3. Zdesperowana

29.1K 1.9K 230
                                    

Na moment skamieniałam, niezdolna do wydania z siebie jakiegokolwiek odgłosu. Tony ledwie dostrzegalnie pokręcił głową, ale to wcale mnie nie uspokoiło. To tylko takie powiedzenie, przypomniałam sobie. Nic więcej w tym nie było.

Więcej czasu nie miałam, żeby przyszykować się na nadejście nieuniknionego.

Brat Tony'ego. Ten sam brat, którego Tony w mojej obecności nigdy nawet nie zapraszał do nas do mieszkania w obawie, że natychmiast rozszyfrowałby, że wcale tak naprawdę nie byliśmy parą. To był jakiś obłęd.

Posłałam mojemu przyjacielowi mordercze spojrzenie i na tym zakończyła się nasza konspiracja, bo w następnej chwili głos jego brata zabrzmiał tuż obok nas:

– No, wystarczy tego dobrego, później się poprzytulacie. Macie gościa, nie?

Dopiero wtedy zorientowałam się, że faktycznie znajdowaliśmy się w dość jednoznacznej pozycji. Siedziałam na blacie, a Tony stał bardzo blisko mnie, praktycznie obejmując mnie ramionami. W dodatku tuż obok stała szklaneczka z resztką whiskey, co razem sugerowało rozrywkowy wieczór. Rozrywkowy wieczór zakochanej pary.

W ostatniej chwili przypomniałam sobie, że przecież Tony wmówił całej swojej rodzinie, że mieszkał ze swoją dziewczyną. A więc to ja miałam grać jej rolę. Nigdy wcześniej nie robiło to na mnie wrażenia, bo też nigdy wcześniej nie miałam okazji faktycznie tej roli zagrać.

Aż do teraz.

Zeskoczyłam z blatu, odsuwając ramiona Tony'ego na bezpieczną odległość, i odwróciłam się do jego starszego brata z życzliwym, choć niezbyt szczerym uśmiechem. Wcale nie było mi w tamtej chwili do śmiechu.

Bo przecież to była kretyńska sytuacja. Czy Tony naprawdę zadzwonił do swojego brata z prośbą, żeby ten jechał do Brockenhurst i udawał mojego narzeczonego? Ale przecież ja już udawałam dziewczynę Tony'ego. Kolejna maskarada w drugą stronę znacznie zwiększała prawdopodobieństwo, że to wszystko w końcu się rypnie.

Pomijając już fakt, że na pierwszy rzut oka brat Tony'ego nie był facetem, któremu byłabym skłonna zaufać.

Tony był ode mnie starszy o cztery lata i wiedziałam, że jego starszy brat z kolei był od niego starszy o kolejne sześć, co znaczyło, że dzieliła nas różnica dziesięciu lat. Nie powiedziałabym tego po jego wyglądzie. Brat Tony'ego – jak on miał, do cholery, na imię?! – nie miał szpakowatych włosów, zmarszczek w zasadzie też nie poza tymi mimicznymi, przy oczach i w kącikach ust, co tylko oznaczało, że lubił się śmiać. Bracia byli podobni pod względem karnacji skóry, koloru włosów i oczu, ale w niczym poza tym. Starszy Valentine był wysoki – dużo wyższy ode mnie – i dobrze zbudowany, choć szczupły. Barki miał szerokie, a dłonie znacznie większe od Tony'ego. Jego rysy twarzy były zdecydowane, ostre, nos trochę krzywy. Usta ładnie wykrojone, oczy ciemne, niemalże czarne, włosy nieco za długie, gęste, równie ciemne. Ubrany był normalnie, luźno, w wytarte dżinsy i ciemny T–shirt, na który narzucił tylko skórzaną kurtkę. W styczniu.

Kiedy podał mi dłoń (jego uścisk był silny i zdecydowany, dokładnie tak jak podejrzewałam), z trudem powstrzymałam się, żeby mu jej nie wyrwać. Na jego skórze wyczułam zgrubienia na opuszkach palców. A więc gitarzysta, jak Tony.

– Henry Valentine – przedstawił się, co przyjęłam z ulgą. O ile Tony opowiadał mi sporo o swoich rodzinach, o tyle na temat brata zazwyczaj milczał. Wyczuwałam, że chyba niezbyt dobrze się dogadywali. – A ty jesteś...

– Veronica Cross – weszłam mu w słowo, nie chcąc usłyszeć komentarza typu „dziewczyna mojego brata". Chyba zaczęłabym krzyczeć, gdyby to powiedział.

Sentymentalna bzdura | JUŻ W SPRZEDAŻY!Where stories live. Discover now