To przyjdą z zamówieniami do baru. To naprawdę takie skomplikowane?

– No przecież wiesz, jaki jest stary. – Danny komicznie wywrócił oczami. – No nic, dobrze, że jesteś wcześniej. Pomożesz nam posprzątać. Uważaj na zapleczu, z biura starego mogą wylecieć jakieś ostre przedmioty.

Nie wierzyłam, żeby mogło być tak źle. Wkrótce okazało się, że miało być jeszcze gorzej.

W szatni na zapleczu związałam ciemnobrązowe włosy w kucyk, zamieniłam kostium na dopasowane, ciemne dżinsy i luźny szary T–shirt, na nogi założyłam tenisówki i byłam już gotowa do pracy. A, jeszcze okulary. Zdjęłam je pospiesznie, zdziwiona, że zapomniałam zrobić to wcześniej. Zazwyczaj przydawały się tylko do pracy przy komputerze. Z drugiej strony, całkiem nieźle nadawały się też do ukrywania moich oczu w kolorze whiskey.

Z zaplecza do baru wyszła już zupełnie inna dziewczyna. Dużo bardziej naturalna i luźna. Problem w tym, że żadna z nich nie była prawdziwa.

– Ron, przetrzesz bar, proszę? – odezwał się na mój widok Danny. – Ja zmyję szybciutko podłogę. Zaraz otwieramy.

Veronica nie pasowała do tego baru, dlatego przedstawiłam się tam zdrobnieniem, które bardziej pasowałoby do chłopaka. To w zasadzie było zdrobnienie od zdrobnienia. Rodzina zwracała się do mnie „Ronnie", ale nie chciałam, żeby ktokolwiek w Londynie tak do mnie mówił. Stanęło więc na Ron. I w zasadzie dobrze mi z tym było.

Złapałam ścierkę i zaczęłam przecierać blat, który wcale tego nie wymagał. W następnej chwili z zaplecza wyszedł Harry Dunham, nasz szef, całkiem przystojny facet po czterdziestce, trzykrotny rozwodnik. Zdaje się, że każda kolejna żona w końcu miała dość jego zmiennych humorów i sknerstwa. W sumie nie dziwiłam się.

– Ron, Zoe się spóźni – powiedział, wskazując mnie trzymaną w ręce komórką. Pewnie właśnie skończył rozmawiać. – Robisz dzisiaj podwójny etat, będziesz też kelnerką.

Ścierka upadła mi na podłogę i nawet tego w pierwszej chwili nie zauważyłam.

– Słucham? – wykrztusiłam z siebie. – Nie ma takiej opcji, Harry! Dobrze wiesz, co ci powiedziałam, gdy mnie tu zatrudniłeś...

– A chcesz przedwcześnie skończyć tę współpracę? – przerwał mi złowróżbnym tonem. – Dzisiaj na pewno nie, bo nie zostałby mi nikt do pracy, ale jak już znajdę nowych ludzi? Chcesz, żebym znalazł na twoje miejsce kogoś z mniejszym tupetem, Ron?

Cholera jasna. Zmusiłam się, żeby się uspokoić, po czym schyliłam się, żeby podnieść ścierkę. Ta odpowiedź Harry'emu wystarczyła, nie był głupi, wiedział, żeby nie zmuszać mnie do żadnych słownych deklaracji. Ostatecznie, tak jak powiedział, przynajmniej na ten wieczór naprawdę mnie potrzebował.

Z wściekłością wróciłam do wycierania blatu ścierką, a Harry zniknął na zapleczu, uznając, że sprawa była załatwiona. Po prostu świetnie. I jeszcze, znając go, na pewno zapłaci mi normalną stawkę, chociaż zanosiło się na to, że będę tego wieczora tyrać za dwie osoby.

– Nie przejmuj się tak bardzo – spróbował pocieszyć mnie Danny, który kończył właśnie wycieranie podłogi. – Praca kelnerki nie jest taka zła, przecież wiesz. Musisz tylko nadążać ze zbieraniem pustego szkła. Po nowe klienci mogą sobie sami przyjść do baru, nie?

Danny był dobrym facetem, ale nie miał pojęcia.

O niczym.

Trzy godziny później pub był już pełen, a Zoe nadal nie było. Zazwyczaj w takie dni w Cromwell's pracowało dwóch barmanów i przynajmniej trzy kelnerki. Jasne, każdemu należał się urlop. Gdyby jednak Harry nie był taką sknerą i podpisał z pracownikami normalne umowy, z normalnym okresem wypowiedzenia, żadna kelnerka nie mogłaby mu odejść z pracy z dnia na dzień. Ale, cóż, to był Harry. Nie mogłam od niego za dużo wymagać.

