Rhinefield House było piękne.
Na zewnątrz wyglądało jak miejsce, w którym można by kręcić film. Na przykład jakiś bożonarodzeniowy, biorąc pod uwagę śnieg leżący w otaczającym posiadłość ogrodzie i na dachach. Z bliska budynek był jeszcze większy i jeszcze bardziej majestatyczny, niż gdy widziałam go z drogi, tylko przejeżdżając obok. Musieliśmy zaparkować pod bramą i przejść kawałek, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało – to był bardzo przyjemny spacer. Oczywiście na tę okoliczność przebrałam się w dżinsy i ciepłe buty, zabrałam też nieodłączne rękawiczki i czapkę, bo ciągle było mi zimno.
– Widocznie nie rozgrzewasz jej wystarczająco, Valentine – zadrwił na ten widok Carter.
Pojechaliśmy dwoma autami – pierwszym Grace, Will, Carter i Emma, a drugim Henry i ja. Oczywiście wykorzystaliśmy tę sposobność, żeby się pokłócić.
– Co ten facet do ciebie ma? – mruknął Henry, gdy tylko wsiedliśmy, z irytacją podążając wzrokiem za wsiadającym do samochodu Willa Carterem. – Ciągle rzuca jakimiś głupimi uwagami. Powoli zaczynam marzyć, żeby rozkwasić mu nos.
W innym życiu po takich słowach Henry stałby się moim wymarzonym facetem. W tym życiu sięgnęłam do deski rozdzielczej i na maksa podkręciłam ogrzewanie. Tylko tyle mogłam zrobić, żeby wreszcie przestało mi być zimno.
– Przypuszczam, że będzie tylko gorzej – odpowiedziałam przez zęby. – Pięć lat temu... No cóż, moja rodzina oczekiwała, że będziemy razem. Wolałam wyjechać do Londynu. Carter chyba do tej pory ma o to pretensje.
– Kocha cię? – Posłał mi zdziwione spojrzenie. Prychnęłam.
– Carter kocha tylko siebie i swoją kasę – odparłam. – Nie, po prostu chciał sobie ułożyć życie. No wiesz, praca, dom, młoda żona, dzieci. Moja mama była oburzona, kiedy się sprzeciwiłam. Gdy wyjechałam, Carter zrezygnował z tego pomysłu, bo pewnie uznał, że po co wiązać się w tak młodym wieku, a wszyscy uznali to za przejaw usychania za mną z tęsknoty.
– Ty nie?
– Nie jestem głupia – mruknęłam.
Po jego minie wywnioskowałam, że to kupił. I dobrze. Tyle wiedzieli wszyscy i tyle musiał wiedzieć Henry. Nie zamierzałam wtajemniczać go w kwestie, o których z własnej woli opowiedziałam tylko jednej osobie.
– A ty? Co ty właściwie wyprawiasz? – dodałam po chwili, kiedy nie odpowiedział. Za samochodem Willa Henry wyjechał na drogę, zanim się odezwał.
– To znaczy?
– Po co opowiadasz o naszym zbliżającym się ślubie i tych wszystkich szczegółach? Po co mówisz, jak to sobie zaplanowałeś życie po ślubie? – wyrzuciłam z siebie. – Nie chcę, żeby oni tego słuchali. Narobią sobie niepotrzebnych nadziei i będą mieć kolejne oczekiwania, i za dwa albo trzy miesiące mama zadzwoni z pytaniem, kiedy wyślę zaproszenia na ślub. Na nim też się pojawisz?
– Może? – Był wyraźnie rozbawiony. Miałam tego serdecznie dość.
– Henry, mówię poważnie! Wiem, że sama prosiłam się o tę maskaradę, ale w zupełności wystarczy granie narzeczonego. Nie musisz nic dodawać od siebie do tej roli, wiesz? I tak już zastanawiam się, jak przekażę po tym weekendzie rodzicom wiadomość o naszym zerwaniu!
– Zdecyduj się wreszcie, Vee – odpowiedział z lekką irytacją. Chyba w końcu wyprowadziłam go z równowagi. – Chcesz, żebym był kochającym narzeczonym czy nie? Jeśli tak, to przyjmij do wiadomości, że tak właśnie zachowują się zakochani narzeczeni. Planują ślub. Planują wspólne życie razem. Ale co ty możesz o tym wiedzieć, skoro nigdy żadnego nie miałaś?
YOU ARE READING
Sentymentalna bzdura | JUŻ W SPRZEDAŻY!
RomanceVeronica Cross ma dwadzieścia trzy lata, charakter niekompatybilny z jakąkolwiek uczciwą pracą i spory problem. Potrzebuje fałszywego narzeczonego. Na weekend. Na już. Oczywistym wyborem wydaje się jej współlokator i przyjaciel Anthony. Ponieważ jed...