Biegałam od stolika do stolika, zbierałam puste kufle, odstawiałam na zaplecze, a potem biegłam do kolejnych klientów, ustawiających się niecierpliwie w kolejce przy barze. W dodatku mieliśmy tylko jedną kasę, więc wszystko to trwało jeszcze dłużej. W końcu, żeby nie powodować opóźnień, Danny zaczął obsługiwać klientów, a ja tylko ich kasować, ale też nie mogłam tego robić cały czas, bo przecież stoliki czekały. Harry siedział na zapleczu, zamknięty w swoim gabinecie, a ja miałam ogromną ochotę obić go po mordzie. Może nawet dałabym radę.

Zamiast tego jednak znowu zajęłam się sprzątaniem stolików. Przy jednym z nich trzy garnitury obejrzały mnie sobie dokładnie, a potem jeden z nich rzucił bardzo niewybredną uwagą. Zmełłam przekleństwo między zębami, nie powiedziałam jednak ani słowa, tylko uciekłam stamtąd jak najszybciej. Nie chciałam, żeby domyślili się, jak szybko biło moje serce z powodu jednego głupiego komentarza.

Potem wróciłam za kasę. Danny podrzucał mi tylko, co wybić na rachunku. Kolejny klient. Trzy pinty piwa. Osiem i pół funta. Schowałam banknot do przegródki, niemalże odruchowo wydałam resztę.

– Zaraz, moment! – wydarł się klient, zatrzymałam się więc odruchowo w pół ruchu. – Moją resztę poproszę!

Dopiero wtedy z odruchów przestawiłam się na normalne reagowanie. Spojrzałam w górę, prosto na faceta, który darł się do mnie przez bar. Garnitur, krótko obcięte blond włosy, sygnet na palcu. Trzydzieści parę lat, nie więcej. City, to na pewno. Wiedziałam już, co usłyszę za chwilę. Wystarczająco wielu takich frajerów spotkałam we wszystkich moich pracach.

– Wydałam panu resztę – odpowiedziałam spokojnie, z ociąganiem. – Półtora funta z dziesięciu.

I ani złamanego pensa napiwku. Kolejna sknera.

– Słucham?! Dałem ci dwadzieścia funtów! – wydarł się garnitur. Przelotnie pomyślałam, że musiało mu coś nie pójść w pracy, skoro tak darł się na Bogu ducha winną barmankę. Wytrzymałam jego wściekłe spojrzenie, nie dając po sobie poznać, jak bardzo miałam ochotę złamać mu nos.

– Nie, dał mi pan dziesięć funtów – odparłam, nadal nie podnosząc głosu. – Z tylu też wydałam panu resztę.

– Nie no, to jest jakiś skandal! Ja rozumiem, skoro tu pracujesz, to znaczy, że pewnie nie skończyłaś żadnej szkoły, ale chyba umiesz dodawać do dwudziestu?! Banknoty rozróżniasz?! Miałaś kiedyś w ogóle w ręku banknot dwudziestofuntowy czy to za duży nominał na twoje skromne zarobki barmanki?!

Spokojnie. Tylko spokojnie. Patrząc na rozwścieczoną, czerwoną twarz garnituru, utwierdzałam się właśnie w przekonaniu, że dobrze robiłam. Faceci jednak byli nienormalni.

– Hola, co tu się dzieje? – zanim zdążyłam odpowiedzieć, do rozmowy włączył się Danny. – Proszę się uspokoić, obrażaniem pracowników nic pan nie wskóra...

– Wątpię, żeby ta idiotka w ogóle cokolwiek zrozumiała! – przerwał mu garnitur, a mnie już w zasadzie zaczęło wszystko zwisać. Z takimi wariatami nie dało się normalnie porozumieć, więc po co miałabym się przejmować? – Pan wydaje się nieco bardziej rozgarnięty, to chyba umie pan wydać resztę z dwudziestu funtów?!

– Potrafię odróżnić dwadzieścia funtów od dziesięciu – powiedziałam w końcu, gdy byłam już pewna, że się na niego nie wydrę. – Pan zdecydowanie dał mi dziesięć.

– Ty pieprzona kretynko! Chcę rozmawiać z twoim szefem! – usłyszałam w odpowiedzi. Danny ostrzegawczo uderzył otwartą dłonią w bar.

– Proszę się uspokoić, bo będziemy musieli stąd pana wyprowadzić!

– Nie, wszystko w porządku – odparłam, unosząc dłonie. – Zawołam Harry'ego. Niech on sobie radzi z tym nadpobudliwym palantem.

– Jak mnie nazwałaś?! – Ledwie wyszłam zza baru, garnitur dopadł mnie w dwóch susach i złapał za ramię, mocno, przyciągając do siebie, aż niemalże straciłam równowagę.

Zadziałałam instynktownie. Zrobiłam krok w tył, wolną dłonią zbiłam jego rękę, chwyciłam za nadgarstek; drugą dłonią podbiłam mu od dołu rękę, zgięłam ją w łokciu i przyciągnęłam, mocno, za mocno. Zorientowałam się dopiero wtedy, gdy garnitur wrzasnął z bólu, że prawdopodobnie coś mu uszkodziłam.

Danny rzucił się do mnie zza baru, ale zanim zdążył podbiec, puściłam garnitur z lekką paniką, a równocześnie odezwał się zirytowany głos Harry'ego:

– Co się tutaj, do diabła, dzieje?!

– Złamała mi rękę – jęczał tymczasem garnitur, trzymając się z trudem za drżącą rękę. – Ta pizda złamała mi rękę! Zadzwońcie po pogotowie! Zobaczysz, zaskarżę cię! Zaskarżę całą tę pieprzoną budę...!

Och, po prostu świetnie. Jeszcze tego mi brakowało.

– Co ty wyprawiasz, Cross?!

Oho, Harry zwracał się do mnie po nazwisku. To nie był dobry znak. Raczej bardzo niedobry. To znaczyło, że Harry był bardzo, ale to bardzo wkurzony. Wywróciłam oczami i na wszelki wypadek cofnęłam się jeszcze o krok, po czym uniosłam dłonie do góry w geście poddania.

– Ja się tylko broniłam, Harry. To ten facet...

– Złamałaś mi rękę, kretynko! – wydarł się znowu garnitur, wchodząc mi w słowo. – To nie jest samoobrona! Czy ktoś mógłby zadzwonić wreszcie po tę pieprzoną karetkę?!

– Daj spokój, człowieku, Ron na pewno nie złamała ci ręki – wtrącił się Danny. – I sam zacząłeś. Nie trzeba było jej dotykać...

– Pieprzona wariatka! Kogo wy tu zatrudniacie, psychicznie chorych?!

Zanim zorientowałam się, co się działo, Harry chwycił mnie mocno za ramię i wyciągnął na zaplecze. Zesztywniałam i miałam ochotę się wyrwać, ale wiedziałam, że nie powinnam przeciągać struny.

Chociaż, z drugiej strony, chyba i tak już było po sprawie.

– Czyś ty całkiem oszalała, Cross?! – wydarł się, kiedy tylko zamknęły się za nami drzwi. – Nie potrzebuję tu żadnego pieprzonego pozwu! Wynoś się stąd natychmiast!

W pierwszej chwili nie zrozumiałam, co właściwie próbował mi powiedzieć.

– Moment... Że co? – zapytałam nad wyraz inteligentnie. Oczy Harry'ego ciskały pioruny.

– Ten gość w garniturze miał rację, jesteś tak samo rozgarnięta jak moja druga żona! Wynoś się stąd, Cross, nie chcę cię tu więcej widzieć, rozumiesz?!

– Ale Danny... Jest sam... – próbowałam protestować, ale przerwał mi od razu:

– To już nie jest twoja sprawa. Słuchaj, zawsze miałaś dość... niekonwencjonalne podejście do klientów, ale przymykałem na to oko. Ale to? Złamać klientowi rękę, Cross? Prawnikowi z City?! Ty się weź nad sobą zastanów, ty jesteś jakaś nienormalna! I wypieprzaj stąd natychmiast!

Nie próbowałam więcej protestować. Harry nie pozwolił mi przejść przez bar, kazał mi wyjść tylnym wyjściem, prowadzącym na zaułek, gdzie znajdowały się kontenery na śmierci. Złapałam tylko swoją torbę, nawet kurtkę włożyłam już na zewnątrz, bo Harry nie chciał na mnie dłużej patrzeć.

Co za idiota.

Prawie zamarzłam, zanim włożyłam kurtkę, rękawiczki i czapkę, chociaż na zewnątrz były raptem trzy stopnie poniżej zera. Para ulatywała mi z ust, gdy śmierdzącym zaułkiem wracałam do Eccleston Square. Jakiś samochód przejechał obok ulicą, ochlapując mnie śniegiem zamienionym w błoto. Nie zdążyłam się nawet odwrócić.

Miałam dość.

Łzy złości pojawiły mi się w oczach, zanim zdążyłam się uspokoić. Cholerny prawnik z City! Jak ja nienawidziłam tych cholernych prawników z City, którzy byli ode mnie lepsi tylko w tym, że było ich stać na pieprzone studia!

Nie mogłam się rozpłakać. Nie powinnam w ogóle się przejmować. To nie była moja pierwsza utracona praca i z pewnością nie ostatnia. Na dłuższą metę nie nadawałam się chyba do żadnej pracy, byłam po prostu jakaś... niedopasowana. Nigdzie nie czułam się dobrze.

Ruszyłam w stronę najbliższej stacji metra, próbując wyrzucić z myśli Harry'ego, Bucka i faceta w garniturze. Jak ja to robiłam, że na każdym kroku spotykałam takich palantów? Czy może oni byli po prostu wszędzie i nie było opcji, żeby ich ominąć?

Przekonywałam się o tym od pięciu lat, czyli odkąd mieszkałam w Londynie. Tam nie było normalnych facetów. To znaczy, jasne, był jeden. Anthony, mój współlokator. Anthony, który był gejem.

Jak na ironię jedyny facet, przy którym czułam się w Londynie bezpiecznie, był gejem.

A może właśnie dlatego?

Cholera. Nie potrzebowałam żadnej pseudopsychoanalizy w dniu, w którym straciłam pracę. W zasadzie nigdy jej nie potrzebowałam. Doskonale zdawałam sobie sprawę ze swoich ograniczeń i nie zamierzałam nic z nimi robić. Wystarczyło w zupełności, że nie było ich widać na zewnątrz. Nauczyłam się bardzo dobrze maskować. Musiałam, bo inaczej w takim mieście jak Londyn wilki rozszarpałyby mnie na strzępy.

Nie miałam nawet ochoty myśleć o szukaniu pracy, w metrze wyciągnęłam więc książkę i spróbowałam dzięki niej zapomnieć o otaczającej mnie rzeczywistości. Udało się na tyle, że o mało nie przegapiłam swojego przystanku. Wysiadłam w ostatniej chwili, po czym zerknęłam na zegarek. Było wcześnie. Za wcześnie, ledwie dochodziła szósta. Tony od razu domyśli się, że coś było nie tak, i wyśmieje za moje dzisiejsze osiągnięcia. Nic dziwnego, sama siebie też bym wyśmiała, gdybym miała ciut lepszy nastrój.

Wchodziłam właśnie po schodkach na górę, ku ulicy, kiedy ponownie zadzwonił mój telefon. Potrąciłam jakiegoś przechodnia, próbując wydostać komórkę z torby, a potem zatrzymałam się w miejscu, widząc na wyświetlaczu numer mamy. Ktoś wpadł na mnie od tyłu, ale nawet nie zwróciłam na to uwagi.

Szlag by z tym. Ten dzień nie mógł chyba już być gorszy, prawda? Jeśli kiedyś miałam odebrać telefon od mamy, to tylko teraz.

– Halo – powiedziałam w końcu niechętnie, odbierając telefon.

– Witaj, kochanie – zaszczebiotała mama w słuchawkę. Jak zwykle wydawała się mieć doskonały humor. Czasami miałam wrażenie, że uczyła się tego tonu przez kilka lat, żeby nawet w najgorszej sytuacji go nie zmieniać. Tak jak wtedy, gdy rozmawiałam z nią po chrzcinach Emmy. – Dlaczego nie odbierałaś telefonu?

– Bo... byłam w pracy, mamo – zawahałam się. Nigdy nie potrafiłam jej się wprost postawić. – O co chodzi?

Mama zaśmiała się w słuchawkę. Rany, jak ja nie znosiłam tego jej śmiechu.

– Zabierz swojego narzeczonego, Ronnie – usłyszałam po chwili. – Przyjeżdżacie do nas na weekend!

Na weekend.

Z narzeczonym.

Cholera.

Continue Reading

You'll Also Like

19.9K 2.7K 33
III tom serii. Opis później.
147K 3.7K 24
Valencia Briven po kłótni ze swoją najlepszą przyjaciółką, postanawia pójść do baru by zapomnieć o tym co się wydarzyło. Tam spotyka przystojnego chł...
430K 23.1K 46
Zachodnia Kanada, turystyczne miasteczko, a w nim liceum Canmore, któremu sławę przynosi drużyna hokejowa i reprezentacja łyżwiarzy figurowych. Nie...
56.5K 5.8K 35
Michalina w wieku ośmiu lat straciła rodziców i została adoptowana przez wujostwo. Lata, które z nimi spędziła, nie należały do udanych. Ukojenie w t...